Zero no Tsukaima wersja polska Tom 2 Rozdział 5

From Baka-Tsuki
Revision as of 22:14, 28 June 2013 by Someone (talk | contribs)
Jump to navigation Jump to search

Rozdział Piąty: Odpoczynek przed podróżą


Zmęczeni po całym dniu jazdy, zdecydowali zatrzymać się w najbardziej wyrafinowanym hotelu w mieście La Rochelle, w Twierdzy Bogów. Było to bardzo luksusowe miejsce stworzone specjalnie dla szlachty. Stoły i podłogi były zrobione z tego samego materiału. Podłogi były bardzo czyste. Tak czyste, że patrząc na nie można było ujrzeć własne odbicie. Wardes i Louise wrócili z mola. Kiedy Wardes usiadł i powiedział niepewnie:
-Statek do Albionu wyrusza za dwa dni.
-Ta misja jest bardzo niebezpieczna...- powiedziała Louise.
Saito i reszta mogli wreszcie się zrelaksować, wiedząc, że jutro również będą odpoczywać.
-Nigdy nie byłam w Albionie więc nie wiem, dlaczego nie ma jutro żadnego statku.
Wardes spojrzał na Kirche i zapytał ją:
-Czy księżyce nakładają się na siebie jutro? Jeżeli tak, Albion będzie najbliżej La Rochelle.
Wyczerpany Saito zastanawiał się, jaki związek mają przypływy i odpływy. Przypływy i odpływy były regulowane przez księżyc. Wardes położył klucze na stole.
-Udajmy się na spoczynek, weźcie te klucze. Tabitha i Kirche zajmą jeden pokój, Guiche i Saito drugie.- Guiche i Saito spojrzeli na siebie. Wardes kontynuował- Ja i Louise weźmiemy wspólny pokój.
Saito poczuł jakieś szarpnięcie w sercu. Spojrzał na Wardesa.
-To jest oczywista aranżacja jako, że jestem zaręczony z Louise.
Louise spojrzała zszokowana na Wardese i powiedziała:
-A-ale nie możemy! Nie jesteśmy jeszcze małżeństwem.
Saito skinął energicznie.
-To prawda nie powinnaś z nim spać.
Ale Wardes pochylił głowę i powiedział Louise.
-Jest coś o czym muszę ci powiedzieć.
Wardes i Louise zatrzymali się w najlepszym pokoju w hotelu. Zastanawiali się kto zaprojektował ten pokój. Było tam ogromne łóżko z baldachimem z delikatną koronką na brzegach. Wardes usiadł przed stołem, otworzył butelkę z winem i nalał sobie do kielicha. Usiadł i powiedział.
-Dlaczego nie usiądziesz i nie nalejesz sobie do kielicha, Louise?
Louise usiadła. Nalał Louise i uzupełnił swój kielich. Wtedy podniósł kielich i powiedział „Zdrowie!” Louise jednak opuściła kielich i skłoniła głowę. Wardes zapytał:
-Czy list jest bezpieczny?
Louise poklepała jej kieszeń upewniając się, że nadal tam jest.
-Podejrzewam, dlaczego ten list jest tak ważny. Co jest w tym liście? Czy książę posiada list? Myślę, że zorientowaliśmy się o co mniej więcej chodzi. Będąc jej przyjacielem z dzieciństwa, wiem jak pisała swoje listy.- Wardes spojrzał na Louise z zamyśleniem. Wtedy Louise skinęła i powiedziała- List jest nadal bezpieczny. Boisz się, że możemy nie dostać pozwolenia na zabranie listu księciu Albionu?
-Tak, jestem bardzo zaniepokojony.- odpowiedział Wardes.
Louise podniosła brwi i powiedziała:
-Nie martw się. Będzie dobrze, ponieważ zawsze będę przy tobie.
-Masz rację. Jeżeli ty jesteś tutaj, obędzie się bez problemów. Zawsze tak się kończy.- Wardes brzmiał bardzo odlegle mówiąc to.
-Czy nadal pamiętasz naszą obietnicę z pewnego dnia, złożoną na środku jeziora?-Zapytała Louise. Wardes skinął głową.
-W małej łódce która dryfowała na środku jeziora? Zawsze tam się chowałaś, gdy rodzice na ciebie nakrzyczeli. Byłaś zaginionym kotkiem.
-Naprawdę? Pamiętasz najdziwniejsze rzeczy.
Wardes odpowiedział wesoło:
-Oczywiście, że pamiętam o takich rzeczach. Zawsze byłaś porównywana do twoich sióstr w mocy magiczne.
Louise opuściła głowę, zakłopotała się. Wardes powiedział.
-Ale myślę, że to był błąd. Jesteś bezwartościową i zaniechaną, ale...
-Jesteś wredny- powiedziała Louise rozzłoszczona.
-Masz niesamowitą moc, której nie ma nikt inny. Wiem to, ponieważ jestem innym rodzajem maga- Dokończył Wardes ignorując słowa Louise.
