Zero no Tsukaima wersja polska Tom 3 Rozdział 1

From Baka-Tsuki
Revision as of 00:07, 28 March 2009 by Egaro (talk | contribs)
Jump to navigation Jump to search

Rozdział pierwszy: Pochodzenie Zera

Uwaga - tłumaczenie na podstawie PREVIEW


Tristański pałac królewski usytuowany był na końcu ulicy Bourdonne. Przed pałacową bramą, teren patrolowali z siodeł swoich magicznych rumaków żołnierze Magicznej Gwardii. Dwa lub trzy dni temu zaczęła rozchodzić się po mieście plotka o zagrażającej wojnie. Plotkowano, że arystokratyczna frakcja która podbiła Albion, „Rekonkwista”, jest gotowa najechać Tristain.

Dlatego też nastrój żołnierzy pilnujących otoczenie był gniewny. Na niebie ponad królewskim pałacem, zakazano latać magicznym bestiom i statkom, a ludzie którzy przechodzili przez bramę byli szczegółowo sprawdzani.

Krawcy, cukiernicy, handlarze byli zatrzymywani w bramie i badani gruntownie, aby zapobiec dostaniu się do środka magicznie zamaskowanym przez iluzję lub kontrolowanym urokiem ludziom.

Z powodu tych okoliczności, gdy na niebie ponad pałacem pojawił się smok, garnizon Magicznej Gwardii wszczął alarm.

Magiczna Gwardia składała się z trzech oddziałów, każdy pilnował pałacu na zmianę. Podczas gdy jeden był na służbie, pozostałe odpoczywały lub ćwiczyły. Dzisiaj służbę pełnił oddział Mantikor.

Na grzbietach swoich wierzchowców, szlachcice lecieli w kierunku smoka, który pojawił się nad pałacem królewskim.

Siedziało na nim pięć postaci, a ponadto w paszczy trzymał wielkiego kreta.

Magiczni Gwardziści ostrzegli, że jest to strefa zakazana do lotów, jednak smok ignorując ostrzeżenia, wylądował na pałacowym dziedzińcu.

Na szczycie siedzieli: ładna jasno różowowłosa dziewczyna, wysoka ruda pani, blondynek, mała drobna dziewczynka w okularach i chłopak o czarnej czuprynie. Chłopak dźwigał na ramieniu długi miecz.

Gwardziści mantikor szybko otoczyli smoka i równocześnie wyciągnęli podobne do rapierów różdżki, przyjmując postawę gotowości do rzucenia zaklęcia.

Postawny czerwono wąsy dowódca, ryknął do podejrzanych intruzów:

- Rzucić różdżki!

Natychmiast oblicza intruzów stały się wrogie, ale błękitno włosa dziewczyna potrząsnęła głową.

- Pałac królewski.

Grupa pokiwała głowami z niechęcią i jak nakazano, rzuciła swoje różdżki na ziemię.

- Niebo nad pałacem jest obecnie strefą zakazaną do lotów. Nie wiedzieliście o tym?Jasnoróżowowłosa dziewczyna lekko zeskoczyła ze smoka i przedstawiła się stanowczym głosem:

- Nie jestem nikim podejrzanym. Jestem trzecią córką Diuka de la Valliere, Louise Françoise. Żądam audiencji u jej wysokości księżniczki.

Dowódca podkręcał wąsy, przyglądając się uważnie dziewczynie. Znał Diuka Valliere i jego żonę. Byli oni bardzo sławnymi arystokratami. Komendant opuścił swoją różdżkę.

- Jesteś trzecią córką Diuka de la Valliere?

- Oczywiście.

Louise wspięła się na palce wlepiając wzrok w oczy dowódcy.

- Widzę... Rozpoznaję, że masz oczy podobne do matki. Jaki jest cel twojej wizyty?

- Obawiam się, że nie mogę ci tego powiedzieć. To tajemnica.

- W takim razie, muszę odmówić twojemu żądaniu. Zezwolić na audiencję bez podania celu, chyba postradałaś rozum!

Odpowiedział gniewnie dowódca.

- Tajemnica nie jest czymś, co można powiedzieć komukolwiek!

Wykrzyknął Saito zeskakując ze smoka.

Dowódca przyjrzał mu się. Miał młodą twarz. Ubrany był w strój jakiego nigdy wcześnie nie widział. Niski nos. Żółta skóra. Wielki miecz przewieszony przez plecy. Nie było jasne z jakiego kraju pochodzi, ale jedno było pewne – nie był szlachcicem.

- Co za ordynarny prostak. Nie tak sługa powinien mówić do arystokraty. Milcz.

