Haken no Kouki Altina PL: Tom 4 Rozdział 1

From Baka-Tsuki
Jump to navigation Jump to search

Rozdział 1: Księżniczka Elizabeth[edit]

W mglisty poranek do wrót żeńskiego internatu zapukali goście. Saint Edward Independent Academy otaczały stare mury, zniszczone podczas wojny i zachowane w kiepskim stanie, przez co zdarzało się, że były wykorzystywane przez bandytów, jednak zbóje oczywiście nie pukają... Na wszelki wypadek opiekunka internatu, wcześniej służąca w armii, chociaż dalej ubrana w odzież nocną, wzięła ze sobą długi miecz (nawiasem mówiąc, przekazywany w jej rodzinie od pokoleń).

Za drzwiami stało sześciu rycerzy w czarnych płaszczach zamiast w zwyczajowych czerwonych pelerynach.

– Przepraszamy za najście o tak wczesnej porze. Jesteśmy rycerzami jej królewskiej mości Charlotte.

– Co...?!

Opiekunka jako weteran wojenny potrafiła rozpoznać prawdziwych rycerzy po budowie ich ciała i sposobie mowy, dodatkową wskazówką był także wisiorek z herbem królewskim.

Jeden z przybyłych powiedział:

– Przebywa tutaj dziewczyna nazywająca się Elise Archibald?

– T-Tak.

Jedynie opiekunka znała prawdziwą tożsamość Elise, dlatego też domyśliła się, że chociaż ta wciąż była uczennicą, nadszedł czas, żeby wypełniła swoją rolę.

– Madame rozumie sytuację?

– Tak.

– W takim razie nie traćmy czasu. Proszę pokazać nam drogę do pokoju księżniczki Elizabeth Victorii.


Elise, czyli Elizabeth, która właśnie skończyła ścielić łóżko, usłyszała pukanie do drzwi. Chwilę później do środka weszło sześciu rycerzy i uklękło przed nią.

Oczywiście za drzwiami zgromadziły się inne uczennice zaciekawione sytuacją, ale szybko zostały przegnane ostrym spojrzeniem opiekunki. Wszystkie były w wieku, w którym wszystko wzbudzało ich ciekawość, zaś szkolne życie nie należało do ekscytujących, tak więc kilka z nich dalej podglądało przez drzwi. W związku z tym całego wydarzenia nie dało się zachować w tajemnicy, jednak rycerzom w ogóle to nie przeszkadzało.

– Księżniczko Elizabeth, proszę wybaczyć najście, ale to sprawa niecierpiąca zwłoki.

– Coś się stało jej wysokości?

– Naczelny lekarz stwierdził, że nie pozostało jej wiele czasu.

– Co?!

– Proszę pozwolić mi przekazać prezent od jej wysokości.

Elizabeth wzięła pudełko ozdobione szafirami, które podał jej rycerz. W środku znajdował się biały pierścień z wygrawerowanym herbem królewskim oraz złotą różą, symbolem władzy Wielkiej Brytanni.

– To znaczy... że zostałam... nową królową?

– Taka jest wola jej wysokości Charlotte.

Rycerze w milczeniu czekali na odpowiedź, jednak Elizabeth się wahała. Przyjęcie tego pierścienia oznaczało koniec normalnego życia. Nie pójdzie już do szkoły, a na jej barkach spocznie los całego państwa. Otrzyma wielki autorytet, okupiony jednak ceną wolności.

– To... mój obowiązek. Nie mam zamiaru przed nim uciekać.

Wzięła pierścień i nałożyła go na lewą rękę, jednak był za duży na jej palec i musiała go przytrzymywać, aby nie spadł.

– Chyba trochę nie pasuje.

– Aby oficjalnie objąć tron, musisz zostać zaakceptowana przez parlament, jednak zgodnie z tradycją od tej chwili, lady Elizabeth, jesteś już królową Wielkiej Brytanni.

Innymi słowy, prawnie nie objęła jeszcze władzy, ale właśnie została nową władczynią. Jako że rycerze szanowali tradycję, od razu zaczęli ją traktować jak panującą królową. Wyciągnęli miecze z pochw, a następnie czubkami ostrzy dotknęli podłogi.

– Co prawda, to nie zamek, a ceremonia odbywa się bez świadków... Ale jako rycerze na nasz honor przysięgamy wiernie służyć lady Elizabeth aż do śmierci.

Dziewczyna pokiwała głową.

– Doceniam to. Powierzam ten naród jak i siebie w wasze ręce.

– Będziemy was bronić choćby za cenę życia! – krzyknęli jednocześnie rycerze, kłaniając się, po czym schowali miecze.