-To niemożliwe.
Wardes odpowiedział:
-Ale prawdopodobne. Na przykład kiedy używasz swojej magii...
Twarz Louise poczerwieniała i powiedziała:
-Przypadek z Saito?
-Tak. Kiedy podniósł broń, jego runa na lewej ręce zaczęła świecić. Te runy są legendarne.
-Legendarne?
-Tak, te runy należą do legendarnego towarzysza Gandálfra. Jednego z chowańców należących do Brimira Założyciela- oczy Wardesa świeciły z podziwem.
-Gandálfr? - zapytała Louise.
-Nikt inny nie może kontrolować Gandálfra. Masz moc mogącą go kontrolować.
-To nie do wiary.- Louise przechyliła głowę i pomyślała, że Wardes żartuje. Louise pokręciła głową, myśląc, że Wardes robi sobie jaja. To prawda, prędkość Saito wzrasta, kiedy trzyma w ręku broń i staje się ekstremalnie silny, ale powiedzieć, że jest legendarny, jest niemożliwe. Jeżeli tak jest, wtedy coś jest nie tak. Pomimo wszystko jestem „Louise Zero”Zawsze się mylę, nie ma mowy wspominać o tym Wardesowi
-Możesz zostać wielkim magiem. Tak, podobnym do Brimira Założyciela. I zapisać się w dziejach historii magów jako ktoś wielki. W to wierzę.- Warde spojrzał ciepło na Louise- Po tej misji, wyjdź za mnie Louise.
-Ah...- nagła propozycja małżeństwa pozostawiła Louise oniemiałą. -Nie jestem usatysfakcjonowany, będąc tylko kapitanem Magicznych Rycerzy... Chcę zostać szlachcicem którego znać będzie cała Halekginia.
-A-ale...
-Ale co?
-Ja... ja jestem nadal... nadal...
-Nie jesteś już dzieckiem. Masz 16 lat. Osiągnęłaś wiek, kiedy sama możesz podejmować decyzje. Twój ojciec się zgodził. Więc... - Wardes nagle się zatrzymał. Spojrzał w górę i przyłożył twarz bliżej twarzy Louise.- To prawda, nigdy cię nie szukałem i za to przepraszam. Małżeństwo nie jest czymś, oczy można łatwo mówić. Ale Louise, dla mnie jest to najważniejsze.
-Wardes...- Louise myślała o tym. Dlaczego Saito pojawiał się w jej myślach. Po wyjściu za mąż za Wardesa, będzie musiała porzucić Saito jako chowańca?Nie wiem dlaczego, ale wiąż myślę, że to błąd. Jeżeli byłby to kruk albo wrona, to nie powinno być problemem. Jeżeli ktoś nie zaopiekuję się tym idiotą z innego świata, co się z nim stanie? Kirche albo... Saito nie wiedział, że Louise wie o pokojówce z którą często spotyka się w kuchni. Czy one się nim zaopiekują? Nie rozumiem dlaczego, ale to jest ekstremalnie przykre. Myślała Louise. Taka mała dziewczyna chciała mieć na własność Saito. Jednakże Saito jest idiotą i często przez niego się wściekam, ale nie chcę, żeby był własnością kogo innego. On jest mój.
Louise podniosła głowę.
-Nadal... nadal...
-Nadal?
-To jest... Chodzi mi o to, że nie jestem wystarczająco dobrym magiem. Muszę się nadal uczyć...
Louise opuściła głowę, i mruknęła.
-Warde, kiedy byłam mała, zawsze myślałam, że pewnego dnia, muszę wszystkich przekonać, że stałam się doskonałym magiem, tak aby rodzice byli ze mnie dumni.
Louise podniosła głowę i spojrzała na starszego mężczyznę.
-Ja, ja nadal nie mogę ci odpowiedzieć.
-Jest tak ponieważ ktoś skradł ci serce?
-Nic z tych rzeczy, nie ma mowy, aby coś takiego się stało- zaprzeczyła spanikowana Louise
-To nie ważne. Rozumiem, rozumiem. Nie pragnę abyś teraz mi odpowiedziała. Ale zanim nasza podróż się zakończy, twoje serce znowu będzie należało do mnie.
Louise skinęła w odpowiedzi.
-W tym wypadku, chodźmy do łóżka. Jesteś zmęczona, prawda?
Nagle Wardes podszedł bliżej do Louise, chcąc ją pocałować. Natychmiast jej ciało zesztywniało. Wtedy odepchnęła Wardesa.
-Louise?
-Przepraszam. Ale, rzeczy tego typu... to...
Louise spojrzała na Wardesa dumnie. Uśmiechnął się gorzko i pokręcił głową.
-Nie śpieszy mi się.
Louise ponownie opuściła swoją głowę. Dlaczego, kiedy pomyślę, jaki Wardes jest łagodny, przystojny i silny, nawet jeżeli nie widziałam się z nim przez tyle czasu... Jeszcze, nie jestem szczęśliwa z powodu oświadczyn. Ktoś inny ukradł jej serce. Ale Louise odmawiania sobie myślenia o tym który jej to serce skradł.

