Difference between revisions of "Zero no Tsukaima wersja polska Tom 2 Rozdział 2"

From Baka-Tsuki
Jump to navigation Jump to search
Line 195: Line 195:
 
Gdy upewniła się, że pokój ma magiczne uszy i nie ma dziur do podglądania, pomału zdjęła kaptur. Stała przed nimi Księżniczka Henrietta. Saito wstrzymał oddech. Louise była teraz bardzo słodka, ale ta Księżniczka mogła walczyć z nią w słodkości, do tego wspaniałą elegancję. Louise natychmiast uklękła na kolanie. Saito nie wiedział co zrobić, więc po prostu stał z brakiem pomysłu o co chodzi. Henrietta chłodno i delikatnie powiedziała: <br />
 
Gdy upewniła się, że pokój ma magiczne uszy i nie ma dziur do podglądania, pomału zdjęła kaptur. Stała przed nimi Księżniczka Henrietta. Saito wstrzymał oddech. Louise była teraz bardzo słodka, ale ta Księżniczka mogła walczyć z nią w słodkości, do tego wspaniałą elegancję. Louise natychmiast uklękła na kolanie. Saito nie wiedział co zrobić, więc po prostu stał z brakiem pomysłu o co chodzi. Henrietta chłodno i delikatnie powiedziała: <br />
 
-Szmat czasu, Vallière.
 
-Szmat czasu, Vallière.
==== Tłumaczenie ====
 
Tłumaczenie wykonał [[User:Someone|Someone]]. ~Jeżeli znalazłeś jakieś błędy w tłumaczenie napisz na email: [email protected]
 
 
 