Jeden z nich powiedział z poważną miną:

– Wiemy, że to nagłe, ale musisz jak najszybciej wrócić do zamku, lady Elizabeth.

– Żeby zobaczyć królową?

– W najlepszym wypadku.

Miny rycerzy zdradzały, w jak złym stanie znajdowała się obecna władczyni.

Zgodnie z prawem Wielkiej Brytanni żałoba po śmierci królowej trwała siedem dni, a okres ten nazywano Cichym Tygodniem. Po jej zakończeniu następował Świt Deklaracji, czyli czas, w którym parlament debatował, czy udzieli poparcia wybranej kandydatce do tronu.

– Innymi słowy, muszę wrócić przed Cichym Tygodniem? Sytuacja... jest aż tak poważna?

Rycerze sugestywnie zamilkli, co oznaczało, że naprawdę nie mieli ani chwili do stracenia.

Elizabeth rozejrzała się po pokoju. Stolik, przy którym się uczyła, mundurek wiszący na ścianie, jej torba... a przed oczami stanęła jej twarz pewnego chłopaka.

Przez chwilę panowała całkowita cisza.

W końcu Elizabeth uniosła głowę, już oczyszczoną ze zbędnych myśli, mówiąc:

– Musimy ruszać.

– Tak. Ludzie wysłani przez Margaret nawet nie zauważą, kiedy lady Elizabeth dotrze do zamku.

Rycerz klęczący z tyłu dodał z obrzydzeniem:

– Ci ludzie chcą cię obalić, lady Elizabeth.

Użyte przez niego słowa sugerowały, że starał się zapanować nad swoimi emocjami, ale mimo to inny zbrojny próbował go uciszyć.

Elizabeth skinęła głową.

– Innymi słowy, chcą mnie zabić?

– Nie dopuścimy do tego. Jeżeli ktoś spróbuje, nie okażemy najmniejszej litości. W normalnej sytuacji powinniśmy użyć królewskiej karocy, jednak podróż trwałaby pięć dni, więc przyjechaliśmy pociągiem, który dotarł do Applewood w ciągu jednego dnia.

– Jesteście rycerzami, a mimo to skorzystaliście z maszyny na parę?

Naprawdę zaskoczyli tym Elizabeth, w końcu straż królewska znana była z dochowywania nawet najmniejszych formalności.

Rycerz zrobił dumną minę.

– Ludzie wysłani przez Margaret oczekiwali, że użyjemy karocy. Powóz przygotowaliśmy dopiero na stacji w Applewood... Chociaż nie będzie do ciebie pasować, lady Elizabeth.

– Nie zostałam jeszcze wybrana przez parlament. Pożyczony powóz mi nie przeszkadza.

Zgodnie z tradycją nowa królowa musiała wjechać do miasta królewską karocą. Obecna sytuacja jednak to uniemożliwiała.

Elizabeth otworzyła swoją szafkę.

– Zaraz będę gotowa, poczekajcie chwilę.

Sześciu rycerzy zgodnie skłoniło głowy.


Jakiś czas później Elise, czy raczej królowa Elizabeth, wsiadła do powozu i wyruszyła w stronę stacji kolejowej w Applewood.

Za jej plecami rozbrzmiały dzwony na zegarze szkoły.


================================================


Bastian, walcząc ze snem, pokonał w końcu otoczoną wysokim murem drogę z jego internatu. Od razu po wejściu do klasy jego spojrzenie padło na ławkę Elise.

Dziwne, że jeszcze jej nie ma.

Zwykle przychodziła wcześnie rano, żeby się pouczyć albo posprzątać klasę, nawet wtedy, gdy nie miała dyżuru.

– Hmm. W sumie równie rzadko mam taki przypływ inspiracji jak wczoraj – mruknął do siebie, dotykając swojej torby. W środku znajdowała się jego książka, którą pisał przez całą noc. – No... No, szybciej, na pewno cię poruszy. – Chociaż powiedział to cicho, i tak ściągnął na siebie wzrok kolegów.

Elise jednak się nie pojawiła, a inne dziewczyny, wchodząc do sali, zaczynały między sobą szeptać.

Ponieważ Bastian nie miał za wielu przyjaciół, których mógłby spytać o obecną sytuację, wpadł w podły nastrój.

Jeśli chcesz coś zrobić, po prostu to zrób!

W końcu zebrał w sobie odwagę i podszedł do szepczących między sobą dziewczyn.

– Cześć, macie może chwilę?

– He? Ach, tak.

Odpowiedziały mi. Cudzoziemcy są ekstra!

Według etykiety panującej w belgariańskim pałacu nie wolno było przerywać rozmowy szlachcianek. Gdyby złamał tę zasadę, Belgarianki zbladłyby, a potem spaliłyby się ze wstydu z powodu niezręcznej ciszy.