Na zewnątrz okna, Saito położył ręce na barierce, desperacko patrząc w okno pokoju Louise i Wardesa. Trzymając Derflingera w jego lewej ręce, czuł, że jego ciało jest lekkie niczym piórko, pozwalając obserwować wszystko wewnątrz pokoju. Zerkając przez zasłony, Saito zobaczył dwie osoby siedzące przy stole. O czym rozmawiają? Kiedy twarz Wardesa zbliżala się do twarzy Louise, Saito zagryzał wargi. Kiedy nadeszła próba pocałunku, chłopak przestał oddychać. Ale odkąd Louise nie pozwoliła na pocałunek, Saito nadal nie chciał zacząć oddychać. Ah, znowu są blisko, to *****, ah, więc lubicie takie rzeczy mruczał Saito. Derflinger cicho mruknął.
-Jak haniebnie.
-Zamknij się
-Mój partner wygląda jak zielona gąsienica w oknie, podglądając dziewczynę której się podobasz i jej wesołej rozmowy z kochankiem. To jest bardzo haniebne i boli. Aż chcę mi się płakać.
-Nie podobam się jej. Co jest takiego dobrego w tym rodzaju dziewczyn? Wybuchowy charakter, traktuje mnie jak psa, pokręcona osobowość.- Saito zacisnął zęby.
-Więc dlaczego podglądasz?
-Jestem tylko zmartwiony, to wszystko.- po tych słowach coś spadło na Saito z góry.
Coś wylądowało na ramionach Saita, zasłaniając jego twarz i przerywając wizję.
-C-co?
-Co ty tutaj robisz? Chciałeś sobie pospacerować po murze? Rany, zawsze mnie znajdujesz.- powiedziała Kirche która wylądowała na jego ramionach, a nasz bohater został zasłonięty przez jej spódniczkę mini.
-Hej, złaś ze mnie! - odpowiedział Saito wyciągając głowę spod spódniczki.
-Dlaczego? Czy to nie jest przyjemne? Hej, na co się tak patrzysz?- Kirche rzuciła jedno spojrzenie w stronę okna, odwróciła się w stronę Saito i objęła go.
-Nie, nie przeszkadzaj nowemu małżeństwu, nie powinniśmy im przeszkadzać.
-To jest to o czym myślę. Cicha randka na murze jest romantyczna. Zobacz jak pięknie wyglądają światła miasta. Czy to nie jest doping dla nas?
-Na początku ze mnie zejdź.
Saito próbował ją z siebie zdjąć, ale nagle otworzyło się okno. Saito zamarł w miejscu i wpatrywał się w mur jak karaluch. Jedno spojrzenie wystarczyło, aby zobaczyć Louise z ręką zasłaniającą swoje usta. Ale, jej miłosna twarz zmieniała się w demoniczną maskę. Patrzyła się na Kirche i Saito.
-CO WY ROBICIE NAPRZECIWKO MOJEGO ONKA???
Saito trzymając miecz w jednej ręce miecz, drugą ściskał ramę okna. W tym samym czasie, z jej nogami zaciśniętymi dookoła jego ramion, przylgnęła mocniej do niego, uzyskując dziwny wygląd. Nawet bez pytania wyglądało to podejrzanie, ale również niesamowicie.
-Nie możesz tego zrozumieć po tym co zobaczyłaś? To jest randka.
Saito próbował coś powiedzieć, ale jego usta zasłonięte przez rękę Kirche. Jego spojrzenie było pełne zaskoczenia. Ramiona Louise zaczęły drgać w furii.
-Id, id, id, id, idźcie romansować gdzie indziej. Ty, ty, ty, ty, ty zabłąkany psie!
-Ale mój ukochany chcę mieć randkę tutaj.- odpowiedziała tryumfalnie Kirche.
W tym momencie Louise machnęła nogą chcąc kopnąć Kirche, ale on schyliła się i zaczęła się wspinać po murze. Więc Louise kopnęła twarz Saito, wysyłając w powietrze. Na szczęście Saito miał w ręku miecz, wbił go w ścianę i zatrzymał. Wtedy wykrzyknął:
-CHCESZ MNIE ZABIĆ???
-Ktoś taki jak ty, kto nie rozumie życzliwości zasługuje na ŚMIERĆ!
Wardes siedział w pokoju i patrzy na tą scenę ze śmiechem.
Następnego dnia, Saito obudził się, gdy ktoś zapukał do drzwi. Guiche nadal głośno chrapał w łóżku obok niego. Saito nie miał wyboru, musiał wstać i otworzyć drzwi. Nie ma dzisiaj statku. Mam ochotę spędzić ten dzień na spaniu, rany pomyślał Saito ze złością kiedy otwierał drzwi. Wardes ze swoim codziennym kapeluszem spojrzał na dół na Saito, który był od niego wyższy o głowę i pół szyi.