== Przekład ==
 
== Przekład ==
   

Revision as of 21:58, 28 May 2013

Rozdział drugi: Smutek Jej Królewskiej Mości

Poranek.
Klasowi koledzy Loiuse zrobili wielskie oczy gdy weszła do klasy, pewnie dlatego, że ciągła za sobą łańcuch oraz uwięzionego na nim ciężko uszkodzonego Saito. Jej twarz emitowała ekstremalnie niebezpieczną aurą, a jej piękne brwi wykręcone były złością. Zmierzwiła włosy.
-Wow, Louise. Co tutaj przytargałaś?-Montmorency Fragrance zapytała Louise, szczęka jej opadła.
-Mojego chowańca
-Okej w porządku... To rzeczywiście on jak mu się lepiej przyjrzeć.- Montmorency skinęła. Jednak ogromny siniak i zastygła krew na twarzy, tylko niektórzy mogli rozpoznawać w nim Saito. Jej twarz. Spojrzał na zablokowane nadgarstki i został przeciągnięty jak worek śmieci.
-Co on zrobił?
-Wlazł do mojego łóżka
-Oh!-Montmorency przesadnie pokazała swoje zdziwienie, strzępiąc piękna zakręconą fryzurę.-Wulgarne! Oh, wchodzenie do czyjegoś łóżka jest takie... Oh! Brudne! Nieczyste! Bardzo nieczyste!-Przygryzła kawałek chusteczki, kiedy mówiła o reputacji i przodkach i tak dalej. Mierzwiąc swoje czerwone Kirche weszła do klasy gapiąc się na Louise.
-To musi być twój sposób uwodzenia, prawda Louise? Sprośnie, sprośnie Louise, uwodzisz Saito jak prostytutka, czyż nie?
-Kto jest sprośny? Czy nie ty? Nie ma mowy, abym go uwodziła!
-Raany... być rannym przez to... biedaczek... pozwól, że cię uleczę.-Kirche przytuliła głowę Saito. Jej ogromne piersi prawie go udusiły, ale oferował nie uzdrowienie ale raczej czuł się jak w siódmym niebie.
-Ej ej ej...
-Czy wszystko w porządku? Gdzie cię boli? Uleczę cie zaklęciem
-Leż spokojnie. Nie możesz używać zaklęć leczniczych , prawda? Twoje runiczne imię to „Ciepło” jak udar cieplny. Weź się trochę uspokój- powiedziała Louise z oburzeniem.
-Jest żarliwy. Żar-liwy. Nigdy nie myślałam, że twoja pamięć to również Zero-Kirche spojrzała na pierś Louise-Widzisz. Twoje imię Zero nie jest tylko o twojej klatce i magii!
Twarz Louise stała się natychmiast czerwona. Mimo to, zaśmiała się chłodno, zagryzając wargi.
-Dlaczego mam się przejmować słowami od kobiety która tylko chwali się piersiami? Myślisz że wszystkie kobiety przejmują się rozmiarem swoich piersi? Masz naprawdę pomieszany tok myślenia. Twój mózg musi być pusty albo coś... wszystkie składniki odżywcze idą w twoje p-piersi... twój mózg m-musi być p-pu-pusty...
Mimo że próbowała zachować spokój, głos jej zamarł. Zrozumiała, że przyjęła bardzo osobista ofensywę.
-Twój głos drży, Vallière- I Kirche delikatnie trzymała Saito, jego ciało nadal było pełne siniaków i ran. Kirche przyłożyła głowę to jego klatki- Och, skarbie, czy myślisz ze piersiasta Kirch jest głupia?
-N.. nie... j-jesteś bardzo inteligentna!-Saito prowadzony ekstaza, grzebał swoją głową pomiędzy piersiami Kirche.
Brew Louise podniosła się i pociągnęła pełną siłą łańcuch który trzymała w ręku.
-Chodź tu!- Saito, zablokowana głowa, nadgarstki, i całe ciało ciężko uderzyło w ziemie. Louise stanęła nad nim i powiedziała chłodnym głosem-Kto pozwolił ci rozmawiać z ludźmi? Możesz mówić „woof”, psie
-Woof,Tak pani- Saito odpowiedział cicho.
-Głupi pies. Zrób to znowu. Co mówisz gdy chcesz powiedzieć „tak”?
-Woof.
-Dokładnie. Mówisz „woof” raz. Co mówisz gdy chcesz powiedzieć „Zrozumiałem, mistrzu?”.
-Woof woof!
-Doookłanie. Mówisz „woof” dwa razy. Co jeżeli „Idę do łazienki”?
-Woof woof woof!
-Brawooo! Mówisz „woof” trzy razy. To doskonałe słownictwo dla takiego głupiego psa, więc nie musisz mówić nic innego.
-.........woof
-Szczekanie jest również słodkie!-Kirche powiedziała to kiedy pieściła podbródek Saito-Awww... możesz przyjść do mojego łóżka dzisiaj w nocy? Jak będzie? Mogę szczekając wylizać tyle miejsc ile będziesz chciał!
Saito nagle wstał na kolana, pokazał ogon, który przyczepiła mu Louise, a był zrobiony z miotły. Były również uszy zrobione z łachmanów.
-Woof! Woof! Woof woof!
Louise cicho ale z wielką siłą pociągła łańcuch
-Ty mały...
I ze złością stanęła nad nim.
-Czy nie powiedziałem „woof” gdy chciałem coś powiedzieć?!- Saito miał dość, wstał z miną ”Mam nadzieje że przyjęłaś tą lekcje” i spojrzał na Louise. Wszystko co mogła zrobić, to pociągnąć za łańcuchu u jego nóg a on powinien upaść.
-Masz zupełnie podobną pasję co psy. Nie tylko machasz ogonem na dziewczynę Zerbst'ów, ale również atakujesz swoją mistrzynię. Nikczemny. Bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo nieodpowiednio.-Louise wyciągnęła bat z plecaka i zaczęła bić nim energicznie Saito.
-Ałć! Przestań! Przestań! P-R-Z-E-S-T-A-Ń!- Jego ciało było unieruchomione, a Saito mógł tylko obracać się dookoła na ziemi!
-Ałć? To nie jest „woof”? To jest „woof”! Czy nie wszystkie psy mówią „woof”?
Głos chłosty rozlegał się do sali wykładowej. Włosy Louise latały dookoła kiedy biczowała Saito, który próbować uciec. Saito robił płaczliwe „woof” kiedy tylko poczuł ból. Nikt wtedy by nie pomyślał, że Saito jest legendarynym chowańcem.

