Difference between revisions of "Zero no Tsukaima wersja polska Tom 1 Pełny Tekst"

From Baka-Tsuki
Jump to navigation Jump to search
(Created page with "==Ilustracje== {{:Zero_no_Tsukaima_wesja_polska_Tom_1_Illustrations}} ==Wkładka i okładka== {{:Zero no Tsukaima_wersja_polska_Tom_1_Insert_&_Back_Cover}} =='''Królestwo Mag...")
 
Line 13: Line 13:
 
{{:Zero_no_Tsukaima_wersja_polska_Tom_1_Rozdział_7}}
 
{{:Zero_no_Tsukaima_wersja_polska_Tom_1_Rozdział_7}}
 
{{:Zero_no_Tsukaima_wersja_polska_Tom_1_Rozdział_8}}
 
{{:Zero_no_Tsukaima_wersja_polska_Tom_1_Rozdział_8}}
  +
  +
<noinclude>
  +
<center>
  +
{| border="1" cellpadding="5" cellspacing="0" style="margin: 1em 1em 1em 0; background: #f9f9f9; border: 1px #aaaaaa solid; padding: 0.2em; border-collapse: collapse;"
  +
|-
  +
| [[Zero_no_Tsukaima_wersja_polska|Powrót do strony głównej]]
  +
|-
  +
|}
  +
</center>
  +
</noinclude>

Revision as of 23:37, 21 June 2013

Ilustracje


Przekład

Tłumaczyli: Tur!


Szybkie Menu

Wkładka i okładka

Wstawka

Napisane przez Yamaguchi Noboru

Urodzony w Lutym, 1972. Jego debiutanckim dziełem było "Canary/This thought on a Song", który ukazał się w Kadokawa Sneaker Bunko. Inne prace to "Green Green kane no oto Fantastic," "Tsuppare Arisugawa" (razem w Kadokawa Sneaker Bunko), "Green Green kane no oto Stand By Me" (w MF bunko J), i wiele innych nowel, takich jak "Fujimi Fantagia Battle Royal," "Green Green," "Gonna Be??" "Yukiuta," "Shiritsu Akihabara Gakuen," oraz "Makai tenshi Gibliel". Pisał również scenariusze do gier.

Ilustracje przez Usatsuka Eiji

Obchodzi urodziny 16-tego sierpnia

Obecnie tworzy ilustracje, jest zatrudniony jako urzędnik. Usatsuka pracował wcześniej nad dziełem "Doushi sama to issho" (Ukazane w Dengeki bunko).


Okładka

Zero no Tsukaima utworzona przez Yamaguchi Noboru

-"Kim jesteś?"

Hiraga Saito obudzony przez piękną dziewczynę, która zadała mu te pytanie. Rozglądając się spostrzegł, że znajduje się w obcym mu miejscu, ludzie ubrani niczym prawdziwi magowie okrążają go i dziewczynę.

Dziewczyna zwana Louise, wytłumaczyła mu, że został 'przywołany' do bycia jej 'chowańcem'. Saito został zawładnięty przez dezorientacje, zwłasza po tym jak ona go pocałowała i nazwała to 'kontraktem'! Mój pierwszy pocałunek, narzekał, ale zanim zdążył opanować go gniew, dziwne symbole samoistnie pojawiły się na jego lewej dłoni, tworząc z niego Towarzysza tejże dziewczyny.

Poszukując drogi powrotnej do domu, Saito musi borykać się z życiem oraz z Louise, jako jej Chowaniec..

I tak oto zaczynamy życiową komedię Hiraga Saito jako 'Towarzysz Zera'

Przekład

Tłumaczyli: Tur!


Szybkie Menu

Królestwo Magii

Rozdział 1 : Jestem Chowańcem


[W nawiasach kwadratowych znajdują się notatki od tłumaczy]

Przy wszelkich poprawkach wprowadzonych w tłumaczeniu, proszę umieścić sprostowania w zakładce: dyskusja



-"Kim jesteś?" - zapytała dziewczyna, stojąc na tle błękitnego nieba i uważnie badając twarz Saito. Wydawało się, że byli do siebie zbliżeni wiekiem. Ubrana w czarną pelerynę, białą bluzę i szarą spódnicę spoglądała na niego wstrząśnięta.

Jej twarz jest...cudna. Roziskrzone, czerwonobrązowe oczy tańczyły na jej białej nieskazitelnej twarzy. Miała jasne, truskawkowe włosy wygląda przyjaźnie, jak cudzoziemiec. Tak, musi być cudzoziemką. Słodka lalunia. Może pół-japonka?

Ale... Co to za rodzaj szkolnego mundurku? Nie poznaje go.

W tym czasie leżał na ziemi twarzą do góry, nie wiedząc jak się tu znalazł. Podniósł głowę i zaczął się rozglądać. Dużo ludzi w czarnych płaszczach spoglądało na niego z ciekawością. Tam w dali, na równym zielonym, trawniku. Stał ogromny zamek, Z kamiennymi murami, zupełnie jak na tych widokówkach z europy.

Prawie jak we śnie.

Boli mnie głowa , potrząsając głową odpowiedział Kim jestem...? ”Jestem Hiraga Saito.”

-”Skąd jesteś Towarzyszu?”'

Towarzyszu? Co ona ma na myśli? Wszyscy wokoło mieli jakieś kijki w ręce i ubrani byli w taki sam strój jak ta dziewczyna. Ciekawe czy nie jestem w jakiejś amerykańskiej szkole czy coś?

-"Louise, Co ty chcesz zrobić przyzywając zwykłego człowieka na swojego towarzysza ktoś zapytał i wszyscy oprócz tej dziewczyny która spoglądała na jego twarz zaczęli się śmiać.

-"Ja....Ja popełniłam mały błąd!"

Dziewczyna naprzeciwko Saito z delikatnym głosem przypominająca dzwon powiedziała

-"O jakim błędzie mówisz? To u ciebie normalne."

-"Ależ oczywiście, przecież to Louise Zero! ktoś inny powiedział i tłum wybuchnął śmiechem.

Wyglądało na to, że dziewczyna patrząca na Saito to Louise.

Wygląda że nie jest to żadna amerykańska szkoła. Nie widziałem takiego miejsca nigdzie.

Czy to może być plan filmowy? Czy coś kręcą? Czy taka sceneria istnieje w Japonii? Może to nowy park rozrywki? Lecz czemu tu spałem?

-"Profesorze Colbert!" dziewczyna zwana Louise krzyknęła i tłum się rozdzielił i wyszedł z niego starszy mężczyzna. Saito pomyślał że to zabawne, ponieważ ten mężczyzna wyglądał śmiesznie. Trzymał drewnianą laskę i ubrany był w czarną szatę.

Co to za ubiór? Ubrał się jak czarodziej, czy on jest normalny? Już wiem, to musi być cosplay [znajdujące korzenie w japońskiej kulturze przebieranie się za postacie z mangi, anime i gier wideo]. Ale nie wygląda aby panowała tu przyjemna atmosfera. Nagle Saito przeszył ból. Czy trafiłem do jakiejś sekty? To możliwe. Uśpili mnie jakoś gdy byłem w mieście. To zwierciadło było pułapką. Jeśli to nie to, to nie mam innego wyjaśnienia. Cicho myślał dopóki nie zrozumiał co się mogło mu przydarzyć.

Dziewczyna o imieniu Louise była w panice, mówiła ciągle coś w rodzaju "Proszę mi pozwolić jeszcze raz" oraz "Błagam pana" Ciągle przy tym wymachując rękoma. Żal mi jej że utknęła w tej dziwnej sekcie ponieważ jest tak piękna.

-”Co się stało panno Vallière?”

-”Proszę mi pozwolić przywołać towarzysza jeszcze raz!”

Przywołać? Co to? wspominali o tym wcześniej.

Pan Colbert, człowiek w czarnej szacie, kiwając głową powiedział: "Nie mogę na to pozwolić panno Vallière."

-"Dlaczego nie?"

-"Takie są reguły. Kiedy przechodzisz na drugi rok musisz wezwać towarzysza. To właśnie zrobiłaś"

Towarzysz co to?

-"Twoje zdolności decydują o towarzyszu którego wezwiesz. Dzięki temu możesz doskonalić swoje zdolności, nie możesz zmieniać towarzysza którego wezwałaś, ponieważ Wiosenne Wzywanie Towarzysza to święty rytuał. Czy Ci się to podoba, czy nie, nie masz wyboru i musisz go zaakceptować"

-"Ale... Ja nigdy nie słyszałam aby mieć zwykłego człowieka za towarzysza! Wszyscy zaczęli się śmiać. Rzuciła gniewne spojrzenie w ich stronę, ale śmiech wcale nie ustawał.

Wiosenne Wzywanie Towarzysza? Co to u licha?

Nie rozumiem. O czym oni mówią? Jak się tu znalazłem...Czy to jedna z tych nowych Grup Religijnych. Najlepiej będzie zaraz stąd uciec. Naprawdę gdzie ja jestem? Co to za obcy kraj? Porwanie! Zostałem porwany! Naprawdę jestem w opałach, pomyślał Saito.

-”To jest tradycja panno Vallière. Nie mogę pozwolić na żadne wyjątki, on ...” Starszy mężczyzna wskazał na Saito. ”...może i jest człowiekiem, ale jeśli został przywołany przez Ciebie musi byś twoim towarzyszem. Nigdy w historii człowiek nie był towarzyszem, ale ponieważ Wiosenne Wzywanie Towarzysza ma pierwszeństwo nad wszystkimi regułami. Zatem musi nim zostać.”

-”Chyba żartujesz...” Louise powiedziała rozczarowana.

-"A więc kontynuuj ceremonię."

-”Co? Z nim?”

-”Tak z nim. Szybko, następna klasa przyjdzie za parę minut. Jak długo masz zamiar myśleć nad tym? Pomyłka pomyłką, ale w końcu przyzwałaś go. Szybko zawrzyj z nim kontrakt.” Wszyscy zaczęli szeptać.

Louise zbliżała się do Saito zakłopotana. Co się dzieje? Co ona chce mi zrobić?

-”Hej.” Louise zwróciła się do Saito.

-”Tak?”

-”Bądź wdzięczny. Normalnie, żaden szlachcic nie byłby w stanie być wystarczająco dostojny na to w całym swoim życiu.”

-”Szlachcic? Jakie głupie. Jaki szlachcic? Czy nie jesteście po prostu wariatami jednej z tych nowych religii?”

Louise zamknęła oczy z rezygnacją. Machała wokoło swoim drewnianym patykiem. '

Uczucie jej miękkich ust całkiem go ogłupiło.

”Jestem Louise Françoise le Blanc de la Vallière. Pięciokącie pięciu żywiołów, błogosław tą pokorną istotę i uczyń go moim towarzyszem.” Zaczęła wypowiadać te słowa wiele razy, jakby to było zaklęcie.

Dotknęła jego czoła pałką. Jej usta zaczęły się zbliżać.

-”Ccco... Ccco ty robisz?!”

-”Po prostu się nie ruszaj” Louise powiedziała ze złością. Jej twarz się zbliżała.

-”Hej, czekaj. Ponieważ, ja... ja nie jestem gotowy na to...”

Jego twarz pokryła się szokiem i lekką paniką.

-”O jejku! Mówiłam, nie ruszaj się!” Louise złapała szorstko jego twarz lewą ręką.

-”Co?”

-”Mmm...”

Usta Louise dotknęły ust Saito.

Co?! Co to ma znaczyć! Czym jest ten kontrakt?! Uczucie jej miękkich ust całkiem go ogłupiło. Mój pierwszy pocałunek! Ale został skradziony w tym przedziwnym miejscu przez tą przedziwną dziewczynę której intencji nie rozumiem! Saito zamarł sparaliżowany, sparaliżowany tym, co się przed chwilą wydarzyło.

Louise odsunęła swoje usta. ”Skończone.”

Jej twarz była czerwona. Czy jest zakłopotana przez swoją śmiałość? Co za idiotka, pomyślał Saito

-"To ja powinienem być zakłopotany, a nie ty! Pocałowałaś mnie tak nagle!

Lecz Louise kompletnie go ignorowała.

Pocałowałaś mnie i tak się teraz zachowujesz? Jak grubiańsko. Poważnie, kim oni są?! Chcę do domu w tej chwili. Po prostu do domu... posiedzieć w internecie., pomyślał Saito. Zanim się tutaj pojawił, to zarejestrował się na serwis randkowy i miał sprawdzić pocztę.

-”Zawiodłaś wzywanie towarzysza wiele razy, ale za pierwszym razem zawarłaś kontrakt." ucieszony powiedział Pan Colbert.

-”Udało jej się zawrzesz kontrakt ponieważ to tylko człowiek.”

-”Jeśli przyzwałaby potężną magiczną bestię, nie byłaby w stanie zawrzeć kontraktu.” Paru uczniów śmiało się wypowiadając te komentarze.

Louise rzuciła gniewne spojrzenie na nich, ”Nie nabijajcie się ze mnie! Nawet ja potrafię coś zrobić dobrze raz na jakiś czas!”

-”Naprawdę raz na jakiś czas, Louise Zero” śmiała się dziewczyna o okazałych falistych włosach i piegach na twarzy.

-”Profesorze Colbert! Montmorency Powódź, właśnie mnie znieważyła!”

-”Jak mnie nazwałaś, 'Powódź?' Jestem Montmorency Pachnidło!”

-”Słyszałam, że używasz łóżka jako nocnika, nie ty? Powódź pasuje ci lepiej!”

-"Jak śmiesz, Louise Zero! Co mogę powiedzieć? Jesteś zerem!”

-”Uważajcie! Szlachta powinna odnosić się do siebie z szacunkiem.” wtrącił się cosplayer w średnim wieku grający czarodzieja powstrzymując je.

Co oni mówią dookoła? Kontrakt? Kontrakt Towarzysza?

W tej chwili jego ciało zrobiło się gorące.

-”Aaa!” Saito wstał ”Jest gorąco.”

-”Niedługo to się skończy, po prostu czekaj. Runy towarzysza zostaną wypisane.” powiedziała Louise zirytowana.

-”Nie wypisujcie ich! Co wy robicie z moim ciałem?!”

Nic nie mogę zrobić, lecz nie mogę leżeć cicho zwijając się. To jest niewiarygodnie gorące!

-”Swoją drogą.”

-”Czego?”

-”Myślisz że wybaczalne jest człowiekowi używanie takiego języka wobec szlachty?”

Uczucie gorąca trwało przez chwilę. Jego ciało szybko wróciło do normalnego stanu.

-”To było szybkie...”

Starszy aktor grający czarodzieja zwany jako Colbert, podszedł do klęczącego Saito i sprawdził tył jego lewej dłoni, były na niej obce znaki.

Czy to litery? Wyglądały jak wijące się węże jakieś dziwne znaki. Saito popatrzył na nie i pomyślał, jeśli to nie jakaś sztuczka, to co?

-”Hmmm...?”

W tym momencie Saito pogubił się.

-”To są niezwykłe Runy.” powiedział czarodziej w średnim wieku.

-”Kim wy jesteście?!” Saito wył, lecz nikt nie reagował.

-”A więc wróćmy wszyscy do klasy.”

Starszy cosplayer w stroju Czarodzieja odwrócił się na pięcie, następnie uniósł się w powietrzu. Saito opadła szczęka z szoku.

Czczy...Czy on poleciał? Czy on unosi się w powietrzu? To niemożliwe! Reszta ludzi, którzy przypominali uczniów też unieśli się w powietrzu.

To niemożliwe! Więcej ich? Jedną osobę można podnieść jakąś sztuczką, ale wszystkich? Saito zaczął się rozglądać za jakimiś linami i dźwigiem lecz tu był tylko wielki trawnik. Nic nie wskazywało na jakieś triki lub sztuczki.

Wszyscy unosząc się, zaczęli zmierzać w stronę oddalonego zamku.

-”Louise, lepiej idź z tyłu!”

-”Nie powinna próbować latać. Nie umie nawet pokierować lewitacją.”

-"Ten Człowiek jest idealny na twojego towarzysza!" Studenci mówili to odlatując. Został tylko Saito i dziewczyna o imieniu Louise.

Jak tylko reszta się oddaliła, dziewczyna nabrała głębokiego oddechu i wykrzyczała do Saito, ”Kim jesteś?!”

Zezłościło go to. To moja kwestia! Pomyślał.

-”Kim jesteś? Co to za miejsce?! Kim byli ci ludzie?! Czemu potrafią latać?! Co zrobiłaś z moim ciałem?!”

-”Nie wiem z jakiej dziczy przybyłeś ale wyjaśnię ci.”

-”Dziczy? To jest jakaś dzicz? To w niczym nie przypomina Tokio!”

-”Tokio? Co to jest? Co to za kraj?”

-”Japonia”

-”Co? Nigdy nie słyszałam o nim.”

-”Oh, przestań! Lecz czemu latali?! Ty też to widziałaś! Latali! Wszyscy!” Louise zdała się nie przejmować wszystkimi pytaniami i jedynie się spytała. ”Co jest złego w lataniu?

-"Oczywiście że latali. Co byśmy zrobili gdyby magowie nie mogli latać?"

Saito złapał ja za barki i krzyczał. "Magowie? Co to za miejsce?!"

-”To Tristain! A to Tristaińska renomowana Akademia Magii!”

-”Akademia Magii?”

-”Jestem uczennicą drugiego roku, Louise de la Vallière. Jestem twoją Panią od teraz. Zapamiętaj to!”

Wszystko to mocno przygnębiło Saito. Naprawdę miał złe przeczucia w tej sytuacji. ”Uh... Yyy... Panno Louise...”

-”Co?”

-”Czy naprawdę mnie tu przywołałaś.”

-”Cały czas Ci to mówię i znowu, i znowu, aż zachrypnę. Daj sobie spokój tak jak ja. Czemu mój towarzysz nie jest tak fajny jak... Chciałabym coś fajnego, jak smok, albo gryf, albo Mantykorę. Ostatnie co bym chciała to orzeł lub sowa.”

-"Smok lub Gryf? CO masz na myśli?”

-”Tylko mówiłam ze chciałabym coś z tego na mojego towarzysza.”

-”To one istnieją?”

-”Tak. Czemu?”

-”Żartujesz sobie ze mnie?” Saito powiedział śmiejąc się, lecz jej najwyraźniej nie było do śmiechu.

-”Zapewne nie widziałeś żadnego przedtem.” powiedziała litościwie. Nie wyglądała żeby żartowała.

Magowie co latają i fantastyczne słowa w końcu dotarły do niego.

Ziąb przeleciał mu przez plecy i dostał zimnego potu [Zimnego potu - można to zinterpretować jako - włosy stanęły mu dęba]. ”Myślę że to możliwe... Albowiem latali, czy oni naprawdę są czarodziejkami i czarodziejami?”

-”Tak, jesteśmy. Jeśli tego nie rozumiesz, to chociaż puść moje barki! W ogóle to nie powinieneś był mówić do mnie!”

To sen... To tylko sen... Powoli, jego siła go opuszcza i czuje to w nogach.

-”Louise.” powiedział z bezsilnością w głosie.

-”Nie mów mi po imieniu!” [W Japonii zwracanie się po imieniu oznacza bliskie relacje. Nawet koledzy w szkole i przyjaciele odzywają się do siebie po nazwisku]

-”Uderz mnie.”

-”Co?”

-”Uderz mnie z całej siły w głowę.”

-”Dlaczego?”

-”Chce się obudzić z tego snu i to teraz. Chce wstać i się podłączyć do sieci. Dzisiaj na obiad są hamburgery. Moja mama mówiła tak rano.”

-”Podłączyć się do sieci?”

-”Nie, nic. I tak jesteś tylko częścią mojego snu, więc nie martw się o to. No obudź mnie w końcu.”

-”Nie wiem o czym bredzisz ale mam Cię uderzyć prawda?” Louise ścisnęła dłoń w pięść.

-”Tak, proszę.”

Jej pieści zaczęły drzeć. Po jej twarzy niemożna było nic rozpoznać ale widać było ze przez jej głowę przelatuje wiele myśli. ”Nie byłeś zainteresowany przywołaniem?”

-”A jakim sposobem miałem o nim wiedzieć?”

-”Jak wiesz, jestem trzecią córka rodziny Valérie, dumnego starodawnego szlacheckiego rodu i takiego kogoś wzięłam na towarzysza?”

-”Skąd mogłem o tym wiedzieć?”

-”...I kiedy zdecydowałam się na kontrakt został zapieczętowany pocałunkiem?”

-”Skąd miałem wiedzieć? Słuchaj, możesz z tym skończyć? Nie lubię koszmarów.”

-”Koszmarów? To moja kwestia!” Louise przywaliła pięścią mu w głowę z całej siły. ”To był mój pierwszy pocałunek!”

Możliwe że uderzenie było zbyt nagłe ...Mój też pomyślał Saito i stracił przytomność.

***

Hiraga Saito. Siedemnastolatek będący na drugim roku w szkole średniej.

Zdolności gimnastyczne: normalne. Oceny: średnie. Okres bez dziewczyny: siedemnaście lat. Ocena ogólna: bez pozytywów i negatywów.

Ocena nauczyciela: "Ah, Hiraga-kun. Nigdy się nie poddaje i jest bardzo ciekawy, oprócz tego, to jest trochę powolny"

Ocena rodziców: "Powinieneś studiować więcej. Jesteś nieco powolny."

Będąc powolnym, rzadko kiedy był zadręczany przez wypadki i akceptował prawie wszystko - dotyczy to zwłaszcza ludzi. Wcześniej, widząc latających ludzi, został poruszony, jednakże zwykły człowiek w tej sytuacji byłby w takim szoku, że upadłby na kolana, lecz on dużo by potrzebował do takiej sytuacji.

Naświetlając go od złej strony, po postu nie myślał za bardzo przed działaniem.

Miał bardzo zażartego ducha. W tym był bardzo podobny do charakteru Louise.

Swoją drogą, zwyczajnie trzynaście minut temu szedł chodnikiem w Tokio w Japonii; na Ziemi.

Był w drodze do domu z odebranym po naprawie notebookiem. Był bardzo szczęśliwy faktem, że mógł wejść na internet, gdzie ostatnio zarejestrował się na stronie randkowej i miał nadzieje znaleźć dziewczynę dla siebie.

Chociaż szukał czegoś co nadałoby smak jego monotonnemu życiu. Jednakże zamiast znaleźć to w internecie, znalazł to na środku alejki.

Szedł naprzeciwko stacji kolejowej w stronę domu, gdy przed nim nieoczekiwanie pojawił się błyszczący, przypominający lustro obiekt. Saito przystanął chcąc się lepiej temu przypatrzeć. Pamiętaj, że jego ciekawość jest dwa razy większa od normalnego człowieka.

Była to całkiem spora elipsa, wysoka na dwa metry i jeden metr szeroka, idealnie cienkie. Wtedy zauważył ze unosiło się to lekko nad ziemią.

Wzbudziło to jego ciekawość. Co to za fenomen, zastanawiał się, aż zaczął dokładnie badać świetlisty lustro-podobny obiekt.

Nie mam żadnego pomysłu, nigdy nie widziałem takiego fenomenu jak ten. Rozmyślając obszedł je naokoło, lecz to nie zaspokoiło jego ciekawości. Zastanawiał się czy byłby w stanie w to wejść.

Nie, może nie powinienem, powiedział do siebie, Lecz to tylko parę kroków, rozważał. Co za beznadziejna osobowość.

Najpierw, podniósł kamyczek i wrzucił go eksperymentalnie. Kamyczek zniknął w środku lustro-podobnego obiektu.

Oho, pomyślał. Kiedy sprawdził po drugiej stronie lustro-podobnego obiektu kamyczka nigdzie nie było. Następnie wyciągnął swój klucz od domu z kieszeni. Dźgnął koniuszkiem lustro-podobny obiekt.

Nic się nie stało.

Wyciągnął klucz, zbadał go uważnie, ale nic się nie zmieniło. Saito stwierdził, że nie stanowi to jakiegoś zagrożenia jeżeli w to wejdzie. Co go tylko jeszcze bardziej skusiło do zrobienia tego.

Na końcu, nawet gdy stwierdził, że wie, iż nie powinien, ruszył do przodu. To było bardzo podobne do otwierania mangi, dopiero co, po zadecydowaniu, że od teraz nie będziemy nic innego robić, tylko się uczyć.

Niezwłocznie pożałował tego, intensywny wstrząs zaatakował jego umysł. Nagle przypomniał sobie przeszłość, jak był dzieckiem, kiedy jego matka kupiła mu dziwną maszynę która przepuszczała przez ciało krótkie impulsy elektryczne(porażała prądem). Czuł się podobnie jak wtedy. Zemdlał.


Gdy otworzył oczy ...

Był w magicznym świecie.


***


-“Czy to prawda?” zapytała Louise, patrząc na Saito z niedowierzaniem. W ręce trzymała chleb z dzisiejszej kolacji.

Byli w pokoju Louise. Na oko miał on rozmiar 12 mat tatami [Tatami - Japońska mata do pokrywania podłogi, wykonana jest z trawy igusa obciągniętej materiałem. Standardowe rozmiary to 90x180x5 cm]. Jeżeli założylibyśmy, że okno znajduje się na południu, to drzwi byłyby na północy, łóżko na wschodzie, a szafa z garderobą stałaby za zachodzie. Wszystkie meble wyglądały na drogie antyki. Louise przyniosła Saito tu, gdzie odzyskiwał świadomość.

Saito stara się ignorować ból głowy który ciągle odczuwa po uderzeniu, odpowiedział jej, ”A co jeżeli nie?”

Saito nigdy nie czuł się tak bardzo poniżony przez swoja ciekawość jak dzisiaj

-Nigdy więcej nie wejdę w tak głupie rzeczy... To nie jest Japonia. To nawet nie jest Ziemia.

Nawet jeżeli było by państwo, gdzie czarodzieje lataliby po niebie, nawet tylko nieliczni, Jednak nie uczyli tego na geografii, ale nawet gdyby istnieli, co z tym ogromnym błyszczącym księżycem unoszącym się na niebie? Byłby z pewnością dwa razy większy od Ziemi. Jednak jego ogromna wielkość nie byłaby problemem. Byłoby całkowicie możliwe że w niektórych krajach były by noce jak ta. Jednakże tutaj są takie dwa. Czy księżyc się pomnożył bez wiedzy Saito?

Nie. Nie może być! Innymi słowy, to definitywnie nie Ziemia.

Jest już ciemno... Noc w końcu zapadła. Ciekawe czy moja rodzina się o mnie teraz martwi, zakończył smutno.

Z okna widział pas zieleni na którym wcześniej leżał. W dalszym planie w świetle księżyca widział nieprawdopodobnie wysokie góry. Po prawej znajdował się obszar gęstego lasu. Saito westchnął.

Tam jest miedzy innymi niesamowicie zielony las. Jest zupełnie inny jak ten, który widziałem w Japonii.

Akademia znajdowała się w średniowiecznym zamku... Serce mu szybciej zabiło, niesamowite ze tu trafił.

Sklepienia łukowe, rozrosła klatka schodowa, wszystko wykonane z kamienia... To była Tristiańska Akademia Magii, Louise wyjaśniła ze wszyscy studenci mieszkają w internacie na terenie szkoły.

Akademia Magii? Cudowne! Internat? Wspaniale! Zupełnie jak w filmie!, całkowicie inny świat... ale, to nie jest Ziemia...!

-“Nie mogę w to uwierzyć.”

-“Patrz, ja też nie mogę.”

-“Inny świat, co masz na myśli?”

-“Nie istnieje magia, i jest tylko jeden księżyc.”

-“Jest taki świat?”

-“No przecież mówię Ci, stamtąd pochodzę!” wykrzyczał Saito.

-“Nie krzycz na mnie, chudopachołku!!" [Chudopachołek - Człowiek pochodzący z niższych warstw społeczeństwa, dawno często tak się zwracano do ludzi ubogich].

-“Jak powiedziałaś do mnie, chudopachołku?!”

-“No nie jesteś magiem prawda? Więc należysz do plebsu.”

-“O czym ty mówisz? 'magowie', 'plebs'?'

-“Hej, czy ty naprawdę pochodzisz z tego świata?”

-“Przecież cały czas staram się Ci uświadomić, że nie!”

Louise ze zmartwioną miną podparła się łokciami na stole.

Na stole stała lampa z dekoracyjnym abażurem. Wypełniała pokój migotającym blaskiem. Zupełnie jak kiedy nie znano elektryczności.

Jejku, tak trudno zamontować instalacje elektryczną? Czuję się jak żyjący mieszkańcy w chałupach wieki temu.

-"Czekaj, 'montaż'... O,możliwe że... To jest..."

-“Już zrozumiałem.”

-“Co zrozumiałeś?” spytała Louise patrząc na niego.

-“To jeden z tych programów rozrywkowych 'Ukryta kamera'. To tylko sztuczka, wszyscy się śmieją ze mnie. Prawda?”

-“Co to 'Ukryta kamera'?”

-“Nabijają się z ludzi. A ty w samym środku akcji jesteś przebrana i podstawiona, więc gdzie są kamery?”

-“O czym ty mówisz?”

Saito podskoczył to Louise.

-“Kya--! Co ty robisz?!”

Grzebiąc jej we włosach, schodził coraz to niżej.

-“Gdzie jest mikrofon?! Tutaj?”

Przeszukując ją szorstko, zaczął rozpinać jej bluzkę. Jednakże błyskawiczny kopniak w genitalia zakończył to... Wylądował na podłodze zwijając się z bólu.

-"Gaaaaarrrhh..."

-“Jak śmiałeś... Mnie szlachciankę przeszukiwać...” Louise stała drżąc ze wściekłości.

W głębokim bólu pomyślał, To nie jest sen. Plus to nie ziemia, to całkowicie inny świat.

-“Proszę...”

-“Czego?!”

-“Odeślij mnie do domu...”

-“To niemożliwe.”

-“Ale czemu...?”

-“Ponieważ zostałeś związany kontraktem jako mój chowaniec. Nie ważne czy pochodzisz stąd czy z zupełnie innego świata o którym mówisz. Raz zawartego kontraktu nie można zerwać.”

-“Chyba żartujesz...”

-“Myślisz, że mi to pasuje? Czemu musiałam zostać z takim chowańcem jak ty?!”

-“Więc odeślij mnie.”

-“Naprawdę jesteś z innego świata?” spytała Louise wyraźnie jeszcze zakłopotana.

-“Tak.” Saito kiwnął.

-“Więc udowodnij mi to.”

Z grymasem bólu przez kopniak który przed chwila otrzymał, wstał i otworzył swoją torbę.

-“Co to?”

-“Notebook.” odpowiedział Saito.

Powierzchnia świeżo naprawionego komputera zalśniła w odbitym świetle.

-“Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Co to za rodzaj magii?”

-“To nie magia, to nauka.”

Saito wcisnął przycisk zasilający i komputer z warkotem uruchomił się.

-“Łał! Co to jest?!”

Louise zawyła zaskoczona jak ekran zaczął migotać.

-“To wyświetlacz komputera.”

-“Ładny... Jakiego elementu magii użyto? Wiatru? Wody?”

-“Nauki.”

Louise przyglądała się bez wyrazu na twarzy. Najwyraźniej nie rozumiała tego. ”Czym jest ten element 'nauka'? Czy jest inny od czterech elementów magii?”

-"Argh, wystarczy! W każdym razie to nie magia!” Saito powiedział to wymachując rekami.

Louise usiadła na krawędzi łóżka i zaczęła machać nogami. Następnie wzruszywszy ramionami powiedziała obojętnie ze zrezygnowaniem w głosie ”Hmm... Nie rozumiem tego...?”

-“Czemu? Czy są rzeczy podobne do tej na tym świecie?”

Louise wydymając wargi powiedziała. ”Nie, ale...”

-“Więc uwierz mi! Nie ma tu niczego do zrozumienia!”

Trzymając kurczowo włosy, powiedziała z szokiem. ”Dobra! Wierzę ci!”

-“Naprawdę?”

Zaplatając ręce i przechylając głowę zirytowana warknęła.

-”Tylko dlatego, że byś sobie poszedł jeśli bym tego nie powiedziała.”

-“Więc, dopóki to rozumiesz, nieważne . Teraz odeślij mnie.”

-“Mówiłam, to niemożliwe.”

-“Ale czemu?!”

Jej twarz pokryło zakłopotanie gdy odpowiadała. ”Ponieważ nie ma zaklęcia łączącego ten i twój świat.”

-“Więc jak się tu znalazłem?”

-“Nie wiem!”

Spojrzeli na ciebie piorunującymi spojrzeniami.

-“Słuchaj. Jestem całkiem uczciwa kiedy mówię że nie ma takiego czaru. Nikt nawet nie słyszał o innym świecie.”

-“Ktoś słyszał, Ja!”

-“'Wzywanie towarzysza' jest używane do przyzywania żywych istot z Helkeginii. Normalnie tylko zwierzęta lub magiczne bestie są przywoływane. Pierwszy raz spotkałam się z przywołaniem człowieka.”

-“Nie mów tego tak jakby to się Ciebie nie tyczyło, w takim razie, wypowiedz zaklęcie na mnie jeszcze raz.”

-“Dlaczego?”

-“Może mnie to wtedy przywróci do mojego świata.”

Wyglądając na zakłopotaną, zaczęła kręcić głową na boki.

-“...To się nie uda, zaklęcie 'Wzywanie Towarzysza' działa tylko w jedną stronę. Nie ma zaklęcia odsyłającego towarzysza do miejsca z którego przybył.”

-“Nieważne, spróbuj.”

-“To niemożliwe. Nie mogę go teraz rzucić.”

-“Co? Czemu?”

-“...Ponowne Wezwanie Towarzysza jest...”

-“Tak?”

-“...Kompletnie nieużyteczne dopóki pierwszy towarzysz nie umrze.”

-“Że co?”

Przez ciało Saito przeleciał chłód.

-“Czy chcesz umrzeć?”

-“Eee... Poddaje się” Opuścił głowę. Jego wzrok skierował się na runy wypisane na jego lewej ręce.

-“Ach, to.. nie wiesz co to jest?”

-“Taaa”

-“Ta pieczęć informuje, że jesteś moim chowańcem.”

Louis powstała i skrzyżowała ręce. Jeśli się dobrze teraz przyjrzeć to jest całkiem ładna. Smukłe i proporcjonalne nogi, chude kostki. Nie za wysoka, coś w okolicach 155cm. Jej oczy wyglądały jak u ciekawskiego kotka, a jej brwi nadawały im charakteru.

Jeśli spotkałby ja na jakimś serwisie lub stronie randkowej, skakałby z radości. Lecz to nie Ziemia. Nieważne jak bardzo chciał wracać, nie mógł. Saito z szokiem pomyślał i opadło to wszystko na jego barki.

-“...Tak, w porządku. W międzyczasie przypuszczam, że będę twoim chowańcem”

-“Co powiedziałeś?”

-“Co, masz z tym jakiś problem?”

-“Widzę, że nadal nie zwracasz się formalnym językiem,To powinna byc tak: 'Czy jest coś, co chciałbyś wiedzieć mistrzu?'” poprawiła Louise, z podniesionym palcem jak wykładowca. Gest był śliczny, lecz ton całkiem srogi.

-“Lecz yyy...,co dokładnie robi chowaniec?” spytał Saito. Oczywiście, widział kruki i sowy jako bliscy przyjaciele w anime z czarodziejami. Lecz głownie przysiadły na ramieniu swojego mistrza i nie robiły nic specjalnie szczególnego.

-“Po pierwsze, chowaniec jest zdolny użyczyć swojemu mistrzowi wzrok i słuch.”

-“Jak?”

-“To oznacza, że to co widzi chowaniec mistrz również widzi.”

-“Aha.”

-“Lecz to nie działa z tobą. Nic nie mogę zobaczyć.”

-“Tak to nie ta materia, ” powiedział beztrosko Saito.

-“A także, chowaniec może dostarczać rożne rzeczy które pragnie jego mistrz, na przykład reagent"

-“Reagent?”