-Dzień dobry, towarzyszu.- Narzeczony Louise mówiący do niego w ten sposób powodował złość Saito. Saito odpowiedział:
-Dzień dobry, ale wyjazd jest dopiero jutro, prawda? Masz coś ważnego do powiedzenia tego ranka? Jechaliśmy wczoraj cały dzień na koniach i nadal chcę się położyć spać.
Wardes uśmiechnął się tylko niewyraźnie.
-Jesteś legendarnym Gandálfrem?
-AH- odpowiedział Saito oszołomiony. Wardes próbował coś wyjaśnić, więc skłonił głowę i powiedział:
-Ten przypadek z Fouquet. Gdy o tym usłyszałem, bardzo się tobą zainteresowałem. Kiedy wcześniej zapytałem Louise, usłyszałem, że jesteś legendarnym Gandálfrem a na dodatek pochodzisz z innego świata.
-Ha.- Kto powiedział mu o Gandálfrie? Old Osman nie powinien o tym mówić. myślał Saito.
-Znalazłem historię która bardzo mnie zainteresowała. Kiedy Fouquet została złapana, jeszcze bardziej się tobą zainteresowałem. Wtedy zacząłem poszukiwania w Bibliotece Imperialnej. Rezultatem moich badań było odkrycie, że jesteś legendarnym Gandálfrem.
-Oh rozumiem. Jesteś bardzo mądry.
-Chciałbym wiedzieć, jak silna jest osoba która pojmała Fouquet. Czy możesz mi to pokazać?
-Pokazać co?
Wardes opuścił kapelusz.
-Pozwól mi się o tym przekonać.
-Pojedynek? - zapytał Saito z chłodnym uśmiechem.
-Dokładnie – Saito i Wardes uśmiechnęli się. Spoglądając na nadal śpiącego Guiche, Saito pomyślał. Nie jestem pewny, co do sił Wardesa. Ale pokonałem Guiche i złapałem Fouqut. On jest kapitanem Magicznych Rycerzy i wygląda na dosyć silnego. Ale nie mogę się poddać. Pokażę narzeczonemu Louise do czego jestem zdolny.
-Gdzie chcesz, aby odbył się pojedynek?
-Ten hotel był używany jak warownia w razie inwazji Albiończyków. W centrum znajduje się plac.
Następnie przeszli na plac. Starożytne klepisko było teraz ruiną i miejscem gdzie składowane były puste beczki po piwie. Wszędzie rozrzucone były kratownice. Trudno było uwierzyć, że dawno temu magowie z tego miejsca zbudowali to miasto.
-Dawniej, pewno tego nie wiesz, za panowania króla Filipa III, to miejsce często było używane jako miejsce walk pomiędzy szlachtą.
-Ha ha. - Saito zaczął wyciągać Derflingera spoczywającego dotąd na jego ramieniu. Jego runa zaczęła promieniować światłem.
-Dawno temu, kiedy król nadal posiadał moc nad pojedynkami, Szlashta za czasów króla... to był czas kiedy Szlachta była szlachtą. Ryzykowali życiem dla sławy i honoru, więc walczyli. Ale oczywiście, czasami walczyli z innego powodu. Walczyli z powodu kobiety.
Nagle twarz Saito spoważniała, wyciągnął miecz. Ale Wardes powstrzymał go lewą ręką.
-Co?
-Główną zasadą pojedynków, jest to, że potrzebujemy świadków.
-Świadków?
-Uspokój się. Jeden nadchodzi- odpowiedział Wardes. Zza zakrętu wyszła Louise. Była oniemiała, kiedy ich zobaczyła.
-Wardes, zawołałeś mnie, więc przyszłam. Co wy zamierzacie zrobić?
-Zamierzamy przeprowadzić mały test umiejętności.
-Proszę, przestańcie z tymi nonsensami. Teraz nie ma czasu na takie wygłupy.
-Masz rację. Ale gdy szlachta się nudzi pragnie pojedynków. A on naprawdę chcę sprawdzić jak silny jestem.
Louise spojrzała na swojego chowańca.
-Przestań. To jest rozkaz.
Saito nie odpowiedział. Tylko spojrzał na Wardesa.
-Co? Naprawdę?
-Odkąd jest tutaj świadek, możemy zaczynać.
Wardes wyciągnął swoją różdżkę, przyjął pozycje bojową z różdżką wycelowaną w Saito. Saito odpowiedział:
-Nie jestem tak niezawodny, więc nie wiem czy mam zaatakować lekko czy mocno?
Wardes odrzekł z śmiechem:
-Nie ma problemu, wal wszystkim co masz.