ZnT02-039.jpg

Uczniowe w sali patrzyli na tą żenującą scenę, zastanawiając się: Czy ten chowaniec rzeczywiście pokonał Guiche the Bronze? Czy naprawdę złapał Fouquet of the Crumbling Dirt?
TRZASK! TRZASK!
Studenci cicho patrzyli jak biła Saito. Gdy tylko zauważyła teraz, że wszyscy patrzą jak bije Saito, jej twarz zrobiła się czerwona. Pochopnie odrzuciła swój bicz i założyła ręce.
-K...koniec kary!
„Rozumiemy, że go karała, ale ranyy” przerażeni tą sceną, uczniowie powoli się rozchodzili.
-Czy nie jesteś jedną z tych gorących, Vallière?- powiedziała znudzona Kirche
Louise spojrzała na nią złośliwie. Saito, w cierpieniach i ranach, zemdlał i leżał na ziemi. Drzwi się otworzyły i wszedł Profesor Kaita. Uczniowie usiadli na krzesłach. Profesor był jednym z tych którzy skarcił Profesor Chevreuse, która poczuła się śpiąca na straży podczas wydarzenia z Fouquet i rozmawiał z Osman „Bardzo łatwo cię rozłościć.”. Długie, ciemne włosy i ciemna peleryna tworzyła wrażenie nieprzyjaznego i niekomfortowego człowieka. Mimo że był młody, jego nieuprzejme maniery i chłodne spojrzenie stworzyły złą reputacje wśród uczniów.
-Zacznijmy lekcje. Jak wszyscy wiedzą, moje runiczne imię brzmi „gust”. Kaita the Gust- Został otoczony różnokolorowymi gwiazdami, i usatysfakcjonowany kontynuował.
-Zerbst, czy wiesz jaki jest najsilniejszy element?
-Czy to nie jest „otchłań”?
-Nie pytam cię o legendy. Chcę czegoś rzeczywistego.
Wtedy Kirche ufnie odpowiedziała.
-Wtedy to jest element ognia, profesorze. -powiedziała z nieodpartym uśmiechem.
-Oh? Dlaczego tak uważasz?
-Gorąco i pasja może spalić wszystko i nic, więc co jeszcze trzeba na dowód?
-Obawiam się, że tak nie jest.-Kaita położył ręce na biodrach-Spróbujmy. Zaatakuj mnie twoim najlepszym ognistym atakiem.
Kirche się zdziwiła. Co ten nauczyciel wyprawia
-Na co czekasz? Chyba kazałem ci rzucić na mnie najlepsze ogniste zaklęcie, prawda? - wyzywał Kaita- nie będę poparzony
-Nie ma problemu. Przyjmij moje najlepsze uderzenie. Nie mów mi, że ognistoczerwone włosy rodziny Zerbst'ów jest tylko dla wyglądu.
Z twarzy Kirche znikł uśmiech. Wyciągnęła różdżkę spomiędzy piersi, jej płomienne, purpurowe długie włosy, stanęły na końcach w płomieniach. Poruszyła dłonią, i z końca różdżki pojawiła się mała kula ognia. Kiedy Kirche inkantowała zaklęcie, kula ognia powiększała się i w rezultacie płomienie były wielkie na metr. Uczniowie schowali się pod stolikami w panice. Jej ręka wykonała ruch przed piersią i wypuściła kulę ognia. Kaita nawet się nie ruszył przed atakiem na wprost niego. Podniósł dłoń i stworzył szybującą fale wychodzącą z jego miecza. Z nagłą wściekłością powstała wichura która rozwiała ogromną kulę ognia. Kiedy wywrócił Kirche, która stała w dalekim kącie pomieszczenia.