Oczy Saita zwęziły się i odwrócił się do Louise. To było już dla niego za wiele. Naprawdę nie był sługą, a raczej chowańcem, ale pogardliwy ton głosu dowódcy rozjuszył go. Chwytając rękojeść Derfa ponad ramieniem, Saito odwróciwszy się do Louise zapytał.

- Hej, Louise. Mogę zająć się tym gościem?

- Samochwała. Tylko dlatego że pokonałeś Wardesa, nie oznacza że możesz być tak arogancki.

Podsłuchując tą rozmowę oczy dowódcy rozszerzyły się. Wardes? Wardes, wicehrabia Wardes, komendant oddziału Gryfów? Pobity? Co to znaczy? Porzucając te rozważania, dowódca uniósł swoją różdżkę ponownie.

- Kim do diabła jesteście? Bez względnie nie mogę pozwolić wam na widzenie z Jej Wysokością.

Dowódca mówił głośno twardym tonem.

Sytuacja szybko wymykała się spod kontroli. Louise wpatrywała się w Saito.

- C-Co?

- Przez ciebie i tą twoją paplaninę myślą że jesteśmy podejrzani!

- To wszystko z powodu zarośniętego faceta i jego cholernych manier!

- Zamknij się. Powinieneś trzymać gębę na kłódkę!

Obserwując scenę przed sobą, dowódca szybko ocenił sytuację. Magiczna gwardia otaczająca grupę natychmiast uniosła różdżki.

- Aresztować ich!

Po rozkazie dowódcy, gwardziści-magowie rozpoczęli inkantację gdy nagle...

W bramie pałacu pojawiła się osoba odziana w purpurowy płaszcz. Zobaczywszy Louise otoczoną przez Magiczną Straż, rzuciła się ku niej w szalonym biegu.

- Louise!

Widząc biegnącą postać Henrietty, twarz Louis rozpromieniła się niczym róża.

- Księżniczka!

Pod uporczywym spojrzeniem Magicznej Straży, obie objęły się i uściskały.

- Ah, wróciłaś cała, jakże się cieszę. Louise, Louise Françoise…

- Księżniczko...Oczy Louise zaczęły łzawić.

- List... jest bezpieczny.

Sięgając do kieszonki w staniczku, Louise delikatnie wyjęła list. Henrietta skinęła głową i energicznie ścisnęła dłoń Louise.

- Jesteś moją najlepszą przyjaciółką.

- To zbyt uprzejme słowa Księżniczko.

Jednakże zauważywszy brak Walesa w grupie, oblicze Henriety stało się ponure.

- Domyślam się, że... Książę Wales poświęcił się dla swojego królestwa.

Louis zamknęła oczy i spokojnie pokiwała głową.

- ...Ale co z wicehrabią Wardesem? Nie widzę go, czyżby pojechał inną drogą? Lub... może... zginął z ręki wroga? Ale gdyby to był wicehrabia, nie powinniście...

Twarz Louise stała się sroga.

Z dużą trudnością, Saito wyjaśnił Henrietcie.

- Wardes był zdrajcą, Księżniczko.

- Zdrajcą?

Cień zaczął wkradać się na oblicze Henrietty.

Zauważywszy utkwione spojrzenia Magicznej Straży wokół, Henrietta szybko wyjaśniła.

- Oni są moimi gośćmi, dowódco.

- Rozumiem.

Słysząc to dowódca cofnął swoją różdżkę, nieco niechętnie i nakazał zrobić to samo żołnierzom.

Henrietta ponownie zwróciła się do Louise.

- Co dokładnie stało się w czasie waszej wyprawy? ... Jednakże, chodźmy kontynuować rozmowę do moich pokoi. Pozostali proszę niech odpoczną w innych pomieszczeniach.

Zostawiwszy Kirche, Tabithe i Guiche w poczekalni, Henrietta zaprowadziła Saito i Louise do swoich prywatnych apartamentów. Henrietta usiadła na małym filigranowym krześle, a łokcie oparła na biurku.

Louise wyjaśniła całą sytuację Henriecie.

Jak Kirche i pozostali dołączyli do wyprawy.

O wsiadaniu na statek do Albionu i późniejszym ataku piratów.

I o tym że przywódcą piratów był Książę Wales.

I jak mimo oferty ucieczki, odmówił.

Jak... z powodu ślubu z Wardesem, spóźnili się na statek.

I że w środku ceremonii ślubnej Wardes nagle okazał swe prawdziwe oblicze... zabijając Księcia Walesa i wyrywając list z rąk Louise... Który został szybko odzyskany.

O ambicji „Rekonkwisty”... aby zjednoczyć całą Halkeginie, w celu wyzwolenia Świętej Ziemi od Elfów.

Jednakże... alians pomiędzy Tristain i Germanią jest bezpieczny, Henrietta ciągle lamentowała.