Saito dobył miecza i ruszył w stronę Wardesa z cięciem. Magiczny Rycerz zablokował ten atak różdżką. Obydwie bronie szczęknęły jak stal o stal, rozsypując iskry dookoła. Kiedy broń Wardesa była tylko małą różdżką, lecz zablokowała cios pochodzący z dużego miecza Saitta bez wysiłku. Można było myśleć, że Wardes się wycofa do tyłu, ale nikt się nie spodziewał, że dwa podmuchy wiatru silnego jak huragan zwiększą prędkość Wardesa, który spróbuje zaatakować Saito. Japoński chłopak użył wielkiej siły w atak, co spowodowało, że peleryna Wardesa zaczęła łopotać na wietrze. Kapitan w odwecie cofnął się do tyłu. Dlaczego on nie używa magii? myślał Saito. Derfingler mruknął:
-On patrzy się na ciebie z góry.
Saito zapłonął furią. Wardes ten drań, jest tak samo szybki jak ja, gdy używam mojej runy. Saito mógł wymieniać różnice pomiędzy Wardesem a Guichem.
-Magiczni Rycerze to nie osoby, które używają tylko magii.- powiedział Wardes z palcem na kapeluszu- Sposób rzucania zaklęć jest w pełni dostosowany do walki. Sposób w jaki trzymamy różdżki jest dostosowany do zmiany ich w miecz. A to wszystko dopełniamy magią. To jest podstawa bycia żołnierzem.
Saito nieznacznie schylił się i zaczął kręcić mieczem tworząc wiatr. Wardes najwyraźniej zrozumiał sposób ataku Saito. Zaczął blokować ataki bez oddychania.
-Jesteś naprawdę szybki; nikt nie może zaprzeczyć przyzywającemu, że naprawdę jesteś legendarnym chowańcem.- Blokując atak Saito, Wardes użył swojej różdżki i zamachnął się uderzając Saita w głowę. Z głową i nosem w płomieniach, Japoński chłopak zwalił się ziemię z łomotem.- Ale jesteś tylko szybki. Twoje ruchy są jak u amatora. Nie dasz rady pokonać prawdziwego maga.- Saito ruszył na Wardesa jak byk i zaczął kolejną szarżę. Jednakże Wardes cofnął się o krok, skoczył i po raz kolejny zwalił na ziemię Saito, tym razem używając magii.- Innymi słowy, nie jesteś w stanie ochronić Louise.
Tym razem Wardes rozpoczął atak, z prędkością niemożliwą dla osiągnięcia dla zwykłego człowieka. Gdy tylko Saito zrozumiał o co chodzi, otrzymał potężny atak.
-Dell yill soll la windy- Wardes zainkatował zaklęcie ze spokojem. Saito próbował zablokować ten atak jak dotychczasowo.
-Partnerze! Złe wieści! Magia nadchodzi!- powiedział Deflinger przerażony, gdy Wardes skończył inkantację zaklęcia.
BUM!
Nagle, wiatr utworzył niewidoczną siłę, która zmiotła Saito dobre 10 metrów w beczki po piwie, krusząc je. Kiedy Saito wylądował wypuścił miecz. Kiedy próbował go sięgnąć, Wardes stanął na nim i uderzył go różdżką. Derflinger powiedział:
-Zabieraj ze mnie stopę- ale Wardes nie zareagował i powiedział.- Wiesz już kto jest zwycięzcą a kto przegranym?
Saito spróbował, ale ból odebrał mu możliwość ruchu. Wtedy chłopak zobaczył, jak krew spływa mu po głowie.
Louise podeszła do Saita ze strachem.
-Rozumiesz Louise? On nie może cię obronić.- powiedział Wardes spokojnie.
-Ponieważ... czy nie jesteś dowódcą Magicznych Rycerzy? Sekretnej grupy broniącej księżniczkę? Czy to nie naturalne, że jesteś silny?
-To prawda, ale czy nie ruszasz do Albionu i prawdopodobne do walki? Kiedy zostaniesz otoczona przez silnych wrogów, planujesz powiedzieć im, że jesteśmy słabi, zostawcie nas w spokoju?
Louise zamilkła i spojrzała na Saita ze strachem. Z jego głowy płynęła coraz to nowsza krew. Mała dziewczyna wyciągnęła chusteczkę w panice, ale Wardes zatrzymał ją.
-Zostaw go, Louise.- I chwycił ją za rękę.
-Ale...
-Zostawmy go na razie.
Louise niepewnie zagryzła wargi na moment, pozwoliła się pociągnąć z Wardesem. Saito został sam. Na kolanach, nie mogąc się poruszać.
-Totalnia porażka. - zażartował Derflinger.
Saito nie odpowiedział. Przegrywając walkę, uczynił Louise bardzo smutną.
-Ale ten szlachcic był bardzo silny. Nie martw się tym partnerze, ten chłopak ma wielkie umiejętności. Może być nawet magiem klasy Kwadratu. Nawet jeżeli przegrałeś, to nie jest hańbiące.