-Wszyscy posłuchajcie. Powiem wam dlaczego element wiatru jest silniejszy. To proste. Wiatr może rozwiać wszystko. Ogień, Woda i Ziemia nie mogą znaleźć oparcia kiedy spotykają się z wystarczającym wiatrem.-Kaita rześko powiedział-Niestety, nie mogę tego przetestować, ale prawdopodobnie Otchłań też nie da rady. To jest element wiatru.
Kirche stała niezadowolona zakładając ręce. Kaita kontynuował: -Niewidoczny wiatr powinien być w stanie stworzyć tarczę mogącą ochronić wszystkich i jeżeli zajdzie taka potrzeba, lance rozproszyć wrogów. I jeszcze jeden powód dlaczego wiatr jest najsilniejszy...-Podniósł różdżkę „YOBIKISUTA DERU WIND...” i zaczął inkantować zaklęcie.
Jednakże, w tym momencie drzwi do klasy otwarły się i zdenerwowany Colbert wszedł. Był dziwnie ubrany w ogromną, złotą perukę na głowie. W tym doświadczeniu jego ubranie miało dużo intrygujących dekoracji. Dlaczego on się tak? wszyscy myśleli.
-Profesorze Colbert?-Kaita podniósł brwi.
-Ahhh! Przepraszam za najście, Profesorze Kaita.
-Jesteśmy w czasie lekcji.- powiedział Kaita patrząc na Colberta. -Dzisiejsze lekcje są odwołane.-poinformował Colbert. Uśmiechy pojawiły się na twarzach uczniów. Colbert znowu przemówił:
-Mam wam coś do powiedzenia.
Colbert przesadnie przechylił głowę do tyłu, przez co jego peruka opadła. Wtedy atmosfera jaką stworzył Kaita zniknęła i wszyscy zaczęli się śmiać. Tabitha, która siedziała z przodu, spojrzała na jego głowę i niespodziewanie rzekła:
-Lśniąca.
Rozległy się jeszcze głośniejsze śmiechy. Kirche śmiała się kiedy Tabitha wzruszyła ramionami.
-Naprawdę możesz mówić!
Colbert poróżowiał i głośno krzyknął:
-CISZA! Tylko wieśniacy tak się śmieją! Szlachta tylko chichocze i opuszcza głowę kiedy usłyszą coś zabawnego! Inaczej, inni szlachcice zakwestionują nasze rezultaty wychowawcze!
W klasie zrobiło się cicho jak makiem zasiał.
-W porządku. Wszyscy, dzisiaj jest jeden z najważniejszych dni Akademii Magii Tristain. Są to urodziny wielkiego Brimira Założyciela, bardzo ważny dzień!
Colbert się wyprostował i założył ręce za siebie
-Jest bardzo prawdopodobne, że córka Jej wysokości, piękny kwiat który my Tristainczycy możemy się chwalić, Księżniczka Henrietta może do nas przyjechać w drodze powrotnej z Germianii.
Gwizdów i oklasków nie było końca.
-Dlatego, nie możemy sobie pozwolić na leniuchowanie. To bardzo nagłe wieści, więc rozpoczęliśmy przygotowania do przyjęcia w jej z należytymi honorami. W związku z tym, dzisiejsze zajęcia są odwołane. Wszyscy studenci są proszeni o założenie swoich ubrań wyjściowych i ustawienia się przy wejściu głównym- Uczniowie z niepokojem skinęli głową na znak zgody. Colbert surowo skinął na odchodnym i głośno zakomunikował-To jest doskonała okoliczność do pokazania Jej Wysokości jak wyglądają prawdziwi szlachcice. Każdy musi się jak najlepiej pokazać Jej Wysokości! Rozejść się!