- Wicehrabia był zdrajcą... Jak to możliwe? Zdrajca wewnątrz Magicznej Straży...

Wpatrując się w list do Walesa, który sama napisała, łzy spływały po jej policzkach.

- Księżniczko.

Louise delikatnie chwyciła dłoń Henrietty.

- To ja doprowadziłam do śmierci Księcia Walesa. Nie ważne jak to przedstawiacie, to ja wybrałam zdrajcę na posłańca...

Saito potrząsnął głową.

- Książę już wcześniej postanowił zostać w swoim królestwie. To nie był błąd Waszej Wysokości.

- Louise, czy na końcu przeczytał mój list?

Louise kiwnęła głową.

- Tak księżniczko. Książę Wales przeczytał list od Waszej Wysokości.

- A więc, Książę Wales mnie nie kochał.

Henrietta żałośnie pokręciła głową.

- ...Nawet po przynagleniu Księcia do ucieczki?

Henrietta kiwała głową podczas smutnego wpatrywania się w list.

Louise zacytowała słowa Walesa. Uparcie mówił „Henrietta nie powinna nakłaniać mnie do ucieczki”. To było, jak Louise się domyślała – kłamstwo.

- Ahh, z twoją śmiercią zgasła wszelka nadzieja. Co ze mną, moją straconą miłością?

Henrietta mamrotała w oszołomieniu.

- Czy honor był ważniejszy ode mnie?

Ale Saito doszedł do innego wniosku. Wales nie poległ dlatego, że próbował bronić swój honor. Raczej, poległ aby nie przysporzyć Henrietcie kłopotów... i pokazać zdrajcą że z królewskimi rodzinami Halkeginii nie można sobie pogrywać.

- To nie tak jak myślisz Księżniczko. Nie chciał sprowadzić na Tristain żadnych problemów, dlatego pozostał w kraju. Tak ja to rozumiem.

Henrietta spojrzała na Saito obojętnie.

- Aby nie sprawić mi kłopotów?

- Ucieczka, jak Książę powiedział, mogła dać doskonały pretekst zdrajcom do najazdu.

- Nawet jeśli Książę Wales nie zbiegł tutaj, oni wciąż mogą nas najechać. Ale bez przyczyny napadu, pokój może być utrzymany. Kosztem swojego życia, zapobiegł wybuchowi wojny.

- ... Nawet wtedy, wciąż nie chciał spowodować problemów. Najpewniej...

Henrietta zapatrzyła się w krajobraz za oknem.Saito powoli powtórzył zapamiętane słowa.

- Walczyć dzielnie, ginąć z odwagą. To... prosił bym przekazał.

Henrieta odpowiedziała posępnym uśmiechem. Kiedy księżniczka, śliczna jak delikatna róża, robi coś takiego, wtedy także powietrze staje się cięższe. Serce Saito przeszył ból.

Spoczywając łokciami na blacie obok ładnych marmurowych figurek, Henrietta ponuro zapytała.

- Walczyć dzielnie, ginąć z odwagą. To twoje prawo jako mężczyzny. Ale co z tymi których pozostawiasz, co oni mają zrobić?

Saito zamilkł. Nie miał nic do powiedzenia. Opuściwszy głowę z zażenowaniem uderzał butem o kanapę.

- Księżniczko... gdybym tylko próbowała usilniej przekonać Księcia Walesa...

Henrietta wstała i objęła ręce mamroczącej Louise.

- W porządku Louise. Doskonale wypełniłaś misję odzyskując list. Nie powinnaś o nic więcej się martwić. Ja nie prosiłam cię o nakłonienie go do ucieczki.

Henrietta roześmiała się.

- Usunąwszy przeszkodę która mogła uniemożliwić małżeństwo, nasz kraj może wejść w przymierze z Germanią. W tej sytuacji, Albion nie może nas tak łatwo zaatakować. Kryzys został zażegnany, Louise Françoise.

Henrietta powiedziała to tak jasno, jak było to możliwe.

Louise wyjęła z kieszeni Rubin Wody który dała jej Henrietta.

- Księżniczko, proszę zwracam go tobie.

Henrietta pokręciła głową.

- Zatrzymaj go, proszę. To wszystko co mogę zrobić aby wyrazić moją wdzięczność.

- Nie śmiem przyjąć takiego skarbu.

- Za taką lojalność powinno się odpowiednio nagradzać. Wszystko w porządku, zabierz go.

Louise ukłoniła się i włożyła go na palec.

Widząc to Saito przypomniał sobie o pierścieniu który zdjął z ręki Księcia Walesa. Wyjąwszy go z tylnej kieszeni spodni położył na ręce Henrietty.

- Księżniczko, to pamiątka od Księcia Walesa.