Z niewiadomej przyczyny szlachcice bali się Bastiana.

W tej szkole coś takiego się nie wydarzy... Prawda? Tu chyba mogę sobie pozwolić na normalną rozmowę.

– Elise zachorowała?

– Cóż...

Dziewczyny zdumione pytaniem Bastiana spojrzały na siebie.

– O co chodzi? To coś, czego nie wolno mi powiedzieć?

– Nie tylko...

Twarz dziewczyny, która wypowiedziała te słowa, zaczęła okazywać strach.

Niedobrze...

W tej szkole starał się zachowywać obraz poważnego, jednak dobrego chłopaka.

– W porządku, nie masz się czego bać. Nie możecie mi tego powiedzieć?

– Chodzi o to, że... lady Elise...

– Lady Elise?

– Tak. To tak naprawdę Elizabeth Victoria!

Brzdęk! – komuś coś upadło, a cała sala wypełniła się szeptami.

Bastian skinął głową, mówiąc:

– No dobrze. Więc nie przyszła, bo się przeziębiła, tak?

– Nie zdziwiło cię to?! Czyżbyś wiedział o wszystkim?! W końcu byliście ze sobą blisko.

– Nie miałem o niczym pojęcia.

Koledzy rzucili mu pytające spojrzenia.

O nie! Brak zdziwienia po usłyszeniu, że koleżanka jest księżniczką, to wielki błąd.

– Aach, no tak, zaskoczyło mnie to!

– Dla Belgarianina rodzina królewska Brytanni nic nie znaczy. Hmph – rzuciła chłodno jego rozmówczyni. W dodatku wszyscy w klasie obrzucili go lodowatymi spojrzeniami.

– Nie o to chodzi.

Nie patrzę z góry na wasz kraj... Ale jak mam powiedzieć, że jesteśmy w podobnej sytuacji? Swoją drogą, sądzę, że teraz lepiej byśmy się dogadywali.

– Cóż, może i postępujesz niewłaściwie, ale nadal jesteś belgariańskim szlachcicem. Ech, lady Elise nie jest chora.

– Więc czemu nie przyszła?

– Przyjechali po nią rycerze, więc pewnie jest w drodze do pałacu. Prawdopodobnie zostanie naszą nową królową!

Dziewczyny nagle się podekscytowały, a w klasie zawrzało.

Uczęszczanie do tej samej klasy co królowa było wielkim zaszczytem, więc uczniowie zastanawiali się, czy odpowiednio ją traktowali. Dla przykładu Dick i jego banda aż zbledli z przerażenia, w końcu przez ich nękanie Bastiana często dochodziło między nimi a Elise do kłótni.

– Ach, chwila, czyli już nie pojawi się w szkole?

– O czym ty mówisz? Przestała być zwykłym obywatelem czy nawet szlachcianką! To królowa! Bardzo mało prawdopodobne, żeby wróciła do szkoły.

– Heee?! Żeby się z nią zobaczyć...

– Co to za brak szacunku?! Masz nazywać ją "królowa Elizabeth" albo "jej wysokość"!

– Serio? Że też została królową...

– Już nie żyjecie w tym samym świecie.

– Czyli jeśli ją spotkać, to tylko w ramach jakichś dyplomatycznych negocjacji? Muszę zostać teraz dyplomatą?!

– Dyplomatą Belgarii? Czyżbyś pochodził z jakiegoś wielkiego rodu? Sądziłam, że jesteś z domu diuka.

Diuk zajmował wysokie miejsce w rankingu społecznym, jednak wciąż nie na tyle, by reprezentować państwo. Właśnie dlatego Bastian użył tego tytułu w swojej fałszywej tożsamości.

Rozmowa z dziewczynami trochę go uspokoiła.

– Hmm. Nie, z domu hrabiego.

– Zapomnijmy o tym. Nie uważasz, że nawet diukowi trudno byłoby umówić audiencję z królową?

– No tak.

Prawdę mówiąc, chciał spotkać się z nią jako trzeci książę Belgarii.

Ale chyba nawet w roli dyplomaty musiałbym posiadać list napisany przez cesarza... Przecież to niemożliwe!

– Zaraz, powiedziałaś przed chwilą, że jest nową królową, prawda?

– Coś z tym nie tak?

– To znaczy, że jeszcze oficjalnie nią nie została, prawda?

– No tak. Królowa przejmuje tron dopiero po Świcie Deklaracji.

Chyba już o tym słyszałem. Po śmierci królowej zaczyna się tygodniowa żałoba nazywana Cichym Tygodniem. Ale lepiej o tym nie wspominać.