-“Jak Katalizator może byś użyty w trakcie wypowiadania zaklęcia. Coś jak siarka lub mech.

-“Aha...”

-“Lecz ty zapewne nie umiesz takich rzeczy,czy nie? Zapewne nawet nie wiesz jakiego typu są reagenty.”

-“Nie mam pojęcia.”

Louise zmarszczyła gniewnie czoło, lecz kontynuowała. ”...I najważniejsze... Chowaniec istnieje po to by chronić swojego mistrza! Chronienie przed wszystkimi niebezpieczeństwami to najwyższy priorytet! To może być dla ciebie trochę problematyczne...”

-“Ponieważ jestem człowiekiem....”

-“...Silna magiczna bestia prawie zawsze mogła by pokonać swoich wrogów, ale nie sądzę abyś mógł wygrać nawet z krukiem.”

-“Zamknij się.”

-“Czyli mogę Cię użyć tylko do czynności których jestem całkiem pewna, że umiesz robisz: pranie, czyszczenie i inne tym podobne prace.”

-“Nie znieważaj mnie. Jestem pewny, że znajdziesz sposób na odesłanie mnie do domu!”

-“Tak, tak. Faktem jest, że również będę szczęśliwa. Ponieważ będę mogła wezwać nowego towarzysza.”

-“Czemu, ty...” '

"Cco...Co...Co ty robisz?!!"

-“Racja, całe to gadanie mnie usypia.” Powiedziała Louise mocno przy tym ziewając.

-“Gdzie będę spał?”

Louise wskazała podłogę.

-“Nie jestem psem lub kotem jak wiesz.”

-“Lecz tu nie ma innego miejsca. I znajduje się tu tylko jedno łóżko.” rzuciła mu koc.

Podniosła rękę do górnego guzika bluzy.

Jeden za drugim zaczęła ja rozpinać

Niebawem doszła do bielizny. Saito zarumieniony spytał. -”Cco...Co...Co ty robisz?!!"

Louise odpowiedziała jak by to było normalne “Idę spać, więc się przebieram.”

-“Rób to tam gdzie nie będę Cię widział!”

-“Dlaczego?”

-“Ponieważ! Ta sytuacja jest krepująca! Poważnie!”

-“Ja się nie krepuje.”

-“Ponieważ jesteś magiem? Uważasz za normalne robić to przy mężczyźnie?”

-“Mężczyzna? Gdzie? Nie muszę się przejmować będąc obserwowana przez mojego chowańca.”

Co do diabła, tak się traktuje psa albo kota. Saito narzucił koc na głowę i odwrócił się.

Po Pierwsze cofam wszystko co powiedziałem i pomyślałem wcześniej o jej urodzie. Naprawdę mnie denerwuje. Taka dziewczyna jak ona, mag? Tak pewnie.

-“O, a to wypierz na jutro.” Kilka rzuconych rzeczy wylądowało delikatnie obok niego. Podniósł je zastanawiając się co to jest.

Koronkową haleczkę i dobrze dobrane majtki, też białe. "Co za piękne i delikatne rzeczy". Saito pomyślał, chwycił je delikatnie i się zaczerwienił był zarazem oburzony jak i uradowany.

-"Dlaczego ja mam... twoją bieliznę?! Szczerze to nie wiem czy Ci pochlebiać czy się obrazić"

Zagotowało się w nim. Nie miał najmniejszego zamiaru tego robić. Louise założyła długą nocną koszule przez głowę. Przez mgliste światło rzucone przez lampę, mógł zobaczysz kontur jej sylwetki. Natomiast nie mógł zobaczysz żadnych szczegółów, nie wyglądało żeby była zażenowana. To było denerwujące. Czuł, że jego męskość jest upokorzona.

-"Jak myślisz kto cię utrzymuje? Jak myślisz kto ci daje jeść? I jak myślisz czyj to pokój?"

-"Yyy...."

-"Jesteś moim chowańcem, prawda? Pranie, sprzątanie i podobne prace – to twoje normalne zajęcia."

Saito nakrył się kocem ponownie.

Ta dziewczyna jest beznadziejna, kompletnie nie widzi we mnie normalnego mężczyzny.

Chce do domu. Tęsknię za swoim pokojem. Tęsknię za rodzicami.

Uczucie nostalgii i przygnębienia było przytłaczające.

...Kiedy będę zdolny wrócić?

Czy w ogóle jest jakaś droga do domu ?

Zastanawiam się czy rodzina teraz się o mnie martwi.

Mimo wszystko muszę znaleźć drogę do domu...

Co powinienem zrobić? Czy powinienem stąd uciec? Ale co potem?

Może spróbuję kogoś zapytać. Lecz od Louise wiem, że nikt nie wie, że istnieje inny świat nie ma mowy żeby ktoś mi uwierzył.

Nie powinienem o tym myśleć tak krytycznie. W każdym razie szamotanie się z tym nigdzie mnie nie zaprowadzi. Nie mam żadnych tropów, a nawet jak stad ucieknę to i tak nie mam gwarancji że znajdę drogę do domu.

Nie mam relacji z tym światem, nikogo na kim mógłbym polegać, oprócz tej zarozumiałej dziewczyny o imieniu Louise.

Nie mam wyboru. Od teraz będę jej chowańcem. W końcu powiedziała że będzie mnie karmić, muszę być twardy, może nie jestem dla niej tylko chowańcem.

Pewne jest to, że jest trochę arogancka, lecz jest całkiem ładna. Sądzę, że mogę wyobrazić sobie, że zrobię z niej swoją dziewczynę. Kogoś kogo poznałem na stronie randkowej. Potraktować to jak, jakbym przepłynął przez morze, żeby się z nią spotkać. Albo, jakbym był jak zagraniczny uczeń. Aktualnie tak jest lepiej. Dobra, tak mogę myśleć. Tak.... po prostu wspaniale..

Ok pomyślał Saito. Nie jest tak strasznie jak na bezludnej wyspie. Rozpaczanie nic nie da.

Będę żył jako chowaniec i dzięki temu będę szukał drogi do domu.

Teraz kiedy jego plan został ułożony, poczuł się śpiący.

Nie zależnie od sytuacji jego zdolność adaptacji zawsze go ratowała, gdy inni by panikowali i się załamywali. Saito zawdzięcza to jego elastycznej osobowości.

Louise pstryknęła palcami i lampa zgasła.

Lampa też jest magiczna?! Przypuszczam, że naprawdę nie jest tu potrzebna elektryczność. rozważył Saito

Pokój zaczął pogrążać się w ciemności.

Za oknem dwa księżyce świeciły tajemniczo.

Pani Hiraga, pani syn Saito przybył do świata gdzie są czarodzieje. Nie będzie zdolny uczęszczać do szkoły przez jakiś okres, nie będzie zdolny studiować, proszę mu wybaczyć.


I tak zaczęło się życie Saita jako chowańca...

Przekład

Tłumaczyli: Osman-sama, Tur!

Korekta : Tur!


Nawigacja

Rozdział 2: Louise Zero


[W nawiasach kwadratowych znajdują się notatki od tłumaczy]

Przy wszelkich poprawkach wprowadzonych w tłumaczeniu, proszę umieścić sprostowanie w zakładce: dyskusja



Gdy Saito się zbudził pierwszym obrazem, który zobaczył była bielizna Louise z poprzedniego dnia.

Przyjrzał się jej i ostrożnie odrzucił.

Louise wciąż spała w łóżku łagodnie chrapiąc. Jej zaspana twarz wyglądała wprost anielsko. Patrząc na nią dostrzegł, że wygląda o wiele bardziej dziecinnie. Była co prawda bardzo głośna i irytująca szczycąc się swoją przynależnością do wysokich grup społecznych, gdy wykrzykiwała - 'szlachta' to, 'magowie' tamto" - jednak kiedy spała, była piękna... Saito chciał aby taka została na zawsze.

Wtedy dotarła do niego brutalna rzeczywistość. Więc ostatni wieczór nie był snem... - wciąż myślał, że obudzi się w swoim pokoju, jednakże tak się nie stało. Poczuł się bardzo przygnębiony.

Wciąż był to orzeźwiający poranek. Oślepiające światło wpadło przez okno do pokoju.

Charakterystyczna ciekawość Saito uległa przebudzeniu. Jak by tak o tym myśleć jest to swego rodzaju podróż. Jestem ciekaw jakiego rodzaju jest ten świat. Wciąż nie podoba mi się myśl o byciu „chowańcem” grubiańskiej magicznej dziewczyny, która teraz smacznie sobie chrapie. Jednak powinienem spróbować dać z siebie wszystko bez względu na okoliczności.

Wiele razy tak miał w przeszłości, że w beznadziejnej rzeczywistości potrafił znaleźć nadzieję.

Najpierw rzeczy najważniejsze, podszedł do Louise i ściągnął z niej kołdrę.

- "Co... Co się dzieje?"

- "Już rano, Panienko."

- Hęę... O-oh...Czekaj, kim jesteś!?" – Wymamrotała zdezorientowana Louise. Jej ruchy były na wpół przytomne, w dalszym ciągu bełkotała sennie.

Czy z tą dziewczyną wszystko w porządku? Tyle o to hałasu robi a potem zapomina...

- "Hiraga Saito."

- "Och tak, mój chowaniec. Prawda... przyzwałam cię wczoraj, czyż nie?"

Louise wstała ziewając, następnie zmierzyła wzrokiem Saito wydając mu polecenie:

- "Ubranie."

Podał jej szkolny uniform. Louise zaczęła flegmatycznie się rozbierać. Saito szybko odwrócił wzrok, aby ukryć swoją czerwieniącą się twarz.

- "A gdzie jest moja bielizna?"

- "W-weź ją sobie sama."

- "Jest w najniższej szufladzie... w tej szafie... Tam." Powiedziała wskazując palcem na starą drewnianą szafę przy drzwiach.

Wyglądało na to, że dokładnie zaplanowała wysłużenie się Saitem nawet przy najdrobniejszej okazji.

Trzymając język za zębami otworzył wskazaną szufladę, była wypełniona po brzegi bielizną. Był to pierwszy raz kiedy zobaczył dziewczęcą bieliznę w takiej ilości, nie licząc garderoby jego matki. Chwycił pierwszą lepszą parę i rzucił przez ramie bez spoglądania za siebie.

Gdy tylko Louise je założyła, wymamrotała znowu.

- "Ubranie."

- "Przecież przed chwilą ci je dałem."

- "Ubierz mnie."

Nie przeginaj. Saito obrócił się wkurzony. Ujrzał Louise siedzącą zaspanie na łóżku, ubraną jedynie w bieliznę, którą jej rzucił. Nie wiedział gdzie patrzeć, aby nie spoglądać na jej dziewczęce kształty.

Louise wydęła wargi w grymasie niezadowolenia.

- "Zapewne o tym nie wiesz, ponieważ pochodzisz z plebsu. Kiedy sługa jest w pobliżu, szlachcic nie będzie się sam przebierać.

To go zdenerwowało.

- "Ostatecznie mogłabyś ubierać się sama."

- "Dobrze więc. Za bycie nieposłusznym chowańcem dostaniesz karę: nie ma śniadania." Zadeklarowała Louise triumfalnie podnosząc palec.

Zawstydzony Saito niechętnie podniósł jej koszulę.


***


Gdy opuścili pokój, zobaczyli trzy identyczne drzwi wzdłuż kamiennej ściany. Jedne z nich otworzyły się, a ze środka wyszła dziewczyna z płomienno-czerwonymi włosami. Była wyższa od Louise, w przybliżeniu tak samo wysoka jak Saito. Wokół niej rozpościerała się silna aura seksu. Jej twarz była atrakcyjna, posiadała pokaźna wręcz pochłaniająca sylwetkę. Jej piersi były podobne wielkością do melonów. Dwa guziki od jej bluzy były rozpięte, dzięki temu jej biust wysuwał się na pierwszy plan, co przyciągało wzrok w tę oto szczelinę. Była opalona, co nadawało jej wygląd naturalnej piękności

Jej wzrost, kolor skóry, atmosfera i piersi... wszystko to tworzyło mocny kontrast z Louise, która miała niedostatek w tych punktach urody.

Kiedy ujrzała Louise, powitała ją wyraźnie.

- "Dzień dobry, Louise."

Louise odpowiedziała na powitanie z widocznym niezadowoleniem.

- "Dzień dobry... Kirche."

- "To... to jest twój chowaniec?" Spytała z niedowierzaniem, z jakiegoś powodu drwiąco wskazując na Saito.

- "To prawda."

- "Ahaha! – wybuchła piskliwym śmiechem - "Więc to naprawdę jest człowiek! To zadziwiające!"

Saito poczuł się tym urażony. Przepraszam za bycie człowiekiem. Czym więc ty jesteś? Wpatrzył się w piersi Kirche. Jesteś po prostu cycatym kosmitą. Yeah... baardzo cycatym kosmitą. Zaczął wpatrywać się jeszcze intensywniej.

- "To do Ciebie nawet pasuje żeby przyzwać chłopa [chodzi tutaj o status społeczny, a nie o płeć] za pomocą „Przywołania sługi”. Tego się można było spodziewać po Louise Zero." '

"Trzymaj to na łańcuchu! To jest niebezpieczne!"

Białe policzki Louise zarumieniły się.

- "Zamknij się."

- "Wczoraj także przyzwałam chowańca, w przeciwieństwie do kogoś, odniosłam sukces za pierwszym razem."

- "Naprawdę?" Odparła ironicznie Louise

- "Jeżeli chcesz mieć chowańca, to powinien być tak wspaniały jak ten. Płomyczek!" - Kirche zawołała triumfalnie swojego chowańca. Z jej pokoju wypełzła ciemnoczerwona jaszczurka. Fala gorąca uderzyła Saito.

- "Uwah! Co to do diabła za czerwona rzecz?"

Kirche uśmiechnęła się.

- "Ohoho! Nie mów mi że to pierwszy raz kiedy widzisz ognistą jaszczurkę?"

- "Trzymaj to na łańcuchu! To jest niebezpieczne! I co to w ogóle jest?"

- "Nie martw się. Tak długo jak rozkazuje mu żeby nie atakował, nie zaatakuje. Nie jesteś trochę zbyt bojaźliwy?"

Kirche położyła rękę na jej podbródku i pochyliła jej dokuczliwie głowę.

Ta kreatura była przynajmniej tak wielka jak tygrys. Na jej ogonie płonął ogień, a w jej ustach iskrzyły się płomienie.

- "Nie czujecie gorąca będąc w jej pobliżu?" - Spytał Saito. Uspokoił się i spojrzał na stworzenie raz jeszcze. - "Łał, to potwór... fantastyczny!"

- "Aktualnie jest mi dość chłodno." - stwierdziła Kirche.

- "Czy to salamandra?" - Spytała zazdrośnie Louise.

- "Zgadza się! Ognista jaszczurka. Widzisz, spójrz na ogon. Ogień tak jaskrawy i wielki pozwala stwierdzić że bez cienia wątpliwości jest to Salamandra z gór płonących smoków. To prawie jak unikat! Kolekcjonerzy nie potrafią nawet wycenić tego okazu.”

- "To dobrze..." - powiedziała zgorzkniało Louise.

- "Nieprawdaż? Pasuje idealnie do moich zdolności."

- "Specjalizujesz się w ogniu, czyż nie?"

- "Oczywiście. Nazywają mnie Płomienna Kirche. To płomień łagodnie tlącej się pasji. Gdziekolwiek pójdę, tam mężczyźni się we mnie zakochują... w przeciwieństwie do Ciebie, prawda?"

Kirche wypięła dumnie pierś. Louise nie chcąc przegrać, zrobiła to samo, jednak różnica miedzy wrażeniem odbieranym przez te gesty była po prostu zbyt smutna.

Mówiąc krótko piersi Louise nie umywały się do ogromnych cycków Kirche. Mimo to Louise posłała wyzywające spojrzenie Kirche. Wyglądało na to, że naprawdę nie lubi przegrywać.

- "Nie mam czasu pałętać się i flirtować ze wszystkim co się rusza, w przeciwieństwie do ciebie."

Kirche tylko uśmiechnęła się spokojnie, po czym zwróciła się do Saito.

- "Jak się nazywasz?"

- "Hiraga Saito."

- "Hiragasaito? Jakie dziwne imię."

- "Hej!"

- "Dobrze, już idę."

Przerzuciła swoje czerwone włosy przez ramię i odbiegła. Salamandra wdzięcznie człapała za nią, co wyglądało dziwacznie dla tak wielkiej kreatury.

Jak tylko odeszła, Louise pogroziła pięścią w jej kierunku.

- "Ohh.. ta dziewczyna gra mi nerwach. Tylko dlatego, że przyzwała salamandrę z gór płonących smoków! Argh!"

- "Uspokój się, to tylko przyzwaniec."

- "Nie! Nie tylko. Możesz poznać moc czarodzieja po samym spojrzeniu na jego chowańca! Czemu ta idiotka dostała salamandrę, gdy ja dostałam Ciebie?!"

- "Ehh... Przepraszam za bycie człowiekiem. Ale ty też jesteś jednym, wiesz?"

- "Porównywanie magów i ludzi jest jak porównywanie wilków i psów." - zaprotestowała Louise.

- "Dobra, dobra... wracając do tematu, przed chwilą nazwała Cię Louise Zero. Co oznacza to 'Zero'? Tak się nazywasz?

- "No coś ty!! Nazywam się Louise de la Valliére! 'Zero' to tylko przezwisko."

- "Przezwisko, Hę? Mogę zrozumieć dlaczego tamtą nazywają 'Płomienną', ale czemu ty jesteś 'Zero'?"

- "Nie musisz wiedzieć." - odpowiedziała z zakłopotaniem Louise.

- "Czy to przez piersi?" - zapytał Saito przyglądając się jej piersiom. Yep, płaska jak deska.

Ręka Louise przeleciała mu koło ucha. Udało mu się zrobić unik.

- "Wracaj tutaj!!"

- "Nie bij mnie."

Plaskacz?

To mi przypomina...Ta dziewczyna...

Wczoraj, kiedy wszyscy odlecieli... ona poszła piechotą.

I poprzedniej nocy, kiedy ją chwyciłem... kopnęła mnie w genitalia.

Jeśli naprawdę chce mnie ukarać, nie lepiej by było użyć magii, niż uderzać i kopać?

To byłoby bardziej efektowne i bardziej mago-podobne.

Czemu tak robi? Zastanawiał się Saito.

***


Sala obiadowa Magicznej Akademii w Tristanie była głównym i jednocześnie największym pomieszczeniem w całej szkole. Wewnątrz stały trzy bardzo długie stoły rozmieszczone jeden obok drugiego. Każdy z nich wyglądał jakby mogło przy nim usiąść po sto osób. Stół przy którym usiadła Louise i inni z drugiej klasy, znajdował się na środku.

Wydaje mi się że uczniów poszczególnych klas można rozpoznać po kolorach ich płaszczy. Patrząc od wejścia, wszyscy przy stole po lewej stronie wyglądali na troszkę starszych i ubrani byli w purpurowe szaty- był to zapewne trzeci rok. Natomiast uczniowie po prawej ubierali brązowe szaty- pierwszoroczni.

Każdy mag ze szkoły, uczeń czy nauczyciel, zbierał się tutaj na śniadanie, lunch i obiad.

Na wyższym piętrze zauważył nauczycieli pochłoniętych w miłej rozmowie.

Wszystkie stoły były wyborowo udekorowane.

Liczne świece, wazony z kwiatami i kosze pełne owoców...

Szczęka Saito opadła z podziwu przed wytwornością i majestatycznością nie tylko potraw na stołach, ale i wystroju jadalni. Louise podniosła swoją głowę władczo i zaczęła wyjaśnienia. Jej piwne oczy rozbłysły łobuzersko.

- "Tristańska Akademia Magii nie uczy tylko magii, wiesz?”

- "Ta..." -mruknął Saito wciąż nie mogąc wyjść z podziwu.

- "Praktycznie wszyscy magowie są szlachtą. Powiedzenie 'Szlachcic otrzymuje szlachectwo poprzez używanie magii' jest oparciem dla edukacji którą otrzymujemy jako szlachcice. Dlatego nasze jadalne sale muszą również odpowiadać statusowi szlachcica."

- "Dobra..."

- "Zrozumiałeś? Normalnie plebs taki jak ty nigdy nie postawiłby stopy w sali Alviss. Bądź wdzięczny."

- "Zrozumiałem.... Co to jest ten Alviss?"

- "To nazwa malutkich ludków. Widzisz wszystkie te statuetki tutaj?"

Gdzie wskazała, ciągłą linią wzdłuż muru były ozdobne rzeźby przedstawiające malutkich ludzi.

- "Są dobrze zbudowani. Ehm... czy te rzeczy... lubią... przychodzić w trakcie nocy... czy coś takiego?"

- "O... wiedziałeś o tym?"

- "On..one... to robią?!"

- "Nooo więc... one tańczą. Koniec tego, odsuń moje krzesło, dobrze? Nie jesteś zbyt kompetentnym towarzyszem." - Spostrzegła Louise krzyżując ręce na klatce piersiowej i pochylając głowę, sprawiając że jej jasnoróżowe włosy zafalowały."

- "Ehh... no dobrze, panie przodem. " - Saito odciągnął krzesło Louise, po tym jak usiadła łagodnie ją przysunął.

Louise nawet mu nie podziękowała tylko się rozsiadła. Saito również odsuwał krzesło aby na nim usiąść.

- "To jest zadziwiające" - wył ze szczęścia Saito. To było zbyt dobre jak na śniadanie. Ogromny pieczony kurczak przyciągnął uwagę Saito. Po za tym na stole były tutaj również wina i ciasta. Mnogość potraw zadziwiła Saito.

- "Nie zjem tego wszystkiego! Nawet jakbym jadł do śmierci! Hej, Pani!”

Spojrzał się w twarz Louise tylko po to aby ujrzeć u niej karcące spojrzenie.

- "Co?" - spytał podejrzliwie Saito. Louise trochę go zmieszała.

- "Ach... rozumiem poszedłem za daleko. Powinienem postępować trochę bardziej szlachecko! Nawet jeśli nie jestem szlachcicem."

Louise wskazała na podłogę, gdzie była umieszczona miska.

- "To miska."

- "Tak... to jest miska.” odparła Louise z uśmiechem na twarzy.

- "Jest w niej coś bardzo podejrzanego." - powiedział Saito z odrazą.

Louise spojrzała na niego wyniośle i przemówiła.

- "Widzisz... chowańce zwykły jadać na zewnątrz. Jesteś jedynym w tej sali, ponieważ poprosiłam o specjalne pozwolenie."

Saito usiadł na podłodze, przyglądając się misce, która znajdowała się na przeciw niego. W środku znajdowało się jakiś przerażająco-wyglądający kawałek mięsa pływający w rzadkiej zupce. Na krawędzi leżała połowa staro wyglądającej sznytki chleba.

Wyciągając szyję, przyglądał się bacznie nad krawędzią stołu.

Mógł tylko spostrzec, że te widowiskowe pokarmy, są o lata świetlne daleko do porównania z tą kupą resztek którymi został obaczony.

"O Wspaniały Twórco Brimirze i nasza panno Księżniczko, dziękujemy Ci za ten skromny posiłek, którymi obdarzyliście nas dziś rano."

Zgodna modlitwa wypełniła salę. Louise do niej również dołączyła zamykając oczy.

Jak to można nazwać 'skromnym posiłkiem?' Saito przełknął ślinę wpatrując się w jedzenie na stole. Tego jest więcej niż na bankiecie. Jeśli wszyscy dostali by to co ja nie miałbym nic przeciwko. Mam na myśli... co w ogóle jest w tej misce?! To jest gorsze od żarcia dla zwierząt! Chciał zaprotestować. Nawet zwierzęta w Japonii dostają lepsze posiłki niż to!

Zezłoszczony i poirytowany, położył rękę na stole, jednak Louise bezceremonialnie ją strzepnęła.

Saito spojrzał na nią rozgniewany.

- "Co robisz?"

- "Daj mi trochę kurczaka, chociaż odrobinę."

- "Rany..."

Ostatecznie Louise urwała odrobinę skóry z kurczaka i wrzuciła ją do miski Saito.

- "A co z mięsem?”

- "Nie chce żebyś się przyzwyczaił."

Louisa zaczęła nakładać sobie wyśmienitego jedzenia, raz po raz mrucząc:

- "Ah, Przepyszne”, "Wyborne". Podczas gdy Saito z trudem zatapiał zęby w swoim twardym chlebie.


***


Klasy w magicznej akademii były podobne do uniwersyteckich sal wykładowczych. I jakby tego było mało, wszystko było zbudowane z kamienia. Wykładowca stał na najniższym punkcie sali, a ławki ciasnym półkolem pięły się w górę przypominając schody. Kiedy Saito i Louise weszli do sali, głowy wszystkich uczniów jednocześnie obróciły się w ich stronę.

I wtedy rozpoczął się śmiech. Kirche również tu była, otoczona grupką chłopców w jednym z kątów pomieszczenia.

Więc naprawdę potrafi ich owijać wokół małego palca. Jest traktowana jak królowa przez tych wszystkich mężczyzn. Nie jest to niespodzianką z jej imponującym biustem. Myślę, że duże piersi zostaną dużymi piersiami bez względu gdzie się udasz.

Wyglądało na to, że wszyscy przynieśli ze sobą swoje przyzwane stwory, które razem tworzyły dziwaczną gromadkę.

Salamandra Kirche spała zwinięta w kłębek pod krzesłem właścicielki. Byli tu też uczniowie z sowami odpoczywającymi u nich na barku. Z okna, gigantyczny wąż przyglądał się wnętrzu klasy jadowitym spojrzeniem. Jeden z chłopców gwizdnął przeraźliwie, wąż wyciągnął swoją głowę i już się więcej nie pokazał. Poza tym było tu wiele kruków i kotów.

Lecz tym co najmocniej przyciągało uwagę Saito, były potwory żywcem ze świata fantasy. Był bardzo podekscytowany. Tyle rodzajów zadziwiających bestii było wokół niego.

Zauważył sześcionogą jaszczurkę. To musi być... Saito próbował sobie przypomnieć tę lichą wiedzę fantasy, którą znał z mediów. Bazyliszek! Widziałem jednego w grze. Była tutaj też ogromna kreatura przypominająca z wyglądu kulkę z jednym wielkim okiem, łagodnie sunęła w powietrzu. Co to może być? Postanowił zapytać Louise.

- "Co to za dziwaczna kula z okiem?"

- "'Straszak'" [ „Bugbear” ]

- "Dobra, a ta rzecz podobna do ośmiornicy?"

- "Skua"

Odpowiedziała mu Louise markotnym głosem po czym usiadła. Saito zajął miejsce obok niej.

Spojrzała na niego karcącym spojrzeniem.

- "Co?"

- "To siedzisko dla maga. Chowańcom nie wolno ich używać!"

Z żalem usiadł na podłodze. No tak... przecież nie mogłem jeść nawet jedzenia przy stole. A ta ławka wszystko mi zasłania. Nie będę tu siedział! Postanowił i znów usiadł z powrotem na krześle.

Louise spojrzała na niego z oburzeniem, jednak nic tym razem nie odpowiedziała.

Drzwi się otworzyły, i wszedł przez nie nauczyciel.

Była to kobieta w średnim wieku, ubrana w znoszoną purpurową szatę w czarnym kapeluszu. Miała krągłą twarz która nadawała jej przyjazną ekspresję.

- "Czy ta kobieta też jest magikiem" - Szepnął Saito do Louise.

- "Czy to nie oczywiste?" - Syknęła Louise.

Kobieta rozejrzała się po klasie i przemówiła usatysfakcjonowana.

- "Witam wszystkich, wygląda na to że tegoroczne Letnie Przyzwanie było wielkim sukcesem. Ja, Cheveruse, zawsze lubiłam oglądać nowych towarzyszy przyzwanych każdego roku."

Louise spuściła wzrok.

- "No, no. Ty przyzwałaś bardzo... oryginalnego towarzysza, panno Valliére." - Rzekła po spojrzeniu na Saito. Komentarz nie był złośliwy, jednak klasa wybuchła śmiechem.

- "Louise 'Zero'! Nie chodź po mieście biorąc pierwszego lepszego człowieka tylko dlatego że nie umiesz nic przyzwać!" - wrzasnął ktoś z klasy.

Długie różowe włosy Louise zafalowały gdy wstała. Podniosła swój piękny głos w złości.

- "Nieprawda, zrobiłam wszystko prawidłowo! On był tym który przybył!"

- "Nie kłam, wiedziałem że nie będziesz umiała nawet poprawnie rzucić zaklęcia przyzwania."

Pozostała reszta klasy głośno rechotała z uciechy.

- "Pani Cheveruse! Zostałam obrażona! Malicorne 'Powszechne Przeziębienie' obraził mnie!" - Louise uderzyła pięścią w stół jako wyraz protestu.

- "'Powszechne Przeziębienie?' Jestem Malicorne 'Wychowanek Wiatru!' Nie złapałem żadnego przeziębienia."

- "No cóż, ale bredzisz jak w wysokiej gorączce, hmm... może to nie przez chorobę... po prostu masz coś z głową!!"

Chłopak nazwany Malicornem wstał i rzucił gniewne spojrzenie Louise. Cheveruse wskazała na nich różdżką. Obaj nagle ucichli i niby marionetki na sznurkach posłusznie usiedli na siedzeniach.

- "Panno Vailiere, Panie Malicorne. Proszę przestać się spierać.”

Wzrok Louise widocznie przygasł. Cała żywotność którą okazywała wcześniej uleciała z niej.

- "Nazywanie przyjaciół tytułami takimi jak 'Zero' czy 'Powszechne Przeziębienie' nie będzie akceptowane. Zrozumieliście?”

- "Pani Cheveruse, Ja zostałem tak nazywany dla żartu, jednak w przypadku Louise jest to prawda."

Pojedyncze chichoty wyrwały się z poniekąd.

Cheveruse spojrzała na klasę z dystyngowaną emocją. Wycelowała różdżką raz jeszcze i śmiechy ucichły, usta uczniów którzy przed chwilą chichotali zostały nagle wypełnione grudami czerwonej gliny.

- "Wy będziecie kontynuować zajęcia w takim stanie..."

To zdarzenie ostudziło zapał pozostałych 'wesołków'.

- "Dobrze więc, zacznijmy zatem zajęcia."

Cheveruse kaszlnęła ciężko, i zafalowała różdżką. Kilka pereł zmaterializowało się jej na pulpicie.

- "Moim runicznym przydomkiem jest 'Czerwona Glina'. Cheveruse Czerwona glina. W tym roku będę was uczyć posługiwania się magią elementu Ziemi. Wiecie jakie są cztery potężne elementy Magii, Panie Malicorne?"

- "T-Tak, Pani Cheveruse. Są to Ogień, Woda, Ziemia i Wiatr."

Cheveruse skinęła głową.

- "I połączone z ostatnim aktualnie zagubionym elementem Próżnią[Pustką], daje nam w sumie pięć głównych elementów, filarów magii - jak wszyscy już powinni wiedzieć. Z tych pięciu elementów wierzę, że element 'Ziemi' zajmuje bardzo ważną pozycję. Nie mówię tego dlatego, że 'Ziemia' to moja profesja, jest to raczej osobiste przekonanie.”

Raz jeszcze Cheveruse ciężko zakaszlała.

- "Magia Ziemi jest najważniejszą magią która jest niezbędna przy kreacji czegokolwiek. Gdyby magia Ziemi nie istniała nie bylibyśmy w stanie pozyskiwać niektórych metali. Stawianie budynków z ogromnych skał i uprawianie pól wymagało by znacznie więcej pracy. W takim razie, magia Ziemi jest elementem występującym w życiu każdego."

Aha - pomyślał Saito - Więc w tym świecie magia odpowiada nauce i technologii w moim świecie. Myślę że teraz mogę zrozumieć dlaczego Louise jest taka dumna z nazywania siebie magiem.

- "Teraz, wszyscy proszę sobie przypomnieć podstawową magię elementu Ziemi 'Transmutację'. Są tutaj osoby, które potrafiły wykonać to już w pierwszej klasie, są to podstawy budujące ten element magii, więc przypomnijmy sobie to raz jeszcze."

Cheveruse wskazała na perły i zakręciła w powietrzu różdżką nad nimi.

Następnie wyszeptała zaklęcie, po czym perły rozświetliły się wewnętrznym jasnym blaskiem.

Kiedy światło zniknęło, perły przemieniły się w połyskujące kawałki metalu.

- "Czy to z-zł-złoto, Pani Cheveruse?" - Kirche wychyliła się zza ławki.

- "Nie, to zwykły mosiądz. Tylko magowie klasy kwadratu są zdolni do transmutowania złota. Jestem tylko..." - Po raz kolejny zakaszlała.

- "Magiem klasy trójkąta..."

- "Louise." - Saito szturchnął Louise w bok

- "Czego? Jesteśmy w trakcie lekcji!"

- "Co oznaczają te kwadraty i trójkąty?"

- "Jest to liczba elementów których mogą używać magowie, to również określa ogólny poziom umiejętności magika." - Wytłumaczyła mu po cichu Louise.

- "Zobacz, na przykład możesz używać magii ziemi. Jednak jeśli dodasz do tego odrobinę magii ognia, siła tego zaklęcia wielokrotnie się zwiększy."

- "Aha, rozumiem."

- "Ci którzy są w stanie połączyć dwa elementy są nazywani magami Linii. Pani Chevreuse, ponieważ jest w stanie połączyć trzy elementy, Ziemię-Wodę-Ogień, jest magiem Trójkąta."

- "Co się dzieje kiedy dodajesz elementy do siebie?"

- "Wzmacnia to te elementy i czyni je silniejszymi."

- "Rozumiem. Więc innymi słowami, można powiedzieć że ta nauczycielka jest naprawdę potężnym magiem, ponieważ jest Trójkątem?"

- "Dokładnie."

- "Jak wiele ty możesz połączyć, Louise?"

Nie odpowiedziała.

Nauczycielka zauważyła że rozmawiają i już od pewnego czasu się im przyglądała.

- "Panno Valliére."

- "T-Tak?"

- "Proszę się wstrzymać od prywatnych rozmów w trakcie trwania lekcji."

- "Przepraszam..."

- "Skoro pani ma czas na rozmowy, myślę że powinnam dać ci szansę do zademonstrowania mi swoich umiejętności?"

- "Co? Ja?"

- "Tak. Spróbuj zamienić te perły w metal który sobie wybierzesz."

Louise nie wstała. Po prostu siedziała tam gdzie wcześniej wyglądając na zmartwioną i zdenerwowaną.

- "Hej, no dawaj! Ona na ciebie czeka!" - Saito szturchał ją pod ławką łokciem.

- "Panno Valiére! Czy coś się stało?"

Pani Chevreuse wezwała ją jeszcze raz, jednak Kirche podniosła się z ławki wtrącając się.

- "Proszę pani!..."

- "Tak?"

- "Myślę że lepiej będzie nie powierzając jej tego zadania..."

- "A dlaczego tak myślisz?"

- "To niebezpieczne."

Kirche wyjaśniła to prosto, jednak nauczycielka miała o tym inne zdanie.

- "Niebezpieczne? Niby czemu?"

- "To pani pierwszy raz gdy szkoli pani Louise, prawda?"

- "Tak, ale słyszałam, że ciężko pracuje. Nie martw się, po prostu spróbuj. Nie będziesz w stanie zrobić niczego, jeśli wciąż będziesz obawiać się pomyłki."

- "Louise, nie!"

Krzyknęła Kirche, a jej twarz zbladła.

Jednak Louise wstała.

- "Zrobię to!"

Nerwowym krokiem, zeszła w stronę pulpitu.

Chevreuse stojąca obok niej uśmiechnęła się.

- "Panno Valliére, musisz sobie urzeczywistnić w myślach metal który pragniesz otrzymać po transmutacji."

Dając wdzięczny nieśmiały ukłon, Louisa zafalowała różdżką. Jeszcze nigdy nie wyglądała tak cudownie jak w tej chwili gdy gimnastykowała swoje usta aby rozpocząć intonować inkantacje – była prawie jak nie z tego świata.