Przyjmując pierścień, Henrietta wstrzymała oddech ze zdumienia.

- Czy to nie Rubin Wiatru? Dostałeś go od Księcia Walesa?

- Tak. W chwili śmierci dał mi go prosząc o przekazanie Waszej Wysokości.

File:Znt03-023.jpg
"Henrietta włożyła Rubin Wiatru na swój palec"

W rzeczywistości, Wales był już martwy kiedy Saito zdjął go z palca... ale nie mógł tego powiedzieć. Gdyby powiedział to w ten sposób, mogło by ukoić ból w sercu Henrietty, chociażby troszeczkę.

Henrietta włożyła Rubin Wiatru na swój palec. Ponieważ był zrobiony dla Walesa, na palec Henrietty był za duży... Ale gdy wyszeptała zaklęcie „zmniejszania”, pierścień zaczął się kurczyć i kurczyć, aż wkrótce pasował do palca jak ulał. Henrietta z miłością pogładziła Rubin Wiatru. Odwróciwszy się do Saito, obdarzyła go nieśmiałym uśmiechem.

- Dziękuję łaskawy chowańcu.

Smutny uśmiech wypełniony nieszczęściem, a teraz także uśmiech wdzięczności. Tak był on szlachetny, że Saito oniemiał.

- Ten człowiek zginął mężnie, prawda?

Saito kiwnął głową.

- Tak było.

Henrietta wpatrując się w lśniący Rubin Wiatru, powiedziała.

- W takim razie... Ja też będę żyła mężnie.


* * *


W czasie lotu z pałacu do Akademii Magii, Louise pozostawała milcząca. Nie ważne, jak mocno Kirche prosiła Louise i Saito o wyjawienie treści listu Walesa, obydwoje milczeli.

- Oi, c’mon, nie chcecie w końcu powiedzieć mi co to była za misja? I że wicehrabia był zdrajcą, to wszystko takie tajemnicze.

Kirche spojrzała na Saito płomiennym wzrokiem.

- Jednakże, kochanie zaatakowałeś go?

Saito, spojrzawszy na twarz Louise, pokiwał:

- T-tak. Ale uciekł...

- To wciąż jest niezłe osiągnięcie! Hej, a co to była za misja?

Saito pochylił głowę. Louise była bardziej milcząca i nic nie mówiła. Kirche zmarszczyła czoło i odwróciła się do Guiche.

- Hej Guiche!

- Co?

Ze sztuczną różą w ustach, zdezorientowany Guiche, obrócił się.

- Czy wiesz co była w liście po zdobycie którego wysłała nas Księżniczka Henrietta?

Guiche zamknął oczy mówiąc:

- Nie mam pojęcia. Tylko Louise wie.

- Louise Zero! Dlaczego mi nie powiesz?! Hej, Tabitha! Co o tym myślisz? No dobrze, widzę że jestem traktowana jak idiotka.

Kirche trąciła czytającą książkę Tabię. Ta w wyniku tego potrząsania, cała się kiwała.

Całe to kołysanie powodowane przez Kirche, sprawiło, że smok stracił równowagę i gwałtownie zwolnił. Siedzący na jego końcu Guiche, także stracił równowagę i spadł. Lecąc w dół krzyknął „Gaaaaaa”, ale ponieważ był to Guiche, nikt tego nie zauważył. W połowie drogi, wyciągnął różdżkę i używając „Lewitacji” spłynął powoli w dół, o włos unikając śmierci.

Również Louise straciła równowagę, ale Saito sięgnął delikatnie i chwycił ręką jej talię, podtrzymując ją. Widząc rękę na swoim pasie, Louise zarumieniła się. „Tego ranka gdy opuszczaliśmy Albion, Saito pocałował mnie. Wtedy udawałam że śpię.”

„Dlaczego? Dlaczego udawałam śpiącą?”

„Może to miłość... Jednak, nie chcę przyznać się do tej myśli, bo Saito jest moim chowańcem, a co więcej nie jest arystokratą.”

Kochać kogoś kto nie jest szlachetnie urodzony było nie do pomyślenia. „Szlachta i plebejusze to są różni ludzie”... Louise dorastała słysząc takie słowa i jej niepokój przerodził się w zakłopotanie. Nieważne czy te uczucia są prawdziwe czy nie, należy to zostawić a odpowiedź znaleźć później.

Czując że ręka przesuwa się wokół talii, Louise krzyknęła gniewnie:

- J-jeśli będziesz zbyt śmiały, to się rozgniewam!

- Wyglądało że spadasz. Tak jak Guiche.

Odpowiedział Saito, a jego twarz zarumieniła się także.

- W porządku, jeśli Guiche spadł – to tylko Guiche.