Nawet Bastian potrafił odczytać nastrój otoczenia.

– Innymi słowy, jeszcze nie objęła tronu, prawda? Dobrze. Czyli wciąż mam szansę jej to dać!

– C-Co?

– Muszę spotkać się z nią, zanim zostanie królową.

– Zapomnij. Chcesz przekazać jej jakąś wiadomość?

– Można tak powiedzieć.

Skoro już napisałem swoje dzieło, to chyba oczywiste, że chcę jej je dać.

Dziewczyny się zarumieniły.

– Heeeee! Miłość przekraczająca status społeczny! W dodatku granice!

– Ale to nie taka opowieść...

Książka Bastiana nosiła tytuł „W mojej prawej ręce drzemie magia, tłukę nią demony”.

Dziewczyny kiwały energicznie głowami, a oczy im błyszczały, jakby ujrzały coś pięknego.

– Nie szkodzi! Nie musisz się wstydzić! Będziemy cię wspierać!

– Dobrze...

Chyba coś źle zrozumiały... No ale lepsze to niż pogarda. Wciąż jednak muszę dowiedzieć się, jak znaleźć Elise.

– To gdzie jest Elise? Pojechała do zamku karocą?

Dziewczyny się skrzywiły.

– Lady Elizabeth, nie Elise. Użyli wozu, więc pewnie jadą jedynie do stacji w Applewood. Wyruszyli tuż przed tym, jak wyszłyśmy do szkoły, więc pewnie wciąż są w drodze.

Zegar na ścianie nie pokazywał precyzyjnie czasu, więc Bastian wyjął z kieszeni swój kieszonkowy zegarek.

– Zostało pół godziny. Ciekawe, czy wozem dam radę dojechać na czas.

– Hmm, jeśli doliczyć czekanie na pociąg, powinieneś zdążyć.

Ale jeśli przyjedzie o czasie, nie będę mieć szansy jej zobaczyć.

Bastian wziął głęboki oddech.

– Ostatnio się leniłem, nie mam pojęcia, czy dam radę... Ale jeśli dam z siebie wszystko, powinienem dogonić ją w połowie drogi.

– Co?

– No więc odpuszczam dziś lekcje. Poinformowanie o tym nauczycieli zostawiam wam, dzięki.

Bastian wziął swoją torbę i wybiegł z klasy.

Wśród uczniów aż zawrzało. Dziewczyny, z którymi rozmawiał Bastian, oczywiście źle zrozumiały jego zachowanie i zaczęły machać chusteczkami, aby dodać mu odwagi.

Skoro nie jest jeszcze królową, to mam szansę przekazać jej książkę osobiście. Znając ją, raczej nie usłyszę od razu "dziękuję", ale na pewno wyśle mi podziękowania później.

Bastian, niemający pojęcia, jak wyglądała polityczna sytuacja Wielkiej Brytanni, wybiegł ze szkoły i ruszył z pełną prędkością przed siebie.

Pierś mnie boli.

Torba przeszkadzała mu w biegu, więc wyjął z niej książkę, a resztę odrzucił gdzieś na bok. Swoje arcydzieło włożył za pas, a potem zacisnął mocniej rzemień, aby nie wypadło. Szkolne buty, które miał na sobie, nie były już w najlepszym stanie. Nie chodziło o to, że wykonano je z kiepskiego materiału. Po prostu żadne obuwie nie zostało stworzone z myślą o kimś, kto potrafi biec szybciej niż galopujący koń.


================================================


Przywódca rycerzy zwał się Graham. Był najstarszym synem rodu służącego brytańskiej rodzinie królewskiej od pierwszego pokolenia. Całe życie trenował szermierkę, dumny z dokonań swojej rodziny. Podczas tej misji pozostawał stale gotowy, by zasłonić królową własnym ciałem.

Co prawda, prawo i technologia zmieniły życie ludzi, ale rycerze cenili sobie tradycję. W tym jednak wypadku królewska karoca pełniła jedynie rolę przynęty, a nowa władczyni podróżowała prostym, zielonym powozem. Chronili ją odziani w czarne płaszcze rycerze, którzy mimo świadomości , iż istnieje wysokie ryzyko utraty życia, zdecydowali się podjąć tego zadania.

Gdyby wszystko poszło według planu Grahama, on i jego towarzysze bezpiecznie zabraliby księżniczkę Elizabeth na stację kolejową, a ich podwładni odciągnęliby uwagę zamachowców. Rozważał też wojskową eskortę do samego zamku, jednak w końcu odrzucił ten pomysł, nie chcąc zostawiać umierającej ustępującej królowej bez ochrony. Poza tym im więcej ludzi brałoby udział w operacji, tym dłużej trwałyby przygotowania, a to właśnie czas był ich największym wrogiem.