***

Cztery konie o złotych powrozach ciągnęły cicho karocę na drodze do Akademii Magii. Karoca była doskonale pokryta złotymi, srebrnymi i platynowymi zdobienia . Te zdobienia miały kształt Królewskiego Herbu. Jeden z nich, skrzyżowane jednorożce z kryształową laską sygnalizowały, że ta karoca należy do Jej Wysokości Księżniczki. Przyjrzawszy się z bliska, można było zauważyć, że ogiery ciągnące karocę nie były zwykłe konie. To były jednorożce tak jak na Królewskim Herbie. Jednorożce jak mówiły legendy pozwalały się dosiadać jedynie dziewczynami, które są najsłodsze, co sprawiało, że są one najlepsze dla ogierów ciągnących karocę Księżniczki . Okna w karocy miały bluszczowe ramy i zasłonki, więc nikt z zewnątrz nie mógł zajrzeć do wewnątrz. Za karocą Księżniczki jechał Kardynał Mazarin, który miał wielki autorytet u polityków, z żelaznym uciskiem ponieważ Jej Wysokość zmarła. Jego karoca nie ustępowała splendoru karocy Jej Wysokości Księżniczki. Faktycznie była jeszcze bardziej upiększona. Różnica pomiędzy tymi karocami na drodze pokazywała kto ma większy autorytet w Tristain. Dookoła karoc jechali Strażnicy Królewscy, szwadron magów. Skomponowany z najlepszych domów szlacheckich, Magowie Królewskich pokazywały dumę wszystkich szlachciców w kraju. Każdy szlachcic marzył o założeniu czarnej peleryny Magów Królewskich, a każda szlachcianka marzyła o zostaniu żoną jednego z nich. Strażnicy Królewscy byli symbolem Tristain. Droga była wyłożona kwiatami które chłopi rozrzucali na drogę. Cały czas można było usłyszeć wołania podążające za karocami „Niech żyje Tristain! Niech żyje Księżniczka Henrietta!” a czasami i „Niech żyje Kardynał Mazarin!” które jednak bladły przy wołaniach na cześć Księżniczki. Nie był dobrze traktowany bo był podobno chłopskiej krwi. Ktoś by powiedział że to smutne jak na jego pozycje. Zasłony karocy otworzyły się i wszyscy mogli zobaczyć młodą Księżniczkę. Uśmiechów nie było końca. Ona również się uśmiechnęła