Stan Louis wciąż powodował zakłopotanie.

- Nawet jeśli spadł, nic mu nie będzie. Problemem będzie jeśli ty spadniesz, bo nie możesz używać magii.

- Jesteś tylko chowańcem i śmiesz obrażać swojego mistrza?

Louis ostro wciągnęła powietrze i szybko odwróciła wzrok. Jednakże nie wyglądała na zagniewaną.

- Stajesz się zbyt śmiały. Hum.

Chociaż Louise narzekała i skarżyła się nie próbowała odrzucić ręki Saito. Wręcz przeciwnie, pochyliła się i przytuliła do niego. Jednak nadal pozostała odwrócona. Saito rzucił szybkie spojrzenie na twarz Louise. Jej białe policzki były lekko zaróżowione i delikatnie przygryzała dolną wargę. Chociaż Henrietta była piękna... Louise była niewiarygodnie słodka, pomyślał.

Rękę obejmującą talię, przyciągnął bliżej. I poczuł jak jej pas i uda opierają się o niego.

Właśnie wtedy Kirche odwróciła się i wymruczała.

- Od kiedy jesteście tak razem?

Nagle zrozumiawszy jak rzecz wygląda, Louise zarumieniła się wściekle czerwono i pchnięciem zrzuciła rozmarzonego Saito.

- Nic się nie stało! Idiota!

Krzyk niósł się za Saitem gdy spadał, ale zanim rozbił się o ziemię, Tabitha, która czytała książkę, nieznacznie pokręciła ręką i rzuciła na niego czar „Lewitacja”. Dzięki temu wylądował delikatnie na równinie. Tam zobaczył Guiche, który spadł wcześniej, idącego drogą przez łąkę z zawziętym wyrazem twarzy.

Guiche zatrzymał się i zwrócił do Saito swoją zwykłą snobistyczną manierą.

- Także spadłeś?

Saito odpowiedział zmęczonym głosem.

- Zostałem zepchnięty.

- O-oni nie zawrócą, nieprawdaż?

Saito spojrzał w niebo. Smok szybko znikał za horyzontem.

- ...Na to wygląda.

- Dobra, przespacerujmy się. Na piechotę zajmie nam to pół dnia.

Z przygnębionym spojrzeniem Guiche zaczął iść. Saito nie był pewien czemu, ale poczuł że jest pod jego wrażeniem.

- Tak przy okazji, ty... to znaczy... Jest coś o co chciałbym cię spytać. Tylko proszę odpowiedz mi.

Guiche mamrotał do Saito jakby grał na sztucznej róży.

- Hhhhh?

- Czy Jej Wysokość...no... mówiła coś o mnie? Czy to prawda, że nagrodzi mnie za misję, listem z obietnicą tajnej schadzki?

Przez moment Saito poczuł politowanie dla Guiche. Henrietta nawet nie wspomniała o liście „G” od imienia Guiche w czasie rozmowy.

- Chodźmy.

Udając że nic nie słyszał, Saito przyśpieszył chód. Guiche zaczął go gonić.

- Czy plotka jest prawdziwa?

- Dalej, idź że. To dobre dla zdrowia.

- C-co, t-ty, Jej Wysokość, ja...

W ciepłych promieniach słońca, dwójka kontynuowała marsz do Akademii Magii.


* * *


Forteca Newcastle, znana jako wielka warownia, obecnie była w ruinie. Chociaż oparł się rozpaczy, przedstawiał sobą katastrofalny widok.

Mury zamku po wielokrotnych atakach zaklęciami i ogniem armatnim, obróciły się w stos gruzu a wokół walały się spalone nie rozpoznawalne zwłoki. Mimo że, oblężenie było krótkie, rebelia - nie, ponieważ Albion stracił króla, „Rekonkwista” powołała nowy rząd – poniesione szkody były niewyobrażalne. Trzystu żołnierzy armii królewskiej na dwa tysiące zabitych rebeliantów. I cztery tysiące rannych. Widząc to, trudno zrozumieć czy było to zwycięstwo.

Forteca położona była na samym skraju latającego kontynentu, więc atak był możliwy tylko z jednego kierunku. Zanim siłą „Rekonkwisty” udało się odrzucić straż zostali wielokrotnie ostrzelani zaklęciami i ogniem armatnim, ponosząc ogromne straty.

Jednakże wygrali, przewagą ilości ludzi. Poza murami zamku obrona była słaba. Magowie królewskiej armii, zostali wystawieni do walki z żołnierzami. Ale ilość magów była niewystarczająca przeciw wojskom „Rekonkwisty”; stopniowo byli zabijani jeden po drugim i wszyscy polegli.