Nawet znając jej prawdziwą tożsamość, Saito momentalnie został urzeczony.

W porannym blasku słonecznym sączącym się z okna, jasnoróżowe włosy zafalowały urzekająco. Jej piwne oczy wyglądały jak kryształy, a jej skóra niczym biel bez skazy, jej gładki nos dodawał jeszcze bardziej szlacheckiego wyglądu.

Gdyby jej piersi było chociaż odrobinę większe, byłaby idealna – aż nazbyt dobra. Lecz bez znaczenia jaka jest ładna, jej osobowość jest prawdziwym problemem - lamentował Saito.

Lecz gdy tak siedział rozmyślając, siedzący przed nim uczniowie, z jakiegoś powodu ukryli się pod krzesłami. Nie widzicie uroku Louise? Chyba nie jest zbyt popularna... Raczej została nazwana 'Zerem' i nabijają się z niej. Wystarczy się rozejrzeć, aby spostrzec że niema tu dziewczyn z taka uroda jak jej. Jedynie Kirche mogłaby z nią rywalizować wyglądem.

Louise zamknęła oczy, zakończyła deklamację i zatrzymała swoją różdżkę wskazując nią na perły.

Perły z biurka raptownie eksplodowały.

Louise i Chevreuse zostały odrzucone przewracając tablice, uczniowie zapiszczeli.

Rozbudzone chowańce dołączyły się do ogólnego chaosu. Salamandra Kirche nagle rozbudzona ze snu wstała na nogi i biegała po klasie plując ogniem. Manticora wzleciała i przebijając się przez okno uciekła. Poprzez dziurę w szybie, ogromny wąż który wcześniej podglądał co się dzieje w klasie, prześlizgnął się i już oplatał czyjegoś kruka.

W klasie panowało piekło.

Kirche wstała i wycelowała palec w Louise.

- "Dlatego mówiłam żeby jej pani nie pozwalała tego robić!"

- "Ehh,... Valliére! Oszczędź nam tego bólu i opuść szkołę!"

- "Mój Szczęściarz został zjedzony przez węża! Szczęściarz!"

Saito był w szoku.

Pani Chevreuse nie ruszyła się z miejsca, w którym upadła. Jednak jej pojedyncze drgania i jęki, świadczyły o tym, że jeszcze żyła.

Louise cała ubrudzona powoli wstawała. Teraz bardzo skąpo odziana. Jej rozdarta koszula odkrywała barki, jej majtki można było zobaczyć poprzez rozerwaną spódniczkę.

Mimo to, jaka zadziwiająca dziewczyna...

Nie wyglądała na poruszoną wydarzeniami w klasie.

Wyjęła rękę z rękawa i otarła sobie nim twarz z brudu.

- "Wygląda na to, że się odrobinę pomyliłam..." - powiedziała słabym głosem.

Oczywiście, nie oczekiwała na zrozumienie u uczniów.

- "To nie było troszkę 'Louise Zero'!"

- "Twoje prawdopodobieństwo na sukces zawsze wynosi ZERO!"

Saito w końcu zrozumiał dlaczego Louise była nazywana 'Zerem'.

Przekład

Tłumaczyli: Maniekes, Tur!, kikuts

Korekta: Tur!

Nawigacja

Rozdział 3 – Legenda

Pan Colbert, nauczyciel który poświęcił Akademii Magii Tristain 20 lat, był jej filarem. Jego imieniem runicznym było "Colbert Płonący Wąż", i naturalnie, był magiem ognia.

Od Wiosennego Przywołania Chowańców kilka dni temu, był zaniepokojony o chowańca-chłopaka, którego przywołała Louise. Albo precyzyjniej, był zaniepokojony o runy, które pojawiły się na lewej dłoni tego chłopca. Były one rzeczywiście rzadkimi runami, więc przez ostatnie kilka nocy chodził do biblioteki i badał różne teksty. Biblioteka Akademii Magii Tristain była w tej samej wieży co sala obiadowa. Półki na książki były niewiarygodnie wysokie, jakieś 30 metrów wysokości, a sposób ich położenia w stosunku do ściany był widowiskowy. I słusznie, ponieważ to miejsce było napchane historią zaczynając od stworzenia nowego świata w Halkeginii przez Brimira Założyciela. Colbert był teraz w sekcji biblioteki zwanej "Biblioteką Fenrira", do której dostęp mieli tylko nauczyciele. Zwykłe półki na książki, do których uczniowie mieli pełny dostęp nie dawały żadnych odpowiedzi, które by go usatysfakcjonowały. Używając zaklęcia Lewitacji uniósł się do półki poza zasięgiem i zaczął przejęcie szukać szczególnej książki. Jego wysiłki zostały nagrodzone, kiedy jego spojrzenie spadło na tytuł książki. Był to bardzo stary tekst, który posiadał opisy chowańców, których użył Brimir Założyciel. Jego uwaga była skupiona na jednym szczególnym akapicie, a kiedy czytał z fascynacją, jego oczy zrobiły się szerokie. Porównał książkę ze szkicem run tego chłopca. "Ah!" szepnął zaskoczony. W tym momencie, stracił koncentrację niezbędną dla utrzymania jego Lewitacji i prawie upadł na podłogę. Trzymając książkę w ramionach, pośpiesznie opadł na podłogę i wybiegł z biblioteki. Jego celem było Biuro Dyrektora.


***


Biuro Dyrektora było ulokowane na najwyższym piętrze wieży. Sir Osmond, obecny dyrektor Akademii Magii Tristain, siedział podpierając się łokciami o jego elegancko zbudowane sekwojowe biurko, będąc niesamowicie znudzonym głaskał swoją białą brodę i włosy. Powolnie wyrywał włosy w nosie, kiedy mruknął i otworzył szafkę w biurku. Wyciągnął z niej fajkę.

Gdy to zrobił, Pani Longueville, sekretarka, która coś pisała przy innym biurku machnęła lotką pióra.

Fajka uniosła się w powietrze i wylądowała w ręce Pani Longueville.

- Czy to zabawne zabierać starcowi jego małe przyjemności?? - wymamrotał zawiedziony Osmond.

- Dbanie o Pana zdrowie jest także częścią mojej pracy, Panie Osmondzie. Sir Osmond wstał z jego krzesła i podszedł do opanowanej Pani Longueville. Zatrzymał się za siedzącą Panią Longueville, zamknął oczy i przybrał poważną minę.

- Jeżeli dni dalej będą mijać w takim spokoju, nuda stanie się dość poważnym problemem. Zmarszczki wyryte głęboko w twarzy Osmonda dawały wskazówki odnośnie jego życiorysu. Ludzie zgadywali że ma setki lat, nawet trzysta. Ale tak naprawdę nikt nie znał jego prawdziwego wieku. Było możliwe, że już sam go nie pamiętał.

- Panie Osmondzie - Pani Longueville powiedziała do niego nie zdejmując wzroku z lotki pióra, które bazgrało po pergaminie.

- Co się stało? Pani...

- Proszę zaprzestać mówienia, że nie ma pan nic do roboty jako wymówki by dotykać moich pośladków. Pan Osmond otworzył nieco usta i zaczął chodzić w kółko chwiejnym krokiem.

- Proszę nie udawać zniedołężniałego kiedy tylko sytuacja jest zła dla Pana, - Pani Longueville dodała spokojnie. Pan Osmond westchnął głęboko. Było to westchnięcie podtrzymujące wagę wielu problemów.

- Jak myślisz, gdzie może być ostateczna prawda? Nigdy się Pani nad tym nie zastanawiała? Pani...

- Gdziekolwiek ona jest zapewniam Pana, że nie pod moją sukienką, więc proszę przestać wysyłać tam swoją mysz. Pan Osmand schylił się i wymamrotał smutno

- Motsognir.

Spod biurka Pani Longueville wybiegła mała myszka. Wbiegła po nodze Pana Osmonda i zatrzymała się na jego ramieniu, potrząsając swoją małą główką. On zaś wyjął z kieszeni orzeszka i podał myszy.

- Chuchu - mysz zapiszczała widocznie zadowolona.

- Jesteś moim jedynym prawdziwie godnym zaufania przyjacielem Motsognir. Mysz zaczęła skrobać zębami po orzeszku, który zniknął szybko, a mysz zapiszczała „chuchu” jeszcze raz.

- A, tak tak chcesz więcej? Dobrze, ale najpierw zdaj raport Motsognir. - Chuchu.

- Rozumiem, białe koronkowe, hm. Pani Longueville powinna pozostać przy czarnych, zgadzasz się Motsognir? Brew pani Lonueville drgnęła.

- Panie Osmondzie.

- Słucham.

- Jeszcze raz pan to zrobi, a złożę skargę do rady.

- Ha! Myślisz, że mogę być tutejszym dyrektorem bojąc się rady? – Pan Osmond otworzył swoje oczy szeroko i krzyknął gniewnie. Była to imponująca zmiana, której nikt by nie oczekiwał po zdziadziałym mężczyźnie.

- Proszę się nie robić pyskata, tylko dlatego, że zajrzałem na pani majtki! W tym tempie nigdy pani nie wyjdzie za mąż! Haa... znowu być młodym... Pani...

Osmond zaczął głaskać tył pani Longueville bez wahania. Pani wstała i bez słowa zaczęła kopać swojego szefa.

- Przepraszam, auu, stop. Już więcej tego nie zrobię, obiecuję. – Pan Osmond zakrył swoją głowę i jęczał. Pani Longueville ciężko ddychała kontynuując kopanie Osmonda.

- Aa! Jak pani może! Traktować starszą osobę! W ten sposób! Hej! Auć! Ten moment został przerwany przez nagłe wtargnięcie. Drzwi zostały otwarte z trzaskiem, a do środka wpadł Colbert.

- Panie Osmondzie!

- Co się stało? – Pani Longueville była już powrotem przy biurku siedząc jakby nic nie zaszło. Pan Osmond leżąc odwrócił się aby zobaczyć odwiedzającego. Miał poważny wyraz twarzy. To z pewnością był szybki powrót do normalności.

- M-m-mam wielkie wieści!

- Nie ma czegoś takiego jak wielkie wieści, są tylko grupy małych wydarzeń.

- P-p-proszę popatrzeć na to! – Colbert podał Osmondowi książkę, którą przed chwila czytał.

- To są „Chowańce Brimira Założyciela” czyż nie? Ciągle chcesz odkopywać starą literaturę jak to? Jeśli masz czas na to, to lepiej wymyśl jakiś nowy sposób, aby wyciągać zaległe czynsze od tych leniwych szlachciców! Panie eee... Jak to szło?

- Colbert! Znów pan zapomniał?

- Tak, tak, teraz pamiętam. Po prostu tak szybko mówiłeś, że nigdy tego nie wyłapałem. Więc teraz, co takiego ciekawego jest w tej książce?

- Proszę także spojrzeć na to! – Colbert podał mu szkic run z lewej ręki Saito. W momencie, kiedy Osmond to zobaczył, jego wyraz twarzy się zmienił. Jego oczy zaczęły błyszczeć.

- Pani Longueville może nas pani na chwilę zostawić samych? – Pani Longueville wstała i opuściła pokój. Gdy tylko Osmond się upewnił że nikt niepożądany niczego nie usłyszy powiedział:

- Więc teraz niech pan wytłumaczy mi wszystko w każdym detalu.


* * *


Gdy skończono wreszcie sprzątanie sali, którą zniszczyła Louise, zbliżała się już pora lunchu. W ramach kary używanie magii przy sprzątaniu zostało zabronione, więc zabrało to sporą ilość czasu. Z drugiej strony, Louise i tak nie potrafiła używać większości zaklęć, więc nie miało to na nią większego wpływu. Pani Chevreuse odzyskała przytomność dwie godziny po tym jak została złapana w eksplozji, i pomimo tego, że wróciła do klasy, to nie prowadziła już żadnych zajęć z Transmutacji aż do końca dnia. Wyglądało na to, że była w lekkim szoku.

Po zakończeniu sprzątania, Louise i Saito ruszyli do jadalni na lunch. Po drodze, Saito naśmiewał się raz za razem z Louise. To, że musiał przedtem wykonać całą tą robotę, było w końcu winą Louise. To Saito przyniósł nową szybę. To Saito poprzesuwał wszystkie ciężkie ławki. I, rzecz jasna, to Saito wytarł zasmoloną salę szmatą do czysta. Louise wytarła tylko kilka ławek, a i to z niechęcią.

„Muszę spać na podłodze. Jedzenie jest do kitu. A na dodatek, muszę prać bieliznę. (Chociaż tego jeszcze nie robiłem.)"

Będąc tak źle traktowanym przez Louise, nie było możliwe, aby Saito mógł przemilczeć jej nowoodkrytą słabość. Nabijał się z Louise jak tylko był w stanie.

- Louise Zero. Teraz rozumiem~ Po prostu doskonale~ Szansa powodzenia wynosi zero. Ale mimo tego szlachcianka... cudownie!

Louise nie odezwała się ani słowem, co ośmieliło Saita jeszcze bardziej.

-Transmutacja! Ach! Bum! Transmutacja! Ach! Bum! Och, nie udało mi się! Tylko 'Zero' może się to nie udać!

Saito tańczył w ten sposób kółka wokół Louise, unosząc ramiona przy każdym "Bum!" które wypowiedział, imitując eksplozję. Był to dość szczegółowy pokaz.

- Panienko Louise! Twój pokorny chowaniec przygotował dla ciebie piosenkę.

Rzekł Saito, chyląc z szacunkiem głowę. Rzecz jasna, był to pusty gest, całkowita kpina..

Brew Louise nerwowo drżała. Była ona na krawędzi utraty panowania nad sobą, jednakże Saito był zbyt zajęty swym podekscytowaniem aby to zauważyć.

- Czemu więc jej nie zaśpiewasz?

- Lou-Lou-Louise jest taka beznadziejna...~ Czarodziejka która nie potrafi używać magii! Ale to w porządku! Ponieważ jest dziewczyną...

Saito trzymał się za brzuch po tym jak wybuchnął śmiechem.

- Hahahaha!!

Śmiał się z własnego żartu. Pewnie był równie beznadziejny.


* * *


Gdy dotarli do jadalni, Saito odsunął krzesło dla Louise.

- Pamiętaj, Pani. Nie rzucaj żadnych zaklęć na jedzenie. Wyobraź sobie ten bałagan gdyby eksplodowało.

Louise zajęła miejsce bez słowa. Saito odczuwał wielką satysfakcję po tym, jak dociął grubiańskiej i aroganckiej Louise swoimi komentarzami. Nawet zwyczajowa imitacja posiłku zbytnio mu nie przeszkadzała.

Rzadka zupa i chleb, które otrzymał, wciąż były bolesne do zniesienia, jednakże była to uczciwa zapłata za okazję do uśmiania się wcześniej.

- Więc tak, Stwórco Jak-ci-tam. Wasza Wysokość Królowo. Wielkie dzięki za żałosne żarcie. Itadakimasu.

Gdy zabierał się do jedzenia, talerz zniknął mu sprzed nosa.

- Co ty wyrabiasz?!

- T-t-t...

- 'T-t-t'?

Ramiona Louise trzęsły się ze złości, tak jak i jej głos. W jakiś sposób udało jej się powstrzymać swą wszechogarniającą furię do chwili, gdy dotarli do stołu jadalnianego. Pewnie dlatego, by mogła wyznaczyć odpowiednią karę.

- T-t-t-ten chowaniec, jak on śmie mówić t-t-t-takie rzeczy do swojego m-m-m-mistrza?

Saito zrozumiał, że przesadził.

- Przepraszam! Nie powiem już niczego, więc oddaj mi mój posiłek!

- Nie! Nie~~ ma mowy!

Louise krzyknęła, krzywiąc swą uroczą twarz w złości.

- Tracisz jeden posiłek za każdy raz, kiedy powiedziałeś 'Zero'! Koniec dyskusji! Bez wyjątków!


* * *


W rezultacie, Saito opuścił jadalnię bez zjedzenia czegokolwiek.

„Nie musiałem być taki sarkastyczny..." Było jednak za późno aby żałować.

- Haa, konam z głodu... Niech to...

Ściskając się za brzuch, oparł jedną dłoń na ścianie.

- Czy coś się stało?

Odwrócił się i zobaczył zwyczajnie wyglądającą dziewczynę w stroju pokojówki, niosącą dużą, srebrną tacę i spoglądającą na niego strapionym wzrokiem. Jej czarne włosy były schludnie przystrojone czepkiem, a jej piegi były urocze.

- To nic takiego... - Saito machnął swą lewą dłonią.

- Czy jesteś może tym, który został towarzyszem Panienki Vallière...?

Wyglądało na to, że zauważyła runy wyryte na lewej dłoni Saita.

- Wiesz o mnie?

- Odrobinę. Dużo się o tym mówi, no wiesz, że plebejusz został wezwany poprzez magię przywołania.

Dziewczyna uśmiechnęła się słodko. Był to pierwszy beztroski uśmiech, jaki Saito zobaczył od chwili przybycia do tego świata.

-Ty też jesteś magiem? - zapytał Saito.

- Och nie, nie ja. Jestem plebejuszką, zupełnie jak ty. Służę tutejszym arystokratom zajmując się pracami domowymi.

„Pochodzę z Ziemi i nie jestem jakimś plebejuszem, ale chyba nie ma sensu tego wyjaśniać.” Saito zdecydował się po prostu przedstawić.

- Rozumiem... Cóż, jestem Hiraga Saito. Miło mi cię poznać.

- To dość dziwne imię... Jestem Siesta.

W tym momencie brzuch Saita zaburczał.

- Musisz być głodny.

- Tak...

- Proszę, chodź tędy ze mną.

Siesta ruszyła przodem.


* * *


Saito został poprowadzony do kuchni znajdującej się na tyłach jadalni. Wewnątrz znajdowało się w szeregu wiele dużych kotłów i kuchenek. Kucharze i reszta służby takiej jak Siesta byli zajęci przygotowywaniem posiłków.

- Poczekaj jedną chwilę, dobrze?

Siesta posadziła Saita na stojącym w kącie kuchni krześle i w pośpiechu zniknęła gdzieś z tyłu.

Niedługo później wróciła z miską pełną ciepłego gulaszu w swych dłoniach.

- To trochę gulaszu przygotowanego z resztek posiłków szlachty. Jeżeli nie masz nic przeciwko, to zjedz to proszę.

- Mogę?

- Tak. Ale to zaledwie posiłek dla służby...

Jej dobroć była wzruszająca. Było to zupełnie inne niż zupa, którą otrzymał od Louise. Zanurzył łyżkę, po czym podniósł ją do ust. „Wyśmienite. Chyba się popłaczę."

„Wyśmienite. Chyba się popłaczę."

- To jest pyszne~!

- To wspaniale. Jest jeszcze dużo, więc jeżeli chcesz dokładkę, to nie musisz się śpieszyć.

Saito jadł gulasz jak gdyby był we śnie. Siesta stała obserwując go, uśmiechając się słodko cały czas.

- Nie dano ci niczego do jedzenia?

- Ta dziewczyna zabrała mi mój talerz kiedy nazwałem ją Louise Zero.

- Och nie! Nie powinieneś odzywać się w ten sposób do szlachty!

- Szlachta-płachta. Zadzierają nosa tylko dlatego, że potrafią używać magii.

- Musisz być naprawdę odważny...

Siesta patrzyła z zachwytem na Saita.

Saito oddał Siescie z powrotem pustą miskę.

- Było naprawdę dobre. Dzięki.

- Cieszę się że ci smakowało. Możesz przychodzić kiedy tylko jesteś głodny. Jeżeli nie przeszkadza ci jedzenie tego co tu mamy, to z przyjemnością się podzielę.

Co za życzliwa propozycja. Saito wzruszył się jeszcze bardziej.

- Dziękuję...

Saito nagle rozpłakał się, zaskakując Siestę.

- C-co się stało?

- Nie... Chodzi o to, że pierwszy raz od kiedy tu przybyłem ktoś jest dla mnie taki miły... Trochę się rozczuliłem...

- T-to przesada.

- Nie. Jeżeli jest coś, co mogę dla ciebie zrobić, to powiedz. Pomogę ci.

Nie był szczególnie zainteresowany czymś takim jak pranie bielizny Louise, zamiast tego wolałby raczej pomóc tej dziewczynie..

- W takim razie, proszę pomóż mi roznosić desery.

Siesta odparła z uśmiechem.

- Okej. - Saito przytaknął z entuzjazmem.


* * *


Na dużej, srebrnej tacy ułożone było wiele deserowych ciast. Saito nosił tacę, a Siesta podnosiła ciasta szczypcami i rozdawała je jedno za drugim szlachcicom.

Jeden z magów wyróżniał się w szczególności. Miał on kręcone blond włosy, nosił zdobioną falbankami koszulę i sprawiał wrażenie zarozumiałego. W kieszonce koszuli miał włożoną różę. Znajdujący się obok niego koledzy nabijali się na niego.

- Powiedz, Guiche! Z kim teraz chodzisz?

- Kim jest twoja ukochana, Guiche?

Więc ten pełen dumy mag nazywał się Guiche. Uniósł on łagodnie palec do swych ust.

-'Chodzę?' Nie darzę żadnej kobiety takimi specjalnymi względami. Róża kwitnie przecież dla przyjemności wielu.

„Ten gość porównuje się do róży. Na egoistę takiego jak on nie ma lekarstwa." Był on rodzajem narcyza, który wprawiał postronnych widzów w większe zakłopotanie niż siebie samego. Saito gapił się na niego z nadzieją, że ten umrze.

W tym momencie coś wypadło z kieszeni Guiche. Była to mała szklana buteleczka z purpurowym płynem wirującym wewnątrz.

„Nie lubię tego gościa, ale powinienem mu jednak powiedzieć że coś zgubił."

Saito zawołał do Guiche.

- Ej, ta butelka wypadła ci z kieszeni.

Lecz Guiche nie odwrócił się. „On mnie ignoruje!"

Saito przekazał tacę Siescie i pochylił się aby podnieść butelkę.

- Powiedziałem, że coś zgubiłeś, plejboju.

Postawił ją na stole. Guiche rzucił Saito niemiłe spojrzenie, po czym odepchnął butelkę.

- To nie moje. O czym ty mówisz?

Koledzy Guiche zrozumieli, skąd pochodzi butelka i wszczęli głośne zamieszanie.

- Ooch? Te perfumy, nie są aby Montmorency?

- Tak! Ten intensywny, purpurowy kolor należy do perfum, które Montmorency sama przygotowuje dla siebie!

- Skoro coś takiego wypada ci z kieszeni, Guiche, to znaczy że chodzisz teraz z Montmorency, prawda?

- Nie, czekajcie, posłuchajcie mnie. Mówię to ze względu na jej reputację, ale...

Guiche miał zamiar powiedzieć coś więcej, lecz dziewczyna w brązowym płaszczu, siedząca przy stole za nimi wstała i podeszła do niego.

Była to śliczna dziewczyna o włosach koloru orzecha. Sądząc po kolorze płaszcza, który nosiła, była uczennicą pierwszego roku.

- Paniczu Guiche...

Po tych słowach zaczęła niekontrolowanie płakać.

- Wiedziałam, ty i Panienka Montmorency jesteście...

- Oni są w błędzie. Katie, posłuchaj. Jedyną osobą w mym sercu jesteś ty...

Ale dziewczyna zwana Katie uderzyła Guiche z całych sił w twarz.

- Te perfumy, które wypadły z twojej kieszeni, to wystarczający dowód! Żegnaj!

Guiche masował swój policzek.

Wtedy to dziewczyna o mocno skręconych włosach wstała z miejsca znajdującego się w dalszej części stołu. Saito rozpoznał ją jako tą, z którą Louise miała sprzeczkę, kiedy on został przyzwany do tego świata.

Przybierając surowy wyraz twarzy, podeszła szybkim krokiem do Guiche.

- Montmorency. To nieporozumienie. Ja tylko towarzyszyłem jej w długiej wycieczce do lasów La-Rochelle... - powiedział Guiche, kręcąc głową. Mimo że starał się wyglądać na opanowanego, kropla zimnego potu spłynęła mu po czole.

- Tak myślałam! Przystawiałeś się do tej pierwszorocznej, czyż nie?!

- Proszę, Montmorency Pachnidło. Nie wykrzywiaj tak w gniewie swej różanej twarzy. Ten widok mnie zasmuca!

Montmorency złapała stojącą na stole butelkę wina i wylała jej zawartość na głowę Guiche.

Po czym...

-Ty kłamco!

Krzyknęła i odbiegła.

W sali zapadła cisza.

Guiche wyjął chustkę i powoli wytarł swą twarz. Potrząsając głową, powiedział dramatycznym głosem.

- Wygląda na to, że te panie nie pojmują znaczenia istnienia róży.

„Tak, a ty próbuj tak dalej." Pomyślał Saito, kiedy odebrał z powrotem tacę od Siesty i ruszył dalej.

Guiche kazał mu się zatrzymać.

- Stój.

- Co znowu?

Guiche obrócił się na krześle i z gracją założył nogę na nogę. Saito nabawił się bólu głowy widząc arogancję wydzielającą się w każdym jego ruchu.

- Przez twoje bezmyślne podniesienie jakiejś butelki perfum zszargana została reputacja dwóch dam. Jak masz zamiar ponieść za to odpowiedzialność?

Saito odpowiedział zirytowanym tonem.

- Hej, sam jesteś sobie winien za chodzenie z dwoma.

Koledzy Guiche parsknęli śmiechem.

- Dokładnie, Guiche! To twoja wina!

Guiche pokraśniał na twarzy.

- Słuchaj, kelnerze. Gdy położyłeś na stole te perfumy, ja udałem iż nie wiem w czym rzecz, czyż nie? Nie mogłeś okazać odrobiny taktu i posłuchać mnie?

- Nieważne. W każdym razie, twój romans i tak wyszedł by na jaw. Poza tym, nie jestem kelnerem.

- Hmph... Ach, ty jesteś...

Guiche parsknął, patrząc z pogardą na Saito.

- Musisz być tym plebejuszem przyzwanym przez Louise Zero. Oczekiwanie po prostaku inteligencji szlachcica było błędem z mojej strony. Możesz odejść.

Saito stracił panowanie nad sobą. Przystojniak czy też nie, Saito nie miał zamiaru po prostu stać i wysłuchiwać obelg tego zarozumiałego narcyza. Nie wytrzymał i odpowiedział ostro.

- Zamknij się, ty napuszony draniu. Dlaczego nie napchasz się swoimi różami aż do końca życia?

Guiche zmrużył oczy.

- Wygląda na to, że brak ci odpowiedniej etykiety by zwracać się do szlachcica.

- Niestety pochodzę ze świata, w którym szlachta nie istnieje.

Saito uniósł prawą dłoń i powiedział władczo, naśladując zachowanie Guiche..

- Dobrze więc. W takim razie dam ci lekcję szacunku. Doskonała okazja abym się odstresował.

Guiche wstał.

- A to ciekawe.

Saito odwarknął, szczerząc zęby. „Po pierwsze, nie spodobał mi się od pierwszej chwili. Po drugie, chodzi z dwoma całkiem ślicznymi dziewczynami – chociaż nie tak ślicznymi jak Louise. Na dodatek, zrobił ze mnie głupka.”

„To dla mnie więcej niż wystarczający powód do walki. Jak już przy tym będę, to dołożę mu kilka razy za Louise. Mimo wszystko jest przecież dziewczyną!”

- Załatwimy to tutaj?

Zapytał Saito. Pomimo przewagi wzrostu, Guiche był chudy i wyglądał na słabego. Bawidamkowie są znani z tego że brakuje im i pieniędzy i siły. Saito nie był jakoś szczególnie umięśniony, ale nie sądził że mógłby przegrać.

Guiche odwrócił się w przeciwnym kierunku.

- Uciekasz?

- Nie bądź głupi. Nie mógłbym zaplamić stołu dla szlachty krwią plebejusza, czyż nie? Będę czekać na Dziedzińcu Vestri. Przyjdź kiedy skończysz roznosić te ciasta.

Koledzy Guiche, wyglądający na podekscytowanych, wstali i podążyli za nim.

Tylko jedna osoba pozostała, jak gdyby chcąc upewnić się czy Saito nie ucieknie.

Siesta patrzyła na Saita, drżąc na całym ciele. Saito przemówił z szerokim uśmiechem.

- Nie martw się. Nie jest możliwe żebym przegrał z tym słabeuszem. Jakiś szlachcic, co?

- Ty… Ty zginiesz.

- Co?

- Jeżeli naprawdę rozgniewasz szlachcica...

Siesta odbiegła w pośpiechu.

„O co chodziło?” Saito mruknął. „On jest naprawdę taki silny?”

Louise podbiegła do niego od tyłu.

- Hej! Co ty usiłujesz zrobić?! Wszystko widziałam!

- Yo, Louise.

- To nie jest pora na witanie się! Jak możesz obiecywać komuś pojedynek jak gdyby to było nic ważnego?!

- Ale on naprawdę mnie irytował...

Saito powiedział z pretensją w głosie.

Louise westchnęła i wzruszyła ramionami z zawodem.

- Przeproś go.

- Dlaczego?

- Jeżeli nie chcesz żeby stała ci się krzywda, idź i przeproś. Jeśli zrobisz to teraz, wciąż może ci wybaczyć.

- Chyba żartujesz! Dlaczego to ‘’ja’’ mam przepraszać?! On pierwszy mnie obraził! Poza tym, chciałem tylko pomóc...

- Po prostu zrób to.

Louise zmierzyła Saita ostrym spojrzeniem.

- Mowy nie ma.

- Ale uparty... Ale wiesz co? Nie możesz wygrać. Będziesz ciężko poraniony. Właściwie to będziesz mieć szczęście jeśli przeżyjesz i będziesz ranny.

- Nie ma pewności dopóki nie spróbuję, prawda?

- Posłuchaj, plebejusz nie może pokonać maga!

- To gdzie jest ten Dziedziniec Vestri?

Saito ruszył. Przyjaciel Guiche który obserwował rozmowę Louise i Saita wskazał kierunek głową.

- Tędy, plebejuszu.

- A niech to! Naprawdę! Dlaczego ten chowaniec chodzi gdzieś i robi rzeczy bez pozwolenia?!

Mówiąc to, Louise pobiegła za Saitem.


* * *


Dziedziniec Vestri był to centralny ogród umiejscowiony pomiędzy wieżami pierwiastków Wiatru oraz Ognia. Znajdując się na zachodzie, dziedziniec nie był zbyt dobrze oświetlony nawet w środku dnia, lecz był doskonałym miejscem na pojedynek.

Teraz... miejsce to było pełne osób które usłyszały plotkę.

- Proszę Państwa! To pojedynek!

Guiche uniósł wysoko swoją sztuczną różę, wzbudzając aplauz wśród tłumu.

- Guiche będzie się pojedynkować! Jego przeciwnik to towarzysz Louise!

„Wiecie, ja też mam imię…” Saito pomyślał z goryczą.

Unosząc ramiona, Guiche odpowiedział na aplauz.

Wtedy to odwrócił się do Saita, jak gdyby dopiero go zauważając.

Saito i Guiche stali na środku Dziedzińca, patrząc intensywnie na siebie nawzajem.

- Po pierwsze, pochwalam to, ze zdecydowałeś się pojawić zamiast uciec! - Guiche zaznaczył śpiewnym głosem, kręcąc swoją różą.

- A kto by uciekał!

- Dobrze więc, rozpoczynajmy. – powiedział Guiche.

„Mniej gadania, więcej działania.” Saito zerwał się przed siebie. „Bójki wygrywa ten kto uderzy pierwszy!”

„Guiche jest ledwie dziesięć kroków ode mnie. Nie dbam o szlachtę czy o magów; Doprowadzę ten twój zarozumiały nochal do porządku!”

Guiche patrzył na Saita z rozluźnionym uśmiechem i potrząsnął różą.

Płatek spadł w dół, jak gdyby tańcząc w powietrzu...

I przemienił się w opancerzoną figurę wojowniczki.

Jej wysokość odpowiadała człowiekowi, lecz wydawała się być skonstruowana z jakiegoś twardego metalu. Pod światłem słońca jej skóra... jej pancerz błyszczał.

Stała nieruchomo naprzeciw Saita.

- C-co to ma być?!

- Jestem magiem, dlatego też walczę przy pomocy magii. Nie masz chyba nic przeciwko?

- D-dlaczego ty...

- Wydaje mi się że nie wspomniałem o tym wcześniej. Moje runiczne imię to ‘Brązowy’. Guiche Brązowy. Stosownie do tego, mój brązowy golem Walkiria będzie twoim prawdziwym przeciwnikiem.

- E?

Golem-wojownik zaszarżował na Saita.

Jego prawa pięść z impetem uderzyła w brzuch Saita.

- Argh!

Saito jęknął i upadł na ziemię. Nic zaskakującego, został uderzony przez pięść z litego brązu.

Golem patrzył na Saita bez śladu emocji.

Ze względu na ból nie był w stanie wstać. „Pewnie to takie uczucie być uderzonym przez zawodowego boksera.” pomyślał.

- Co, już koniec?

Guiche spytał niezadowolony. Spośród masy ludzi wyłoniła się Louise.

- Guiche!

- Och, Louise! Wybacz. Pożyczyłem sobie na trochę twojego chowańca.

Louise potrząsnęła swymi długimi włosami i wrzasnęła ze złością na Guiche.

- Wystarczy już! Poza tym, pojedynkowanie się jest niedozwolone!

- Tylko pojedynki pomiędzy szlachcicami są zakazane. Nikt nie zakazał pojedynków między plebsem a szlachtą.

Louise przez moment nie wiedziała co odpowiedzieć.

- T-to dlatego że nic takiego nigdy przedtem się nie zdarzyło...

- Louise, zależy ci na tym prostaku?

Twarz Louise zapłonęła wściekłym szkarłatem.

- Nie! Nie bądź śmieszny! Nie będę tolerować widoku swojego chowańca pobitego na moich oczach!

-...K-kto jest pobity? Nic mi nie jest.

- Saito!

Widząc Saita znów na nogach, Louise niemalże wykrzyczała jego imię.

-...Hehehe, nareszcie nazwałaś mnie po imieniu.

Louise drżała.

- Teraz rozumiesz, prawda? Plebejusz nigdy nie pokona maga!

-...Byłem trochę nieostrożny, to wszystko. Nic mi nie jest, więc odsuń się.

Saito odepchnął Louise w tył.

- Cóż to? Nie sądziłem iż będziesz w stanie wstać... Być może byłem dla ciebie zbyt pobłażliwy? - powiedział Guiche, dalej prowokując Saita.

Saito ruszył wolno w kierunku Guiche. Louise podążyła za nim i złapała go za ramię.

- Musisz przestać! Głupku! Dlaczego nadal stoisz?

Strząsnął jej dłoń ze swego ramienia.

- Bo on mnie wkurza.

- Wkurza cię? Posłuchaj, przegrana z magiem to nic zawstydzającego!

- Cicho bądź. - Saito powiedział cicho wciąż kuśtykając przed siebie.

- Eh?

- Ty też zaczynasz mnie denerwować, naprawdę... O magach i szlachcicach wiem tyle co nic, ale dla mnie jesteście bandą dzieciaków z przerostem ego. Co jest takiego wspaniałego w magii? Idioci.

Guiche obserwował Saita z delikatnym uśmiechem wymalowanym na twarzy.

- Im bardziej się starasz, tym bardziej staje się to bezsensowne.

Typowy dla Saita duch walki zapłonął w nim, po czym odwarknął krótko.

- To było nic. Ta twoja statua jest za słaba.

Uśmiech zniknął. Prawa dłoń golema wystrzeliła ku twarzy Saita. Trafiła go prosto w policzek i powaliła na ziemię.

Krew kapała z jego złamanego nosa.

Zszokowany Saito starał się powstrzymać krwotok.

„Cholera... Więc to jest siła maga. Brałem udział w kilku bójkach tu i tam, ale nigdy nie poczułem takiego uderzenia jak to.”