***

Henrietta zasłoniła zasłony i ciężko westchnęła, tracąc swój piękny uśmiech który posłała do chłopów. Wszystko co zostało to niepokój i głęboka melancholia niestosowna do jej wieku. Księżniczka miała 17 lat. Z szczupłą sylwetką, jasnoniebieskimi oczami, wysokim nosem, była olśniewająco piękna. Jej smukłe palce pasowały do kryształowych pierścieni. Z krwią rodziny królewskiej była, oczywiście, magiem. Ani uśmiechy wzdłuż drogi, ani latające kwiaty w powietrzu nie powodowały uśmiechu na jej twarzy. Zdawało jej się, że ma jest niespokojna politycznie i miłośnie. Siedzący obok niej, Mazarin patrzył na nią. Ubrany jak priest i szary formalny strój, był chudym, wątłym mężczyzną mającym czterdzieści-parę lat. Jego włosy i broda miała biały kolor i kiedy patrzył na swoje palce u rąk mógł zobaczyć kości, stworzone po dojściu do tego wieku. Od kiedy Jej Wysokość umarła, jego stalowa wola na zarządzanie stosunkami między krajowymi i ingerował w politykę. Mazarin po prostu wyszedł ze swojej karocy i wszedł do karocy Księżniczki. Chciał porozmawiać o polityce, ale Księżniczka tylko westchnęła, więc nie drążył tematu.
-To jest twój trzydziesty raz dzisiaj, Wasza Wysokość. - Mazarin zakomunikował z niepokojem.
-Hmm? Co?
-Te westchnięcia. Ktoś z Rodziny Królewskiej nie powinien robić tego cały czas na wprost poddanych.
-Poddanych?! Co?-Henrietta była zszokowana-Czyż nie jesteś Królem Tristain? Czy Wasza Wysokość wie o hałasie na ulicach?
-Nie jestem świadomy-Mazarin odpowiedział obojętnym tonem. To było kłamstwo. Widział wszystko o Tristain, od kiedy Halkegenia zmniejszyła ilość ognistych smoków żyjących w wulkanach. Widział wszystko o tym. Po prostu mówił, że nie wie.
-Więc powiedz mi. Tristain'ska Rodzina Królewska była piękna ale nie ma berła. Kardynale, ty masz berło. Kości ptaków ubierają szary kapelusz...
Mazarin zamrugał. Słowa „kości ptaków” pochodził z ran księżniczki.
-Proszę nie mów o plotkach chłopów tak niedbale...
-Dlaczego nie? To tylko plotki. Kiedy wyjdę za mąż za Króla Germanii jak mi radzisz.
-Nic na to nie poradzimy. Sojusz z Germanią jest bardzo ważny dla Tristain- powiedział Mazarin.
-Wiem o tym.
-Wasza wysokość rozumie rebelię przeprowadzoną w „Białym Państwie” Albionie przez tych idiotów? Ci ludzie nie rozumieją tolerancji i poddaństwa w Halkeginii.- Zmarszczył brwi.
-Niewychowane, niewybredne imbecyle! Próbują położyć ręce na Księciu. Nawet jeżeli ten świat im wybaczy te zachowania, Brimir Założyciel nie powinien im tego wybaczyć. Ja im tego nie wybaczę!
-Rzeczywiście. Jednakże szlachta Albiońska ma wielką moc. Albiońska Rodzina Królewska może nie dotrwać jutra. Jeden Brimir Założyciel darował trzem upadek, tak jak teraz. Eh.. kraje nie powinny im ingerować w sprawy prywatne.
-Albiońska Rodzina Królewska jest niczym w porównaniu do Germańskiej. Takie są moje spostrzeżenia Nie masz racji mówiąc to jako Kardynał.
-Głęboko przepraszam. Zamierzam zapytać się o radę Brimira Założyciela zanim pójdę spać. Jednakże, zapewne masz rację, Wasza Wysokość.
Henrietta tylko skinęła głową. Ten gest wyolbrzymiał jej piękno.
-Słowa tych głupich Albiońskich szlachciców mają tupet deklarując jak zamierzają zjednoczyć całą Halkeginię w jedno. Tristain może być ich kolejnym celem gdy tylko ugaszą powstanie. Jeżeli tak to będzie wyglądało, może być zbyt późno jeżeli nie przeprowadzimy przygotowań już teraz.- Mazarin wyjaśniał to Henriecie. A ona patrzyła za okno okazując brak zainteresowania- Analizując akcje nieprzyjaciela na początku odpowiednim krokiem jest dobra polityka, Wasza Wysokość. Jeżeli stworzymy sojusz z Germania, stworzymy pakt przeciwko rządowi Albionu i zagwarantujemy państwu przetrwanie.
Henrietta znowu westchnęła. Mazarin otworzył zasłonę i wyjrzał za okno. Zobaczył cień swojej chwały. Młody, zapierający dech w piersiach szlachcic, na głowie miał skórzany kapelusz i długą brodę, maszerował za konwojem. Herb oddziału gryfonów znajdował się na jego czarnej pelerynie i potrzeba było tylko spojrzenie, aby wiedzieć dlaczego. Miał głowę, skrzydła i szpony orła oraz ciało i tylne łapy lwa. Gryfon. Ten człowiek był jednym z trzech liderów Magów-Strażników, jeździec gryfiński, Kapitan Lord Wardes. Jego dywizja składała się z najbardziej niezapomnianych spośród Magów-Strażników głównie dla Mazarina. Dzierżąc niebezpieczne magiczne męstwo, Magowie-Strażnicy byli skomponowani z najbardziej wyselekcjonowanych ludzi wśród szlachty, a większość z nich rodem z magicznych bestii. Byli symbolem potęgi i chwały Tristain.
-Wzywałaś mnie, Wasza Wysokość?- Oczy Wardesa zamigotały i spojrzał w okno karocy. Okno pomału się otworzyło i wyjrzał Mazarin.
-Wardes-kun, Jej Wysokość ma depresję. Czy możesz zdobyć coś dla nas co może rozśmieszyć ją?
-Zrozumiałem-Wardes skinął i obserwował drogę spojrzeniem orła. Szybko znalazł małe miejsce na ulicy i skierował tam gryfona. Wyciągnął jego długą różdżkę zza pasa i z inkantował krótkie zaklęcie. Mały poryw wybuchnął z ziemi i zbierając wszystkie porozrzucane płatki na ziemi w ręce Wardesa. Wrócił z powrotem do karoc z bukietem i pokazał go Mazarinowi, Mazarin podniósł brwi i zaproponował:
-Kapitanie, proszę wręczyć prezent Jej Wysokości osobiście.
-To będzie dla mnie honor.- Wardes zasalutował i podjechał do drugiej strony karety. Okno pomału się otworzyło i Henrietta wyciągnęła rękę aby przyjąć prezent, oraz wyciągnęła lewą rękę. Wardes uczuciowo chwycił ją i delikatnie pocałował.