Chociaż straty zadane wrogowi były wielkie... ceną była zagłada królewskiej armii. Dosłownie zagłada. Ponieważ rojaliści walczyli do ostatniego żołnierza.

Jednym słowem, decydująca bitwa w wojnie domowej w Albione, oblężenie fortecy Newcastle, walka przeciwko sto lub więcej razy silniejszemu przeciwnikowi, ze zniszczeniami wartymi dziesięciu takich armii... stała się legendą.


* * *


Dwa dni po zakończeniu wojny domowej, pod jaśniejącym słońcem, pomiędzy zwłokami i kamieniami, wysoki arystokrata badał dawne pole bitwy. Jego kapelusz był przechylony na bok i ubrany był niezwykle jak na Albion, w mundur Królewskiej Magicznej Gwardii Tristain.

To był Wardes.

Za nim stała kobieta mag w kapturze naciągniętym po oczy.

Była to Fouquet Krusząca Ziemię.

Uciekła do Albionu na statku z La Rochelle. Do Wardesa dołączyła ostatniej nocy w barze Rondei Nium w stolicy Albionu, a teraz przybyła na pole bitwy pod Newcastle.

Wokół nich żołnierze „Rekonkwisty” pilnie polowali na bogactwa. Głośne okrzyki radości dochodziły z pobliskiego skarbca, gdy jakaś grupa znalazła złote monety. Najemnik z włócznią na ramieniu, obracał zwłoki obok, a następnie wpychał je na stos obok śmietnika jak dekorację ogrodu. Kiedy znalazł magiczną różdżkę krzyczał z radości.

Fouquet, obserwująca tą scenę z dezaprobatą, cmoknęła z niesmakiem.

Zauważywszy jej reakcję, Wardes zaśmiał się chłodno.

- Cóż złego robią twoi koledzy polujący na klejnoty Fouquet Krusząca Ziemię? Okradanie arystokratów z ich skarbów nie było twoim zajęciem?

- Nie porównuj mnie z nimi. Nie jestem zainteresowana klejnotami z ciał zmarłych.

- Złodziej ze złodziejską etyką.

Wardes zaśmiał się.

- Nie interesuje mnie to. Kradłam cenne skarby tylko dlatego, że uwielbiam widok szaleństwa na twarzach dostojników. Ale ci ludzie...

Fouquet patrzyła kątem oka na trupa królewskiego maga strażnika.

- Dobrze, dobrze, nie denerwuj się.

- Przypuszczam że królewscy dostojnicy Albionu są twoimi wrogami. Czyż nie w imieniu królewskiej rodziny, zhańbiona została twoja rodzina?

Słysząc przesadne słowa Wardesa, Fouquet odzyskała spokój i potakując odpowiedziała chłodno.

- W porządku. Zdarzył się wypadek.

Wardes odwrócił się. Dolna część lewego ramienia była odcięta. Rękaw munduru trzepotał na wietrze.

- Wygląda, że walka dla ciebie była podobnie przykra.

Wardes odpowiedział niezmienionym tonem:

- Ramię za życie Walesa, to raczej niska cena.

- Musi być kimś, ten „Gandalfr”, skoro tak szybko odciął ramię tobie, magowi klasy kwadratu.

- Zlekceważyłem go, bo był plebejuszem.

- Nie mów tak. On zniszczył nawet mojego golema. Jednakże nic w tym zamku nie powinno przetrwać.

Gdy Fouquet to powiedziała, Wardes uśmiechnął się zimno.

- Przede wszystkim on jest Gandalfrem. Oddział który atakował zamek nie zameldował aby walczył przeciwko takiej osobie. Może, podczas naszej walki zużył całą swoją energię i ukrył się wśród plebsu. Prawdopodobnie żołnierz, który go zabił, nawet nie zauważył, że był on legendarnym chowańcem.

Nieprzekonana Fouquet parsknęła. Obraz Saito, silnego chłopca, przemknął przez jej myśli. Czy mógł naprawdę tak zwyczajnie zginąć?

- A gdzie jest list?

- Gdzieś tutaj.

Ward wskazał laską grunt. To miejsce jeszcze dwa dni temu było kaplicą. Miejscem gdzie Wardes i Louise próbowali wziąć ślub. Miejscem gdzie Wales stracił życie. Jednakże teraz było kupą gruzu.

- Hmm, ta dziewczyna la Valliere... twoja była narzeczona, miała list w kieszeni?

- Zgadza się.

- Pozwoliłeś jej umrzeć? Nie kochałeś jej?

- Kochałeś, nie kochałeś, zapomniałem już o takich sentymentach.

Neutralnym głosem odrzekł Wardes.