Nawet jeżeli to była prawda, Saito nie odpowiedział. -Przegrana przed dziewczyną jest z pewnością podłym wydarzeniem. Ale nie wyglądaj na takiego załamanego, albo i ja zacznę płakać.... Hej, pamiętam coś, co to było? To wydarzyło się bardzo dawno temu... Ej! Czekaj!- Saito schował Derflingera do pochwy, który zamilkł. Otrzepując spodnie, chłopak zaczął stawiać ciężkie kroki. Tej nocy Saito patrzył na księżyc stojąc na balkonie. Guiche i jego towarzysze pili w barze na pierwszym piętrze. Następnego dnia mieli wyruszyć do Albionu, więc dzisiaj świętowali. Kirche również poszła na zaproszenia, ale on odmówił. Nasz bohater był załamany. Widocznie drużyna miała opuścić Tristain w dniu pełni księżyców; był to dzień, kiedy Albion był najbliżej kontynentu. Saito spojrzał na górę patrząc na morze gwiazd. Różowy księżyc skrywał się za białym. Tworzyło to jeden dwukolorowy księżyc. Księżyc przypominał mu o domu, o księżycu Ziemi. Załamany Saito nigdy nie przestawał mruczeć, że chcę wrócić do domu. Bez zrobienia tego, wielkie łzy wypływały z oczu Saito. Łzy spływały po policzkach i spadały na ziemię. Chłopiec nie przestwał płakać patrząc na księżyce. Wtedy usłyszał głos za plecami.
-Saito.- z tyłu stała Louise ze skrzyżowanymi ramionami.- z powodu porażki nie powinieneś płakać. To jest nieodpowiednie. - W odpowiedzi chłopak otarł twarz, nie chcąc, aby Louise zobaczyła jego łzy.
-Mylisz się? -W czym się mylę.
-Płaczę dlatego, że tęsknie za domem. Za Ziemią. Za Japonią.
Louise opuściła głowę.
-... Wiem, mój błąd. -I do tego traktujesz mnie jak psa.
-Mogę to robić, bo należę do szlachty. I jeżeli nie będę tego robić, zaczną się rozsiewać plotki.
-Więc, jaki jest sposób, abym wrócił do mojego świata. Naprawdę nie chcę przebywać w tym świecie nigdy więcej.-mruknął Saito nieprzyjemnym tonem wypływającym prosto z jego serca.
-...Co? Wiesz, że dla mnie również jesteś bardzo problematyczny.
-Skoro tak mówisz, pomóż mi znaleźć drogę powrotu. Obiecaj mi, że znajdziesz sposób i odeślesz mnie do mojego oryginalnego świata.
-Kiedy ta misja się skończy, znajdę sposób na wysłanie cię z powrotem do domu.
-Naprawdę?
Louise skinęła głową ze słodkim wyrazem twarzy i powiedziała:
-Jestem szlachcicem. Nie kłamię.
-Ale co się stanie, jeżeli nie znajdziesz drogi powrotnej?
twarz Louise lekko poczerwieniała i odpowiedziała:
-Jeżeli tak się stanie, zapytam cię o dalszą służbę.
-Nawet jeżeli wyjedziesz za mąż?
-Małżeństwo nie ma z tym nic wspólnego.- Louise spojrzała na Saito. On zaś skomentował to z lekkim sarkazmem.
-Ok, ok. Osoba taka jak ty z tak straszną osobowością jest wielką szczęściarą. Wychodzisz za mąż za szlachcica który jest cudowny.
Louise podniosła ramiona z cieniem złości.
-Co? Czy Kirche nie jest w tobie zakochana? Ta idiotka się w tobie zakochała. Zapomnij o tym. Nie ma znaczenia, co zostanie powiedziane, obydwaj jesteście idiotami i możecie stworzyć parę.
Spojrzeli w inne strony. Louise zamknęła oczy, uspokoiła się i powiedziała:
W skrócie, gdy jesteś w Halkeginia, jesteś moim towarzyszem. Więc bez względu na to czy wyjdę za mąż czy nie, twoim zadaniem jest chronienie mnie i robienia prania. No i inne rzeczy.
Saito spojrzał na Louise. Pod brzoskwiniowymi(różowymi) włosami, zielone oczy Louise płonęły w furii. Jej normalnie blada twarz, była również czerwona ze złości, a jej pomarszczone policzki wyglądały niesamowicie słodko. Na jej widok, serce Saito zaczęło bić jak szalone. Został okrzyczany przez Louise, ale nadal ona została piękna. Czy to może być prawda? Moje serce tak wali tylko dlatego, że jest tak ładna? Czuję, że to nie z tego powodu. Nie ważne jak ładna jest, jak słodka jest, kiedy słyszę tak bolesne słowa, moje serce nie powinno tak walić. Louise złożyła ręce. Czerwona Louise. Louise która się mną opiekowała. Louise która walczyła z golemem Fouquet ponieważ była przezywana zerem. Louise która sekretnie płakała, kiedy była przezywana zerem... Przypadkowo, Louise pokazała prawdziwą kombinację dziewczyny, czyli piękno, odwagę i dobroć. Saito zamyślił się głęboko. Więc dlaczego jest tak? Wreszcie zrozumiał dlaczego co noc patrzył w księżyc, a na dodatek nigdy nie myślał o domu. Ale teraz nie chciał poznać przyczyny. To naprawdę do bani. Dlaczego powinienem- Saito nie mógł powstrzymać się od myślenia w ten sposób. Spontanicznie Saito zapytał:
-Dlaczego po prostu nie pozostawisz Wardesowi chronienia ciebie?