ZnT02-039.jpg

Milczenie przerwała Henrietta pytając.
-Jak się nazywasz?
-Wasza wysokość jestem Magiem-Strażnikiem, dowódcą oddziału Gryfonów, Lord Wardes.- z wdzięcznością, opuścił swoją głowę. Henrietta powiedziała: -Model szlachectwa. Jak dobrze dla ciebie.
-Jestem tylko uniżonym sługą Jej Wysokości.
-Było wiele szlachciców co chcieliby to powiedzieć. Kiedy dziadek nadal żył, oh... podczas wielkich rządów Filipa III, ogół szlachty posiadał ten rodzaj cudownej rycerskości.
-Smutne dzisiejsze czasy, Wasza Wysokość.
-Może spotkam twoją szczerość kiedy przywrócę te czasy z powrotem?
-Kiedy się to stanie, nie ważne gdzie będę, w bitwach na niebach, nie ma znaczenia co muszę opuścić, będę ci służył Wasza Wysokość.
Henrietta skinęła, a Wardes jeszcze raz zasalutował i oddalił się.
-Czy ten szlachcic jest zdolny?-Henrietta zapytała Mazarina.
-Lord Wardes. Jego runiczne imię brzmi „Światła”. „Biały Kraj” może tylko pochwalić się dużą ilością osób którzy mogą z nim walczyć.
-Wardes... Gdzieś już to słyszałam.
-Myślę, że to jest niedaleko terytorium Lorda Vallière.
-Vallière?- Henrietty przypomniała sobie i skinęła. To nazwisko znajduję się teraz u jej celu, Akademii Magii.
-Kardynale, czy pamiętasz imię szlachcica który złapał Fouquet ?
-Niestety nie.
-Czy nie mówiłeś o rycerzu którego spotkamy?-Henrietta była zszokowana.
Mazrin nie był zainteresowany.
-Myślę, że to najwyższy czas, aby zmienić kodeks rycerski. Jedni chcą służyć w wojsku inni nie. Jak możemy tak łatwo dawać tytuł rycerza komuś, kto aresztował złodzieja? Inaczej, rozumiem, że możemy walczyć z Albionem razem z Germanią ale to nie jest dobry pomysł aby stracić lojalność naszych szlachciców.
-Robisz dużo decyzji o których muszę zadecydować.
Mazarin nie odpowiedział. Kontynuował rozmowę. Henrietta pamiętała, że nazwisko Vallière należy do szlachcica który złapał Fouqet. „Wszystko zadziała”pomyślała Henrietta i uspokoiła się. Mazarin spojrzał na Księżniczkę.
-Wasza Wysokość, jest kilka... niestabilności pomiędzy Rodziną Królewską a częścią szlachty.
Henrietta zdziwiła się.
-Ktoś zainterweniował w sprawie zamążpójścia Księżniczki i zniszczył nasz sojusz z Germanią.
Zimny pot oblał Księżniczkę.
-Nie jesteś wystawiona na to, prawda, Wasza Wysokość?
Po długim milczeniu Henrietta odpowiedziała beznamiętnie.
-...nie.
-Trzymam cię za słowo, Wasza Wysokość.
-Jestem Księżniczką. Nie kłamię.-Henrietta westchnęła.
-...twój czternasty raz, Wasza Wysokość.
-Po prostu coś przyszło mi do głowy. Wszystko co mogę teraz zrobić to westchnąć.
-Wasza Wysokość, stabilność twojego stanu przychodzi po ustabilizowaniu twoich uczuć.
-Wiem o tym cały czas.- Henrietta odpowiedziała apatycznie. Spojrzała na bukiet w jej ręce i powiedziała z przygnębieniem- … czy kwiaty na drodze nie są błogosławione, Kardynale?
-Wszystko co wiem to, że kwiaty podarowane przez inną osobę są błogosławione.

***
Kiedy Księżniczka dojechała do bram Akademii, rzędy studentów podniosło różdżki z ciszą i powaga. Za główną bramą były drzwi do głównej wieży. Osman stał z uwagą, aby przyjąć Księżniczkę. Kiedy karoca się zatrzymała, słudzy rozścielili czerwony dywan do jej drzwi. Strażnicy z napięciem informowali o jej przybyciu.
-Jej Najwyższa Wysokość Księżniczka Królestwa Tristain Henrietta przybyła!
Pierwszy z karocy wyszedł jednak Kardynał Mazarin. Studenci uklękli, ale Mazarin nie zwracał na to uwagi, trzymając rękę Księżniczki kiedy wychodziła. Uczniowie zaczęli klaskać. Młodzieńczy, promienny uśmiech emanował z Księżniczki kiedy szła elegancko.
-To jest Księżniczka Tristain? Heh... Wyglądam od niej lepiej. -Mówiła Kirche- Oh mój Boże, kto według ciebie wygląda lepiej? -obróciła się w stronę Saito, który leżał unieruchomiony na ziemi.
-Woof.
-Nie rozumiem kiedy tylko szczekasz! Kto jest ładniejszy?
Saito spojrzał na Louise, która uważnie patrzyła na księżniczkę. Jeżeli tak stała w ciszy była bardzo słodka i po prostu ładna. Nie miało znaczenia jak mocno dostaje, jak chłodno go traktuje, nawet jeżeli traktuje go jak psa, ten słodki widok potrafił oszołomić Saito i wprowadzić go w trans. Louise nagle poczerwieniała. O co jej chodzi? Spojrzał tam gdzie patrzyła Louise. Patrzyła na mającego kapelusz, super wyglądającego szlachcica jadącego na magicznej bestii z głową orła i ciałem lwa. Saito znalazł powód. Ten szlachcic wygląda jak niezły chłopak, jednak to nie jest powód dlaczego ona tak na niego patrzy i czerwienieje. Czy jestem zazdrosny? myślał Saito. Nie, nie może być. Nie mam tego rodzaju relacji z Louise. Sam się opanował. To bez znaczenia, nadal mam Kirche. Brunet z dobrze wyposażonym portfelem. Jak się temu tak przyjrzeć, jest idealny dla Kirche Myślał raczej podniecony. Ale Kirche poczerwieniała i również patrzyła na tego szlachcica. Saito opuścił głowę, nagle poczuł się cieżar wszystkich łańcuchów na nim ciągnącym się na ziemi. Tabitha tylko czytała książkę. Przybycie Księżniczki nie zrobiło na niej wrażenia.
-A ty zostań tak- Saito powiedział do Tabithy. Podniosła głowę znad książki, spojrzałą na Louise i Kirche, znowu spojrzała na Saito i odpowiedziała:
-To tylko trzy dni.