Przyciągnął laskę do siebie i zaintonował zaklęcie. Pojawiło się małe tornado i zaczęło rozpraszać gruz wokół. Zaczęła pojawiać się stopniowo podłoga kaplicy. Pomiędzy obrazem Założyciela Brimira a krzesłem, leżało ciało Walesa. O dziwo, było nienaruszone.

- Spójrz, czyż to nie nasz ukochany Książę Wales?

Zdziwionym głosem powiedziała Fouquet, która jako jedyna z dostojników Albionu, pamiętała twarz Walesa.

Wardes nawet nie spojrzał na zwłoki, tego którego osobiście zamordował, szukał za to uważnie ciał Louise i Saito. Jednakże... ich zwłok nigdzie nie było widać.

- Jesteś pewien, że naprawdę tutaj zginęli?

Mrucząc, Wardes rozpoczął dokładne przeszukiwanie otoczenia.

- Hmm... Spójrz, czy to nie jest „Wizyta Założyciela Brimira” George de la Tur?

Fouquet podniosła obraz z podłogi.

- Myślę, że to reprodukcja. Mm, pomyśl, ta kaplica zamkowa musiała być wybudowana ku jego czci... Hmm?

Fouquet po zabraniu obrazu z podłogi, odkryła pod nim szeroki otwór i zawołała Wardesa.

- Hej, Wardes, Co to za dziura?

Wardes z podniesionymi brwiami przykucnął i spojrzał w otwór, który wskazywała Fouquet. Zrozumiał, że ta dziura musiała być wydrążona przez ogromnego kreta, chowańca Guiche. Na swoich policzkach czuł chłodny powiew dochodzący z dołu.

- Czy to możliwe, że przez ten otwór oboje, najmłodsza córka Valliere i Gandalfr, uciekli?

Zauważyła Fouquet i była to prawda. Twarz Wardesa skrzywiła się z wściekłości.

- Czy mamy ścigać ich dalej?

- To zbędne. Jeśli dochodzi wiatr ze środka, to musi znaczyć że przekopali się na wylot.

Odpowiedział Wardes wściekle. Widząc go takim, Fouquet wyszczerzyła zęby.

- Widzę, że jesteś zdolny do jakichś odruchów. A ja myślałam że jesteś człowiekiem bez uczuć jak gargulec... Czemuż to takie emocje pojawiły się na twojej twarzy? - Zażartowała.

Słysząc to, Wardes wstał.

Kiedy tak rozmawiali, z oddali podszedł do nich mężczyzna.

Przemówił pogodnym, czystym głosem.

- Wicehrabio! Wardes! Czy znalazłeś już list? Ten... co to było... aha, list miłosny, od Henrietty do Walesa, zbawienie które może zapobiec związkowi Germanii i Tristain. Czy znalazłeś go?

Kręcąc głową, Wardes odpowiedział przybyszowi.

Człowiek był w połowie trzydziestki. Nosił okrągły kapelusz i zielony płaszcz. Na pierwszy rzut oka można by powiedzieć, że był duchownym. Jednakże troszeczkę podobny był do żołnierza, z długim orlim nosem i inteligentnymi niebieskimi oczami. Z pod brzegu kapelusza wyglądały loki blond włosów.

- Wasza Ekscelencjo, wydaje się, że list wyślizgnął się tą dziurą. To ja popełniłem pomyłkę. Głęboko żałuję za mój błąd. Proszę, wymierz mi karę, jaką uznasz za stosowne.

Wardes klęknął, pochylając głowę.

Człowiek nazwany „ Ekscelencjom”, z przyjacielskim uśmiechem, zbliżył się do Wardesa i poklepał go po plecach.

- Co ty mówisz? Wicehrabio Wykonałeś znaczącą pracę! Samodzielnie pobiłeś dzielnego generała wroga! Ah, czy tam, to nie nasz drogi Książę Wales? Bądź dumny! Ty go pokonałeś! Podobno nienawidził mnie głęboko... ale widząc go w takim stanie, czuję rodzaj dziwnego pokrewieństwa. Ahh, prawda. Martwy, staje się wszystkim przyjacielem.

Policzki Wardesa cofnęły się odrobinę, gdy zauważył sarkazm na końcu wypowiedzi. Szybko odzyskał opanowanie i powtórzył swoje przeprosiny najwyższemu przełożonemu.

- Jednak misja zdobycia listu Henrietty, który Wasza Ekscelencja tak pożądał, skończyła się porażką. Przepraszam, że nie byłem wstanie sprostać oczekiwaniom Waszej Ekscelencji.

- Nie gryź się. W porównaniu do powstrzymania porozumienia, zabicie Walesa było dużo ważniejsze. Marzenie jest czymś, co musi być osiągane powoli, krok po kroku.

Wtedy, człowiek w zielonej todze zwrócił się do Fouquet.