-Niesamowite. Nadal rozpaczasz po porażce z nim?
Saito nie odpowiedział.
-Jesteś MOIM CHOWAŃCEM, prawda? Z powodu twojej porażki staniesz się silny. Takie przegrane spojrzenie hańbi nazwisko la Vallière.
Ale to nie była zwykła porażka. Przegrał na oczach Louise. Przegrał z narzeczonym Louise. Jak może pozostać silny? Saito zagryzł wargi i ze złością zamknął balkon. Louise powiedziała zezłoszczona:
-Ok. Rozumiem. Jeżeli tego chcesz, pozostaw Wardesowi chronienie mnie.
-Ok, może być- odpowiedział zjadliwie Saito. Louise jeszcze bardziej się zdenerwowała.
-Wardes jest bardzo porządną osobą. On mnie nie martwi. Może nie powinnam mówić ci o tym. Ale ci powiem. Zdecydowałam. Wyjdę za mąż za Wardesa.
Louise spojrzała na Saito. Ale on o to nie dbał, tylko milczał. Co? pomyślała Louise.
-Zamierzam wyjść za mąż za Wardesa.- powtórzyła Louise.
Ale Saito nic nie powiedział. Nadal milczał. Opuścił głowę we złości. Na początku Saito chciał coś powiedzieć, aby ją powstrzymać, ale w końcu nie pisnął ani słowa. Co? Czy nie chciałeś wejść do mojego łóżka? myślała Louise. Stała się jeszcze bardziej nieszczęśliwa, jako że jej duma ucierpiała. -Osoba taka jak ty powinna spędzić resztę życia patrząc się w księżyc!- krzyknęła Louise odchodząc.
W tym momencie...
-O RANY!- wrzasnął Saito.
Louise obróciła się. Ku jej zaskoczeniu coś pojawiło się zasłaniając księżyc tak, że nie było nic widać. Pod cieniem księżycem pojawił się gigant. Jeżeli przyjrzałbyś się mu bliżej, olbrzymi cień zmienił się w golema z kamienia. A osoba nim kierująca stała się...
-Fouquet!- krzyknęli jednocześnie Louise i Saito. Osoba siedząca na ramieniu golema odpowiedziała wesoło:
-Jestem zaszczycona. Pamiętacie mnie.
Miecz na ramieniu Saito zapytał:
-Nie powinnaś być w więzieniu?
Fouquet odkrzyknęła:
-Ktoś miał wielkie serce. Piękność jak jak powinna być wolna dla dobra świata. Więc pomógł mi uciec.
Było ciemno więc część ludzi nie miała jak tego zobaczyć, ale stała obok niej czarna figura w czarnej pelerynie szlachcica. Kim był ten człowiek który pomógł jej uciec. Szlachcic pomagał Fouquet w misji, ale pozostawał cichy. Ponieważ miał na sobie maskę, nikt nie mógł być tego pewny, ale prawdopodobne był to mężczyzna.
-... więc jesteś osobą, która nie potrafi zająć się sobą. Co ty tutaj robisz?- Saito wywijał mieczem w lewej ręce.
-Jestem tutaj, aby ci podziękować za długie wakacje, które mi dałeś. Jestem tutaj aby dać ci moje wyrazy uznania.- Fouquet zaniosła się śmiechem, kiedy golem zniszczył barierkę balkonu jednym uderzeniem. Barierka była zrobiona z solidnego kamienia, więc pokazywało to, że siła golema wzrosła znacznie.
-To jest kamień, nie ziemia. Więc uspokój się!
-Nikt nie będzie próbował być tutaj spokojnym!
Saito chwycił za rękę Louise i zaczął uciekać z pokoju, zbiegając po schodach na dół. Chwilę potem pomieszczenie stało się gruzowiskiem. Nagle grupa żołnierzy przybyła zaatakować Wardesa i drużynę, która piła w barze. Guiche, Kirche, Tabitha i Wardes używali magii, aby ich przegonić. Jednakże, było tam zbyt wiele ludzi. Przybyło wielu żołnierzy z La Rochelle. Widać było, że przegrywają. Kirche złamała jedną z nóg stołu. Zdecydowała użyć go jako tarcza przeciwko nadchodzącym wrogom. Atakujący używali bitewnej magii. Kiedy walczyli, obserwowali styl i zasięg Kirche oraz jej sojuszników. Wtedy zaczęli używać łuków i strzał zamiast magii. Wojownicy ukryci w ciemnościach mieli przewagę na polu walki.