Pomimo tego wstał, chwiejąc się. Golem Guiche bezlitośnie posłał go kopnięciem raz jeszcze w powietrze.

Powstał raz jeszcze. I raz jeszcze został powalony.

Proces ten powtarzał się raz za razem.

Ósme uderzenie trafiło Saita w prawe ramię. Rozległ się nieprzyjemny trzask.

Nie mogąc zobaczyć nic spuchniętym lewym okiem, spojrzał na ramię prawym. Było zgięte w złym kierunku.

Podczas gdy Saito patrzył niezrozumiale na swe ramię, golem zbliżył się i postawił stopę na jego twarzy.

Jego głowa uderzyła mocno o ziemię a on sam stracił na chwilę przytomność.

Gdy ocknął się, ujrzał twarz Louise na tle błękitnego nieba.

- Proszę. Przestań już.

Piwne oczy Louise były mokre od łez.

Saito próbował się odezwać, ale ból w piersi po wielokrotnych uderzeniach był nie do przezwyciężenia.

Pomimo tego skoncentrował swą wolę i zdołał powiedzieć ochrypłym głosem.

- ...Płaczesz?

- Wcale nie! Kto by się tu rozpłakał? W każdym razie, starczy tego. Bardzo się starałeś. Nigdy nie widziałam plebejusza takiego jak ty.

Złamane ramię pulsowało w agonii. Saito skrzywił się.

- To... boli.

- Jasne że boli! To oczywiste! Co ty sobie myślałeś?

Łzy spłynęły po twarzy Louise i upadły na policzek Saita.

- Jesteś moim towarzyszem, zrozumiano? Nie wybaczę ci więcej głupich zachowań.

Głos Guiche dobiegł ich dwojga.

- Skończyliśmy już?

-...Nie zapędzaj się tak. Łapię tylko oddech.

- Saito!

Guiche uśmiechnął się i machnął różą. Tym razem płatek przemienił się w miecz. Guiche złapał go i rzucił w kierunku Saita. Ostrze wbiło się w ziemię niedaleko od miejsca w którfym leżał.

- Jeżeli nadal chcesz kontynuować to weź ten miecz. Jeżeli nie, to jedyne co musisz zrobić to powiedzieć „Przepraszam”. Wtedy będę mógł ci wybaczyć i zapomnimy o tym."

- Nie obrażaj go!

Louise krzyknęła, wstając. Guiche jednak nie dał po sobie poznać że ją usłyszał i mówił dalej.

- Rozumiesz? Miecz. Innymi słowy broń. Tylko tyle potrzeba wam prostakom jeżeli chcecie zemsty na szlachcie. Jak więc powiedziałem, jeżeli nie zmieniłeś zdania, weź ten miecz

Saito sięgnął po ostrze prawą ręką. Jednakże mając to ramie złamane, nie był w stanie zebrać wystarczająco dużo siły w palcach.

Jego dłoń została powstrzymana przez Louise.

- Nie! Nie ma mowy żebym pozwoliła ci to zrobić! Jeżeli weźmiesz ten miecz, Guiche nie okaże ci litości!

- Nie mogę wrócić do mojego świata... Co oznacza że jestem zmuszony żyć w tym, prawda?

Saito wymamrotał niemalże do siebie. Nie spojrzał na Louise.

- To prawda. I co z tego?! To nie ma teraz żadnego znaczenia!!

Louise trzymała mocno jego prawą dłoń. Saito zadeklarował mocnym głosem.

- Nie przeszkadza mi bycie towarzyszem... Zniosę spanie na podłodze... Nie dbam o to że jedzenie jest okropne... Pranie bielizny? To też zrobię. Nie mam zresztą wyboru.

Saito zamilknął i zacisnął lewą dłoń w pięść.

- Ale...

- „Ale..." Co?

- Nie pochylę się przed nikim wbrew własnej woli!

Sięgając do ostatnich rezerw siły, Saito zmusił się do wstania. Przesuwając Louise na bok, złapał lewą dłonią za wbite w ziemię ostrze.

W tej chwili...

Runy wyryte na tej dłoni zabłysnęły jasno.


* * *


Zmieńmy na chwilę lokacje i wróćmy do Biura Dyrektora.

Pan Colbert opowiedział z zapałem Sir Osmondowi wszystko dotyczące chłopca przyzwanego przez Louise podczas Wiosennego Przywołania Chowańców... O tym jak zainteresowały go runy które pojawiły się na dłoni chłopca jako dowód kontraktu pomiędzy nim a Louise... I o tym że udał się dowiedzieć więcej...

- Odnalazłeś towarzysza Brimira Założyciela, Gandálfra?

Osmond uważne przyjrzał się wykonanemu przez Colberta szkicowi run z dłoni Saita.

-Tak! Runy, które pojawiły się na lewej dłoni tego chłopca, są dokładnie takie same jak runy wyryte na legendarnym towarzyszu Gandálfrze!

- Więc twój wniosek?

- Ten chłopak to Gandálfr! Jak można to nazwać, jeżeli nie wielką nowiną, Panie Osmondzie?

Colbert wstał i wytarł swą łysiejącą głowę chusteczką.

- Hrm... Runy z pewnością są takie same. Ale żeby zwykły nisko urodzony chłopiec został Gandálfrem tylko przez posiadanie tych samych run... Zastanawiam się jak to mogło się stać.

- Co powinniśmy zrobić?

- Jednakże jest zbyt wcześnie aby uznać to za pewne.

- To prawda.

Sir Osmond zabębnił palcami o biurko.

Rozległo się pukanie do drzwi.

- Kto tam?

Zza drzwi dobiegł głos Pani Longueville.

- To ja, Panie Osmondzie.

- O co chodzi?

- Wygląda na to że jacyś uczniowie pojedynkują się na Dziedzińcu Vestri. Sprawia to pewne zamieszanie. Kilkoro nauczycieli udało się tam aby ich powstrzymać, ale ich wysiłki idą na marne ze względu na liczbę zgromadzonych uczniów.

- Na niebiosa, nie ma nic gorszego od szlachciców z za dużą ilością wolnego czasu. Kto więc jest w to zamieszany?

- Jeden z nich to Guiche de Gramont.

- Ach, ten głupi syn Gramonta. Uganianie się za spódniczkami musi być u nich rodzinną tradycją, bo z jego ojca jest jeszcze większy kobieciarz. Nie zdziwiłbym się gdyby chłopak znał każdą dziewczynę w szkole. A jego przeciwnik to?

- ...Cóż, nie jest to mag. Powiedziano mi że to towarzysz Panienki Vallière.

Osmond i Colbert wymienili spojrzenia.

- Nauczyciele proszą o użycie „Dzwonu Snu" do powstrzymania pojedynku.

Oczy Osmonda zabłysnęły niczym u jastrzębia.

- Śmieszne. Nie ma potrzeby używania tak ważnego artefaktu tylko do powstrzymania dziecięcej bójki. Zostawcie ich.

- Zrozumiałam.

Odgłosy kroków Pani Longueville zniknęły w korytarzu.

Colbert przełknął głośno ślinę i ponaglił Osmonda.

- Panie Osmondzie.

- Hrm.

Sir Osmond machnął swą laską, a znajdujące się na ścianie duże lustro wyświetliło sytuację na Dziedzińcu Vestri.


* * *


Saito był zaskoczony. W chwili gdy złapał za miecz, cały ból w jego ciele zniknął.

Zauważył, że runy na jego lewej dłoni świeciły.

A wtedy...

„Moje ciało jest lekkie jak pióro. Niemalże mógłbym wzbić się w powietrze.”

W dodatku miecz, który trzymał w lewej dłoni, wydawał się tak znajomy, jak gdyby był przedłużeniem jego własnego ciała.

„To dziwne. Nigdy przedtem nie trzymałem miecza...

Widząc Saita z bronią w ręku, Guiche uśmiechnął się zimno.

- Wpierw, pozwól mi tobie pogratulować. Jestem szczerze zaimponowany tym, że prostak mógłby posunąć się tak daleko wobec maga.

Mówiąc to, obrócił w palcach swą różę.

„Ta sztuczna róża musi być jego różdżką. Jak próżnym można być?”

Saito był zdziwiony tym że czuł się na tyle swobodnie by myśleć o tym.

„Ledwie przed chwilą byłem cały pobity. Co mi się stało?”

Golem Guiche zaatakował ponownie.

„Głupia puszka.”

Statua o kształcie mitycznej Walkirii ruszyła na Saita w, zdawałoby się, zwolnionym tempie.

„Co u licha, pomyślał Saito.

„Byłem poniewierany przez ’’„tę”’’ pełzającą kupę złomu?

Saito ruszył do akcji.

„Głupie puszki...”

Widząc swojego golema przeciętego na pół jak gdyby był z plasteliny, Guiche wydał z siebie zbolały jęk.

Dwie połówki golema uderzyły o ziemię z głośnym łoskotem.

W międzyczasie Saito ruszył ku Guiche kontynuując atak.

Spanikowany Guiche wymachiwał dziko swą różaną różdżką. Płatki opadały i pojawiło się sześć nowych golemów.

Siedem golemów stanowiło łącznie cały arsenał Guiche. Nie spodziewał się, że zwykły plebejusz będzie w stanie sprostać choćby jednemu.

Golemy otoczyły Saita i rzuciły się na niego jednocześnie.

Gdy wydawało się już, że uda im się go dopaść, pięć z nich zostało przeciętych. Stało się to tak szybko że nikt nie zauważył ruchu miecza, sprawiając iż wszyscy zastanawiali się cóż to za nadludzka umiejętność.

Pozostały golem natychmiast wycofał się chronić Guiche.

Ale on też został pokonany przez niezauważalny cios miecza.

- Hiii!!

Kopniak w twarz posłał Guiche bezwładnie na ziemię.

Zobaczył Saita skaczącego ku niemu.

„Zginę!” pomyślał, zasłaniając głowę.

Coś wydało głośny “brzdęk"...

Gdy znowu otworzył bojaźliwie oczy...

Saito wbił ostrze w ziemię tuż po prawej od głowy Guiche.

- Chcesz kontynuować?

Zapytał Saito.

Guiche potrząsnął dziko głową. Całkowicie stracił zapał do walki.

Słabym głosem powiedział,

- P…poddaję się.

Saito rozluźnił dłoń i odszedł.

Dobiegały do niego hałaśliwe wiwaty zgromadzonych takie jak „Łał, ten chowaniec jest świetny!" czy też „A niech to, Guiche przegrał!"

„Ja… wygrałem?”

„Jak?”

Saito myślał jak przez mgłę.

„Co się ze mną stało?”

„Miotał mną naokoło bez litości.”

„A wtedy, w chwili gdy moja dłoń dotknęła miecza, moje ciało było jak pióro. Zanim się obejrzałem, wszystkie golemy Guiche były w kawałkach.”

„Nie wiedziałem, że potrafię używać miecza.”

„Nie rozumiem tego, ale to nieważne. W jakiś sposób wygrałem i to się liczy. Zastanowię się nad tym później. Teraz jestem naprawdę zmęczony. Chce mi się spać.”

Zauważył podbiegającą do niego Louise.

Chciał zawołać 'Hej, wygrałem!’, ale ugięły się pod nim kolana.

Uczucie zmęczenia zawładnęło nim i mógł poczuć, jak jego świadomość odpływa gdzieś daleko. Saito stracił przytomność.

Widząc chwiejącego się Saita, Louise przyśpieszyła starając się go podtrzymać, lecz nie do końca jej się to udało. Saito runął z łomotem na twardy grunt.

- Saito!

Louise potrząsnęła nim. Nie, nie wyglądał na martwego.

- Guu...

Dobiegło jej chrapanie. Zamiast tego spał.

- On zasnął...

Louise odczuła ulgę i wydała z siebie westchnięcie.

Guiche wstał i potrząsnął głową z podziwem.

- Louise, kim jest ten gość? Wszystkie moje Walkirie zostały z łatwością pokonane...

- To zwyczajny plebejusz.

- Moje golemy nie przegrałyby ze „zwyczajnym plebejuszem".

- Hmph. To nie dlatego, że byłeś słabszy?

Louise spróbowała podnieść Saita, ale nie będąc w stanie go utrzymać przewróciła się z nim leżącym na sobie.

- Jejku! Jesteś taki ciężki! Idiota!

Jeden ze zgromadzonych uczniów rzucił na Saita zaklęcie Lewitacji.

Louise delikatnie odepchnęła unoszące się ciało Saita. Musiała zabrać go do swojego pokoju i opatrzyć.

Louise otarła krańcem rękawa oczy. Widząc go zbolałego, w takim żałosnym stanie, nie była w stanie powstrzymać łez. Gdy złapał za miecz stał się nagle taki silny, ale gdyby nie to, naprawdę mógł zginąć.

W tej chwili było to ważniejsze niż wygrana Saita. „Założę się, że ten idiota myślał, że bez znaczenia będzie jeśli umrze. Będąc takim upartym kiedy jest tylko plebejuszem...”

- Jesteś moim chowańcem, więc dlaczego musisz wszystko robić po swojemu?!

Louise krzyknęła na śpiącego Saita. Jej ulga szybko ustąpiła miejsca rozdrażnieniu.


* * *


Sir Osmond i Colbert obejrzeli całe zdarzenie poprzez Lustro Dalekowidzenia. Ponownie wymienili spojrzenia.

- Panie Osmondzie.

- Hrm.

- Ten towarzysz naprawdę wygrał...

- Hrm.

- Guiche jest tylko magiem klasy Punktu, ale pomimo tego nie powinien zostać pokonany przez normalnego plebejusza. Co za zadziwiająca prędkość! Nigdy nie widziałem plebejusza takiego jak on! Nie ma wątpliwości co do tego że jest Gandálfrem!

- Hrmm...

Pan Colbert ponaglił Osmonda.

- Panie Osmondzie. Powinniśmy zgłosić to niezwłocznie do pałacu i poprosić o instrukcje...

- Nie będzie takiej potrzeby.

Sir Osmond kiwnął stanowczo, mierzwiąc swą białą brodę.

- Ależ proszę pana! To największe odkrycie wieku! Gandálfr odrodzony we współczesnym świecie!

- Panie Colbert. Gandálfr nie był zwyczajnym towarzyszem.

- Dokładnie! Towarzysz używany przez Brimira Założyciela, Gandálfr! Nie istnieje żaden opis jego wyglądu, ale uważa się iż został stworzony specjalnie w celu ochrony Brimira Założyciela podczas recytacji zaklęć.

- Zgadza się. Inkantacje Brimira Założyciela były szczególnie długie... Jednakże, czyniło to jego zaklęcia wyjątkowo potężnymi. A jak wiesz, magowie są najbardziej podatni na atak podczas rzucania zaklęć. Gandálfr był towarzyszem którego używał, by chronić siebie w chwilach bezbronności. Jego siła...

Rozochocony Colbert przerwał w tym punkcie, wyglądając na niezwykle podekscytowanego.

- Mógł samemu zniszczyć armię tysiąca! Uważano, iż zwyczajni magowie nie byli dla niego żadnym wyzwaniem!

- Tak więc, Panie Colbert.

- Tak?

- Ten chłopiec, on naprawdę jest zwykłym plebejuszem, tak?

- Tak. Bez względu na to jak sprawdzałem, okazywał się nim być. Potwierdziłem to nawet zaklęciem Wykrycia Magii kiedy Panienka Vallière go przyzwała, ale wciąż był zwyczajnym plebejuszem.

- A kto był tym, który uczynił go współczesnym Gandálfrem?

- To była Panienka Vallière, ale...

- Jak rozumiem, musi być ona niezwykle utalentowanym magiem?

- Ależ skąd. Można powiedzieć raczej że jest „nie”-utalentowana...

- Zagadkowa para, to pewne.

- Owszem.

- Jak więc przeciętny chłopak zakontraktowany przez maga-beztalencie został Gandálfrem? Co za kompletny paradoks. Nie widzę w tym sensu.

- Zgadzam się...

- W każdym razie, nie ma dla nas potrzeby abyśmy przekazywali Gandálfra i jego mistrza tym głupcom w pałacu. Mając taką zabawkę wywołają tylko kolejną niepotrzebną wojnę. Dworscy doradcy mają za dużo wolnego czasu i zbytnio lubią walczyć.

- O-och, rozumiem. Przepraszam, że przeoczyłem tak istotne kwestie.

- Samemu będę odpowiedzialny za tą sprawę. Proszę nie mówić o tym nikomu innemu, Panie Colbert.

- T-tak! Zrozumiałem!

Sir Osmond wziął swoją laskę i odwrócił się by spojrzeć za okno. Sięgnął myślami ku otchłaniom historii.

- Legendarny towarzysz Gandálfr... Zastanawiam się jaką formę przybrał przedtem.

Colbert powiedział cicho niczym przez sen.

- Gandálfr był ponoć w stanie użyć każdej broni by pokonać swych nieprzyjaciół...

- Hrm.

- Musi więc mieć przynajmniej ramię i dłoń, tak myślę.


* * *


Światło poranka obudziło Saita. Całe jego ciało było obwinięte bandażami.

„Rozumiem.”

„Wdałem się w pojedynek z tym Guiche i zostałem mocno pobity...”

„Wtedy dzięki mieczowi udało mi się cudem wygrać...”

„Następnie zemdlałem.”

Znajdował się w pokoju Louise. Z jakiegoś powodu spał także w jej łóżku.

Sama Louise siedziała przy stole i spała z głową położoną na nim.

Jego wzrok spoczął na runach na jego lewej ręce. Gdy te runy świeciły, jego ciało było lekkie niczym pióro, miecz, którego nigdy nie trzymał, zdawał się być przedłużeniem jego ręki, a on sam niszczył golemy Guiche bez wysiłku.

Teraz jednak, te runy nie świeciły.

„Zastanawiam się, co to mogło być...”

Kiedy przyglądał się z ciekawością swej lewej dłoni, rozległo się pukanie do drzwi po czym otworzyły się one.

Była to Siesta. Wiejska dziewczyna, która nakarmiła go w kuchni gulaszem. Była w swoim zwyczajowym stroju pokojówki, razem z czepkiem zdobiącym jej włosy.

Spojrzała na Saita i uśmiechnęła się. Na srebrnej tacy niosła trochę chleba i wodę.

- Siesta...?

- Obudziłeś się już, Saito-san?

- Tak... Ja...

- Po tym co się stało, Panienka Vallière przyniosła cię tu spać. Musiała też prosić nauczyciela by rzucił na ciebie zaklęcie lecznicze. To było dość poważne.

- Zaklęcie lecznicze?

- Tak. To magia używana do leczenia ran i chorób. Nie wiedziałeś o tym?

- Nie...

Saito zaprzeczył ruchem głowy. Siestę zdziwiło to, że Saito nie znał takich podstawowych pojęć, ale nie używając ich nie mogłaby niczego wyjaśnić.

- Panienka Vallière zapłaciła za odczynnik potrzebny do zaklęcia leczniczego, więc nie przejmuj się tym.

Brak odpowiedzi z jego strony wyraźnie wskazywał na to, iż jednak przejmował się pieniędzmi.

- Czy ten odczynnik dużo kosztował?

- Cóż, z pewnością nie jest to coś, za co mógłby zapłacić plebejusz.

Saito spróbował się podnieść, jednakże zawył z bólu.

- Auć!

- Ach, nie powinieneś się ruszać! Twoje rany były tak ciężkie, że nawet zaklęcia lecznicze nie zdołały ich całkowicie wyleczyć! Wciąż nie możesz się przemęczać!

Saito przytaknął głową i ułożył się na łóżku.

- Przyniosłam ci coś do jedzenia. Jedz, proszę.

Siesta ustawiła tacę przy łóżku Saita.

- Dzięki... Jak długo spałem?

- Przez trzy dni i trzy noce. Wszyscy obawiali się że się nie obudzisz.

- Wszyscy?

- Cały personel kuchenny...

Siesta wstydliwie opuściła wzrok.

- O co chodzi?

- Um... Przepraszam. Za to, że wtedy uciekłam.

Mówiła o swojej ucieczce w strachu po tym jak Saito rozgniewał Guiche w jadalni.

- Nie przejmuj się. Nie masz za co przepraszać.

- Szlachta zawsze była dla nas plebejuszy straszna, ponieważ nie mogliśmy używać magii...

Siesta uniosła nagle głowę. Jej oczy błyszczały jasno.

- Ale teraz już się tak nie boję! Byłam taka natchniona, Saito-san! Wygrałeś ze szlachcicem, mimo iż nim nie jesteś!

- Rzeczywiście... Haha.

„Chociaż samemu nie mam pojęcia jak udało mi się wygrać.”

Nieco zawstydzony, Saito tylko podrapał się po głowie. Zauważył, że użył do tego prawej ręki, która była złamana. Wyglądała całkiem normalnie. Wciąż trochę bolała przy poruszaniu, lecz wydawało się, że kość już się zrosła.

„Łał, więc to jest magia.” Saito pomyślał z lekkim podziwem.

„...To chyba coś, czym można się chwalić .”

- Przy okazji, zajmowałaś się mną cały ten czas?

- Och nie, nie ja. Tak naprawdę to była to Panienka Vallière...

- Louise?

- Tak. Zmieniała opatrunki i ocierała ci pot z twarzy... Nie spała ani chwili, więc musi być wykończona.

Louise spała, oddychając równo i delikatnie. Mimo to, jej oczy były mocno podkrążone.

„Jej śpiąca twarz jest zawsze taka urocza. Jak u lalki.”

„A więc „potrafi” czasami być miła.” pomyślał. Jej profil wydał się nagle o wiele piękniejszy.

Louise powoli otworzyła oczy.

- Fuaaaaaaaaa~~

Ziewnęła i przeciągnęła się mocno, a wtedy jej wzrok padł na Saita, który siedział na łóżku, mrugając z zaskoczenia.

- Ara. Nie śpisz.


- T-tak...

Saito spuścił oczy w dół. Wiedział, że powinien jej podziękować.

- Um, Louise.

- Co?

- Dzięki. I wybacz, że cię zmartwiłem.

Louise wstała.

Podeszła bliżej do Saita.

Serce Saita przyśpieszyło.

„Czy powie coś stylu „dobra robota, byłeś tam naprawdę świetny" i może mnie pocałuje?”

Ale to nie miało być tak.

Louise zerwała koc z Saita i złapała go za kark.

- Skoro już ci lepiej, to wynocha z mojego łóżka!

Wciąż trzymając go za kark, Louise wyciągnęła Saita z łóżka.

- Ua! Auć!

Saito upadł na podłogę.

- Hej, nadal jestem ranną osobą!

- Skoro masz na tyle zdrowia by narzekać, to jesteś wystarczająco zdrów do innych rzeczy.

Saito wstał. Jego ciało wciąż się sprzeciwiało, ale mógł jakoś to wytrzymać. Mimo to, mogła pozwolić mu pospać trochę dłużej.

- Eee, w takim razie, ja już sobie pójdę...

Siesta opuściła pokój uśmiechając się krzywo. Albo bardziej precyzyjnie, uciekła z pokoju.

Louise rzuciła górę ubrań i bielizny na Saita.

- Ach!

- To pranie, które uzbierało się kiedy spałeś. Kiedy z nim skończysz, wysprzątaj pokój. Migiem!

- Eee, no wiesz...

Louise spiorunowała Saita wzrokiem.

- Co? Myślałeś, że będziesz traktowany inaczej tylko dlatego, że pokonałeś Guiche? Myślałeś, że ci pogratuluję? Głupi jesteś?

Saito patrzył z pretensją na Louise.

Zdecydował się wycofać swoje wcześniejsze przemyślenia o niej będącej uroczą.

A jednak... sposób, w jakim Louise usiadła na swym łóżku przebierając nogami, niezaprzeczalnie zawierał w sobie ilość uroku nie z tego świata.

Jej długie, truskawkowe włosy falowały. Jej piwne oczy migotały psotliwie. Była niegrzeczna, arogancka, i samolubna, ale nie można było zaprzeczyć temu, prezentowała się czarująco.

Unosząc triumfalnie palec, Louise zadeklarowała.

- Nie zapominaj sobie! Jesteś moim chowańcem!


Przekład

Tłumaczyli: Otaku, Gumak


Cofnij do Rozdziału 2 z Tomu 1 - Louise Zero Powrót do strony głównej Skocz do Rozdziału 4 z Tomu 1 - Dzień z życia towarzysza

</noinclude>

Gandálfr

Rozdział 4: Dzień z życia towarzysza

Minął tydzień, od kiedy Saito rozpoczął swe życie jako towarzysz Louisa w Tristaińskiej Akademii Magii. Gdyby ktoś chciał opisać zwykły dzień Saita, wyglądałby on następująco:

Najpierw, tak jak większość zwierząt i ludzi w Tristainie, obudził się o świcie. Za łóżko służyła mu, jak zwykle, podłoga, jednakże w porównaniu do pierwszego dnia było o wiele lepiej. Czując się cały obolałym po spaniu na twardej podłodzie, Saito poprosił pokojówkę Siestę o trochę siana, którym karmiono konie, i upchał je w kącie pokoju. Saito sypiał na kupce siana, zawinięty w koc, który Louise mu ‘łaskawie’ podarowała.

Louise nazywała prowizoryczne lóżko Saita ‘gniazdem kurczaka,’ co było odpowiednie skoro kurczaki śpią na sianie, a pierwszą rzeczą, jaką Saito robił każdego ranka było budzenie Louise, zupełnie jak kogut.

Jednak musiał to robić, bo gdyby Louise obudziła się pierwsza to miałby kłopoty.

- Głupi chowaniec, którego musi budzić jego mistrz, powinien być ukarany. - Louise przypominała mu za każdym razem.

Gdyby Saito kiedykolwiek zaspał, nie dostałby śniadania.

Po przebudzeniu Louise ubierała się. Bieliznę zakładała sama, ale nakazywała Saito ubierać ją w szkolny mundurek. O tym już wspominano.

Przez jej niesamowitą urodę Saito tracił dech w piersiach za każdym razem, gdy widział Louise w samej bieliźnie. Mówi się, że do pięknej kochanki przyzwyczaisz się w trzy dni, ale nic nie wskazywało na to, aby Saito miał w najbliższym czasie przyzwyczaić się do Louise.

Może to dlatego że był jej towarzyszem, a nie kochankiem. Mimo to, zawsze będąc przy niej, niemalże był nim. Jedyną różnicą było jej nastawienie i traktowanie go.

Codzienne oglądanie Louise w tym stanie nie było takie złe. Niezmiennie raniło to jednak jego dumę. Nie był, na przykład, w stanie ukryć wyrazu irytacji na twarzy, kiedy pomagał Louise ubrać buty.

Tyle było jeszcze tolerowane, ale gdyby Saito powiedział coś, co rozzłościłoby Louise, rzeczy stałyby się nieprzyjemne.

- Pyskaty chowaniec, który denerwuje swego mistrza o tak wczesnej porze, powinien być ukarany. - było kolejnym mottem Louise.

Gdyby Saito rozdrażnił Louise wzmianką o rozmiarze jej piersi, czy też wydął wargi i powiedział coś w stylu „Sama zapnij guziki.", nie dostałby śniadania.

Ubrana w swój mundurek, na który składała się czarna peleryna, biała bluzka oraz szara plisowana spódniczka, Louise myła twarz i szczotkowała zęby. W pokoju nie było czegoś tak praktycznego jak bieżąca woda, więc Saito zejść na dół do fontanny i przynieść wodę dla Louise we wiadrze. Rzecz jasna Louise nie myła twarzy sama. Saito robił to za nią.

Jednego poranka, podczas gdy wycierał jej twarz ręcznikiem, porysował lekko jej twarz znalezionym przez siebie węglem.

Widząc swoje arcydzieło namalowane na twarzy Louise, Saito z trudem powstrzymał chichot. W udawanej służalczości skłonił grzecznie głowę Louise.

- Pani. Jesteś dziś uosobieniem piękna.

Ze względu na swoje niskie ciśnienie Louise wymamrotała zaspanie.

- ...Czy ty coś knujesz?

- Ja? Jam jest tylko towarzyszem wykonującym rozkazy swej Pani. Nie śmiałbym czegoś knuć.

Louise uznała nagłą i nadmierną uniżoność Saita za podejrzaną, ale nie pytała o to, ponieważ była już niemalże spóźniona na zajęcia.

Ze swoimi mocno zaróżowionymi policzkami, uroczymi orzechowymi oczyma, i ustami zdającymi się być wyrzeźbionym z koralu Louise wiedziała, że nie musi się zdobić, tak więc nie nosiła makijażu. Innymi słowy, znaczyło to że nie spoglądała często w lustro. Tego dnia było podobnie. Rezultat: nie miała żadnego pojęcia o ‘makijażu’, jaki nałożył jej Saito.

Louise ruszyła do klasy w takim stanie. Ze względu na porę nie spotkała nikogo na korytarzu ani na schodach.

Louise otworzyła drzwi do sali dysząc ciężko. Jej koledzy z klasy spojrzeli na nią i razem wybuchnęli śmiechem.

- Hej, świetnie wyglądasz, Louise!

- O mój boże! To ‘cała’ ty!

Później, kiedy Pan Colbert uprzejmie skomplementował stylowe okulary i wąsy narysowane na jej twarzy, Louise wpadła w szał. Wybiegła na korytarz, gdzie Saito trzymał się za brzuch turlając się po podłodze w ataku histerycznego śmiechu, spoliczkowała go tuzin razy, po czym odebrała mu posiłki na cały dzień.

Według Louise, chowaniec traktujący twarz swojego mistrza jak kawałek płótna był pokrewny starożytnym demonom, które przeciwstawiały się Brimirowi Założycielowi i sprzymierzonym z nim bogom, a takie demony nie były warte chleba i zupy ofiarowanych przez Królową.


* * *


Po śniadaniu Saito sprzątał pokój Louise. Składało się na to zamiatanie podłogi miotłą oraz ścieranie szmatką stołu i okien.

Następne było och-jakże-uwielbiane pranie. Zabierał ubrania na dół do fontanny i szorował je do czysta na tarce. Nie było ciepłej wody, tylko lodowato zimna, która bezlitośnie kąsała go po palcach. Bielizna Louise była bez wyjątku kosztowna, z dużą ilością koronek i falbanek. Gdyby zniszczył któreś z nich straciłby posiłek, więc musiał prać je delikatnie. Była to bolesna praca. Będąc zmęczony tym wszystkim, zdarzyło mu się raz zostawić parę bielizny z lekko naderwaną gumką. Zaledwie kilka dni później Louise wyszła nosząc na sobie rzeczoną parę, kiedy to gumka pękła całkowicie. Majteczki zjechały jej do kostek, wiążąc obie jej nogi niczym sidła trapera.

Tak się składało, że stała wtedy na szczycie schodów, toteż spektakularnie stoczyła się na sam dół.

Całe szczęście, nie było w pobliżu nikogo, kto mógłby zobaczyć jej upadek ze schodów z bezwstydnie wyeksponowaną dolną częścią ciała, więc przynajmniej jej reputacja pozostała bez szwanku. Wiedząc, że byłoby to przesadą, Saito uważał, aby nie zerknąć pod jej spódniczkę, kiedy to wylewnie przepraszał Louise leżącą nieprzytomnie u dołu schodów. Nie chciał, aby jego żart obrócił się w coś takiego. Planował, że stanie się to w korytarzu dla optymalnego upokorzenia.

Gdy Louise odzyskała przytomność i zrozumiała co miało miejsce, rzuciła z zarzutem podartą parę majteczek w Saita, który siedział ulegle przy łóżku.

- Jedna para była podarta.

- W rzeczy samej, Pani.

Głos Louise drżał w furii.

- Wyjaśnij.

- To z pewnością przez wodę z fontanny, Pani. To dlatego, że jest na tyle zimna aby od razu odmrozić palce. Uważam, że materiał nie był w stanie tego wytrzymać.

Saito odpowiedział zwięźle.

- Twierdzisz więc, że to wina materiału?

- Twierdzę, że zawiniła woda. To była zła woda. Jestem przekonany, że ciąży na niej jakaś klątwa, która czyni ją zimną i wpływa jakoś na materiał.

- W takim razie nie powinnam karmić tak lojalnego towarzysza zupą robioną z tej złej wody.

- Jakież to łaskawe.

- Trzy dni powinny moim zdaniem wystarczyć, aby woda powróciła do normalności.

Saito stracił posiłki na trzy dni.


* * *


Mimo wszystko Saito miał się dobrze przez te trzy dni. Udawał tylko głodnego i odwiedzał kuchnię za Salą Alvissa, gdzie energiczna i kochana Siesta serwowała mu gulasz czy mięso z kością. Chodził tam nawet wtedy, gdy dostawał posiłki. Zupa, którą Louise nazywała ‘Powszechnym Błogosławieństwem Jej Wysokości Królowej", nie była wystarczającym błogosławieństwem by dało się nią najeść.

Rzecz jasna, swoje wizyty w kuchni trzymał w sekrecie przed Louise. Była nieugięta w sprawie nie karmienia go tak długo, aż nie poprawi swojego zachowania, więc byłyby kłopoty gdyby dowiedziała się o mięsie i gulaszu, który łaskawie dostawał od Siesty. Louise z pewnością zabroniłaby mu odwiedzin w imię ‘edukowania’ swojego chowańca.

Obecnie jednak nie miała o tym pojęcia. W każdym razie, Saito po stokroć wolał Siestę i kuchnię niż Królową i Brimira Założyciela których to nie znał.


* * *


Jednego poranka, po łapczywym spożyciu swej zupy przed Louise, udał się do kuchni. Po swej wygranej nad szlachcicem Guiche na Dziedzińcu Vestri Saito cieszył się tam wielką popularnością.

- ’Nasz Miecz' się pojawił!

Tym, który zawołał, był Marteau, szef kuchni, otyły mężczyzna mocno po czterdziestce. On również był plebejuszem, ale dzięki swej pozycji szefa kuchni w Akademii, zarabiał tyle, co niższej klasy szlachcic, z czego to mógł być dumny.

Ubrany prosto, ale i schludnie, zarządzał kuchnią poprzez machnięcie ręki.

Pomimo swojej szanowanej pozycji jako szef kuchni w akademii magii dla szlachty, Marteau nie był w najmniejszym stopniu arogancki i, co dziwne, nie przepadał za magią i szlachcicami.

Nazywał on Saita, który pokonał Guiche przy użyciu miecza, przydomkiem ‘Nasz Miecz’ i traktował chłopca niczym króla. Dzięki niemu kuchnia była dla Saita oazą.

Saito usiadł na swoim krześle a Siesta bezzwłocznie podała mu z uśmiechem miskę ciepłego gulaszu i miękki jasny chleb.

- Dzięki.

- Dzisiejszy gulasz jest specjalny.

Siesta zadeklarowała, wyglądając na szczególnie zadowoloną. Saito z zaciekawieniem uniósł łyżkę do ust a twarz rozjaśniła mu się od razu.

- Łau, to jest pyszne! O niebo lepsze od tego kleiku, którym mnie karmią!

Wtedy to Marteau podszedł do stołu trzymając w jednej dłoni kuchenny nóż.

- Wiadomo. Taki sam gulasz podajemy szlacheckim dzieciakom.

- Nie mogę uwierzyć że oni jedzą codziennie coś takiego...

Słysząc komentarz Saita Marteau parsknął głośno.

- Hmph! Jasne, potrafią używać magii. Tworzą garnki i patelnie i zamki z piachu, zaklinają niesamowite klejnoty, a nawet kontrolują smoki – i co z tego! Bo widzisz, tworzenie takich znakomitych dań jak te też jest formą magii. Nie zgodzisz się, Saito?

Saito przytaknął.

- Absolutnie.

- Świetny facet! Dobry z ciebie człowiek!

Objął Saita ramieniem.

- Masz, ‘Nasz Mieczu’! Niechże cię pocałuję w czoło! No chodź! Nalegam!

- Wolałbym nie. I nie nazywaj mnie tak. - powiedział Saito.

- Czemu nie?

- To po prostu... dziwne.

Mężczyzna puścił Saita i rozłożył ręce w geście protestu.

- Ale przecież pociąłeś golema maga na kawałki! Nie rozumiesz?