Dalej jestem trochę niespokojny... Ale jak na razie wszystko idzie dobrze.

Saint Edward Independent Academy znajdowała się za lasem we wschodniej, rolniczej części państwa. Prowadzące tam drogi były zapuszczone i brakowało przy nich punktów postojowych, tak więc nie mając innego wyjścia, musieli jechać bezpośrednio na stację. Z tego też powodu do powozu wybrali dwa małe, ale za to szybkie i wytrzymałe konie.

Sześciu wojaków otaczało ich pojazd, a Graham oraz drugi rycerz siedzieli wewnątrz naprzeciwko Elizabeth. Obok niej zajmował miejsce właściciel powozu.

Od wyjazdu z akademii księżniczka nie odezwała się ani słowem.

– ...

– Jesteś pani w złym nastroju? – spytał Graham.

Elizabeth pokręciła głową, mówiąc:

– Nie. Chociaż odrobinę się denerwuję... No i złożyłam pewną obietnicę, więc trochę żałuję tak nagłego wyjazdu.

– Obiecałaś coś komuś z klasy?

– Tak, ale to zwykła, dziecinna obietnica. Powinien to zrozumieć.

– To oczywiste.

Graham skinął głową, nie drążąc dalej tematu.

Pewnie chodzi o chłopaka. – Słysząc, jak ta młoda, piękna księżniczka mówi o kimś przeciwnej płci, rycerz poczuł ukłucie w sercu. Nie mnie się tym przejmować. Lady Elizabeth jest inteligentna, nie będzie mieszać spraw osobistych z pracą. Teraz ma losy całego narodu na głowie. – Mimo tych myśli Graham westchnął.

Elizabeth spojrzała na niego pytająco.

– Hmm?

– Najmocniej przepraszam – rzucił pospiesznie, wyglądając przez okno, za którym roztaczał się las.

Droga przed nimi była zaniedbana, a w dodatku pełna kałuż po zeszłonocnym deszczu.

Tym razem to Elizabeth przerwała ciszę.

– Sir, napisał pan coś kiedyś?

– Książkę? Nie, spod mojej ręki wychodziły jedynie raporty.

– To normalne.

– Wasza wysokość coś napisała?

– Nie. Nigdy nie myślałam, żeby zostawić po sobie jakąś opowieść.

Graham zamilkł, ponownie nie drążąc dalej. Elizabeth wydawała się wrażliwa, podobnie jak inne dziewczyny w jej wieku.

Co prawda, ta cecha czyni młode panny atrakcyjniejszymi, ale władczyni państwa nie przystoi. Jednak nie powinno to stanowić problemu. Po przejęciu tronu takie przyziemne zachcianki odejdą bez śladu. Jest jak motyl opuszczający kokon, gdzieś pomiędzy dwoma różnymi światami.

Nagle rozległ się odgłos wystrzałów, a chwilę później słowa innego rycerza mało nie przyprawiły Grahama o zawał serca.

– Woźnica nie żyje!

Powóz Elizabeth miał tylko jedną parę drzwi, a miejsce woźnicy znajdowało się poza wnętrzem. Nie mogli ryzykować wyjścia na zewnątrz, więc Graham, chwytając miecz, krzyknął do jednego z eskortujących ich rycerzy:

– Prowadź konie! Nie zatrzymywać się aż do głównej drogi!

Co jest?!

Inny z rycerzy, podskakujący wewnątrz powozu, spytał:

– Pułapka?

– Jeśli tak, to bandyci. Nie ma szans, żeby ludzie Margaret nas znaleźli!

– Nie jedziemy trochę za szybko?

Drżenie powozu stawało się coraz silniejsze, co oznaczało, że konie przyspieszały. Droga przez las często skręcała, nie mieli pewności, czy uda im się wyjść na miejsce woźnicy, a w dodatku pokonanie tej trasy ciężkim powozem przy tak wysokiej prędkości zakrawało o cud. Trudno też było zapanować nad wystraszonymi końmi, a jechali już tak szybko, że pojazd przechylał się na boki.

– Lady Elizabeth, proszę uważaaa...!

– Hiiaaa!

Graham błyskawicznie objął siedzącą przed nim dziewczynę. Po chwili poczuł silne uderzenie i na moment stracił skupienie, jednak czuł kolejne wstrząsy. Kiedy otworzył oczy, nie mając pojęcia, ile czasu minęło, upewnił się, czy księżniczka wciąż jest w jego rękach.

– Lady Elizabeth, nic ci się nie stało?!

– Jestem cała.