***

Tej nocy...
Saito leżąc na swoim łóżku patrzył na Loise. Rozumiał dlaczego nie mogła się uspokoić. Mogłaby wstać w tym momencie i usiąść w następnym, martwiąc się o coś kiedy tuliła się do poduszki odkąd zobaczyła tego szlachcica dzisiaj. Po tym, nic nie mówiąc, wróciła do pokoju jak duch i odtąd siedziała na jej łóżku w ten sposób.
-Ty... wyglądasz upiornie.- Zaczął Saito, ale nie zareagowała. Wstał podszedł i spojrzał w jej oczy. Żadnej reakcji.
-Trochę za upiornie- Pociągnął za jej włosy. Włosy Louise były bardzo delikatne, miłe w dotyku i kiedy ciągnął je nieznacznie, powinna oderwać się od niego. Użył trochę siły do pociągnięcia, ale ona nadal nie reagowała.
-Czas zmienić twoją piżamę. - Pokaźnie zasalutował , i wyciągnął dla niej bluzę, pomału ją rozbierając. Teraz miała na sobie tylko lewą cześć piżamy. Nadal się nie poruszała, jak pod wpływem zaklęcia... -Nudne... Co jest z nią nie tak? Rany... Saito zakaszlał.
-Mistrzu. W moim świecie istnieje technika „masaż powiększający piersi”.
Oczywiście zaczął ją masować.. Saito poczerwieniał. -Trzesz je w taki sposób i wtedy pomału staną się większe. Możesz powiedzieć, że to magia.- Saito przeciągnął swoje dłonie, i zaczął ją masować.
-Co to? Gdzie one są? Dlaczego ich tutaj nie ma? Oh... one są tutaj.- I wtedy pokręcił głową.- Rany. Pomyliłem się. Twoja klatka jest płaska, to dlatego.
Louise nadal się nie ruszała, nawet wtedy kiedy Saito wykonywał ten masaż.
-Jestem, co ja jestem. I... IDIOTĄ. CO JA TERAZ ZROBIĘ?- gdy to zrealizował, pokręcił głową i położył je razem ze swoimi dłońmi na łóżku. Był widocznie zakłopotany tym co teraz zrobił. I wtedy się załamał. Wiedział, że to przez osobę będącą skarconą i wrzasnął w czasami w glorii. Ale jeżeli tylko bolało jeżeli ktoś powiedział coś, wtedy nie bał się bycia zauważonym. Kiedy Saito dostawał lanie, ktoś zapukał do drzwi
-Kto to może być- Saito zapytał Louise.
Pukanie było bardzo systematyczne. Zaczynało się od dwóch długich i wtedy następowały trzy krótkie uderzenia. Louise nagle wybudziła się ze swojego transu. Założyła ubrania, wstała i otworzyła drzwi. Stała tam dziewczyna, zasłonięta czarną peleryną. Rozglądnęła się dookoła i weszła do środka zamykając za sobą drzwi.
-...ty jesteś?- Zszokowana Louise ledwo panowała nad głosem
Zasłonięta dziewczyna przyłożyła palec do ust i powiedziała „shh” i wyciągnęła różdżkę z czarnej peleryny i lekko poruszyła nią inkantując krótkie zaklęcie. Świecący proszek wypełnił pomieszczenie.
-Zaklęcie Ciszy?- Zapytała Louise. Zasłonięta dziewczyna skinęła. -Ta moc ma extra uszy i oczy dookoła.
Gdy upewniła się, że pokój ma magiczne uszy i nie ma dziur do podglądania, pomału zdjęła kaptur. Stała przed nimi Księżniczka Henrietta. Saito wstrzymał oddech. Louise była teraz bardzo słodka, ale ta Księżniczka mogła walczyć z nią w słodkości, do tego wspaniałą elegancję. Louise natychmiast uklękła na kolanie. Saito nie wiedział co zrobić, więc po prostu stał z brakiem pomysłu o co chodzi. Henrietta chłodno i delikatnie powiedziała:
-Szmat czasu, Vallière.

Przekład

Tłumaczył: Nastii.chan



Cofnij do Rozdziału 1 z Tomu 2 - Sekretna łódka Powrót do strony głównej Forward to Chapter 3