- Może i tak.

- Słuchaj, gdzie nauczyłeś się używać miecza? Powiedz mi gdzie mogę się nauczyć tak nim posługiwać.

Marteau patrzył z powagą na Saita. Pytał o to samo za każdym razem, kiedy Saito przychodził coś zjeść, a Saito za każdym razem odpowiadał tak samo.

- Nie wiem. Nigdy przedtem nie trzymałem miecza. Moje ciało po prostu poruszało się samo.

- Ludzie! Słyszeliście to?!

Zawołał, a jego głos odbił się echem po kuchni.

Młodsi kucharze i pomocnicy odkrzyknęli.

- Słyszeliśmy szefie!

- Właśnie takich nazywają prawdziwymi mistrzami! Nigdy nie chwalą się swymi umiejętnościami! Patrzcie i uczcie się! Prawdziwy mistrz nigdy się nie przechwala!

Kucharze powtórzyli wesoło.

- Prawdziwy mistrz nigdy się nie przechwala!

Wtedy Marteau odwrócił się twarzą do Saita.

- Wiesz, ‘Nasz Mieczu,’ coraz bardziej przypadasz mi do gustu. Więc co powiesz na to?

- Um, na co...?

Mówił prawdę, ale Marteau zawsze uważał, że jest po prostu skromny. Było to dość frustrujące. Czuł się tak, jak gdyby oszukiwał tego poczciwego człowieka. Wzrok Saita powędrował ku runom na jego lewej dłoni.

„Nie zaświeciły ani razu od tamtego dnia. Zastanawiam się, co to mogło być...” Nawet kiedy Saito starał się zwrócić uwagę na swoje runy, Marteau odbierał to jako wyraz powściągliwości.

Kucharz odwrócił się do Siesty.

- Siesta!

- Tak?

Siesta, która przyglądała się z otuchą im dwojgu, odpowiedziała żywo.

- Przynieś naszemu bohaterowi trochę Albiońskiego specjału.

Uśmiechnęła się szeroko i zdejmując z półki butelkę wina najlepszego rocznika nalała trochę do szklanki Saita. Siesta przyglądała się uważnie jak twarz Saita czerwieniała coraz bardziej za sprawą wina. Te zdarzenia powtarzały się niemal rutynowo:

Saito odwiedzał kuchnię, Marteau coraz bardziej przywiązywał się do Saita, a Siesta darzyła go coraz większym szacunkiem.


* * *


Tego dnia jednakże... szkarłatny cień przyglądał się Saitu zza kuchennego okna. Zauważył go jeden z młodych kucharzy.

- Hej, coś jest za oknem.

Cień wydał z siebie niezrozumiałe 'kyuru kyuru' i oddalił się.


* * *


Następnie, po śniadaniu, sprzątaniu i praniu, udawał się z Louise na zajęcia. Początkowo siedział na podłodze, ale Louise niechętnie pozwoliła mu siedzieć na krześle po tym, jak zauważyła jak bardzo pochłaniało go przypatrywanie się spódniczkom innych dziewczyn. Jasno oświadczyła też Saitu, że jeżeli ten opuści wzrok z tablicy choćby na chwilę, to pożegna się z lunchem.

Początkowo Saita fascynowały niesamowitości na lekcjach: przemiany wody w wino, łączenie różnych składników przy warzeniu eliksirów, tworzenie z niczego kul ognia, lewitowanie pudełek, patyków i piłek poza okna sali, aby chowańce mogły je przynosić z powrotem, itd... ale po pewnym czasie poczucie nowości minęło.

Przerzucił się więc na drzemki. Nauczyciel i Louise obrzucali Saita raz na jakiś czas gniewnym spojrzeniem, ale nie istniało prawo zabraniające towarzyszom spania podczas zajęć. Wystarczało się rozejrzeć po sali, by zobaczyć, że wszystkie nocne chowańce przysypiały, nawet czyjaś sowa. Gdyby próbowali obudzić Saita to znaczyłoby to, że uznają go za człowieka. Louise zagryzała usta walcząc z wszechogarniającą pokusą by wygarnąć śpiącemu Saitu, ale nie mogła tego zrobić, gdyż przeczyłoby to jej zasadzie o traktowaniu go jako nikogo więcej niż chowańca.


* * *


Tego samego dnia Saito, skąpany w świetle słońca, usnął podczas kolejnej lekcji.

Wypite tego ranka wino działało i Saito śnił.

Był to całkiem niewiarygodny sen.

Sen, w którym Louise zakradła się na jego kupkę siana w nocy kiedy spał.

- Co się stało, Louise?

Słysząc jak wypowiada jej imię, Louise zerknęła na Saita.

- Nie możesz spać? Och, w porządku... nic nie poradzisz. Munya~

„Och, po prostu mamrocze przez sen,”

pomyślała, i znów spojrzała przed siebie.

- ...Munya. H-hej, nie ściskaj mnie tak znienacka.

Wzrok Louise powędrował ku Saitu raz jeszcze. Inni uczniowie zaczynali zdawać sobie sprawę z tego, co się działo, i nadstawiali uszy nasłuchując.

- ...Jejku, jak na taką dozorczynię niewolników, jaką jesteś za dnia, to w łóżku urocza z ciebie istotka.

Strużka śliny pociekła Saitu z kącika ust, kiedy dalej rozkoszował się swym snem.

Louise złapała go za ramiona i potrząsnęła energicznie.

- Hej! O czym ty sobie niby śnisz?!

Reszta klasy wybuchnęła śmiechem. Malicorne Pupil Wiatru skomentował mimochodem.

- Ej ej, Louise! Tym zajmujesz się ze swoim chowańcem w nocy? Jestem zaskoczony!

Uczennice szeptały coś pomiędzy sobą.

- Czekajcie! To jakieś głupie majaki! A niech to! Obudź się wreszcie!

- Louise, Louise, jesteś jak kotka; przestań mnie lizać w ten sposób...

Przez to śmiech o mało co nie wysadził sufitu.

Louise zwaliła Saita nogą z krzesła, brutalnie przywracając go do rzeczywistości z jego miękkiego i łagodnego sennego krajobrazu.

- Z-za co to było?!

- Czy ja zakradłam się kiedykolwiek na twoją kupkę siana?!

„Louise, Louise, jesteś jak kotka; przestań mnie lizać w ten sposób..."

Louise skrzyżowała ramiona i spojrzała z zarzutem na Saita.

Saito zaprzeczył gorliwie ruchem głowy, jeszcze bardziej śmiesząc uczniów.

- Saito, wyjaśnij tym niegrzecznym osobom, że w nocy nie ruszam się nawet na krok ze swojego łóżka.

- Słuchajcie, to prawda. Ja tylko mówiłem przez sen. Louise nigdy by czegoś takiego nie zrobiła.

Zawiedzeni uczniowie rozeszli się.

- Czy to nie oczywiste? Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła! W dodatku z tym czymś! Tym czymś! Myślenie, że miałabym cisnąć się w jednym łóżku z tą niższą formą życia, nie jest nawet zabawne!

Louise napuszyła się arogancko, odwracając wzrok ku górze.

- Ale moje sny często się spełniają.

Zaszczebiotał Saito.

- Dokładnie! Sny mają w końcu moc przepowiadania przyszłości! – Ktoś w sali przytoczył argument.

- Będący tu mój mistrz, z jej osobowością, pewnie nigdy nie znajdzie sobie miłości.

Ogromna większość uczniów przytaknęła. Louise rzuciła Saitu kolejne złowrogie spojrzenie, ale było już za późno. Saito rozkręcił się na całego.

Mój biedny mistrz odczuwa z tego powodu ‘frustrację’, i posuwa się do zakradania na kupkę siana tegoż oto pokornego towarzysza.

Louise oparła dłonie na biodrach i zbeształa mocno Saita.

- Wystarczy! Masz natychmiast zamknąć tą swoją brudną gębę!

To jednak nie powstrzymało Saita.

- Kiedy to robi, trochę się przed nią bronię...

W tym momencie przesadził już. Ramiona Louise zaczęły drżeć ze złości.

- Mówię jej, 'to nie twoje posłanie.'

Klasa odpowiedziała aplauzem. Saito udał elegancki ukłon i ruszył na swoje miejsce.

Louise kopnęła go dalej, posyłając go, toczącego się, na podłogę.

- Nie kop mnie!

Ale do Louise nic już nie docierało. Jej wzrok był utkwiony na wprost i, jak zawsze, jej ramiona trzęsły się w wyrazie ledwie hamowanej furii.

Raz jeszcze szkarłatny cień przyglądał się Saitu.

Była to salamandra Kirche. Leżąc na podłodze, patrzyła na Saita przez przerwę w rzędzie krzeseł.

- Hm?

Widząc ją, Saito pomachał jej dłonią.

- Jesteś salamandrą Kirche, prawda? Wiem, że nazywasz się jakoś. Jak to było... Och tak, Płomyczek. Płomyczku-

Saito zachęcił ją gestem do podejścia, ale salamandra machnęła tylko ogonem i splunęła kilkoma iskrami zanim pobiegła do swego mistrza.

- Co we mnie może tak interesować jaszczurkę?

Saito przechylił głowę w zamyśleniu.


* * *


Podczas gdy Saito urządzał z salamandrą zawody w gapieniu się...

W Biurze Dyrektora sekretarka, Pani Longueville, była zajęta pisaniem po czymś.

Przerwała na chwilę pisanie i zerknęła na sekwojowe biurko, na którym to Pan Osmond był zajęty drzemką.

Kącik ust Pani Longueville uniósł się w grymasie uśmiechu, wyrazie twarzy, którego nigdy nikomu nie pokazała.

Wstała zza swojego biurka.

Wymruczała cicho inkantację Zaklęcia Spokoju. Tłumiąc odgłosy kroków tak, aby nie zbudzić Osmonda, wyślizgnęła się z gabinetu.

Jej celem był skarbiec, znajdujący się dokładnie piętro pod Biurem Dyrektora.

Schodząc po schodach napotkała ogromne żelazne drzwi. Były one zamknięte na gruby zamek, którego z kolei pilnowała równie wielka kłódka.

W tym miejscu składowano artefakty z czasów nawet przed założeniem Akademii. Po ostrożnym zbadaniu otoczenia, Pani Longueville wyjęła z kieszeni swą różdżkę. Była ona długości ołówka, ale machnięciem nadgarstka wydłużyła ją do rozmiaru pałeczki dyrygenta i zakręciła nią z wprawą.

Pani Longueville rzuciła kolejne zaklęcie.

Gdy skończyła inwokację, wycelowała pałeczkę w kłódkę.

Jednakże... nic się nie stało.

- Cóż, nie żebym się spodziewała, że zwykłe Zaklęcie Otwarcia zadziała.

Uśmiechając się podstępnie, zaczęła recytować słowa jednego z zaklęć będących jej specjalnością.

Było to zaklęcie Transmutacji. Recytując głośnie i wyraźnie, machnęła pałeczką w stronę kłódki. Magia spłynęła po niej... ale nawet po dłuższej chwili nie zaszła żadna widoczna zmiana.

- Wygląda na to, że została magicznie wzmocniona przez maga klasy Kwadratu. - mruknęła.

Zaklęcie Wzmocnienia zapobiegało rdzewieniu i rozkładowi materii. Każda substancja, na którą rzucono to zaklęcie, była chroniona przed wszystkimi reakcjami chemicznymi i pozostawała w tym samym stanie na wieczność. Nawet magia transmutacji nie przynosiła efektu wobec takiej ochrony. Mogła być pokonana tylko przez kogoś, kogo moc magiczna przewyższa moc tego, który rzucił zaklęcie.

Mag, który zaklął te drzwi, musiał być niezwykle potężny, skoro nawet Pani Longueville, ekspert w magii Ziemi, a transmutacji w szczególności, nie była w stanie wpłynąć na drzwi.

Zdjęła okulary i raz jeszcze przyjrzała się drzwiom. Wtedy to usłyszała zbliżające się po schodach kroki.

Złożyła różdżkę i wsunęła ją do kieszeni.

Osobą, która się pojawiła, był Colbert.

- Witam, Pani Longueville. Co pani tu robi?

- Panie Colbert, chciałam skatalogować zawartość skarbca, lecz...

- Och, to sporo pracy. Przejrzenie wszystkich przedmiotów zajęłoby pani pewnie cały dzień. Jest z nimi zmieszane sporo rupieci, a samo pomieszczenie też jest dość ciasne.

- To prawda.

- Czemu nie pożyczyła pani klucza od Pana Osmonda?

Kobieta uśmiechnęła się.

- Cóż... nie chciałam przerywać mu drzemki. W każdym razie, nie śpieszy mi się do kompletowania katalogu...

- Rozumiem. Drzemki, mówi pani. Ten staruszek, znaczy się, Pan Osmond sypia jak kamień. Wygląda na to, że złożę mu wizytę innym razem.

Pan Colbert ruszył z powrotem, lecz zatrzymał się i odwrócił.

- Eee... Pani Longueville?

- Czy coś się stało?

Colbert wyglądał na lekko zawstydzonego, gdy zaczął mówić.

- Jeśli to nie problem, to czy raczyłaby pani, powiedzmy... dołączyć do mnie podczas lunchu?

Zastanowiła się przez chwilę, po czym uśmiechnęła radośnie akceptując ofertę.

- Oczywiście, byłaby to dla mnie przyjemność.

Dwójka ruszyła w dół schodów.

- Hej, Panie Colbert.

Pani Longueville lekko nieformalnym tonem ponownie nawiązała konwersację. - T-tak? O co chodzi?

Ośmielony tym jak łatwo przystała na jego zaproszenie, Colbert odpowiedział ochoczo.

- Czy wewnątrz skarbca naprawdę znajduje się coś ważnego?

- Owszem.

- Więc słyszał pan o ‘Berle Zniszczenia’?

- Ach, to przedmiot o niezwykłym kształcie, o tak.

Jej oczy błysnęły.

- O... jakim to kształcie?

- Niezwykle trudno go opisać, poza zwyczajnie dziwnym, tak. Ale to nieistotne, co chciałaby pani zjeść? Dzisiejsze menu to flądra zapiekana z ziołami... ale znam się dobrze z szefem kuchni Marteau, i mogę go poprosić o przyrządzenie najwspanialszych przysmaków świa--

- Ahem.

Pani Longueville przerwała paplaninę Colberta.

- T-tak?

- Muszę przyznać, że skarbiec jest zbudowany w imponujący sposób. Jak rozumiem, nie można go otworzyć, bez względu na to, jakiej magii się użyje?

- To prawda. Dla pojedynczego maga jest to niemożliwe. Został w końcu opracowany przez grupę magów klasy Kwadratu tak, aby opierał się każdej magii.

- Zadziwia mnie to jak wiele pan o tym wie, Panie Colbert.

Przyglądnęła mu się swobodnie.

- Eh? Cóż... Haha, ja tylko trafiłem na kilka dokumentów dotyczących tamtego piętra, to wszystko... Lubię traktować to jako część moich badań, haha. Przez to wciąż jestem samotny w moim wieku... no cóż.

- Jestem przekonana, że gdy odnajdzie pan tą jedyną, to będzie ona z panem szczęśliwa. Może pan przecież nauczyć ją tak wiele o rzecach, o których nikt inny nie wie...

Pani Longueville wpatrywała się w niego zachwyconym wzrokiem.

- Och, nie! Proszę się tak ze mną nie droczyć!

Colbert wzburzył się ocierając pot z łysiejącego czoła. Następnie, odzyskując spokój, zwrócił się do niej poważnie.

- Pani Longueville. Słyszała pani o Balu Frigg, który ma miejsce podczas dnia Jul?

- Nie, nie słyszałam.

Haha, To pewnie dlatego, że jest pani w Tristainie dopiero od dwóch miesięcy. Cóż, to nic niezwykłego, zwyczajne przyjęcie. Mówi się jednak, że parze, która zatańczy ze sobą podczas balu, będzie przeznaczone bycie razem, czy coś takiego. Rzecz jasna to tylko legenda! Tak!

- Tak więc?

Uśmiechając się, zachęciła go aby kontynuował.

- Tak więc... jeśli byłoby to w porządku, to zastanawiałem się czy zatańczyłaby pani ze mną, tak.

- Z wielką chęcią. Mimo, że bale są fantastyczne, to teraz chciałabym dowiedzieć się więcej na temat skarbca. Widzi pan, fascynują mnie magiczne przedmioty.

Chcąc bardziej zaimponować Pani Longueville, Colbert łamał sobie głowę. „Skarbiec, skarbiec mówi...”

Przypominając sobie coś, co mogłaby uznać za interesujące, napuszczył się i zaczął mówić.

- Ach tak, jest coś, co mogę pani powiedzieć. Chociaż nie jest to szczególnie ważne...

- Ależ proszę powiedzieć.

- Skarbiec rzeczywiście jest niepokonany wobec magicznych ataków, ale uważam, że ma jedną fatalną słabość.

- Och, to intrygujące.

- Tą słabością jest... siła fizyczna.

- Siła fizyczna?

- Tak! Dla przykładu, cóż, to rzecz jasna mało prawdopodobne, ale ogromny golem mógłby--

- Ogromny golem?

Colbert przedstawił z dumą swoją opinię Pani Longueville. A kiedy skończył mówić, nie była w stanie powstrzymać uśmiechu satysfakcji.

- Ta naprawdę intrygujące, Panie Colbert.

Przekład

Tłumaczył: Gumak


Cofnij do Rozdziału 3 z Tomu 1 - Legenda Powrót do strony głównej Skocz do Rozdziału 5 z Tomu 1 - Ognista Kirche

</noinclude>

Rozdział 5: Ognista Kirche

Noc po tym, jak Saito dokumentnie zawstydził Louise w sali zajęciowej swoim mówieniem przez sen, Louise bezceremonialnie wyrzuciła jego kupkę siana na korytarz.

- Co ty wyrabiasz?

- Byłby kłopot gdybym znowu wślizgnęła ci się do łóżka, prawda?

Wyglądało na to, że wciąż była zła o to, co zaszło w klasie. – Ale poza pokojem jest dość zimno przez przeciągi.

- No cóż, z pewnością pojawię się i ogrzeję cię w twoim śnie. - odpowiedziała Louise, unosząc swoje kształtne brwi. Co za zawzięta dziewczyna. Była zdecydowana zmusić Saita do spania na korytarzu bez względu na nic.

Zabrał swój koc i wyszedł na korytarz. W chwili gdy opuścił pokój, drzwi zamknęły się z głośnym trzaskiem. Wiatr zawiał przez otwarte okno, przyprawiając Saita o dreszcz.

Narzekając na ziąb, Saito obwinął się kocem i położył na sianie. Chłód kamiennej podłogi sączył się do jego ciała. „Grzejników też nie ma. Zamarzam.”

„Karze mnie tylko przez sen!” Saito kopnął w drzwi Louise. Rzecz jasna, nie było odpowiedzi.

Saito zaczął obmyślać plan zemsty. „Nadcinanie majteczek tym razem nie wystarczy.” Kiedy leżał drżąc w kocu i zastanawiał się jak mógłby się odegrać na dziewczynie...

Drzwi do pokoju Kirche otworzyły się.

Wypełzła zza nich jej salamandra, Płomyczek, z płonącym ogonem wydzielającym lekko ciepło. Dwójka patrzyła na siebie nawzajem. Salamandra przysunęła się bliżej do Saita, który bezwiednie zaczął się oddalać.

- C-co ty robisz?

- Kyurukyuru. – mruknęła kojąco. Wyglądała niegroźnie zanim nie zacisnęła paszczy na rękawie Saita, potrząsając głową jak gdyby chcąc by za nią poszedł.

- Hej, puszczaj! Podpalisz mój koc! – powiedział Saito do natarczywego Płomyczka, który tylko pociągnął mocniej.

Pokój Kirche był otwarty. „Próbuje zaciągnąć mnie do środka?” Robił dokładnie to. „Nie sądzę żeby Płomyczek ciągnął mnie dla zabawy. Co Kirche może ode mnie chcieć?” Saito usilnie myślał nad powodem. „Może chce mnie tylko zganić za kłótnię z Louise.” Zupełnie niczym w transie, Saito wszedł do pokoju Kirche.


* * *


Wewnątrz panowały egipskie ciemności, nie licząc delikatnego blasku Płomyczka. Głos Kirche rozkazał z ciemności - Zamknij drzwi. - Saito posłuchał.

- Witaj w moim pokoju.

- Trochę tu ciemno.

Usłyszał jak Kirche strzeliła palcami. Zaczynając od stojącej najbliżej niego, lampy zaświecały się jedna po drugiej idąc w kierunku Kirche, niczym światła na ulicy.

Zanurzona w delikatnej poświacie, Kirche usiadła na swym łóżku z niepewnym wyrazem twarzy. Miała na sobie atrakcyjną bieliznę, czy raczej nic poza nią. Jedno było pewne: podtrzymywane tylko przez seksowny biustonosz, jej piersi były wielkości melonów.

- Nie stój tak. Chodź do mnie. - Kirche zagruchała swoim najbardziej zniewalającym głosem.

Saito poszedł chwiejnym niczym we śnie krokiem do Kirche.

- Usiądź.

Saito usiadł obok niej tak, jak mu kazała. Jego umysł był wypełniony niemalże nagim ciałem Kirche.

- O-o co chodzi? - Saito zapytał nerwowo. Kirche patrzyła tylko na niego, kołysząc swymi płomieniście rudymi włosami. Przy słabym świetle lamp brązowa skóra Kirche wyglądała szalenie erotycznie, jak gdyby starając się pochwycić Saita na swoje rozkazy.

Kirche westchnęła długo i potrząsnęła z obawą głową.

- Pewnie uważasz mnie za podłą, nikczemną kobietę.

- Kirche?

- To oczywiste że tak myślisz. Rozumiesz? Moje runiczne imię to ‘Ognista’.

- Wiem o tym.

„Jej dekolt w tym staniku jest taki seksowny...”

- Moje pożądanie rozpala się równie łatwo co siano... dlatego tak nagle wezwałam tu ciebie. Rozumiesz to? Czy nie jest to złe z mojej strony?

- To rzeczywiście bardzo złe. – Saito odpowiedział niepewnie. Żadna dziewczyna z zagranicy nigdy nie rozmawiała z nim tak otwarcie, więc był dość zdenerwowany.

- Ale... jestem pewna, że mi wybaczysz.

Kirche spojrzała na Saita wilgotnym wzrokiem. Każdy mężczyzna widząc to dałby się ponieść najpierwotniejszym instynktom.

- C-co wybaczę?

Kirche chwyciła nagle dłoń Saita, otoczyła ją swymi ciepłymi dłońmi, po czym zaczęła powoli gładzić jego palce, przyprawiając go o dreszcze na grzbiecie.

- Kochanie ciebie, najdroższy. Moje uczucie do ciebie jest takie nagłe.

- Tak, rzeczywiście nagłe! – Saito miał mętlik w głowie. „Musi sobie żartować.” Mimo tego, co pomyślał, twarz Kirche wyglądała poważnie.

- Dostojeństwo, z jakim pokonałeś Guiche, jest... po prostu... super... jak u bohatera z legend. Ja... w tamtej chwili zakochałam się w tobie. Możesz w to uwierzyć? Samo to przyciągnęło mnie do ciebie! Pasja! Och, to miłość pełna pasji!

- Pa-pasji, co? Uh...

- Moje runiczne imię, ‘Ognista’, też jest pełne pasji. Od tamtego dnia piszę miłosne piosenki! Miłosne piosenki! Tylko dla ciebie... Saito. Pojawiasz się w moich snach każdej nocy, więc poprosiłam Płomyczka żeby sprawdził jak się miewasz... och, jestem taka zawstydzona. Ty też tak uważasz, prawda? Ale to wszystko ze względu na ciebie!

Saito po prostu sobie siedział, nie wiedząc co powiedzieć.

Kirche uznała jego milczenie za przyzwolenie, i powoli, z zamkniętymi oczyma, zbliżyła swe usta do Saita. „Jest taka seksowna. To znaczy... Louise też jest atrakcyjna. Ale jeżeli chodzi o seksapil, to nie może się równać z Kirche. Chociaż Louise jest naprawdę słodka, to w tej kwestii wiele jej brakuje.”

„Kirche uznała jego milczenie za przyzwolenie, i powoli, z zamkniętymi oczyma, zbliżyła swe usta do Saita.”

Mimo tego Saito odepchnął ramiona Kirche. Miał poczucie, że coś złego stanie się jeśli tego nie zrobi.

Kirche spojrzała na Saita z zaskoczeniem, jak gdyby pytając ‘Dlaczego?’. Saito odwrócił wzrok od jej ciała.

- Cóż... z tego, co zrozumiałem...

- Hmm?

- Ty... zbyt łatwo się zakochujesz. – wyjąkał Saito, trafiając z czuły punkt Kirche. Jej twarz natychmiast oblała się czerwienią.

- Tak... sądzę, że jest we mnie więcej... pasji niż w innych. Nic na to nie poradzę. Miłość jest niespodziewana i rozpala mnie tak szybko...

W tym momencie przerwał jej głos zza okna.

Do środka zaglądał wzburzony przystojniak.

- Kirche... Przyszedłem się upewnić, bo nie pojawiłaś o ustalonej porze...

- Berisson! Spotkamy się więc dwie godziny później!

- To nie to, na co się zgodziliśmy! – Byli na trzecim piętrze. „Wygląda na to, że ten Berisson unosi się w powietrzu za sprawą jakiegoś zaklęcia.”

Kirche nonszalancko wyjęła spomiędzy swych piersi różdżkę i machnęła nawet nie patrząc na niego. Płomień wystrzelił z pobliskiej lampy i niczym wąż skoczył na dżentelmena.

- Co za denerwująca sowa.

Saito przyglądał się temu w szoku.

- Eh... nie słyszałeś tego, prawda?

- Uh... kto to był?

- Tylko znajomy. W każdym razie... teraz, moją najgłębszą, najgorętszą miłością jesteś ty, Saito...

Kirche ponownie zbliżyła swe usta do niego. Saito, czując ogarniającą go nieodpartą pokusę, nie poruszył się.

Wtedy to ponownie im przeszkodzono.

Bystro wyglądający mężczyzna zaglądał do pokoju ze smutkiem.

- Kirche! Co to za gość? A co z naszą gorącą nocą?

- Styx! A może tak za cztery godziny?

- Kto to jest, Kirche?

Styx denerwował się i kiedy już miał wejść do pokoju, Kirche ponownie machnęła różdżką. Ogień ponownie wystrzelił z lampy, uderzył chłopaka i posłał go na ziemię.

- ......Jak rozumiem to też był tylko znajomy?

- Nie tyle ‘znajomy’, co ktoś, o kim tylko słyszałam. Cóż, nie chcę marnować naszego czasu. Ktokolwiek powiedział ‘noc długą jest’, nie wiedział jak szybko wstaje słońce.

Kirche znów zbliżyła się do Saita. I ponownie zza okna rozległ się głos. Zniecierpliwiony Saito odwrócił się.

Troje ludzi zaglądało do środka i powiedziało jednocześnie to samo.

- Kirche! Kto to do cholery jest?! Mówiłaś, że nie masz żadnych kochanków!

- Manican! Ajax! Gimli!

„Łau... pojawiło się pięć różnych osób.” - Saito był pod wrażeniem.

- Więc... za sześć godzin. - Kirche rzuciła z irytacją.

- To już ranek!!! – trójka powiedziała razem.

- Płomyczku. - Kirche spokojnie zawołała salamandrę, która spała w rogu. Płomyczek zionął ogniem w kierunku trójki przy oknie, posyłając ich na ziemię.

- A to są...?

- Oni? Nawet ich nie znam. Ale, co najważniejsze, kocham ciebie!

Kirche złapała dłońmi twarz Saita i dotknęła jego ust.

- N...nhhhh...

Saito wpadł w panikę. Pocałunek Kirche nie był nieprzyjemny, lecz pełny uczuć. Saito nie sprzeciwił się gdy przycisnęła go do łóżka.

Wtedy to...

Tym razem były to drzwi. Ktoś otworzył je kopnięciem.

Saito myślał, że to kolejny chłopak. Był w śmiertelnym błędzie. Mając na sobie cienką piżamę, Louise przyglądała się im dwojgu stojąc w progu.

Kirche zerknęła na Louise nie odrywając ust od Saita.

Louise ruszyła ku Saitu i Kirche, przewracając po drodze kilka lamp. Dłonie Louise ruszały się szybciej niż jej usta. Zadziwiające jest to, że jej nogi poruszały się szybciej niż jej dłonie.

- KIRCHE! - Louise ryknęła w kierunku Kirche. Kirche zachowała się, jak gdyby dopiero zdała sobie sprawę z jej obecności, i zsunęła się z Saita machając ze wzburzeniem dłonią.

- Nie widzisz, że jesteśmy tutaj dość zajęci, Vallière?

- Zerbst! Czyjego chowańca ty dotykasz?

Saito był w rozterce. Brązowe oczy Louise błyszczały od dzikiego gniewu.

Kirche uniosła dłonie ponad głowę. Stojąc między tymi dwoma, Saito mógł tylko panikować. Wyglądało na to, że pozwolenie Kirche na pocałowanie go niesamowicie rozgniewało Louise.

- Miłość i ogień są przeznaczeniem rodziny Zerbst. Płonie ono w naszych ciałach. Naszym życiowym celem jest przyjęcie tego żywiołu. Powinnaś o tym wiedzieć. - Kirche wzruszyła ramionami, kiedy Louise trzęsła się w gniewie.

- Chodź tutaj, Saito. - Louise gapiła się na swojego towarzysza.

- Och? Louise... z pewnością jest on twoim towarzyszem, ale ma też swoją własną wolę, nie sądzisz? Uszanuj proszę jego wybór. - Kirche powiedziała na boku.

- O-ona ma rację! To, z kim się zadaję, to moja sprawa! - dodał Saito.

Louise podniosła głos. - Ty... do jutra oberwiesz magią od co najmniej dziesięciu szlachciców! Nie przeszkadza ci to?!

- Och, to żaden problem. Nie widziałaś jaki dobry był na Dziedzińcu Vestri?

Louise machnęła prawą dłonią. - Hmph... może i dobrze sobie radzi z mieczem, ale to nie pomoże mu kiedy zaatakują go kule ognia z tyłu i wietrzne wiry z przodu.

- To nie problem! Ochronię go! - Kirche spojrzała z uczuciem na Saita.

Ze względu na słowa Louise Saito zaczął się zastanawiać.

„Jeśli ci goście którzy odwiedzili nas przez okno dowiedzą się o mnie, to mogą mnie zaatakować. Kirche nie będzie mogła mnie pilnować przez cały czas, nawet jeżeli sama tak twierdzi. Poza tym Kirche często zmienia zdanie. Chronienie mnie szybko jej się znudzi.”

Po spokojnym przemyśleniu wszystkiego Saito wstał z niechęcią.

- Aww...wychodzisz tak szybko? - Kirche zerknęła ze smutkiem na Saita, z włosami rozpuszczonymi na plecach i błyszczącymi oczyma wypełnionymi łzami zawodu. „Kirche to niesamowita piękność... gdyby taka dziewczyna była ze mną, może byłoby warto obrywać magią z lewa i prawa?” - Saito myślał dziko.

- To jej zwyczajna taktyka! Nie daj jej się zwieść. - Louise złapała dłoń Saita i wyszła.


* * *


Z powrotem w swoim pokoju, zamknęła bez słowa drzwi i zwróciła się ku Saitu. Zagryzając wargę, posłała mu mordercze spojrzenie.

- Niczym bezpański pies w rui... – jej głoś drżał. Dłonie Louise ruszały się szybciej niż jej usta, a jej stopy ruszały się szybciej niż jej dłonie. Zanosiło się na to, że jej głos zacznie drżeć jeszcze bardziej. Gniew wypełnił jej twarz.

- C-co znowu?

- Uważałam cię niemalże za osobę. Widocznie byłam w błędzie.

- Żartujesz sobie, prawda? - „Jasne. Uważała mnie za osobę? Co bym o tym nie myślał, to i tak wygląda to na kłamstwo.”

- A ty poszedłeś merdać ogonem do tej wiedźmy Zerbst... - Louise sięgnęła po coś do szuflady w biurku. Po bat.

- Uhh...P-panienko... - Saito zaczął się jąkać.

- Psy należy traktować jak psy. Byłam dla ciebie zbyt delikatna.

- Ale dlaczego bat? - Saito patrzył na bat w dłoni Louise. Był solidnie zrobiony.

- Nie będę marnować na ciebie końskiego bicza. Jesteś tylko psem.

- Psem, huh?

Louise zaczęła chłostę.

- Au! To boli! Przestań, ty wariatko!

- Co? W czym ona jest lepsza? Co w niej takiego dobrego? - Louise krzyczała i chłostała.

Saito spostrzegł okazję i złapał Louise za ręce. Opierała się, ale siła dziewczyny była niewystarczająca. Saito trzymał ją za nadgarstki póki nie przestała.

- Ahh! Puszczaj ty głupku!

- Czy ty... - Saito spojrzał na Louise. Brązowe oczy odpowiedziały spojrzeniem. Z bliska takiej twarzy nie można się oprzeć.

„Urocza. Kirche to piękność, całkiem seksowna. Ale Louise jest jak czyste płótno. Bez żadnej drobinki kurzu...czyste płótno. Tylko że jej charakter jest trochę...” Nie ważne jak Saito by to ujął, i tak wolał Louise. Serce zaczęło mu bić szybciej. „Jest zazdrosna? Może się we mnie podkochuje?” Takie myślenie czyniło Louise w oczach Saita jeszcze piękniejszą. Biorąc wszystko pod uwagę, Saito w romansowaniu jest równie kiepski co Kirche.

- Jesteś zazdrosna? Lubisz mnie? - spytał Saito. – Byłaś zła ponieważ nie chciałem spać z tobą i zachowywałem się tak względem Kirche? Och, nie zauważyłem. Przepraszam. – Pochylił głowę i uniósł podbródek Louise.

- Myślę, że ty też nie jesteś zła. Wiesz, kiedy pomogłaś mnie opatrzyć byłaś naprawdę...

Ramiona Louise zadrżały.

- ...jako mężczyzna muszę przejąć inicjatywę. Dzisiaj będę spać na twoim łóżku więc nie będziesz musiała przychodzić do mojego.”

Prawa stopa Louise ruszyła niczym pocisk i trafiła Saita między nogi.

- ......ahhh....ohhh....... - Saito upadł na kolana, zalewając się zimnym potem. „Och... to bolało. Chyba umrę. To NAPRAWDĘ bolało.”

- Lubię? Ja… ciebie… co? - Louise z gniewem nadepnęła mu na głowę.

- Czy...czyżbym się pomylił?

- Oczywiście! – nie przestawała deptać.

- W-w porządku! Pomyliłem się!

Wciąż dysząc ciężko, Louise usiadła na krześle i skrzyżowała nogi. Po zawziętym torturowaniu przez dłuższą chwilę Saita, jej nastrój odrobinę się poprawił.

- Jasne... możesz się umawiać z kim tylko chcesz. Ale pod żadnym pozorem nie wolno ci spotykać się z tą kobietą.

- D-dlaczego? - Saito podskakiwał dookoła starając się zmniejszyć ból.

- Po pierwsze, Kirche nie jest Tristainką; jest szlachcianką z sąsiedniej Germanii. Samo to czyni umawianie się z nią nieakceptowalnym. Nie znoszę German.

- Skąd mogłem o tym wiedzieć?

- My dom, Vallière, ma posiadłości na graniczy z Germanią, więc pierwsi stajemy do walki przeciw Germanom w wypadku wojny. Co gorsze, naprzeciwko nas po drugiej stronie granicy znajdują się rodzinne tereny Kirche. - Louise zacisnęła mocno zęby. - Tak więc rodzina Zerbst jest naszym zaprzysiężonym wrogiem.

- A nazywają siebie rodziną pełną pasji.

- Niską, niewartą uwagi rodziną. Prapradziadek Kirche ukradł ukochaną mojego prapradziadka! To było ponad 200 lat temu.

- To spory kawał czasu.