– Co za ulga. Możesz się ruszyć?

– Prawdopodobnie.

Powóz się przewrócił. Drugi z rycerzy nie miał tyle szczęścia, leżał z głową wykręconą do tyłu, więc przy uderzeniu skręciło mu kark. Nie mieli jednak czasu nawet zmówić za niego modlitwy.

– Lady Elizabeth, musimy się stąd wydostać.

Graham spojrzał w stronę drzwi i otworzył je silnym kopnięciem.

Wrogowie jeszcze nas nie dogonili. Powóz wywrócił się przez zbyt wysoką prędkość, więc wciąż powinniśmy mieć nad nimi przewagę.

– Lady Elizabeth, proszę pojechać na koniu z jednym z rycerzy! Nie będzie ci wygodnie, ale z wymierzeniem kary proszę poczekać na dotarcie do stolicy.

– Co sir planuje zrobić?

– Dogonię was później.

Graham wyniósł księżniczkę z powozu.

Nie wiemy nawet, z kim walczymy. Jeśli to bandyci, dam radę ich zatrzymać na jakiś czas, ale jeżeli...

– Jeżeli to bandyci, nie ma szans, bym z nimi przegrał, nieważne, ilu by ich nie było.

– To na pewno tylko zbóje?

– Prawdopodobnie.

Graham miał zbyt mało informacji, nie widział nawet cienia ich przeciwnika. Gdyby był jednym z rycerzy jadących na zewnątrz, może mógłby dokonać lepszego osądu.

Po wyjściu z powozu rozejrzał się po okolicy.

Zobaczył martwe konie, a także rycerzy w czarnych strojach. Jego bracia, strażnicy królewscy, leżeli martwi.

– C-Co się stało?!

– Czyżby zostali zabici? – spytała drżącym głosem Elizabeth.

Panowały niespokojne czasy, jednak Elise była zwykłą dziewczyną uczęszczającą do akademii dla dzieci szlachty. Po raz pierwszy zobaczyła, jak ktoś umiera podczas walki, nic więc dziwnego, że czuła się zszokowana.

Graham miał doświadczenie bitewne, jednak od lat nie walczył na froncie. Teraz jego przyjaciele, którzy podążali razem z nim tą samą drogą, leżeli martwi, więc i on nie mógł zapanować nad swoimi emocjami.

Ich przeciwnik był na tyle silny, że mógł pokonać elitarną straż królewską.

Od strony, z której jechali, dobiegł tupot kroków całego oddziału. Wrogowie mieli ze sobą piki, strzelby oraz lekkie zbroje armii Wielkiej Brytanni. Prowadził ich mężczyzna w niebieskim mundurze z medalami na piersi, zapewne dowódca tej formacji.

– Z jakiej jednostki jesteście, śmiecie?! Jak śmiecie atakować straż królewską?!

– Kukuku. Straż królewska wykorzystująca używany powóz, w dodatku przebrana w czarne płaszcze. Twoi przodkowie przewracają się w grobach.

– Jak śmiesz celować we mnie, wiedząc, że chronię jej królewską mość... i jeszcze obrażać moich przodków!

– To dla dobra kraju.

Graham z mieczem w ręku zasłonił swoim ciałem Elizabeth.

Za nimi leżał powóz oraz roztaczał się las, a jakieś trzydzieści stóp z przodu stało trzystu żołnierzy gotowych otworzyć ogień w każdej chwili. Nie była to duża liczba, jednak ze straży królewskiej pozostał tylko Graham, a ucieczka i jednocześnie dalsza eskorta Elizabeth okazałaby się wyjątkowo trudna.

Pot spłynął po czole rycerza.

– Sir, także jesteś dowódcą oddziału Wielkiej Brytanni. Ta osoba tutaj to lady Elizabeth, następczyni tronu wybrana przez jej wysokość Charlotte. Masz zamiar ją zabić własnymi rękami?

– Królowa pacyfistka jedynie hamuje rozwój kraju. Skoro tego nie dostrzegasz, to znaczy, że straż królewska trochę przyrdzewiała.

– Ty gnoju...

Najwyraźniej nie obchodziło go, kim był Graham ani że Elizabeth została wybrana na królową. Kiedy mężczyzna wycelował w rycerza, ten powiedział spokojnie:

– Lady Elizabeth, proszę uciekać. Kupię ci trochę czasu.

– Co?! Chcesz się poświęcić?

– Nie tak miał wyglądać plan... ale nie jestem zbyt bystry. Musieli przejrzeć naszą przynętę.

– Dlaczego właściwie...

– To chyba zasługa doradcy księżniczki Margaret, Oswalda Coultharda. Podobno jest wyjątkowo przenikliwy.