ZnT02-147.jpg


Jeżeli ktokolwiek wstał, aby zainkantować zaklęcie, w jego stronę wystrzeliwany był grad strzał. Saito schylił się, skrył się za stołem-tarczą Kirche, dając jej znać, że Fouquet ich zaatakowała. Jednak widoczna była ogromna nogi giganta, więc zdawali sobie z tego sprawę. Inni szlachcice i goście chowali się za ladą i drgali ze strachu. Otyły karczmarz wykrzyczał do żołnierzy:
-Co robicie w mojej karczmie?!
Jedna ze strzał przebiła jego ramię, zwalając go na ziemię.
-To naprawdę problematyczne. - słysząc słowa Wardesa Kirchę skinęła głową.
-Ta banda nie przybyła tutaj tylko z powodu niewielkiego rabunku.
-Może Fouquet i Albiońska szlachta za tym stoi?
Kirche podniosła swoją różdżkę i mruknęła:
-...Ci chłopcy planują użyć naszej magii, aby nas wyczerpać. Wtedy przyjdą tutaj po pieniądze. Co możemy zrobić?
-Moje Valkyrie nas obronią.
-Guiche, twoje Valkyrie są tylko małym oddziałem, a to są wytrenowani najemnicy.
-Nigdy się nie dowiemy, jeżeli nie spróbujemy.
-Ale Guiche, jeżeli dojdzie do walki, jestem lepiej wyszkolony od ciebie.
-Ale ja jestem synem generała Gramonta, jak mógłbym przegrać z tą bandą niedzielnych żołnierzy?
-To jest niemożliwe. Szlachta Tristain tylko twardo trzyma się własnych słów, ale ich rzeczywiste możliwości bojowe są dość słabe.
Guiche wstał, przygotowując się do rzucenia czaru. Ale Wardes powstrzymał go, chwytając go za koszulkę.
-Wszyscy słuchajcie uważnie- szepnął Wardes. Saito i reszta zamilkła, aby słuchać.- Uda się nam wykonać misję, jeżeli połowa z nas dotrze bezpiecznie do celu.
W tym momencie sprytna Tabitha zamknęła książkę i spojrzała na Wardesa. Dziewczyna wskazała na siebie, Kirche i Guiche różdżką i powiedziała jedno słowo:
-Przynęta.- wtedy wskazała na Saito, Wardesa i Louise- idźcie do portu.
-Kiedy?- zapytał Wardes.
-Zdobędziemy go dla was teraz.
-Tak jak planowaliśmy chwilę wcześniej, cofnijcie się do tylnego wyjścia.
-Ah? AH! - Saito i Louise krzyknęli w zaskoczeniu. -To jest najlepsze wyjście biorąc pod uwagę sytuację; powinniśmy móc ich zdezorientować. Używając wypracowanego czasu, powinniśmy dać radę uciec do portu.
-Ale... Ale...
Saito spojrzał na Kirche. Dziewczyna mierzwiła sobie włosy i powiedziała:
-Nie możemy pomóc. Naprawdę nie chcemy ruszać z tobą do Albionu.
Guiche powąchał różę.
-Heh, prawdopodobne tutaj umrę. Co wtedy się stanie? Jeżeli umrę, nie będę mógł znowu spotkać Księżniczkę Henriettę.
Tabitha skinęła na Saito.
-Ruszaj.
-Ale...
Wtedy Kirche popchnęła Saito i powiedziała:
-Ok, ruszaj. Kiedy wrócisz... Pocałuję cię.- wtedy spojrzała na Louise- Ah, Louise, proszę nie miej żadnych mylnych interpretacji na temat tego. Nie robię za przynętę dla ciebie.
-Wiem, wiem!- jednakże kiedy to powiedziała, Louise nadal miała opuszczoną głowę w szacunku salutując Kirche i reszcie. Saito i jego drużyna pochyliła się do ziemi i zaczęła biec. Strzały latały w ich kierunku, ale wiatr z różdżki Tabithy skutecznie ich ochraniał przed ranami. Drużyna uciekła z baru przez kuchnię. Za nimi rozległa się eksplozja.
-... Zobaczcie jak to się zaczęło- powiedziała Louise Wardes przykucnął przy drzwiach i nasłuchiwał jaka sytuacja panuje na zewnątrz.
-Wygląda na to, że nie ma tam nikogo.
Otwierając drzwi, trzy osoby wyszły na ciemną ulicę La Rochelle.
-Port jest w tą stronę
Wardes prowadził, Louise szła za nim. Na końcu szedł Saito. W świetle księżyca, trzy cienie poruszały się blisko siebie.


Przekład

Tłumaczenie wykonał Someone. W razie jakichkolwiek wątpliwości pisz śmiało na: [email protected].
Poprzednia wersja tłumaczenia: Faust


Cofnij do Rozdziału 4 z Tomu 2 - Port La Rochelle Powrót do strony głównej Skocz do Rozdział 6 z Tomu 2 - Biały kraj