- Co więcej, Zerbst nieprzerwanie oczerniają Vallière. Narzeczona mojego prapradziadka została porwana z tego powodu.

- Huh?

- Mojego prapradziadka! Ot tak sobie stracił żonę.

- Dobra, nieważne... czyli w sumie chodzi o to, że twoja rodzina straciła kochaną osobę na rzecz rodziny Kirche?

- To nie wszystko. Straciliśmy rachubę ilu to członków rodziny zginęło podczas wojen.

- Jestem tylko zwykłym małym chowańcem... nie jestem wart bycia ukradniętym.

- Nie. Nie pozwolę Kirche odebrać zwykłego ptaka. W takim wypadku okryłabym wstydem swych przodków. – Mówiąc to, Louise nalała sobie szklankę wody i wypiła ją za jednym razem. – Dlatego nie zgodzę się na Kirche.

- Twoi przodkowie nie mają ze mną nic wspólnego.

- A właśnie że mają! Jesteś moim towarzyszem, prawda? Tak długo jak karmi cię rodzina Vallière, masz słuchać moich rozkazów.

- Towarzysz to, towarzysz tamto - Saito patrzył na Louise z niezadowoleniem.

- Masz z tym jakiś problem?

- Nie, ponieważ jeśli nie będę ciebie słuchać to nie przeżyję, tak więc będę musiał się z tym pogodzić... - Saito zacisnął usta i usiadł z łoskotem na podłodze.

- I myślę, że powinieneś mi podziękować.

- Podziękować za co?

- Jeżeli wyda się, że prostak jest kochankiem Kirche, myślisz że zdołasz przetrwać?

Saito pomyślał o mężczyznach, których Kirche przegoniła niczym muchy... „Gdybym to był ja… jak bym się czuł?” Saito przypomniał sobie również o swej walce z Guiche i dreszcz przebiegł mu po plecach.

- ...Louise.

- Co?

- Daj mi miecz. Miecz. - Saito chciał bronić siebie.

- Nie masz jakiegoś?

- Skąd miałbym mieć? Ten z tamtego razu należał do Guiche.

Louise skrzyżowała ramiona. – Jesteś szermierzem?

- Nie... nigdy wcześniej nie trzymałem żadnego.

- W tamtej walce wyglądałeś na utalentowanego.

- Mimo tego...

- Hmm... - Louise zamyśliła się głęboko.

- Co?

- Słyszałam, że towarzysze otrzymują specjalne moce przy zawieraniu kontraktu.

- Specjalne moce?

- Taa... kiedy czarny kot zostaje towarzyszem... - Louise uniosła w górę palec i wytłumaczyła.

- Uh-huh...

- Otrzymuje zdolność rozmowy z ludźmi.

- Ale ja nie jestem kotem.

-Wiem. Rzecz w tym... to niespotykane aby człowiek został chowańcem, więc nie jest niemożliwym abyś mógł podnieść miecz i używać go z talentem.

- Huh... „Nie użyłem go tylko z talentem. Moje ciało było szybkie i lekkie niczym pióro. Ponadto, statuy Guiche były wykonane z brązu. Nie można przeciąć metalu tak łatwo, nie ważne jak zdolnym jest się szermierzem.”

- Jeżeli to takie niesamowite, to powinniśmy spytać Akademii Tristainu.

- Akademii?

- Tak. To agencja badań magicznych dworu królewskiego.

- Co by mi robili w tych badaniach?

- Ach... wiele różnych eksperymentów. Na przykład... autopsję.

- Żartujesz sobie. - Saito wstał. „Eksperymenty na ludziach? Nie, dziękuję!”

- Jeżeli tak ci to nie odpowiada, to przestań mówić o ‘używaniu miecza od razu niczym mistrz’ bez powodu.

- Rozumiem. Nie mówmy o tym. - Saito przytaknął w strachu.

- Ach... Teraz rozumiem... - Louise pokiwała głową ze zrozumieniem.

- Co rozumiesz?

- Kupię ci miecz.

- Oh? „A to niespodzianka. Louise zawsze jest taka skąpa.”

- Nigdy za wiele ostrożności, jeżeli Kirche ma na ciebie chrapkę. Sami to na siebie sprowadziliśmy, więc będziemy musieli się tym zająć. - Louise powiedziała bez przekonania.

- To rzadkość...

- Co? - Louise patrzyła na Saita.

- Myślałem że straszny z ciebie dusigrosz. Żałujesz mi nawet jedzenia.

- Nie mogę przyzwyczajać chowańca do luksusów. Nabawi się złych zwyczajów. Jeżeli naprawdę jest to potrzebne, to go kupię. Nie jestem osobą skąpą. - Louise powiedziała z dumą.

- Huh?!

- Teraz, gdy już rozumiesz, idź spać. Jutro jest Dzień Otchłani, więc zabiorę cię na zakupy.

„Oh... więc ten świat też ma niedzielę.” Saito pomyślał idąc w stronę korytarza.

- Dokąd się wybierasz?

- Dokąd? Na korytarz.

- W porządku. Możesz spać w moim pokoju. Będą problemy jeżeli Kirche znowu cię złapie.

Saito spojrzał na Louise. – Ty naprawdę mnie...

Louise już miała ponownie złapać za bat, ale Saito przerwał, rzucił się na swoje posłanie i obwinął kocem. Spojrzał na inskrypcje na swej lewej dłoni.

„Zaświecając się, to coś pomogło mi pokonać Guiche, rozkochało we mnie Kirche, i skłoniło Louise do kupna dla mnie miecza. Co jeszcze mi to przyniesie?” Myśląc tak, napadła go senność. „Co za długi dzień...” pomyślał i szybko zasnął.

Przekład

Tłumaczył: Gumak


Cofnij do Rozdziału 4 z Tomu 1 - Dzień z życia towarzysza Powrót do strony głównej Skocz do Rozdziału 6 z Tomu 1 - Tristaiński handlarz bronią

</noinclude>

Rozdział 6: Tristainski sprzedawca broni.

Kirche obudziła się przed świtem. "Dzisiaj jest Dzień Pustki". Popatrzyła na jej okno i zauważyła, że szyby zniknęły, a na framudze są ślady płomieni. Wciąż śpiąca wpatrywała się w okno przez chwilę, zanim przypomniała sobie, co sie stało ostatniej nocy.

- Właśnie ... przyszło dużo ludzi, a ja ich potraktowałam płomieniem.

Po tym zupełnie przestała się martwić o swoje okno. Wstała i zaczęła nakładać makijaż, intensywnie myśląc, jak powinna uwieść dzisiaj Saito. Kirche była urodzonym łowcą.

Kiedy skończyła, wyszła z pokoju i zapukała do pokoju Louise. Podparła podbródek na ręce ukrywając uśmiech. "Saito otworzy drzwi, a ja natychmiast go obejmę i pocałuję. Oh... co zrobi Louise kiedy to zobaczy..." myślała Kirche.

"A potem, tak.. mogę spróbować mierzyć go wzrokiem poza pokojem, i może zbliży się do mnie sam." Myśl o odmowie nigdy nie przychodziła jej do głowy.

Jednak nikt nie odpowiedział, kiedy zapukała. Spróbowała otworzyć drzwi, ale były zamknięte. Nic nie myśląc użyła otwierające zaklęcie na drzwi Louise i odpowiedziało jej kliknięcie. W rzeczywistości zaklęcia otwierające były na kempingu zakazane, ale Kirche to nie obchodziło. Hasło „pasja nade wszystko” było regułą jej domu.

Lecz pokój był pusty. Nie było ich tam.

Kirche rozglądnęła się. „Wciąż to samo… niegustowny pokój.”

Nie było też plecaka Louise. Dodając fakt, że dzisiaj jest Dzień Pustki oznaczał, że gdzieś wyszli. Kirche wyjrzała przez okno i zobaczyła dwóch ludzi na grzbiecie konia, gotowych do odjazdu; to byli Saito i Louise.

-Co? Wycieczka hę? – Kirche wymamrotała w irytacji.

Po krótkim zamyśleniu, szybko opuściła pokój Louise.

Tabitha była w swoim pokoju, głęboko w morzu jej książek. Pod jej błękitnymi włosami i okularami były jasno niebieskie oczy, które iskrzyły jak ocean. Tabitha wyglądała na cztery lub pięć lat młodszą niż tak naprawdę była. Była nawet odrobinę niższa od już niskiej Louise, a jej ciało było dosyć szczupłe. Aczkolwiek, one się taki rzeczami nie przejmowała. Ona była dziewczyną, która nie troszczyła się o to, co pomyślą o niej ludzie.

Tabitha kochała Dni Pustki. Wtedy mogła zatopić się w jej świecie. W jej oczach, ktokolwiek inny był intruzem w jej własnym, małym świecie, dając jej uczucie melancholii.

Długie, silne pukanie uderzyło w jej drzwi. Nie wstając, Tabitha wzięła i machnęła kosturem, który wyglądał na dostosowany do jej wysokości. Rzuciła „Zaklęcie Spokoju” czar typu wiatr. Tabitha była magiem wiatru. „Zaklęcie Spokoju” efektywnie zablokowało to roztargniające pukanie. Usatysfakcjonowana powróciła do czytania, a jej wyraz twarzy się nie zmienił w ciągu tego zdarzenia.

Wtedy ktoś brutalnie trzasnął drzwiami. Dostrzegając intruza, Tabitha zdjęła oczy z książki. To była Kirche. Zaczęła o czymś paplać, ale magia uciszająca sprawiła, że żadne z tych słów nie dotarło do Tabithy.

Kirche zabrała Tabithcie książkę pociągnęła jej ramiona aby spojrzała na nią. Tabitha spojrzała obojętnie na Kirche, jej twarz była nie do przeczytania. Lecz można było zobaczyć, że jej spojrzenie nie było milutkie.

Lecz Kirche byłą przyjaciółką Tabithy. Mogła wyrzucić kogokolwiek innego za pomocą trąby powietrznej. Nie widząc innego sposobu, Tabitha cofnęła swoje zaklęcie. Jak otwarty zamek glos Kirche natychmiast się pojawił.

- Tabitha! Przygotuj się, wychodzimy!

Tabitha tylko cicho wyjaśniła przyjaciółce

- Dzień pustki.

To wyjaśnienie było wystarczające dla Tabithy, która usiłowała zabrać swoją książkę z objęć. Kirche wstała i uniosła książkę wysoko w górę, różnica w ich wysokości odgrodziła Tabithę od książki.

-Tak, wiem jak ważne są dla ciebie Dni Pustki, naprawdę. Ale teraz nie ma czasu na rozmowę! Jestem zakochana!! To miłość! Teraz to rozumiesz? Tabitha nie zrozumiała i pokręciła głową. Kirche była napędzana swoimi emocjami, ale Tabitha była spokojnym myślicielem. Można się tylko zastanawiać, jak tak różni ludzie mogą być tak dobrymi przyjaciółmi.

- Racja… Nie ruszysz się stąd, zanim ci tego nie wytłumaczę. Boszz… JE – STEM – ZA – KO- CHA – NA! Ale ten chłopak wychodzi dzisiaj razem z tą cholerną Louise!! Chciałabym iść za nimi i zobaczyć gdzie się wybierają! Teraz rozumiesz???

Tabitha wciąż nie rozumiała, ponieważ wciąż nie wiedziała jaki jest w tym jej udział.

-Właśnie wyszli! Na koniu! Nie dogonię ich bez twojego towarzysza, wiesz? Proszę pomóż mi chociaż z tym! Kirche zaczęła płakać. Tabitha w końcu skinęła głową.

“Twój Sylphid jest zawsze taki niesamowity, nie ważne który raz go już widzę!”

-Więc to dlatego jestem ci potrzebna… potrzebujesz mojego towarzysza żeby ich złapać.

-Dzięki wielkie.. więc.. pospieszmy się!

Tabitha skinęła głową ponownie. Kirche była jej przyjaciółką i nie mogła nic na to poradzić, że jej przyjaciele mają problemy, z którymi nie mogą sobie sami poradzić. To było trochę denerwujące, ale nie miała wyboru. Otworzyła okno i zagwizdała. Dźwięk jej gwizdu zabrzmiał na niebie przez chwilę. Potem wyskoczyła przez okno.

Ci, którzy jej nie znali mogliby to zachowanie nazwać dziwnym, jeżeli nie niebezpiecznym. Jednak Kirche podążyła za nią i wyskoczyła przez okno nawet nie myśląc.(Tak na marginesie – pokój Tabithy był na 5-tym piętrze.) Zapomniała nawet zamknąć drzwi, bo po co, kiedy trzeba wyjść na zewnątrz, a wyskoczenie z okna jest dużo szybsze.

Silne i twarde skrzydła rozczapierzyły się na wiatr. Potem wietrzny smok uniósł się w górę i przyjął swoich dwóch pasażerów.

-Twój Sylphid jest zawsze taki niesamowity, nie ważne który raz go już widzę!

Kirche usiadła i westchnęła z zachwytu. Tak - towarzyszem Tabithy był Smok Wiatru.

Smok, który imię zawdzięczał wietrznym wróżkom, obleciał wieżę dookoła i w mgnieniu oka osiągnął niebywałą prędkość. "Gdzie" Tabitha zapytała Kirche. Kirche natychmiast zaczęła płakać, "Nie wiem... Spanikowałam." Tabitha przekazała rozkaz swojemu smokowi, "Dwóch ludzi na koniu. Nie zjedz ich." Smok potwierdził że zrozumiał krótkim pomrukiem. Jego ogromne niebieskie skrzydła załopotały na wietrze. Wyśledzenie dwóch ludzi i konia nie było dla niego trudnym zadaniem.

Zadowolona ze swojego towarzysza, Tabitha odebrała swoją książkę z rąk Kirche i zaczęła z powrotem czytać.

***

W międzyczasie, Saito i Louise weszli raźnie na ulice miasta, zostawiając wypożyczonego ze szkoły konia w miejskiej stajni.

Saito był bardzo niezadowolony z jazdy, to była jego pierwsza konna przejażdżka. "Tyłek mnie boli..." Saito jęczał, idąc powoli.

Louise spojrzała na Saito i zmarszczyła brwi. " Jesteś bezużyteczny. Nigdy nie jeździłeś konno? Towarzysze są tylko..."

"A ty jesteś irytująca. Jechaliśmy przez bite trzy godziny!" "Cóż... nie mogliśmy przecież przyjść tu na piechotę, nieprawdaż ?"

Pomimo bólu, Saito ciekawsko rozglądał się dookoła. Droga z wybrukowaną biała kostką... czuje się jak w jakimś parku rozrywki. Porównując do akademii, było tu dużo ludzi w zwykłych ubraniach. Na poboczach drogi handlarze sprzedawali mięso i owoce.

Miłość Saita do egzotycznych miejsc momentalnie wzrosła. Ale to był dziwny świat. Byli ludzie raźno idący ulicą jak i ludzie szaleńczo biegnący. Mężczyźni i kobiety w różnych wiekach chodzili po ulicach. Nie było wielkiej różnicy miedzy światem Saito a tym, jednakże ulice były nieco węższe.

"Trochę tu ciasno..."

"Ciasno? To jest naprawdę szeroka ulica."

"Tylko tyle? " Nawet nie ma 5 metrów szerokości. Z tymi wszystkimi ludźmi chodzącymi wszędzie, na każdym kroku czuł się nieswojo.

"Ulica Bourdonné, najszersza aleja w Tristanii. Pałac jest na wprost" Wskazała Louise.

"Zatem do pałacu."

"Jaki masz interes żeby odwiedzić Jej Wysokość, Królową?"

"Chciałbym żeby zwiększyła moją porcje jedzenia."

Louise zaśmiała się.

Ulice były zapełnione sklepami. Saito pełen ciekawości nie mógł spuścić z nich oczu. Kiedy zobaczył dziwnie wyglądająca żabę w słoiku na wystawie jednego ze sklepów, Louise szepnęła mu do ucha "Nie chodź w pobliżu zaułków. Pełno tam złodziei i kieszonkowców. Sprawdzasz mój portfel w swojej kieszeni, prawda?"

Louise powiedziała, że zadaniem sług jest noszenie portfeli, i miłosiernie przekazała to zadanie Saito. Portfel był pełen złotych monet.

"Ja...ja... jestem bardzo ostrożny. Jak ktoś może ukraść coś tak ciężkiego?"

"Z użyciem magii można to zrobić w kilka sekund."

Ale w okolicy nie było nikogo wyglądającego na maga. Saito nauczył się jak rozróżniać towarzyszy i magów w Akademii. Magowie zawsze mieli peleryny i wyglądali bardzo arogancko kiedy chodzili. Zgodnie z tym co mówiła Louise, to jest sposób w jaki chodzi szlachta.

"Oni wszyscy to zwykły plebs?"

"Oczywiście, Szlachta to tylko 10% populacji i nie ma możliwości żeby chodzili w takich slumsach jak te."

"Dlaczego szlachcic miałby kraść?"

"Cała szlachta to magowie, ale nie wszyscy są szlachetni. Jeżeli z jakiegoś powodu szlachcic zhańbi imię swojej rodziny, zrzeknie się swojego nazwiska z własnej woli, straci swój status i zostanie najemnikiem albo kryminalistą... Hej słuchasz mnie?"

Saito nie słuchał. Był zafascynowany znakami drogowymi.

"Co oznacza ten znak w kształcie butelki?"

"Browar"

"A ten z dużym krzyżem?"

"To punkt rekrutacyjny straży"

Saito zatrzymywał się przy każdym coś znaczącym znaku, i Louise musiała go za każdym razem odciągać od niego.

"Dobra, dobra rozumiem, nie musisz się tak śpieszyć, Gdzie jest ten sklep z bronią?"

"Tam. Oni nie sprzedają tylko mieczy."

Louise weszła na jeszcze węższą drogę. Niesamowity smród z gór śmieci wkrótce dotarł do ich nosów.

"Naprawdę tu brudno."


"Mówiłam ci Szlachta nie przychodzi tu często." Na czwartym skrzyżowaniu, Louise przystanęła i porozglądała sie wokoło

"Powinien być niedaleko sklepu z miksturami Peymana... Pamiętam że gdzieś tu był..."

Zauważyła brązowy znak i podskoczyła z radości, "Tak, Znalazłam!"

Znak w kształcie miecza wisiał dokładnie nad nim. Wyglądał jak sklep z bronią. Louise i Saito weszli po kamiennych schodach, otworzyli drzwi, i weszli do sklepu. Pomimo słońca na zewnątrz, wewnątrz sklepu było lekko mrocznie. Światło z lamy gazowej lekko mrugało. Ściany i półki uginały się pod ciężarami przeróżnych broni. Części zbroi dekorowały pomieszczenie. Mężczyzna palący fajkę spoglądał podejrzliwie na Louise. Trwało to dopóki nie zauważył pentagramu na jej złotym guziku. Odłożył fajkę i powiedział, "Moja Pani! Szlachetna Damo! Wszystkie te rzeczy są prawdziwe i mają sensowne ceny! Nie ma tu niczego podejrzanego!"

"Będę twoim klientem."

"Oh... to rzadki widok... szlachcic kupujący miecz! Zadziwiające."

"Dlaczego?"

"Cóż... kapłani używają lasek, żołnierze mieczy, a szlachta używa różdżek. Nie taka jest zasada?"

"Oh, nie ja będę go używać, tylko mój chowaniec"

"Ahh... chowaniec potrafiący użyć miecza, co?" Sprzedawca powiedział to żywszym głosem, i spojrzał na Saito. "Zgaduję, że to ten Pan?"

Louise skinęła głową. Lecz w tym czasie Saito był zbyt pochłonięty podziwianiem kolekcji broni.

Louise zignorowała go, i kontynuowała, "Nie znam się zbyt na mieczach, proszę pokazać mi coś rozsądnego."

Sprzedawca poszedł do magazynu, cicho mówiąc do siebie, "To jest za wspaniałe... Mogę podnieść ceny tak wysoko że..." Chwile po tym wrócił z długim mieczem. Był bardzo bogato zdobiony. Wyglądał na to że można nim było walczyć jedną ręką.

Sprzedawca powiedział, że przypomniał sobie o czymś, "Wygląda na to że szlachta lubi pozwalać swoim sługom nosić miecze. Ostatnim razem każdy z nich wybierał ten model."

Widzę... lśniący, połyskujący miecz. Idealny dla szlachcica. Pomyślała Louise.

"To jakaś nowa moda?" Spytała Louise. Sprawca pokiwał głową

"Tak. Wygląda na to że ostatnio wzrósł poziom popełnianych kradzieży na ulicach miasta..."

"Kradzieży?"

"Tak. Jakiś mag-złodziej każący się nazywać 'Fouquet Kruszący Skały' ukradł podobno mnóstwo kosztowności szlachcie. Szlachta w celu ochrony zaczęła zbroić swoich służących."

Louise nie interesował ten temat, skupiła się więc na kupnie miecza. Wyglądał jak coś, co miało się zaraz złamać. Saito walczył o wiele większym mieczem ostatnim razem.

"Preferuje coś większego i szerszego niż to"

"Moja Pani, proszę mi wybaczyć moją zuchwałość ale miecze i ludzie są ze sobą zgodni, zupełnie jak kobieta i mężczyzna. Z tego co widzę ten miecz idealnie pasuje do twojego chowańca, wielmożna Pani."

"Czyż nie powiedziałam, że chce coś większego i szerszego?" powiedziała Louise, niecierpliwie spuszczając głowę. Sprzedawca wyszedł natychmiast mrucząc pod nosem, "Ach ci laicy..." Po chwili, wrócił trzymając nowy miecz.

"Co panienka myśli o tym?" Był to wspaniały pałasz długości około półtora metra. Rękojeść była przystosowana do używania go dwoma rękami i była bogato dekorowana. Wyszlifowane ostrze tak odbijało światło, że zdawało się ze samo świeciło. Każdy mógł stwierdzić że ostrze było szerokie i bardzo ostre. "To najlepszy miecz jaki posiadam, nie powiem że jest dla szlachty, raczej szlachta chciała by móc nosić ten miecz lecz z powodu swej wagi jest zarezerwowany tylko dla silnych ludzi."

Saito podszedł bliżej, spoglądając na miecz. "Niesamowity. Wygląda na bardzo potężny" Saito natychmiast go zapragnął. Był to niesamowity miecz, nie ważne jak na niego patrzył. Myślę że ten się nada... Pomyślała Louise, widząc zadowoloną minę swojego Towarzysza.

"Ile?" Zapytała.

"Cóż... zrobił go Lord Shupei, najlepszy alchemik w Germanii. Może przeciąć metal jakby to było masło, ponieważ ma na sobie magiczne runy! Widzisz te inskrypcje?" Sprzedawca dumnie wskazał na słowa wyryte na rękojeści. "Nie dostaniesz takiego nigdzie tak tanio jak ja oferuje"

"Cóż jestem szlachcianką" Louise podniosła głowę do góry.

Sprzedawca dosadnie podał cenę "To będzie tylko 3000 sztuk złota."

"Co?! Za to można kupić małą rezydencję z ogrodem." Powiedziała zaszokowana Louise. Saito nie miał pojęcia o tutejszym rynku więc stał z boku.

"Dobry miecz jest warty tyle ile zamek, moja Pani. Mała rezydencja to słabe porównanie do tego."

"...Wzięłam tylko 100 złotych monet..." Louise jako szlachcic, miał niskie umiejętności negocjacji, i zakazała rozmowy o zawartości swojego portfela. Sprzedawca tylko machnął ręką, "Nawet najgorszy miecz kosztuje co najmniej 200 sztuk złota." Twarz Louise zmieniła sie w czerwoną. Nawet nie wiedziałam że miecz może tyle kosztować.

"Czyli... nie stać nas na ten?" Powiedział Saito rozczarowany.

"Tak... musimy znaleźć coś tańszego"

"Szlachta jest zawsze tak arogancka, a teraz..." Saito mówił do siebie. Louise wpatrywała się w niego.

"Masz jakiekolwiek pojęci ile kosztowała mikstura uzdrawiająca, ponieważ ktoś, został ranny?"

"...Przepraszam." Saito poczuł się zawstydzony. Ciągle był jednak zainteresowany tym mieczem. "Ale naprawdę go chcę..."

W tym czasie, głos zza stosu mieczy powiedział, "Nie bądź taki dumny dzieciaku."

Louise i Saito spojrzeli w stronę z której dochodził głos.

"Dlaczego nie spojrzysz na siebie? Ty? Dzierżyć Ten miecz? Nie rozśmieszaj mnie. Mógłbyś unieść tylko patyk!"

"Coś powiedziała?" Saito nie przyjął tej uwagi zbyt dobrze, lecz w kierunku z którego pochodził dźwięk nikogo nie było. Był tylko stos mieczy.

"Jeżeli rozumiesz, to wracaj do domu. Tak ty! Szlachcianko!

"Jak niemiło z twojej strony!"

Saito powoli podszedł do miejsca z którego pochodził dźwięk. "Przecież... Tu nikogo nie ma!"

"Czy twoje oczy to tylko dekoracje?"

Saito obejrzał się za siebie. Co? To naprawdę ten miecz gada. Słowa pochodziły od starego zniszczonego miecza. "Gadający miecz!" Wykrzyknął Saito

Sprzedawca nagle gniewnie zakrzyczał, "Derf! Nie mów takich niemiłych rzeczy do moich klientów!"

"Derf?" Saito ostrożnie zbadał miecz. Był tej samej długości co tamten pałasz, lecz jego ostrze było trochę węższe, było pokryte warstwą brudu więc nie mógł stwierdzić czy ma jakieś wady.

"Klient? Klient, który nie potrafi władać mieczem? Musisz żartować."

"Czy to możliwe... czy to jeden z tych gadających mieczy?” Spytała Louise.

"Tak jest, Pani. To jeden z magicznych, inteligentnych mieczy. Zastanawiam się jaki rodzaj magii mógł go stworzyć... lecz ma cięty język, zawsze spiera się z klientami. Hej. Derf zamknij się bo poproszę tę szlachciankę żeby cię stopiła!"

"Brzmi świetnie! Chciałbym zobaczyć jak próbujecie! Jestem trochę zmęczony tym światem. Chciałbym żeby mnie stopiono!"

"Dobra. W takim razie roztopię cie." Podszedł sprzedawca. Lecz Saito go powstrzymał.

"To było by marnotrawstwo... czy gadające miecze nie są rzadkie? Saito gapił się na niego. "Nazywasz się Derf, prawda?"

"Źle! Nazywam się Derfinger-sama! Zapamiętaj to!"

"Zupełnie jak człowiek, ma nawet prawdziwe imię" Mruknął Saito.

"Nazywam się Saito Hiraga. Miło mi cię poznać."

Miecz ucichł, i zdawało się, że obserwuje Saito. Po chwili, odpowiedział cicho. " Więc przyszedłeś... czy jesteś użytkownikiem? "

" Użytkownikiem?"

"Hmm... nie znasz nawet swoich prawdziwych mocy, co? No cóż! Kup mnie przyjacielu!"

"W porządku. Kupie cię," powiedział Saito. Miecz znowu ucichł.

Louise, wezmę ten."

Louise niechętnie powiedziała, "Oh więc chcesz rzecz? Nie mogłeś wybrać czegoś ładniejszego i co nie gada?"

"Nie lubisz go? Myślę że gadające miecze są całkiem fajne."

"Widzisz... właśnie dlatego go nie lubię." Narzekała Louise. Ale miała już wszystkiego dość, więc zapytała sprzedawcę "Ile za ten?"

"Eh... 100 wystarczy"

"Czy to nie za tanio?"

"Za ten? Pozwałam ci go kupić tanio." Machnął ręką lekceważąco.

Saito wyciągnął portfel Louise z kieszeni i wysypał zawartość na ladę. Sztuka za sztuką złota spadały na drewnianą powierzchnię. Po dokładnym przeliczeniu sprzedawca wreszcie powiedział. "Dziękuje za udane zakupy" i dał miecz Saito "Jeżeli się za bardzo rozgada po prostu wepchnij go do pochwy."

Saito skinął głową i otrzymał Derflingera.

Dwie osoby patrzyły jak Louise i Saito opuszczają sklep, byli to Kirche i Tabitha. Kirche obserwowała ich z mroków ulic, zaciekle gryząc wargi. " Louise Zero... próbujesz przybliżyć się do Saita za pomocą miecza, co? Uderzając do niego z prezentami po tym jak dowiedziałaś się że on jest moją zdobyczą? Co to ma być?" Kirche tupała nogą w ziemie ze złości. Tabitha, jej zadanie wykonane, czytała jak zwykle. Sylphid krążył po niebie nad nimi. Mieli ich śledzić zaraz po tym jak ich zauważa.

Kirche poczekała aż odejdą, i natychmiast wbiegła do sklepu. Właściciel patrzył na Kirche i nie mógł uwierzyć własnym oczom. "Następny szlachcic? Co się dzisiaj dzieje?"

"Witaj szefie..." Kirche bawiła sie włosami i mała czarujący uśmiech. Twarz sprzedawcy zmieniła kolor na głęboką czerwień.

"Czy wiesz co ten szlachcic kupi przed chwilą?"

"M-miecz... kupiła miecz."

"Widzę... więc rzeczywiści dała mu miecz... jakiego rodzaju był?"

"Zardzewiały i brudny"

"Zerdzewiały? Dlaczego?"


"Ponieważ nie miała wystarczająco pieniędzy"

Kirche zaśmiała się przykładając rękę do brody. "Jest spłukana! Valliere! Córka Diuka!

"Uh... czy ma pani jest tu po to żeby też kupić miecz?" Sprzedawca nie chciał przegapić takiej okazji. Ta szlachcianka wygląda na bogatą w porównani do tamtej.

"Hmm... Pokaż mi najlepszy."

Sprzedawca poszedł po miecz, wrócił oczywiście z tym którego pokazywał Saito.

"Ahh... bardzo dobrze zrobiony miecz!"

"Masz dobre oko, moja Pani. Tamta szlachcianka miała sługę który bardzo go chciał, ale nie było ich stać."

"Ach tak?" Sługa szlachcica? Wiec Saito go chciał!

"Oczywiście, ten miecz jest zrobiony prze sławnego Germańskiego alchemika Lorda Shupei. Może przeciąć metal jak masło ponieważ zostały wyryte w nim magiczne runy! Widzisz inskrypcje tutaj?” Sprzedawca powtarzał to co mówił Louise.

Kirche skinęła głową "Więc, ile?"

Sprzedawca podniósł cenę, widząc że Kirche wygląda na bogatą, "Hmm... 4500 złotych monet."

"Hmm... to trochę drogo." Kirche zmarszczyła brwi.

"Cóż... dobry miecz musi być trochę warty."

Kirche rozmyślała przez chwilę, powoli zbliżając się do sprzedawcy. Szefie... czy to trochę nie za drogo?" Kirche pogłaskała go po szyi tak, że sprzedawca stracił na chwile oddech.

"Uh... ale... dobre miecze są..."

Kirche usiadła na ladzie podnosząc lewe udo. "Czy cena nie jest troszkę za wysoka? Powoli podnosiła swoją nogę. Sprzedawca cały czas wpatrywał się w jej uda.

"Ma-Masz racje...więc...4000..."


Kirche podniosła uda wyżej tak że prawie było widać pomiędzy nimi.

"Ah... nie 3000 wystarczy..."

"Robi się tu gorąco..." Kirche ignorowała go, rozpinała swoją koszulę. "Naprawdę jest tu gorąco. Pomóż mi zdjąć koszulę, proszę..." Wywarła na nim jak najbardziej atrakcyjne wrażenie.

"Ach...pomyliłem się... pomyliłem 2500 wystarczy!"

Kirche rozpięła następny guzik i spojrzała na sprzedawcę.

"1800! 1800 starczy!

Następny guzik, pokazując mu swój dekolt, spojrzała na niego znowu.

"Dobra 1600!"


Kirche zostawiła guziki, i zwróciła jego uwagę na spódniczkę, podnosząc ją nieco. Spojrzała na nią i nie mógł wytrzymać dłużej

"A może 1000?" zaproponowała, powoli podnosząc spódniczkę troszeczkę wyżej. Wyglądało na to że sprzedawca miał dość.

Wtedy przestała. Jego szybki oddech zamienił się w bolesny jęk.

"Oh...ohhhhh..."

Kirche wyprostowała się i zapytał ponownie "1000."

"Oh! 1000 wystarczy!"

Kirche zeskoczyła z lady, szybko wypisała czek, rzuciła go na ladę. "Kupione!" Podniosła szybko miecz i wyszła ze sklepu, zostawiając sprzedawcę gapiącego się na jej czek.

Po chwili, nagle odzyskał świadomość, podniósł trzymając swoją głowę. CHOLERA! SPRZEDAŁEM TO CACKO ZA TYLKO 1000?! Wziął butelkę alkoholu z szafki. "Ohh... skończyłem na dzisiaj..."

Przekład

Tłumaczyli: Otaku, Lyrq

Korekta : Jeśli ktoś uzna, że potrzebna...

[Od Lyrq] Jako że nikt przez dłuższy czas nie dokończył tego tłumaczenia to postanowiłem dokończyć. To moje pierwsze tłumaczenie na taką skale mam nadzieje że się spodoba


Nawigacja

Rozdział 7 - Fouquet Krusząca Ziemię

W Tristainie żył pewien mag-złodziej, zwący się "Kruszący Ziemię", każdy szlachcic kulił się ze strachu na sam dźwięk tego imienia. Jego pełne imię brzmiało Fouquet Kruszący Ziemię.

Kiedy Fouquet usłyszał, że pewien szlachcic na północy posiadał kryształową koronę, przebywał całą drogę tylko po to by ją ukraść. Kiedy usłyszał, że szlachcic na południu posiada jako rodzinny skarb berło podarowane przez króla, przebijał się przez ściany żeby je ukraść. Na wschodzie żaden z najpiękniejszych perłowych pierścieni stworzonych przez rzemieślników z Białych Wysp, nie pozostał w żadnym dworze. Fouquet także chętnie wziął w posiadanie bezcenną butelkę dobrego starego wina z winiarni na zachodzie. Złodziej był wszędzie.

Taktyka Fouquet obejmowała szeroki zakres działań, od cichej infiltracji, do bezczelnych włamań. Narodowy bank został obrabowany w biały dzień,a mieszkania były rabowane w środku nocy. W razie zagrożenia Fouquet po prostu zamieniał straże w pył.

Działania Fouquet były rozpoznawane tylko po tym, że do włamania używał alchemii. Zamieniał drzwi i ściany w pył i piasek, a następnie przechodził przez powstałe wejście. Oczywiście, szlachta nie była głupia, próbowali magicznie zabezpieczyć swoje skarby, ale alchemia Fouquet była po prostu za silna, zamieniał wszystko, zabezpieczone czy też nie, w pył.

Jeżeli Fouquet postanowił użyć siły przyzywał 30 metrowego ziemnego golema. Rozrzucając na wszystkie strony strażników i rozbijając mury zamku, pozwalając mu na zuchwałą kradzież w świetle dnia.

Nikt nigdy nie widział twarzy Fouquet. Nikt nie był pewien czy to mężczyzna czy kobieta. Wszystko co wiedzieli to, że był magiem ziemi co najmniej klasy trójkąta i preferował kraść potężne magiczne artefakty, oraz to że w każdym okradzionym pomieszczeniu zostawił list w stylu, "Mam twój skarb - Fouquet Kruszący Ziemię".


***
Wspinając się po ściany, Fouquet czuł potęgę magii zabezpieczającej ją..

Dwa duże księżyce oświetlały mury na zewnątrz piątego piętra Akademii Magi, na którym to znajdował się zamknięty skarbiec. W cieniu rzucanym przez ściany stał Fouquet Kruszący Ziemię.

Długie zielone włosy Fouquet ruszały się na wietrze, gdy stał pokazując w pełni swoją figurę, której bali się wszyscy bogaci szlachcice w kraju.