Dlatego właśnie podjęto taką, a nie inną decyzję.

Po przemyśleniu wszystkiego zwolennicy królowej doszli do wniosku, że mobilizacja armii, żeby odebrać Elizabeth, nie wchodziła w grę, bo skończyliby ją dopiero po śmierci królowej. Wysłano zatem mały oddział straży królewskiej. Graham nie miał pojęcia, jakim sposobem ich przejrzano, jednak niezaprzeczalnym faktem było, że przygotowano tu na nich pułapkę.

Sytuacja nie malowała się różowo, jednak dopóki księżniczka żyła, wciąż istniała szansa, że da radę uciec.

– Proszę uciekać! Jeśli tu zostaniesz, nie będę w stanie walczyć!

– Nie pozwalam ci umrzeć!

– Oczywiście. Dogonię waszą wysokość później!

To było oczywiste kłamstwo.

Kiedy Elizabeth się oddaliła, Graham uniósł miecz, przyjmując pozycję do walki.

Jednak w jego stronę były wycelowane strzelby, które wystrzeliłyby, gdyby tylko się ruszył. Dookoła leżały ciała jego towarzyszy. Wiedział, że niedługo spotka go taki sam los, żałował jednak, iż nie dał rady odeskortować przyszłej królowej w bezpieczne miejsce.

Po jego policzku spłynęła łza.

Boże, czemuś mnie opuścił?

Wyposażony jedynie w miecz, srebrną zbroję, stalową tarczę oraz mały pistolet trwał w pozycji bojowej, osłaniając uciekającą księżniczkę.

Wrogi dowódca uniósł rękę, a następnie opuścił ją z krzykiem:

– Ognia!

Po lesie rozniosło się echo wystrzałów.


================================================


Elizabeth nie spodziewała się, że coś takiego może się wydarzyć, jednak nie chcąc sprawiać rycerzom kłopotów, założyła skórzane buty. Dzięki temu mogła biec w stronę lasu bez żadnych problemów – w ceremonialnym obuwiu byłoby to niemożliwe. Miała jednak dopiero szesnaście lat, więc wytrenowany żołnierze, nawet w pełnej zbroi i z bronią, nie powinni mieć kłopotów z dogonieniem jej. W końcu dotarły do niej odgłosy kroków, a że przeciwników było trzystu, ukrycie się stanowiłoby nie lada wyzwanie.

Ktoś wystrzelił w stronę Elizabeth.

Widzą mnie?

Po wystrzale w tamtym miejscu zebrała się grupka żołnierzy. Jeden z nich ze śmiechem rzucił:

– Znalazłem cię.

Przypominało to polowanie na lisa. Elizabeth już wcześniej nienawidziła tego sportu, ale teraz przysięgła sobie, że jeżeli z tego wyjdzie, nigdy w życiu nie weźmie w czymś takim udziału.

Padł kolejny strzał.

Dziewczyna poczuła ciepło na ramieniu.

– Oooch!

Potknęła się. Nie ze względu na ranę, która była tylko draśnięciem, ale to nogi odmówiły jej posłuszeństwa ze strachu. Upadła na gałęzie, robiąc spory hałas i raniąc sobie przy tym mały palec.

– Zrobione! – krzyknęli żołnierze.

W-Wciąż mogę się ruszać. Trzeba uciekać. Ale co dalej... Jeśli pobiegnę dalej, znowu zaczną strzelać i następnym razem mogą trafić. Strzał w głowę będzie bezbolesny, ale jeżeli kula przeszyje nogę albo talię, czeka mnie bolesny koniec...

– Uuu...

Nieważne, to i tak mój limit. Grahamie, który dałeś mi szansę na ucieczkę, rycerze, którzy zginęliście w powozie, naprawdę przepraszam. Zapewne zawiodłam także królową. Wybrała mnie, a ja ginę w takim miejscu. W dodatku jeśli tron obejmie Margaret, z pewnością dojdzie do wojny.

Chociaż Elizabeth rozmawiała z nią jedynie kilka razy, przed oczami stanął jej obraz Margaret mówiącej:

– Polityka mnie nie obchodzi, chyba że pojawi się w niej coś interesującego.

Wiedziała też, że coraz więcej obywateli, i to nie tylko mężczyzn, popiera wypowiedzenie wojny. Było jej szkoda tych wszystkich ludzi, których nie da rady obronić, przez co rodziny stracą ojców, mężów czy braci.

Popierający konflikt nigdy nie doświadczyli tego, co ona – żołnierzy używających broni palnej do odbierania życia. Gdyby na własne oczy zobaczyli tę tragedię, może zrozumieliby całe to okrucieństwo i ponownie przemyśleli decyzję o wypowiedzeniu wojny.