Wspinając się po ściany, Fouquet czuł potęgę magii zabezpieczającej ją. Główna wieża Akademii jest tak wytrzymała na jaką wygląda... czy fizyczny atak jest naprawdę jej jedyną słabością? nie mogę się przebić przez coś takiego nie zwracając na siebie uwagi. Nie było trudnością dla mistrza magii ziemi jaką był Fouquet sprawdzenie grubości ściany, lecz przebicie się przez nią to kompletnie co innego. Wygląda na to, że użyto tylko zaklęcia utwardzającego na niej, lecz nie mogę jej zniszczyć nawet za pomocą mojego golema. To było bardzo mocne zaklęcie... nawet moje alchemia tu nic nie zdziała. "Cholera...dotarłem tak daleko" Złodziej zacisną zęby w frustracji. "Nie odejdę stąd bez Berła Destrukcji, nie ważne co" Fouquet skrzyżował ręce i głęboko się zamyślił.


***


W czasie gdy Fouquet myślał nad tym jak się przebić przez ścianę, w pokoju Louise panował chaos. Louise i Kirche patrzyły na siebie gniewnie, podczas gdy Saito, na swojej kupce siana, z podnieceniem badał miecz który Kirche mu podarowała. Thabita nonszalancko czytała na łóżko Louise.

Louise trzymała swoje ręce na tali. "Co to ma znaczyć, Zerbst?" Spojrzała na swoją rywalkę.

Kirche patrzyła jak Saito bawi się mieczem, "Mówiłam Ci, zdobyłam to co chciał Saito, wiec przyszłam mu to dać"

"Ah, jaka szkoda. Już dałam mojemu towarzyszowi broń. Prawda Saito?"

Przeciwnie, Saito nie chciał rozstać się z prezentem Kirche. Wyciągną miecz z pochwy i patrzył na niego. Kiedy trzymał go, inskrypcja na jego lewej ręce zaczęła świecić, a ciał stało się lekkie jak piórko. Chciał po wymachiwać mieczem lecz był w pokoju. Nie mógł zrozumieć o co chodzi z tą inskrypcją. Wszystko co wiedział to to, że świeciła kiedy dzierżył miecz.

Ale wszystko co go interesowało w tej chwili był piękny dekorowany miecz.

"To jest zbyt niesamowite... Teraz chcę go jeszcze bardziej...i o błyszczy!"

Louise wykopała go w powietrze.

"Co ty robisz?!" Krzyczał Saito.

"Oddaj go. Czyż nie masz już tego gadającego miecza?"

"Uch...to prawda...to interesujące że miecz potrafi mówić, ale... Jest stary i zardzewiały. Jeżeli miecznik ma mieć miecz, musi to być coś błyszczącego i fajnego, nie? Zresztą, Kirche dała mi go za darmo.

Zazdrość aż z ciebie kipi, Valliere!" Kirche powiedziała triumfalnie.

"Zazdrość? Kto jest zazdrosny?"

"Nie jesteś? Ja, Kirche, z łatwością zdobyłam miecz którego Saito najbardziej pożądał. Nie możesz powiedzieć, że nie jesteś zazdrosna, no nie?"

“Zazdrosna, akurat! Nie przyjmę żadnego podarunku od kogoś z rodziny Zerbst. To wszystko!"

Kirche spojrzała na Saito, który patrzył ukradkiem na miecz w rękach Louise.

"Widzisz? Saito uwielbia ten miecz, rozumiesz?. Ten miecz stworzył Lord Shupei - wielki alchemik z Germanii!" Kirche rzuciła uwodzicielskie spojrzenie na Saito. "Słuchaj wszystko co najlepsze pod słońcem, weźmy na to miecze i kobiety, pochodzi tylko z Germanii. Tristańskie kobiety, jak ty Louise są wysoce zazdrosne, niecierpliwe, mizerne, i snobistyczne, i nic nie może tego zmienić!"

Louise patrzyła na Kirche.

"Co? Mówię tyko prawdę"

"Och...jak...zabawnie. Kobiety jak ty są romantycznymi idiotkami! Czyżbyś zerwała ze zbyt wieloma facetami w Germani, a teraz nikt Ci nie ufa, wiec uciekłaś aż tutaj do Tristainu", odparła Louise z zimnym, bezkompromisowym śmiechem, przeplatanym dreszczami ze złości.

"Masz jaja, Valliere..." Twarz Kirche pociemniała.

"Co? Mówie samą prawdę." Dodała Louise zwycięsko.

Obie wyciągnęły w tym samym czasie swoje różdżki.

Thabita jednym ruchem swojej laski wyrwała im różdżki z rąk.

"Wewnątrz" Powiedziała prosto.

Prawdopodobnie miała na myśli że niebezpiecznie było by tu walczyć.

Louise gniewnie wymamrotała. "A kto to jest? Siedzi na moim łóżku odkąd-"

"To moja przyjaciółka" Odparła Kirche.

"A dlaczego jest w moim pokoju?"

"To jakiś problem?"

"Hmmph."

Saito próbował rozmawiać z Thabitą, lecz nie odpowiedziała, siedziała tylko cicho i czytała książkę, tak jakby rozmowa jej nie obchodziła.

Tymczasem, Kirche i Louise ciągle się na siebie patrzyły.

Kirche odwróciła wzrok, "Cóż... niech Saito wybierze."

"Ja? Wybrać?" Saito natychmiast poczuł się trochę wyróżniony.

"Tak, tu chodzi o twój miecz" Louise także na niego spojrzała.

Nagle Saito poczuł się gorzej. Lubił bardziej błyszczące ostrze Kirche. Ale Louise nigdy nie pozwoli mi go wybrać, albo może nie dawać mi jeść przez tydzień, chociaż mogę dostawać jedzenie od Siesty, ale ciągle...

Spojrzał na Louise, która się na niego gapiła. Louise może i jest samolubną, egocentryczną i niewdzięczną dziewczyną lecz zajęła się mną kiedy zemdlałem na kilka dni... i jest w moim typie...

Wiec jeszcze raz... Kirche kupiła mi bardzo drogi miecz. Na dodatek, taka piękność jak ona przyznała że mnie lubi. Przedtem nie było mowy żeby ktoś tak wspaniały...

"Więc? Który?" Kirche i Louise na niego patrzyły.

"Uch, więc... Nie mogę zatrzymać obu?" Powiedział Saito starając się słodko wyglądać.

Nie udało się. Został wykopany w powietrze przez podwójne kopnięci, spadając na swoją stertę siana.

"Hej" Kirche obróciła się w stronę Louise.

"Co?"

"Myślę że czas to zakończyć"

"Hmm...masz racje."

"Nienawidzę Cie, wiesz?"

"Ja Ciebie także."

"Myślę że jesteśmy w jakimś sensie podobne." Kirche uśmiechnęła się i podniosła brwi.

Louise także zadarła głowę do góry.

"Więc pojedynek!" Wykrzyczały obie.

"Jejku...nie musicie..." Saito był w szoku. Gapiły się na siebie i nic do ich nie docierało.

"Ale oczywiście z użyciem magii!" Kirche zadeklarowała.

Louise gryzła swoją dolną wargę i skinęła głową, "Dobra, gdzie dokładnie?"

"Naprawdę? Jesteś pewna, Louise Zero? Naprawdę jesteś pewna, że chcesz walczyć ze mną w magicznym pojedynku?" Prowokowała ją Kirche.

Louise opuściła głowę. Czy jestem pewna? Oczywiście...że nie. Ale to było wyzwanie od Zerbst, więc musiała się go podjąć. "Oczywiście! Nie przegram z tobą!"

W międzyczasie stojący na ścianie głównej wieży w Akademii, Fouquet wyczuł zbliżające się kroki. Zeskoczył na ziemię i zaraz przed uderzeniem, wyszeptał "Zaklęcie Lewitacji", lądując lekko jak piórko. Fouquet zniknął w pobliskich zaroślach.

Wchodzącymi na dziedziniec byli Louise, Kirche i Saito.

"W porządku, zaczynajmy." Kirche ogłosiła.

"Czy naprawdę zamierzacie walczyć?" Zapytał z niepokojem Saito.

"Tak zamierzamy" Louise potwierdziła.

"Czy nie jest to trochę...niebezpieczne? Może sobie odpuścimy?"

"To prawda, więc ktokolwiek zostanie ranny będzie idiotą." powiedziała Kirche.

Louise skinęła głową.

Thabitha podeszła do Kirche i wyszeptała jej coś do ucha. Potem wskazała na Saito.

"Hmm...to wspaniały pomysł." Kirche uśmiechnęła się.

Potem Kirche wyszeptała coś do Louise.

"Ahh...nie taki zły." Potwierdziła Louise.

I obie popatrzyły na Saito. Natychmiast poczuł, że stanie się coś złego.


***


"Hej... naprawdę zamierzacie to zrobić?" Pytał Saito, ale nikt go nie słuchał.

Wisiał w powietrzu przywiązany liną do głównej wieży.Tak... Powinienem po prostu wybrać i zakończyć to. Na ziemi która wydawał się tak odległa, mógł zobaczyć sylwetki Kirche i Louise. Mimo iż był to środek nocy, dwa księżyce oświetlały wszystko wokoło. Mógł nawet zobaczyć Thabithę na jej smoku. Smok trzymał w pysku dwa miecze.

Dwa księżyce jasno świeciły na Saito.

Kirche i Louise popatrzyły na niego, wiszącego w powietrzu.

Kirche podyktowała zasady "Zrobimy to tak... pierwsza która przetnie linę i sprowadzi Saito na ziemię wygra. Może być?"

"Dobrze" Skinęła głową Louise.

"Nie ma limitów zaklęć. Możesz zacząć pierwsza... moja strata."

"W porządku"

"W takim razie... powodzenia."

Louise wywijała swoją różdżka. W powietrzu Thabita rozbujała linę na której wisiał Saito. Zaklęcia takie jak "Kula Ognia" Mają dużą celność, i jak długo cel się nie rusza mogę go trafić. Jednakże Louise miała większe zmartwienie - musiała sprawić żeby zaklęcie w ogóle zadziałało.

Louise myślała Co zadziała? Wiatr? Ogień? Ziemia i Woda odpadają... nie mają zbyt dużo zaklęć które mogą zadziałać. Magia oparta na ogniu były by najlepsze... i wtedy Louise przypomniała sobie w czym Kirche jest najlepsza.

Kule Ognia Kirche łatwo przetną linę. Nie mogę zepsuć tego

Wybrała Kulę Ognia. Wycelowała w linę, wyrecytowała krótkie zaklęcie. Jeżeli jej się nie powiedzie, Saito dostanie miecz Kirche, a dla kogoś poważanego jak Louise, byłoby to kompletnie nieakceptowalne. Skończyła recytację i ze swoją najwyższą koncentracją machnęła różdżka. Jeżeli zadziała, kula ognia powinna natychmiast się pojawić.

Lecz nic nie wyszło z różdżki. W następnym momencie, ściana za Saito eksplodowała. Fala uderzeniowa uderzyła w Saito. "Co do diabła?! Próbujesz mnie zabić?! Saito gniewnie krzyczał na nią.

Lina pozostała nietknięta. Jeżeli myślała, że fala uderzeniowa może zerwać linę to się myliła. Duże pękniecie ukazało się na ścianie.

Kirche upadła śmiejąc się. "ZERO! LOUISE ZERO! Trafiłaś w ścianę zamiast linę. To dopiero nazywa się talent"

Louise patrzyła w ziemię.

"Naprawdę, muszę cię zapytać coś ty zrobiła żeby to tak wybuchło?!"

Sfrustrowana Louise zaciskała pięści i uklękła na ziemi.

"Teraz moja kolej." Kirche wycelowała w linę jak łowca w swoją ofiarę. Thabita kołysała liną więc celowanie było trudniejsze. Pomimo tego, Kirche jasno się uśmiechała. Wymawiając krótkie zaklęcie, Kirche machnęła z przyzwyczajenia różdżką, zaklęcia ognia były jej specjalnością.

Z jej różdżki natychmiast wyszła kula ognia, wielkości melona, która natychmiast przepaliła linę. Saito natychmiast zaczął spadać, ale Thabita rzuciła na niego Zaklęcie Lewitacji, powodując że wylądował lekko na ziemi.

"Wygrałam Valliere!" Śmiała się Kirche.

Louise zdesperowana zaczęła wyrywać trawę wokoło.

W międzyczasie, Fouquet obserwował ich zza krzaków. Złodziej zauważył pęknięcie na ścianie które powstało od wybuchu spowodowanego przez Louise. Co to był za rodzaj magii? Chciała rzucić kulę ognia, lecz nic nie wyszło z jej różdżki, a ściana wybuchła. Nigdy nie słyszałem o zaklęciu które powoduje takie eksplozje. Fouquet potrząsnał głową. Co najważniejsze, nie mogę przegapić takiej szansy. Fouquet zaczął wymawiać długą inkantację wymachując różdżka w stronę ziemi. Kiedy ukończył, łagodny uśmiech pojawił się na twarzy. W czasie inkantacji zaklęcia, na ziemi powstało wzniesienie. Fouquet Kruszący Ziemię pokazywał swój talent.

"Co za szkoda, Valliere! Śmiała się Kirche.

Przegrawszy swoją bitwę, Louise opuściła ramiona w rozpaczy. Saito obserwował ją, widział jakie skomplikowane emocje ją targają. "...dlaczego ty uch... nie rozwiążesz mnie najpierw?" Powiedział cicho. Nie mógł ruszyć się z powodu liny go obwiązującej.

Kirche uśmiechnęła się, "Oczywiście, będę zachwycona mogąc to zrobić."

W tej chwili Kirche poczuła coś za sobą. Obróciła się. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. "Co...Co to jest?!" To, co zobaczyła było ogromnym ziemnym golemem idącym w ich kierunku.

"Kyaaaaaa!!!" Kirche uciekła krzycząc.

Saito wrzeszczał za nią, "Hej! Hej! Nie idź! Nie zostawiaj mnie tutaj!" Saito zaczął panikować. W końcu nigdy nie widział ogromnego golema, a jeden właśnie stał przed nim. "Co to jest do diabła?! Jest ogromne!" Chciał uciec, ale liny nie pozwalały mu się ruszyć.

Louise odzyskała swoje zmysły i podbiegła do niego.

"Ty...dlaczego jesteś tak związany?!"

"Czy to nie był twój pomysł?!"

Nad nimi, golem podniósł swoją stopę.

Saito stracił nadzieję. "Louise uciekaj stąd!" Krzyczał.

"Cholera...ta lina..." Louise daremnie próbowała rozwiązać węzły.

Stopa golema zaczęła opadać. Saito zamknął oczy.

W tej chwili smok Thabity złapał ich tuż przed zgnieceniem przez golema.

Wisząc pod smokiem, Saito i Louise obserwowali golema. Saito nerwowo zapytał, "C-co...to do cholery jest?"

"Nie jestem pewna...ale chyba to ogromny ziemny golem! Ktoś musiał go przyzwać!"

"Coś tak dużego?!"

"...ktokolwiek to zrobił musiał by być magiem co najmiej klasy trójkąta."

Saito ugryzł się w wargę, i pomyślał o Louise, która próbowała go rozwiązać, niezależnie od niebezpieczeństwa. "Dlaczego nie uciekłaś?"

"Żaden szanujący się mistrz nie mógł by porzucić swego towarzysza." Odpowiedziała szczerze.

Saito cicho ją obserwował. Z jakiegoś powodu, zdawała się mu całkiem atrakcyjna... w tej chwili.

Fouquet, stojąc na ramieniu golema, uśmiechał się i nie zwracał uwagi na wietrznego smoka i ucieczkę Kirche. Ciemny kaptur przysłaniał mu głowę, tak że nikt nie mógł zobaczyć jego twarzy. Fouquet zmienił rękę golema w żelazo i nakazał uderzyć w ścianę. Głuchy dźwięk rozbrzmiał kiedy pięść uderzyła w ścianę niszcząc ją. Pod ciemnym kapturem Fouquet uśmiechnął się.

Golem przeniósł na swojej ręce Fouquet tak żeby złodziej mógł przejść przez powstały wejście. W skarbcu znajdowało się mnóstwo kosztowności, ale Fouquet chciał tylko jednej rzeczy.

Berło Zniszczenia.

Rząd różnych bereł wisiał na ścianie, lecz jedno się wyróżniało. Było metrowej długości, i wykonane z metalu którego nigdy nie widział. Popatrzył na metalową tabliczkę wiszącą pod nim "Berło Zniszczenia, nie dotykać" Uśmiechnął się szerzej.

Fouquet zabrał berło, i był zaskoczony jego lekkością. Z czego to jest zrobione? Nie było czasu na zastanawianie się, pobiegł z powrotem na ramię golema.

Fouquet wypalił na ścianie napis "Mam twoje Berło Zniszczenia. - Fouquet Krusząca Ziemię." Ze swoim panem na ramieniu, golem przeskoczył mury Akademii, wylądował ciężko na ziemi i ruszył w kierunku łąk.

Nad golemem smok krążył w koło. Thabita, siedziała na swoim smoku, przesuwając Saito i Louise na tył smoka za pomocą zaklęcia lewitacji. Jeden ruch różdżki i z liny wiążącej Saito zostały kawałki.

"Dziękuję." odpowiedział z wdzięcznością.

Jej twarz pozostała niewzruszona, tylko kiwnęła głową.

Saito patrzył na ogromnego golema, i zapytał Louise, "Ten mag...zniszczył ścianę. Ale dlaczego?"

"Skarbiec" Odpowiedziała Thabita.

"Trzymał coś, kiedy wychodził z tej dziury."

"To był złodziej. Ale...to było trochę zbyt śmiałe."

Patrzyli jak golem nagle zamienia się w kupę ziemi.

Księżyce jasno świeciły, Nic tam nie było oprócz góry ziemi. Tak po prostu, mag zniknął w ciemności nocy.

Od Tłumacza

To co jest pogrubione nie potrafiłem przetłumaczyć :(, mam nadzieje że ktoś będzie potrafił.

_ _ _

Przetłumaczyłem to, jak i inny nieprzetłumaczony fragment z "zazdrością"("jealous, my arse" xD). Ponadto poprawiłem sporo literówek(głównie sprowadzających się do błędów przy odmianie czasowników dotyczących Fouquet, jednakże zatrważającą ilość razy Thabita okazywała się być facetem xD). To pierwsza rzecz którą tutaj zrobiłem, ale mam zamiar wziąć się za poważne tłumaczenie. Pozdrawiam wszystkich! Ryuhoshi

Nawigacja

Rozdział 8: Berło Zniszczenia

Następnego ranka…

Wydarzenia z poprzedniej nocy spowodowały w Tristaińskiej Akademii Magii zamieszanie, niczym we wzburzonym ulu.

Dlaczego? Ponieważ Berło Zniszczenia zostało skradzione.

I to skradzione zuchwale, używając ziemnego golema aby zniszczyć ściany skarbca.

Zgromadzonym w skarbcu nauczycielom Akademii Magii zabrakło słów kiedy zobaczyli ziejący w ścianie otwór.

Wyryta na ścianie przez Fouquet Kruszącą Ziemię inskrypcja mówiła:

[Mam Berło Zniszczenia. – Fouquet Krusząca Ziemię.]

Nauczyciele w akademii mogli teraz jedynie skarżyć się i narzekać

- To ten polujący na szlachtę złodziej, Fouquet Krusząca Ziemię! Jak śmie atakować akademię!

- Co robili strażnicy?

- Nawet jeżeli tu są, to i tak są bezużyteczni! To zwykli prostaczkowie! Skoro już o tym mowa, który szlachcic miał wczoraj dyżurować?

Pani Chevreuse była zaniepokojona. To ona miała mieć wczoraj dyżur. “Ale kto mógłby okraść akademię?” myślała śpiąc smacznie we własnym pokoju zamiast pilnować drzwi skarbca, tak jak każdy dyżurujący szlachcic powinien.

Jeden z nauczycieli zauważył to i powiedział, - Pani Chevreuse! To pani miała wczoraj dyżurować! Czyż nie tak?

Pani Chevreuse wybuchnęła płaczem, - Tak mi przykro… Bardzo przykro…

- Nawet jeżeli wypłacze sobie pani oczy, to czy to je tu przywróci? A może zapłaci pani za nie?

- Ale… ale dopiero co skończyłam spłacać dom. - Pani Chevreuse uklękła na kolana i łkała.

Wtedy to pojawił się Stary Osman. - Erm… To nie najlepsza pora na wyżywanie się na kobietach, prawda?

Nauczyciel który karcił Panią Chevreuse odrzekł, - Ależ Osmanie, Pani Chevreuse zawiodła w swym obowiązku! Spała smacznie we własnym łóżku podczas kiedy powinna być na warcie!

Stary Osman gładził lekko swoją długą brodę patrząc na roztrzęsionego i wzburzonego nauczyciela.

- Erm… Jak tam panu było?

- Gimli! Zapomniał pan?

- Och, racja! Gimli! Cóż, panie Gimli, proszę się nie denerwować. Bądźmy szczerzy, ile z was może powiedzieć, że zawsze jesteście sumienni podczas waszych obowiązków? - odpowiedział Stary Osman.

Nauczyciele popatrzyli po sobie nawzajem i zwiesili z zażenowaniem głowy. Zapadła cisza.

- Tak więc, taka jest nasza obecna sytuacja. Jeżeli mówimy o odpowiedzialności, to uważam że każdy z nas, łącznie ze mną, jest po części odpowiedzialny za ten incydent. Dlaczego uważaliśmy iż złodziej nie zdoła zinfiltrować naszej akademii? Czy to dlatego, że liczba magów jaką tutaj mamy gwarantuje zabezpieczenie przed atakiem? Tego typu myślenie jest fundamentalnie błędne.

Stary Osman spojrzał na otwór w ścianie i kontynuował, - To nasze samozadowolenie dało Fouquet odwagę aby zakraść się i zabrać Berło Zniszczenia. Wszyscy ponosimy winę.

Pani Chevreuse spojrzała z wdzięcznością na Starego Osmana i powiedziała, - Och! Osmanie, panie Osmanie! Dziękuję za łaskawość. Od teraz będę na pana patrzeć jak na własnego ojca.

Cóż, to… Hehe… panienko… - Stary Osman zaczął masować tyłek pani Chevreuse.

- Jeżeli wam to nie przeszkadza… Zajmie się tym dyrektor.

Nie chcąc nikogo obwiniać, Stary Osman zdecydował że to najlepszy sposób na rozluźnienie napiętej atmosfery. Po tym odchrząknął, a wszyscy czekali z uwagą na jego słowa.

- Dobrze więc, kim są ci, którzy byli świadkami kradzieży? - zapytał Osman.

- To była ta trójka. – powiedział Pan Colbert, wskazując na stojące za nim trzy osoby.

Były to Louise, Kirche oraz Tabitha. Saito również był obecny, ale przez to że był chowańcem nie uwzględniono go jako „osoby”.

- Och… To wy… - powiedział Osman, przyglądając się Saitu z wielkim zainteresowaniem.

Saito nie wiedział dlaczego mu się przyglądano, ale mimo to pozostał uprzejmy.

- Opowiedzcie proszę dokładnie o tym zdarzeniu.

Louise wystąpiła naprzód i opisała co widziała. - Mm… Wielki gliniany golem pojawił się i zniszczył ścianę. Zakapturzony mag stojący na jego ramieniu wszedł do środka i zabrał coś… Myślę że najpewniej było to Berło Zniszczenia… Po tym zakapturzony mag wsiadł na golema i uciekł poza mury szkoły… Na końcu golem zmienił się w stertę ziemi.

- Co stało się po tym?

- Widzieliśmy tylko stertę ziemi, nie było ani śladu zakapturzonego maga.

- Więc… tak to było… - powiedział Osman gładząc się po brodzie.

- Pomimo że chcieliśmy ruszać w pościg, bez żadnych śladów nie mogliśmy. Dlatego…

W tym momencie Stary Osman nagle zapytał Pana Colberta, - Ach, gdzie jest Panna Longueville?

- Nie jestem pewien, nie widziałem jej od rana.

- Gdzie mogła się podziać w tak istotnym czasie?

- To prawda, gdzież może być?

Pośród tych pomruków Panna Longueville pojawiła się.

- Panno Longueville! Gdzie pani była? Stało się coś strasznego! – powiedział z niepokojem Pan Colbert.

Panna Longueville przemówiła do Starego Osmana z opanowaniem i spokojem. – Najmocniej przepraszam za spóźnienie! Przeprowadzałam pewne dochodzenia. Dlatego…

- Dochodzenia?

-Tak. Gdy obudziłam się dziś rano było ogromne zamieszanie, więc zajrzałam do skarbca i zobaczyłam inskrypcję pozostawioną przez Fouquet na ścianie. Wiedziałam że ten niesławny złodziej uderzył po raz kolejny. Dlatego też natychmiast rozpoczęłam poszukiwania.

- Jest pani niezwykle efektywna, Panno Longueville. - Pan Colbert następnie spytał ponaglająco, - Ale czy udało się w końcu coś znaleźć?

- Tak, znalazłam miejsce pobytu Fouquet.

- Co!? - Pan Colbert powiedział ze zdumieniem. – Skąd jest ta informacja, Panno Longueville?

- Według okolicznych plebejuszy osoba w czarnym płaszczu z kapturem była widziana wchodząc do opuszczonego domu w pobliskim lesie. Uważam, że ta osoba to najprawdopodobniej Fouquet, a opuszczony dom to kryjówka.

Słysząc to Louise wykrzyknęła, - Czarny płaszcz z kapturem? To bez wątpienia musi być Fouquet!

Stary Osman również podekscytował się i zapytał Pannę Longueville, - Jak daleko stąd jest to miejsce?

- Piechotą jakieś pół dnia, konno powinno to zająć około czterech godzin.

- Musimy natychmiast złożyć raport dworowi królewskiemu! Musimy wezwać posiłki z królewskiej armii! – Pan Colbert wykrzyknął ponownie.

Stary Osman pokręcił głową patrząc na Colberta i z wigorem nieprzystającym osobie w jego wieku wykrzyknął, - Głupcze! Do czasu gdy zameldowalibyśmy to dworowi Fouquet by nam się wymknęła! Poza tym, jeżeli nie jesteśmy w stanie poradzić sobie sami z takim błahym problemem, nie możemy nazywać siebie szlachtą! Skoro berło zostało skradzione z akademii, to akademii odpowiedzialnością jest odzyskanie go!

Panna Longueville uśmiechnęła się, jak gdyby czekała na tą odpowiedź.

Stary Osman kaszlał przez chwilę, po czym zaczął zwoływać ochotników. – A teraz zorganizujemy drużynę poszukiwawczą aby odnaleźć Fouquet. Ci z was którzy chcą dołączyć, proszę unieść różdżki.

Wszyscy szlachcice popatrzyli po sobie zmieszani bez podnoszenia różdżek.

- Nikt? To dziwne. Nikt nie chce być znany jako bohater, który schwytał Fouquet Kruszącą Ziemię?

Louise była pośród tych którzy opuścili głowy, lecz zdecydowała się podnieść różdżkę.

- Panienko Vallière! - Pani Chevreuse zawołała zdumiona – Nie wolno ci! Jesteś nadal uczennicą! Zostaw to nauczycielom!

- Ale nikt z was się nie zgłosił… - Louise bąknęła.

Saito patrzył na Louise z opadniętą szczęką. Poważny wygląd Louise w połączeniu z lekkim przygryzaniem warg był tak oszałamiający, iż Saito nie mógł się otrząsnąć.

Widząc że Louise uniosła swoją różdżkę, Kirche, pomimo lekkiego wahania, również uniosła różdżkę, choć z odrobiną niechęci.

Pan Colbert z jeszcze większym zaskoczeniem zawołał; - Panno Zerbst! Nie jesteś także uczennicą?

Kirche odparła nonszalancko, - Cóż, nie mogę przegrać z rodziną Vallière.

Widząc Kirche unoszącą swoją różdżkę, Tabitha zrobiła to samo.

- Tabitha! Nie musisz tego robić! To nie ma z tobą nic wspólnego! - powiedziała Kirche.

Tabitha odrzekła tylko, - Jestem zmartwiona.

Wzruszona, Kirche spojrzała na Tabithę z wdzięcznością.

Louise w tym samym czasie również mruknęła, - Dziękuję… Tabitha.

Widząc tą trójkę, Stary Osman zaśmiał się i powiedział, - Dobrze więc, wszystko w rękach was trojga.

- Sir! Dyrektorze Osmanie! Stanowczo protestuję! Nie wolno nam narażać żyć uczniów na niebezpieczeństwo!

- Wyruszy więc pani zamiast nich, Pani Chevreuse?

- Ach... Erm… Cóż… Źle się ostatnio czuję, tak więc…

- Widziały już Fouquet wcześniej a ponadto, mimo iż obecna tutaj panienka Tabitha jest bardzo młoda, to słyszałem że przyznano jej już tytuł Kawalera, czyż nie?

Tabitha nie odpowiedziała i tylko stała w ciszy.

Wszyscy nauczyciele patrzyli na Tabithę ze zdumieniem.

- To prawda, Tabitho? – zapytała równie zdumiona Kirche.

Mimo iż Kawaler jest najniższym tytułem przyznawanym przez rodzinę królewską, Kirche i tak była zdumiona tym, że Tabitha mogła otrzymać go w tak młodym wieku. Jeżeli chodzi o tytuły Barona, a nawet Markiza, to można je uzyskać poprzez zakupienie dużej ilości ziemi. Aby uzyskać jednak tytuł Kawalera, jedynym sposobem jest oddanie wielkich zasług dla kraju. To tytuł, który przyznawany jest za osiągnięcia.

Po raz kolejny w skarbcu zrobiło się zamieszanie.

Stary Osman kontynuował patrząc na Kirche, - Panna Zerbst z Germanii pochodzi z rodziny zasłużonych bohaterów wojennych, i sama ma bogatą przeszłość z magią ognia.

Kirche machnęła włosami z pewnością siebie.

Louise, przekonana że nadszedł czas na jej pochwały, stała uroczo na baczność.

Stary Osman miał teraz kłopot. Nie było niczego do pochwalenia u Louise…

- Ahem! - Odchrząkując, Osman odwrócił wzrok od Louise i powiedział; - Taa... Panna Vallière pochodzi z prestiżowej rodziny Vallière, rodziny znanej ze swych magów. I… Czeka ją obiecująca przyszłość… jak i jej chowańca…

Kładąc swój wzrok na Saicie, Osman kontynuował; - Pomimo bycia plebejuszem, pokonał w pojedynku syna generała Gramonta, Guiche de Gramonta. - Stary Osman pomyślał: “i jeżeli naprawdę jest legendarnym Gandálfrem…” - Fouquet Krusząca Ziemię nie powinna stanowić dla niego problemu.

Pan Colbert dodał z entuzjazmem; - Tak! Tak! Ponieważ jest legendarnym Gand…

Stary Osman szybko zasłonił usta Pana Colberta zanim ten skończył mówić. - A.. Hahaha… Bzdury plecie! Haha!...

Po raz kolejny zapadła cisza.

Wtedy Dyrektor Osman przemówił z powagą, - Jeżeli ktokolwiek uważa się za bardziej kompetentnego niż ta trójka, niech wystąpi naprzód.

Nikt nie wystąpił.

Dlatego też Stary Osman zwrócił się do grupy czworga i powiedział, - Akademia oczekuje na schwytanie Fouquet!

Louise, Kirche i Tabitha stanęły na baczność i odpowiedziały, - Przysięgamy na swe różdżki, że schwytamy Fouquet!

Po tym złapały krawędzie swych spódniczek i dygnęły. Saito szybko zrobił to samo. Jako że nie miał na sobie spódniczki, to złapał się za krawędzie bluzy.

- Dobrze więc, przygotujcie powóz i ruszajcie natychmiast. Musicie oszczędzać siły zanim nie dotrzecie do celu.

- Panno Longueville, czy mogłabyś udać się z nimi?

- Tak, Dyrektorze Osmanie. Ja również chciałam się z nimi wybrać, - powiedziała Panna Longueville.


* * *


Pod przewodnictwem Panny Longueville czwórka szybko ruszyła w drogę.

Mimo iż nazywano go powozem, w rzeczywistości był to zwykły wóz z deskami zamiast siedzeń. Dobre było jednak to, że w razie ataku mogliby od razu z niego wyskoczyć bez kłopotów.

Panna Longueville kierowała zaprzęgiem.

Kirche zapytała cichą Longueville, która skupiła się na lejcach, - Panno Longueville, taką pracą mógłby zająć się plebejusz. Dlaczego robisz to sama?

Panna Longueville uśmiechnęła się i odpowiedziała; - To nic takiego. Zresztą nie jestem szlachcianką.

Kirche zamikła na chwilę, po czym zapytała, - Ale czy nie jesteś sekretarką Dyrektora Osmana?

- Jestem. Stary Osman nie przejmuje się jednak statusem osoby kiedy potrzebuje pomocy. Nie ważne czy to chłop czy szlachcic.

- Jeśli możesz, powiedz mi proszę jak utraciłaś swój status.

Ale Panna Longueville tylko uśmiechnęła się do Kirche. Wydawało się iż nie chce już rozmawiać.

- Opowiedz proszę, chociaż odrobinę. - Kirche nalegała, pochylając się ku Pannie Longueville. Wtem poczuła, że ktoś złapał ją za ramię. Była to Louise. Kirche odwróciła się i zapytała, - Czego chcesz, Vallière?

- Daj spokój. Nie grzeb w czyjejś przeszłości.

- Humph, nudzę się, dlatego potrzebowałam kogoś do rozmowy. - odpowiedziała Kirche, kładąc ręce za głową i opierając się o bok wozu.

- Nie wiem czy w twoim kraju jest podobnie, ale w Tristainie za niegodne jest zmuszanie kogoś do wyjawiania czegoś o czym nie chce rozmawiać.

Kirche nie odpowiedziała jej. Podniosła się aby usiąść ze skrzyżowanym nogami i zaczęła mówić, - To przez twój zapał wplątałam się w to wszystko. Chwytanie Fouquet…

Louise spojrzała ze złością na Kirche, - O co ci chodzi? Nie zgłosiłaś się samodzielnie?

- Gdybyś była sama, to czy Saito również nie byłby w niebezpieczeństwie? Mylę się, Louise Zero?

- Dlaczego tak mówisz?

- Tak czy siak, gdyby ten wielki golem znów się pojawił z pewnością uciekłabyś na tyły i kazała Saitu zająć się walką, prawda?

- Dlaczego miałabym uciec? Użyłabym swojej magii, zobaczysz!

- Ty używająca magii? Dobry żart!

Dwójka ponownie zaczęła się sprzeczać. Tabitha nadal czytała książkę.

- Wystarczy tego! Mogłybyście obydwie przestać? - Saito wtrącił się.

Kirche machnęła i powiedziała, - Hmph, przestanę. To i tak nie moja wina.

Louise zacisnęła usta.

- Dobrze więc, najdroższy, to dla ciebie. - Kirche spojrzała uwodzicielsko na Saita, po czym złożyła mu w ramionach miecz który mu kupiła.

- Wow! Dzięki! - Saito odezwał się biorąc miecz.

- Tym razem wygrałam, czy też masz coś do powiedzenia? Louise Zero?

Louise zmierzyła ich oboje wzrokiem, ale pozostała cicho.

Nagle ściemniło się. Wóz wjechał do lasu. Panujący w lesie mrok oraz dziwny zapach sprawił, iż ciarki przeszły im po plecach.

- Odtąd będziemy musieli iść pieszo. – stwierdziła Panna Longueville. Grupa opuściła wóz i ruszyła ku małej ścieżce w głąb lasu.

- Obawiam się ciemności i nie podoba mi się tutaj… - powiedziała Kirche owijając ramiona wokół Saita.

- Mogłabyś się tak nie przysuwać?

- Ale boję się! - Kirche odrzekła z przesadą. Każdy mógł stwierdzić że kłamie…

Saito, zmartwiony o Louise, zerknął na nią.

Louise odwróciła głowę.- Humph.

Grupa dotarła do leśnej polany. Wielkością była zbliżona do Dziedzińca Vestri, a na jej środku znajdował się opuszczony dom. Zbudowana z drewna chata z zardzewiałą kuchenką. Obok niej stał całkowicie zrujnowany magazyn.