Tupot kroków stawał się coraz silniejszy. W końcu Elise usłyszała rozmowę żołnierzy.

– To ja ją trafiłem!

– Nie, bo ja!

– Bzdura! To ja ją zatrzymałem!

– Jeśli rozmawiacie o tym, kto ją trafił, przykro mi, ale to moja sprawka.

Traktowali polowanie jak zabawę. Zdawali sobie w ogóle sprawę, że ich cel wciąż żyje i może działać?

W końcu, tropiąc ślady krwi, znaleźli Elizabeth.

Ich oczy spotkały się ze wzrokiem księżniczki.

– Wciąż żyje – ktoś krzyknął.

Wszyscy nagle się ożywili, a ich krzyk radości przypominał ryk bestii.

Kiedy gotowali się do ataku, Elizabeth przysięgła sobie, że zachowa świadomość do ostatniej chwili.

Bała się.

Była tak przerażona, że zapomniała nawet, jak zmówić modlitwę.

Zamknęła oczy.

I wtedy usłyszała znajomy głos.

– Elise!

Z lasu wybiegł chłopak, pokonał żołnierzy uzbrojonych w strzelby, a następnie podniósł i mocno objął leżącą bezradnie na ziemi Elizabeth.

Haken no Kouki Altina - Volume 04 - 053.jpg

Ponownie rozległ się huk wystrzałów.

Chłopak skoczył przed siebie. Miejsce, w którym znajdował się chwilę wcześniej, zostało przeorane pociskami. Sprawiał wrażenie jelenia w naturalnym środowisku, błyskawicznie przemieszczając się pomiędzy drzewami, mimo że na rękach niósł drugą osobę.

W końcu powiedział z uśmiechem na twarzy:

– Głupia! Nie powiedziałem ci, żebyś krzykiem kontrowała żądzę krwi przeciwników?!

– T-Ty... chyba mam zwidy...

– Ugryzłaś się w język, Elise?

Chłopak, którego miała już nigdy więcej nie zobaczyć, przybliżył do niej swoją twarz.

– Bastian!

– Tak?

– D-Dlaczego tutaj jesteś?

– Obietnica – odpowiedział z kamienną twarzą.

Pędził jak wichura, albo raczej jak rozpędzony pociąg, a tupot jego kroków przypominał tętent końskich kopyt.

– Obie... tnica?

– Obiecałaś, że przeczytasz moją książkę! Skończyłem ją!

– Jesteś głupi?

– Oszukałaś mnie?

– Nie. Nie okłamałam cię, ale... Ale... Żeby prześcignąć powóz...

Już nie mówiąc o tym, że ocalił ją przed żołnierzami.

Bastian zmarszczył czoło.

– Miałem zamiar cię wyprzedzić i dać ci to, zanim dojedziesz na stację. W końcu, znając cię, wysłałabyś mi swoją opinię listownie.

– To chyba oczywiste...

– W takim razie dobrze zrobiłem... no ale zobaczyłem padłe konie, martwych rycerzy i przewrócony powóz.

– ...

Serce Elizabeth przyspieszyło na samą myśl o martwym woźnicy i rycerzach.

Bastian przywykł do widoku martwych ludzi? Wydaje się niewzruszony.

– Sądząc po strojach, to zapewne członkowie straży królewskiej, jednak nigdzie nie mogłem znaleźć twojego ciała. Dopiero po chwili od strony lasu usłyszałem hałas, więc pomyślałem, że cię ścigają.

– Zwykle ludzie by uciekli, wyczuwając takie niebezpieczeństwo...

– Jesteś głupia, Elise.

– He?

– Wtedy nie mogłabyś przeczytać mojego arcydzieła. Spędziłem nad nim caluśką noc.

– ...Sam jesteś głupi.

– Co?

– Naprawdę... głupi.

Elizabeth się rozpłakała.

– He? Eee... Elizabeth, czemu płaczesz?! Coś cię boli?! Jesteś ranna?!

Dziewczyna, kręcąc głową, wytarła łzy palcami.

– Nie. Nic mi nie jest.

Z jednej strony opłakiwała ludzi, którzy zginęli, a z drugiej była wdzięczna za ratunek. W końcu smutek, rozpacz i wyrzuty sumienia wezbrały w niej do tego stopnia, że dała im wszystkim ujście w jednej chwili.

– Oszczędź mnie. Ja wiem, że moje dzieło chwyta za serce, ale żeby poruszyć się do łez jeszcze przed jego przeczytaniem...

– Głupek.

Bastian, pędząc szybciej niż jakikolwiek koń, wybiegł z lasu.


Wróć do Prolog III Strona Główna