Gromada ukryła się za zaroślami i obserwowała chatę.

Panna Longueville wskazała na dom i powiedziała, - Według moich informacji, to powinno być tutaj.

- Wygląda na pustą. Fouquet naprawdę się tam ukrywa?

Grupa rozpoczęła dyskusję, rysując patykami na ziemi plan bitwy. Wszyscy zgadzali się, że najlepszym sposobem będzie zasadzka. Jeśli będzie spać to tym lepiej.

Najpierw rozejrzą się wokół chaty i sprawdzą, co dzieje się wewnątrz. Jeżeli Fouquet jest w środku, to następnie zwiadowca wywabi go na zewnątrz, ponieważ w środku nie ma wystarczającej ilości ziemi do stworzenia golema. Będąc już na zewnątrz, pozostali użyją wobec niego swojej magii, nie dając mu szansy na przyzwanie golema.

- Kto więc go wywabi? - spytał Saito.

Tabitha odpowiedziała, - Ten z najlepszym refleksem.

Wszyscy patrzyli na Saita.

- Ja? - westchnął Saito. Wyciągnął otrzymany od Kirche miecz.

Runy na jego lewej ręce zaczęły błyszczeć. Jednocześnie Saito poczuł jak jego ciało staje się lekkie jak piórko.

Saito przybliżył się do chaty i zerknął przez okno wewnątrz. W chacie znajdowało się tylko jedno pomieszczenie, z pokrytym kurzem stolikiem i rozkładanym fotelem. Na stoliku stała butelka wina a w kącie znajdowało się drzewo na opał.

W środku nie było nikogo i nie było też miejsca do ukrycia.

Czyżby opuścił już to miejsce?

Ale ich przeciwnik to Fouquet, mag trójkąta. Może więc wciąż ukrywać się wewnątrz mimo pozornego braku kryjówki.

Saito zdecydował więc przywołać wszystkich.

Saito użył ręki aby wykonać nad głową znak “X”, który oznaczał iż dom jest pusty.

Ukrywająca się reszta grupy ostrożnie zbliżyła się do chaty.

- Wewnątrz nie ma nikogo. - Saito stwierdził wskazując na okno.

Tabitha machnęła swą laską ku drzwiom i mruknęła “Nie ma pułapki.” Następnie otworzyła drzwi i weszła do środka.

Kirche i Saito podążyli i wkroczyli do chaty.

Louise powiedziała pozostałym, że pozostanie na straży i została sama.

Panna Longueville zdecydowała się zbadać okoliczny las i zniknęła.

Grupa Saita weszła do domu i zaczęła szukać wskazówek co do miejsca pobytu Fouquet.

Wtedy to wewnątrz pudła Tabitha znalazła... Berło Zniszczenia.

- Berło Zniszczenia. - powiedziała Tabitha machając nim dookoła.

- Nie poszło zbyt łatwo? - zaprotestowała Kirche.

Saito spojrzał na Berło Zniszczenia i spytał ze zdumieniem, - Kirche, czy to na pewno Berło Zniszczenia?

Kirche przytaknęła i odrzekła, - Bez wątpienia, widziałam je raz podczas mojej tury w skarbcu

Saito podniósł berło bliżej i przyjrzał mu się dokładnie. – Jeśli się nie mylę to jest to…

Stojąca na zewnątrz na straży Louise wydała nagle mrożący krew w żyłach wrzask. - Ahhhh!!!

- Co się stało, Louise?!

Gdy wszyscy wyjrzeli przed dom rozległ się głośny hałas. Trach! Chata straciła dach i wszyscy spojrzeli w górę.

W miejscu dachu znajdował się ogromny ziemny golem.

- To ziemny golem! - wykrzyknęła Kirche.

Tabitha zareagowała pierwsza. Machając laską, zaczęła intonować magiczne inskrypcje. Powietrzny wir wydobył się z jej laski i uderzył w golema.

Po zniknięciu wiru golem pozostał nietknięty.

Za przykładem Tabithy Kirche wyjęła ukrytą w dekolcie różdźkę i zaczęła inkantować.

Kula ognia wystrzeliła z jej różdżki i pochłonęła golema. Mimo iż cały stał w płomieniach, nie wydawało się to mu zaszkodzić.

- Jest zbyt mocny tylko dla nas!” zawołała Kirche.

- Odwrót. – Tabitha powiedziała cicho.

Kirche i Tabitha ruszyły w różnych kierunkach i opuściły chatę.

W międzyczasie Saito poszukiwał Louise.

- Tutaj!

Louise stanęła za golemem, zanuciła coś i wymierzyła różdżkę w golema.

Na powierzchni golema coś wybuchło. To była magia Louise! Golem zauważył to i odwrócił się ku Louise.

Saito, stojąc przy drzwiach 20 kroków od Lousie, krzyknął, - Uciekaj! Louise!

Louise odmówiła, - Nie! Jeżeli go pokonam, już nikt nigdy nie nazwie mnie Louise Zero. - Louise była poważna. Golem przechylił głowę, zastanawiając się czy zająć się Louise czy też uciekającymi Kirche i Tabithą.

- Spójrz na różnicę wielkości pomiędzy wami! Nie możesz wygrać!

- Nie wiadomo jeżeli nie spróbujesz.

- Nie da się! To niemożliwe!

Louise spojrzała na Saita i powiedziała, - Nie powiedziałeś wcześniej tego samego?

- Co?

- Kiedy byłeś pobity przez Walkirie Guiche, kiedy wciąż wstawałeś i mówiłeś, że nie chcesz pochylić głowy i nigdy tego nie zrobisz.

- Tak... powiedziałem tak… ale…

- Jestem taka sama. Nawet jeżeli nie jestem w stanie niczego osiągnąć, to jest to kwestia dumy. Jeżeli teraz ucieknę, ludzie powiedzą "uciekła ponieważ jest Louise Zero".

- Jakie to ma znaczenie? Niech sobie mówią co tylko chcą!

- Ale jestem wysoko urodzona. Szlachta to ci, którzy potrafią używać magii. - Louise zacisnęła chwyt na swej różdżce. – A żaden szlachcic nie uciekłby przed wrogiem.

Golem zdecydował najpierw rozprawić się z Louise i uniósł nogę by ją zmiażdżyć.

Louise uniosła różdżkę ku golemowi i ponownie zaczęła wymawiać zaklęcie…

Zawiodło jednak, mimo iż Louise użyła ‘kuli ognia’.

Na piersi golema nastąpił mały wybuch i drobne fragmenty ziemi odpadły od niego. Poza tym atak wcale mu nie zaszkodził.

Saito złapał swój miecz i ruszył w stronę Louise.

Louise widziała stopę golema coraz bliżej i bliżej. Zamknęła oczy i oczekiwała na najgorsze.

W tej chwili Saito zbliżył się do niej z prędkością wichury, złapał ją i odtoczył się z dala od tupnięcia golema.

Saito spoliczkował Louise. Plask!

- Naprawdę chcesz zginąć?

Oszołomiona Louise patrzyła na Saita.

- Chrzanić taką szlachecką dumę! Kiedy umrzesz to nie ma to żadnego znaczenia! Idiotko!

Z oczu Louise popłynął wodospad łez.

- Nie płacz proszę!

- Ale… ale nie mogę tego tak po prostu zaakceptować… zawsze traktują mnie jak głupią…

Patrząc na płaczącą Lousie, Saito poczuł się głupio.

Bycie nazywanym “Zerem”, bycie traktowanym jak idiota, nikt nie mógłby się z tym pogodzić. Przypomniał sobie swoją walkę z Guiche. Wtedy Louise również płakała. Mimo iż jest uparta i butna, Louise tak naprawdę nienawidzi walki i nie jest w niej dobra.

Jest tylko dziewczyną… piękna twarz Louise była teraz pokryta łzami, niczym u zapłakanego dziecka...

Nie była to jednak pora na pocieszanie jej. Saito odwrócił głowę i zobaczył golema unoszącego pięść, gotowego ich rozgnieść.

- Nie możesz mnie chociaż trochę pocieszyć? - Louise protestowała kiedy Saito uniósł ją i uciekł.

Golem podążył za nimi i pomimo iż nie był zwinny, to prędkością dorównywał Saito.

Wietrzny Smok Tabitha'y wylądował na przeciw Saito, aby pomóc im w ucieczce.

- Wsiadać.- powiedziała Tabitha.

Saito położył Louise na plecach smoka.

- Wy dwoje, szybko! - Tabitha powiedziała pilnie do Saito jak by nie była sobą.

Ale Saito nie wsiadł, tylko pobiegł w stronę golema.

- Saito! - krzyknęła Louise.

- Odlatuj, już! – krzyknął Saito.

Tabitha popatrzała przez chwilę obojętnie na Saito, a potem nakazała Sylphidi wzlecieć w górę, gdy golem nadchodził.

Łup!

Pięćś golema uderzyła w miejsce, gdzie stał Saito. W ostatniej chwili, Saito skoczył i uniknął uderzenia. Golem podniósł pięść z ziemi, w której uformował metrowy krater.

Saito mamrotał do siebie, - Nie płacz jeśli nie możesz tego zaakceptować. Głupia! To naprawdę napawa mnie uczuciem jak bym Ci coś robił! - Saito odwrócił się w stronę golema i powiedział, - Lepiej nie patrz na mnie z góry! Jesteś tylko stertą ziemi!

Chwycił swój miecz i powiedział, - Jestem towarzyszem Louise!

- Saito! - Louise próbowała zeskoczyć z Sylphid, która była w powietrzu, ale została złapana przez Tabitha’e.

- Proszę, uratuj Saito! – prosiła Louise.

Tabitha potrzęsła głową.

- Niemożliwe, by się zbliżyć.

Gdyby Sylphid próbowałaby się zbliżyć, golem mógłby spróbować zaatakować. Także Tabitha nie była w stanie zbliżyć się do Saito.

- Saito! - Louise krzyknęła ponownie.

Louise widziała Saito dzierżącego swój miecz stojąc naprzeciw golema.

Golem ruszył się i uderzył. W tym samym momencie pięść zmieniła się w stal.

Saito widział to i sparował atak swoim mieczem.

Pang! Miecz złamał się od rękojeści w czasie uderzenia.

Saito był zszokowany. Czy ten miecz naprawdę został zrobiony przez sławnego Germańskiego Alchemika Lorda Shupei? Jest kompletnie bezużyteczny!

Bez broni, wszystko co Saito mógł robić to unikać ataków golema.

Widząc Saito w potrzasku, Louise była zdesperowana. Nie było nikogo kto mógłby mu pomóc? Wtedy Louise zwróciła uwagę na “Berło Zniszczenia” trzymane przez Tabitha’ę.

- Tabitha! Daj mi to!

Skinęła głową i przekazała Berło Zniszczenia Louise.

Berło Zniszczenia miało niezwykły kształt, którego Louise nigdy wcześniej nie widziała.

Ale od kiedy magia Louise nie działała, wszystko zależało teraz od Berła Zniszczenia.

Louise zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Otworzyła swe oczy ponownie i powiedziała, - Tabitha! Użyj na mnie lewitacji. – I zeskoczyła z Sylphidy. Tabitha na szybko rzuciła “Lewitację” na Louise.

Pod efektem tego zaklęcia, Louise powoli wylądowała i obróciła się w stronę Saito i golema, machnęła Berłem Zniszczenia.

Nic się nie stało. Nie było żadnej odpowiedzi z Berła Zniszczenia.

- Czy to naprawdę magiczne berło? – krzyknęła nagle Louise.

Czy były jakieś specjalne warunki do aktywacji tego?

Saito spojrzał na lądującą Louise i był zszokowany. Dlaczego ona wróciła? Byłoby lepiej dla niej, gdyby została na smoku!

W tym samym czasie, Saito zauważył Berło Zniszczenia trzymane przez Louise.

“Wygląda na to, że Louise nie wie jak używać berła i tylko nim macha na około...”

Saito popędził do Louise.

“Jeśli tego użyjemy, może damy radę pokonać golema!”

- Saito! - Louise wrzasnęła do Saito, który do niej biegł.

Saito zabrał Berło Zniszczenia od Louise.

- Nie wiem jak tego użyć!

- To się tak używa!

Saito chwycił Berło Zniszczenia, wyjął bolec zbrojny (?), otworzył tylną osłonę, wyciągnął i wydłużył wewnętrzną tubę.

“...Skąd ja wiem jak to obsługiwać?”

Ale teraz nie było czasu na myślenie.

Podniósł celownik optyczny na tubie i wymierzył.

Widząc jego sprawność w posługiwaniu się Berłem Zniszczenia, Louise była zszokowana by coś z siebie wydusić. Saito położył Berło Zniszczenia na ramieniu i wycelował prosto w golema.

"Saito położył Berło Zniszczenia na ramieniu i wycelował prosto w golema."

Dzięki niewielkiej odległości dzielącej go od golema, Saito zdecydował wycelować prosto w golema.

„Jak dystans będzie zbyt bały, zasięg zbrojeniowy (?) może być nie osiągalny, a zatem nawet jeśli trafię dokładnie pocisk może nie eksplodować.”

„Zapomnij o tym, po prostu spróbuj!” pomyślał Saito podczas krzyczenia do Louise, - Nie stój za berłem, będzie z tyłu podmuch!

Louise w pośpiechu odsunęła się.

Golem podchodził coraz bliżej i bliżej do Saito.

Saito zwolnił zatrzask bezpieczeństwa i odpalił broń.

Natychmiastowo, głośny grzmot wydobył się z berła i pocisk poleciał prosto w golema.

Pocisk uderzył w golema z potężną eksplozją.

Saito instynktownie zamknął oczy.

Wydobył się głuchy ryk i górna część ciała golema rozprysła się we wszystkich kierunkach, tworząc deszcz z ziemi. Saito powoli otworzył oczy.

Gdy opadł dym od eksplozji, stała tylko dolna część golema.

To co zostało, wykonało jeden krok do przodu zanim ostatecznie zatrzymał się i klęknął.

Wtedy powoli od talii rozkruszył się… i ponowie zmienił się w to czym był – ziemią.

Tak jak ostatnim razem, golem zmienił się w kopiec ziemi.

Louise, która była świadkiem wszystkiego, padła z nóg i usiadła na ziemi.

Kirche, która kryła się blisko krzewów wybiegła.

Saito nareszcie dał jakiś znak ulgi.

Kirche uściskała Saito i powiedziała, - Saito, kochanie! Udało Ci się! Sylphid, która niosła Tabitha’ę wylądowała. Tabitha spojrzała na stertę ziemi i zapytała, - Gdzie jest Panna Longueville?

Dopiero wtedy każdy zauważył, że Panna Longueville zniknęła.

Po chwili Panna Longueville wyszła z lasu.

- Panno Longueville! Znalazłaś miejsce skąd Fouquet kontrolowała golema? - zapytała Kirche.

Panna Longueville potrząsnęła głową.

Czterech z nich patrząc na kopiec ziemi zaczęło szukać wskazówek. Saito spojrzał na nich, a potem na Berło Zniszczenia, pomyślał sobie: „Dlaczego ta rzecz pojawiła się w tym świecie?”

Akurat jak on myślał, Panna Longueville wzięła od Saito Berło Zniszczenia.

- Panno Longueville? - powiedział zastanawiająco Saito.

Panna Longueville zwiękrzyła dystans od grupy i powiedziała, - Dobra robota, ludzie!

- Panno Longueville! - Kirche krzyknęła. – Co to ma znaczyć?

Louise spojrzała na Pannę Longueville, zszokowana nie mogła nic z siebie wydusić.

- Tym kto kontrolował golema cały czas byłam ja.

- Co? To oznacza… Jesteś…

Panna Longueville zdjęła okulary, jej słodka mina zmieniła się w pełną morderczych intencji.

- Tak, Ja jestem Fouquet Kruszącą Ziemię. Berło Zniszczenia jest naprawdę potężną bronią, potrafi nawet pokonać mojego golema jednym strzałem!

Fouquet trzymała Berło Zniszczenia na swoim ramieniu tak jak robił to Saito.

Tabitha machnęła swoją laską i zaczęła skandować.

- Niech nikt się nie rusza! Mam wycelowane w was Berło Zniszczenia. Rzućcie swoje różdżki.

Nie mieli innego wyboru niż posłuchać. Bez swoich różdżek nie mogli rzucać żadnej magii.

- Panie Zręczny Chowaniec, proszę też rzucić swój złamany miecz. Jesteś dla mnie zagrożeniem, jeśli trzymasz broń. Saito posłuchał jej rozkazu i rzucił broń.

- Dlaczego? - Louise gniewnie zapytała.

- Hmm… Lepiej wyjaśnię wam wszystkim zanim odeślę was na wieczny spoczynek. – powiedziała Fouquet z zalotnym uśmiechem na swej twarzy.

- Zdobyłam Berło Zniszczenia, ale nie wiedziałam jak tego używać.

- Jak tego używać?

- Dokładnie. Nie ważne jak machałam berłem, lub zastosowałam na nim swoją magię, nie było żadnej odpowiedzi. To mnie frustrowało. Wszak, jeśli nie wiem jak tego użyć, mogło myć tylko użyte jako przedmiot dekoracyjny. Czyż nie? Louise chciała popędzić w stronę Fouquet, ale Saito ją powstrzymał.

- Saito!

- Pozwól jej skończyć.

- Jak rozważnie z twojej strony, Panie Chowaniec. To ja kontynuuję. Od momentu kiedy nie wiedziałam jak tego użyć, była tylko jedna droga. Pozwolić innym ludziom pokazać mi jak to się robi.

- A zatem przyprowadziłaś nas tutaj.

- Jeśli to są studenci z Akademii Magii, mogła być szansa, że ktoś wie jak użyć berła.

- Jeśli nikt nie wiedziałby jak korzystać z Berła Zniszczenia, co byś zrobiła?

- W takim wypadku, zostalibyście zgnieceni przez mojego golema. Potem przyprowadziłabym następną grupę studentów. Ale dzięki wam, nareszcie wiem jak posługiwać się Berłem Zniszczenia Fouquet uśmiechnęła się i powiedziała, - Mimo, że czas spędzony z wami był krótki, jestem naprawdę szczęśliwa. Żegnajcie.

Kirche czując rozpacz, zamknęła oczy.

Tabitha i Louise także.

Tylko nie Saito.

- Jesteś naprawdę odważny.

- Cóż, aktualnie to nie jest odwaga. – odpowiedział Saito.

Fouquet nacisnęła spust tak jak Saito zrobił to wcześniej.

Ale magia, która wcześniej się wydarzyła, nie pojawiła się ponownie.

-Huh? Dlaczego? Fouquet znów nacisnęła spust.

- To ma tylko jeden strzał; nie jest już zdolne wystrzelić ponownie.

- Co masz na myśli mówiąc “jeden strzał”? - Fouquet szaleńczo krzyknęła.

- Nawet jeśli wyjaśnię, nie będziesz zdolna tego zrozumieć. To nie jest magiczne berło z twojego świata.

- Co powiedziałeś? - Fouquet rzuciła Berło Zniszczenia i zaczęła szukać swojej różdżki.

Saito poruszył się z prędkością światła, zadając cios w brzuch Fouquet swoim złamanym mieczem.

- To jest broń z mojego świata. Hmm… konkretnie, to jest wyrzutnia rakiet M72.

Fouquet upadła na ziemię.

Saito potem podniósł Berło Zniszczenia.

- Saito? - Louise i pozostałe dwie popatrzały na Saito.

Saito odpowiedział, - Złapaliśmy Fouquet i odzyskaliśmy Berło Zniszczenia.

Louise, Kirche i Tabitha popatrzały na siebie nawzajem, a potem podbiegły do Saito.

Saito, z mieszany uczuciem, uściskał wszystkie trzy razem.


* * *


W biurze dyrektora szkoły, Osman wysłuchał sprawozdania grupy co się wydarzyło.

- Hmm… więc Panna Longueville jest Fouquet Krusząca Ziemię… Ponieważ była taka piękna, nie pomyślałem dwa razy biorąc ją jako moją sekretarkę.

- Jak ją wynająłeś? - Pan Colbert, który też był obecny zapytał.

- W tawernie. Byłem klientem podczas gdy ona była tam kelnerką. Gdzie ją powoli głaskałem od rąk w dół do jej pośladków…

- Co się później stało? - Pan Colbert zapytał ponownie.

Dyrektor szkoły Osman zawstydzony przyznał się, - Ponieważ była zła po tym wszystkim co jej zrobiłem, zapytałem ją, czy chciałaby zostać moją sekretarką, czy nie.

- Dlaczego? – zdziwiony Pan Colbert kontynuował wypytywanie.

- W każdym razie! – dyrektor szkoły Osman wykrzyknął używając niezdatnej krzepy jak na starca.

Osman zaczął kaszleć. I powiedział ostatecznie, - I potrafiła też używać magii.

- Taa, magii która może zabić. - Pan Colbert zamamrotał do siebie.

Dyrektor Osman zakaszlał ponownie i powiedział do Pana Colberta w rozważny sposób, - Jakby o tym pomyśleć, powodem na to, że Fouquet pozwalała się wszędzie dotykać, szczęśliwie serwowała mi wina, i chwaliła, że jestem przystojny, podczas przebywania w tawernie, było przeniknięcie do Akademii. Te wszystkie pochwały były prawdopodobnie kłamstwami…

Podczas słuchania tego Pan Colbert natychmiastowo przypomniał sobie, że on także był raz oczarowany Fouquet i wyjawił jej słaby punkt ścian oraz sklepienia.

Pan Colbert zdecydował zabrać ten sekret ze sobą do grobu.

- Tak. Piękne kobiety są śmiertelnymi magami.

- Nie mogę się z tobą zgodzić, Colbercie.

Saito, Louise, Kirche i Tabitha patrzeli tępo na nich.

Rozumiejąc to studenci rzucili chłodne spojrzenie, zawstydzony Osman oczyścił swoje gardło i odzyskał swoje opanowanie.

- Wszyscy wykonaliście dobrą robotą, zwróciliście Berło Zniszczenia i złapaliście Fouquet. Wszystkie trzy poza Saito wyraziły dumnie podziękowania.

- Fouquet zostanie oddana w ręce miejskiej straży, a Berło Zniszczenia zwrócone z powrotem do skarbca. Nareszcie sprawa została zamknięta.

Łagodnie głaszcząc każdą z głów trojga, Osman powiedział, - Wysłałem prośbę do cesarskiego dworu, aby skonsultował się z wami w sprawie tytułu Kawalera, wierzę że wkrótce otrzymamy wieści o tym. Tabitha już posiada tytuł Kawalera, dlatego wysłałem prośbę, aby dali jej tytuł Elfiego Medalionu (?).”

Twarze trojga rozjaśniły się słysząc te nowiny.

- Naprawdę? - powiedziała Kirche zdumiona.

- Tak. Wykonałyście więcej niż jest potrzebne do uzyskania tego tytułu. Czyż nie?

Louise spojrzała na Saito, który był przygnębiony odkąd weszli do biura.

- Dyrektorze Osman, Saito… niczego nie dostanie?

- Obawiam się, że nie. Ponieważ nie jest szlachcicem…

Saito odpowiedział, - Niczego nie potrzebuję.

Dyrektor Osman łagodnie klasnął dłońmi i rzekł, - Prawie zapomniałem, Dzisiejszej nocy Bal ku czci Frigg zostanie wznowione jak planowano odkąd odzyskaliśmy z powrotem Berło Zniszczenia.

Twarz Kirche rozpromieniła się. - Racja. Zapomnijmy o Fouquet i tańczmy przez całą noc!

- Główną atrakcją balu będziecie wy troje. Zatem idźcie się przygotować i przebrać!

Wszystkie trzy ukłoniły się i wyszły przez drzwi.

Louise zatrzymała się i spojrzała na Saito.

- Idź przodem. – rzekł Saito do Louise.

Chociaż Louise wciąż była zmartwiona, skinęła głową i opuściła pokój.

Osman zwrócił się do Saito i powiedział, - Chcesz się mnie o coś zapytać?

Saito przytaknął.

- Proszę pytaj. Postaram się odpowiedzieć na twoje pytanie najlepiej jak potrafię. Pomimo, że nie mogę skonsultować się w sprawie tytułu dla Ciebie, chociaż tyle mogę zrobić by okazać moją wdzięczność.

Natychmiast potem, poprosił Pana Colberta by opuścił. Pan Colbert, który czekał na przemowę Saito, wyraził przyjemność jak opuszczał pokój.

Potem Pan Colbert wyszedł, Saito powiedział, - To, Berło Zniszczenia było tak naprawdę z mojego świata. Oczy Osmana błysły. – Tak naprawdę z twojego świata?

- Nie jestem z tego świata.

- Czy to prawda?

- To prawda. Został przeniesiony do tego świata na wskutek przywołania przez Louise.

- Rozumiem. Jeśli tak wygląda sprawa… - Osman zmrużył oczy.

- Berło Zniszczenia było bronią z mojego świata. Kim była osoba, która przyniosła to do tego świata?

Osman westchnął i powiedział, - Ten kto dał Berło Zniszczenia był moim wybawcą.

- Gdzie jest teraz ta osoba? Ta osoba jest zdecydowanie z tego samego świata co ja.

- Nie żyje. To było ponad trzydzieści lat temu…

- Co powiedziałeś?

- Trzydzieści lat temu, podczas spaceru w lesie zostałem zaatakowany przez dwugłowego smoka. Ten kto mnie uratował był właścicielem Berła Zniszczenia. Użył innego Berła Zniszczenia do zabicia dwugłowego smoka i potem upadł. Był wcześniej ranny tamtego czasu. Przeniosłem go do akademii i uleczyłem jego rany. Ale to nic nie dało…

- I zmarł?

Dyrektor Osman przytaknął.

- Zakopałem Berło Zniszczenia, którego użył do uratowania mi życia razem z nim w grobie, drugie nazwałem Berłem Zniszczenia i trzymałem je w skarbcu upamiętniając mojego wybawcę…

Osman spojrzał w dal i rzekł, - Gdy odpoczywał na łóżku do dnia, w którym umarł, ciągle powtarzał „Gdzie jest to miejsce? Chcę wrócić do mojego świata.” Zgaduję, że musi być z tego samego świata co ty.

- Kim był ten, który przyprowadził go do tego świata wtedy?

- Nie wiem. Aż do samego końca, Wciąż nie mam pojęcia jak on tutaj skończył.

- Cholera! Akurat kiedy znalazłem jakąś wskazówkę. - Saito użalił się. Wskazówka zaprowadziła go w ślepy zaułek. Wybawca Osmana był prawdopodobnie żołnierzem z „tamtego” kraju. Ale w jaki sposób skończył w tym świecie? Nawet myśli Saito chciał to wiedzieć, ale nie było już na to szans.

Osman złapał lewą rękę Saito, - Te runy na twojej ręce…

- Ah tak. Chciałem się o to też zapytać. Kiedy runy lśnią, potrafię się posługiwać biegle każdą bronią. Nie tylko mieczami, nawet broniami z mojego świata…

Osman rozmyślał przez moment i powiedział, - …To wiem. To są runy “Gandálfra”, legendarnego towarzysza.

- Runy legendarnego towarzysza?

- Tak. Gandálfr był legendarnym towarzyszem, który mógł korzystać z każdej broni jaką chciał. To jest najbardziej prawdopodobny powód, dlaczego potrafiłeś obsłużyć Berło Zniszczenia.

Saito był zmieszany. - …To, dlaczego jestem legendarnym towarzyszem?

- Nie wiem. - Osman szybko odpowiedział.

- Przepraszam. Ale jest możliwość, że runy Gandálfra są powiązane z przetransportowaniem cię do tego świata.

- Haa… - Saito westchnął.

Saito pomyślał, że mógłby zdobyć jakieś odpowiedzi, których potrzebował od dyrektora, ale widocznie nie także wiedział za wiele…

- Przepraszam, że nie mogę być bardziej pomocny. Zawsze będę po twojej stronie, Gandálfr! - Osman uściskał Saito.

– Muszę Ci jeszcze raz podziękować za zwrócenie własności ofiarodawcy.

- W porządku… - Saito powiedział zmęczony.

- Próbowałem dowiedzieć się dla ciebie jak przybyłeś do tego świata, ale...

- Ale co?

- Ale nie mogę znaleźć niczego, proszę nie bądź przerażony. Przywykniesz do tego świata w swoim czasie. Może wtedy znajdziesz też tutaj sobie żonę....

Saito westchnął ponownie. Wskazówka do powrotu do jego prawdziwego świata wyślizgnęła mu się po prostu z rąk.


* * *


Na górze jadalni Alvíss, jest wielka sala. Tam odbywał się bal. Saito oparł się o balkonową poręcz i spojrzał na wielkie przyjęcie.

Studenci i nauczyciele, którzy byli pokaźnie ubrani zgromadzili się wokół stołów wypełnionych wyśmienitym jedzeniem i rozmawiali pomiędzy sobą. Saito przybył tutaj przez unoszące się schody wiodące do balkonu. Widząc ich, Saito poczuł, że nie pasowałby tam, zatem zdecydował się nie wchodzić.

Obok Saito było trochę jedzenia i butelka wina, które Siesta przyniosła dla niego wcześniej. Saito nalał sobie szklankę wina i wypił.

- Eh, czy nie wypiłeś za dużo? – powiedział zamartwiając się Derflinger, który był oparty o balkon. Jak miecz, który dała mu Kirche złamał się podczas misji, Saito do ochrony przyniósł Derflingera. Jak zwykle miał rozgadaną jadaczkę, ale wciąż posiadał szczęśliwą i wesołą osobowość, więc miał go do towarzystwa, wciąż miał swoje zalety.

- Jesteś hałaśliwy. Jakby pomyśleć, znalazłem drogę by wrócić do domu, ale w końcu to tylko sen … Nie mogę utopić swoich smutków?

Już zanim bal się rozpoczął Kirche, która była przepięknie ubrana w wieczorową suknię, towarzyszyła Saito. Ale jak tylko bal się rozpoczął nigdzie nie było jej widać.

Saito nie miał wyboru jak tylko skorzystać z Derflinger jako towarzysza by zabić nudę.

Na środku parkietu Kirche była otoczona przez grupę młodych mężczyzn, rozmawiając i śmiejąc się. Mimo że Kirche obiecała, że z nim zatańczy. Minęło trochę czasu zanim Satio dostał swoją szansę.

Tabitha ubrana w czarną suknię biesiadowała w oddali przy wystawnym jedzeniu na stole.

Wyglądało na to, że każdy bawił się na całego tańcząc…

Drzwi do wielkiej sali otworzyły się i pojawiła się Louise.

Strażnicy przy drzwiach powiadomiła każdego o przybyciu Louise. – Córka Duke’a rodziny La Vallière, Louise Françoise Le Blanc de La Vallière przybyła!

Saito wstrzymał swój oddech. Louise była ubrana w białą wieczorową suknię z jej długim truskawkowo-blond włosami spiętymi do góry w kucyk. Jej ręce były osłonięte przez śnieżnobiałe rękawiczki, które dodały jej szlachetności. Jej drobna twarz wraz z dekoltem wieczorowej sukni dodał jej blasku jak klejnot.

Po potwierdzeniu, że gość przybył muzycy zaczęli grać muzykę, która była niesamowicie kojąca dla uszu. Wszędzie wkoło Louise byli mężczyźni, którzy zostali zniewoleni przez jej piękno pytając czy zaszczyci ich swym tańcem. Przedtem, nikt nie dostrzegał piękna Louise i tylko myśleli o niej jak o „Louise Zero”. Teraz, ta sama grupa mężczyzn próbowała zdobyć jej serce.

Szlachta zaczęła wdzięcznie tańczyć na parkiecie. Louise odrzuciła wszystkie zaproszenie do tańca, zobaczyła Saito na balkonie i podążyła w jego kierunku. Louise stanęła naprzeciw lekko upitego Saito i umieściła swoje ręce na swojej talii, - Wygląda na to, że się sam dobrze bawisz - powiedziała.

- Niezupełnie… - Saito odwrócił swój wzrok od olśniewającej Louise, myśląc do siebie, że miał szczęście pijąc wcześniej wino, więc Louise nie zdawała sobie sprawy, że on się rumienił.

Derflinger spojrzał na Louise i rzekł, - Haha. Szata "zdobi" człowieka!

- Nie twój interes. - Louise spojrzała na miecz i skrzyżowała ręce.

- Nie zamierzasz tańczyć? - Saito zapytał unikając chwilę spojrzenia Louise.

- Nie mam partnera do tańca. - Louise odpowiedziała.

- Czy nie zapraszało cię wielu ludzi teraz do tańca? - Saito zapytał.

Louise nie odpowiedziała i wyciągnęła rękę.

- Huh?

- Chociaż jesteś tylko chowańcem, mogę zrobić wyjątek.- powiedziała rumieniąca się Louise, gdy unikała spojrzenia Saito.

- Masz na myśli, że ‘Ja miałbym zatańczyć?’? - Saito powiedział, gdy próbował też unikać spojrzenia Louise. Po chwili ciszy, Louise westchnęła.

- Tylko dzisiaj! - rzekła.

Wtedy Louise chwyciła swoją suknię i zrobiła ukłon.

- Mogę zatańczyć, sir?

Te akcje zawstydziły Louise czyniąc ją jeszcze bardziej słodką i powabną jak nigdy wcześniej. Saito, drżał trzymając rękę Louise i idąc razem prosto na parkiet.

- Nigdy wcześniej nie tańczyłem. – powiedział Saito.

- Po prostu podążaj za moim rytmem. - Louise rzekła, a potem delikatnie chwyciła rękę Saito. Saito naśladował czynności Louise i podążył za jej rytmem. Louise nie zdawała sobie sprawy, że Saito jest cały zdrętwiały wykonując wszystkie czynności i koncentrując się na tańcu. - Saito, wierzę Ci teraz. - powiedziała.

"Saito, wierzę Ci teraz. - powiedziała."

- Co?

- …Powiedziałeś, że przybyłeś z innego świata, - Louise odpowiedziała wdzięcznie tańcząc.

- Huh? Nie wierzyłaś mi przedtem?

- Na początku przyjęłam to co powiedziałeś z przymrużeniem oka… ale Berło Zniszczenia… jest bronią z twojego świata, czyż nie? Kiedy zobaczyłam to, wszystko co mogłam zrobić to uwierzyć Ci. - Louise opuściła głowę i zapytała, - Chcesz wrócić z powrotem?

- Tak. Chcę wrócić, ale dopóki nie znajdę sposobu na powrót, będę musiał przez jakiś czas żyć tutaj.

- Masz rację… - Louise zamamrotała do siebie, potem dalej tańczyła.

Potem Louise wciąż była zarumieniona i ośmieliła się spojrzeć na Saito. – Dziękuję. – raptownie wydobyła z siebie. Słysząc to, Saito był zdziwiony. Dlaczego ona jest dzisiaj taka zabawna?

- Cóż… Czy nie uratowałeś mnie, kiedy prawie zostałam zgnieciona przez golema Fouquet? - Louise odpowiedziała.

Muzycy grali coraz bardziej pokrzepiającą melodię. Powoli, po troszeczku, Saito rozweselił się. „Pewnego dnia… Będę w końcu w stanie wrócić do domu… ale przebywanie tutaj nie jest w każdym razie gorsze. Louise jest dzisiaj naprawdę bardzo miła, powinienem być zadowolony.”

- Nie ma za co. To mój obowiązek.

- Dlaczego?

- Ponieważ jestem twoim towarzyszem.

Louise uśmiechnęła się.

Derflinger, który wciąż był oparty na balkonie patrzał na nich oboje, - Niewiarygodne! - powiedział do siebie. Bliźniacze księżyce na niebie świeciły na parkiet i razem ze światłem świec tworzyły romantyczną atmosferę na parkiecie.

- Partnerze! Zadziwiasz mnie!

Patrzał na swojego partnera tańczącego ze swoim mistrzem, - Chowaniec tańczący ze swoim mistrzem? To jest pierwszy raz kiedy widzę takie zajście!




Powrót do strony głównej