- Wicehrabio, przedstaw tą piękną kobietę proszę. Będąc duchownym, rozmawianie z kobietą jest dla mnie kłopotliwe.

Fouquet przyglądała się mężczyźnie. Na jej oczach, Wardes pokłonił się mu głęboko. Roztaczał wokół siebie dziwną aurę. Złowieszcze uczucie biło z rozcięć w jego todze. Nie polubiła go.

Wardes powstał i przedstawił Fouquet mężczyźnie.

- Wasza Ekscelencjo, oto Fouquet Krusząca Ziemię, przed którą arystokraci Tristain drżeli.

- Ooo! Słyszałem plotki! Jestem zaszczycony spotkaniem, Panno Southgott.

Słysząc go wymawiającego jej szlacheckie nazwisko, które dawno temu porzuciła, Fouquet uśmiechnęła się.

- Czy Wardes zdradził ci to nazwisko?

- Zgadza się. On wie wszystko o arystokratach Albionu. Genealogie, herby, majątki... ciężko podstarzałemu biskupowi pamiętać o tym. Oh, nie opóźniajmy mojej prezentacji.

Otwierając oczy szeroko i kładąc rękę na piersi...

- Pierwszy generał „Rekonkwisty”, Oliver Cromwell do waszych usług. Jak widzisz, niegdyś byłem zwykłym biskupem. Jednak zgodnie z głosem rady baronów, zostałem nominowany pierwszym generałem i muszę dać z siebie wszystko. Jednak jestem duchownym służącym Założycielowi Brimirowi i słusznym jest „prowadzić” nas przez mroczne czasy, prawda? Jeśli konieczne, używać wiary i mocy dla lepszej sprawy.

- Wasza Ekscelencjo, nie jesteś już niezależnym pierwszym generałem, jesteś teraz...

- Imperatorem Albionu, wicehrabio.

Zaśmiał się Cromwell. Jednakże, jego oczy nie zmieniły się.

- Oczywiście, naprawdę chciałbym zapobiec sojuszowi Tristain i Germanii, jednak są rzeczy ważniejsze. Czy zrozumiałeś mnie wicehrabio?

- Myśli waszej Ekscelencji są tak głębokie, że zwykły człowiek jak ja, nie może ich pojąć.

Cromwell otworzył szeroko oczy. Następnie uniósł obie dłonie i zaczął mówić z przesadną gestykulacją.

- Jedność! Jedność stali! Halkeginia jest nami, sojuszem wybranych arystokratów, którzy odzyskają z powrotem świętą ziemię od złowieszczych elfów! To misja dana nam przez Założyciela Brimira! „Jedność” jest naszym najważniejszym obowiązkiem. Dlatego wicehrabio, ufam ci. Nie ma winy z powodu drobnych niepowodzeń. Wardes ukłonił się głęboko.

- Dla tej wielkiej misji, Założyciel Brimir pobłogosławił nas mocą

Fouquet uniosła brew. Moc? O jakiej mocy mówią?

- Wasza Ekscelencjo, jaką mocą obdarzył Was Założyciel Brimir? Jeśli można, chciała bym wiedzieć?

Cromwell ciągnął dalej bełkotliwym tonem, dając się ponieść swojemu aktorstwu.

- Czy znasz cztery podstawowe elementy magii, Panno Southgott?

Fouquet kiwnęła głową. Każde dziecko to wie. Ogień, Wiatr, Woda i czwarty – Ziemia.

- Oprócz czterech wielkich żywiołów istnieje jeszcze jeden. Element którego użył Założyciel Brimir, element zero. Naprawdę to był pierwszy element wszystkiego.

- Element zero... Otchłań?

Fouquet zbladła. Zagubiony element. Magia nicości, jak mroczne legendy mówią, zaginiona.

- To jest moc, którą Założyciel Brimir obdarzył mnie. Dlatego Rada Baronów zgodziła się uczynić mnie imperatorem Halkegini.

Cromwell wskazał ciało Walesa.

- Wardes. Chciałem uczynić Księcia Walesa moim przyjacielem i sojusznikiem. Zamiast tego, stał się moim największym w życiu wrogiem, ale teraz po śmierci, chcę by stał się wielkim sprzymierzeńcem. Czy widzisz w tym coś złego?

Wardes pokręcił głową.

- Nie powinien nigdy przeciwstawiać się decyzjom Waszej Ekscelencji.

Cromwell roześmiał się wesoło.

- No więc, Panno Sauthgott. Pokażę ci żywioł „Otchłani”.

Fouquet obserwowała ruchy Cromwella z wstrzymanym oddechem.

Cromwell wyciągnął laskę, która była przypięta do pasa.

Niska, cicha aria wydobyła się z ust Cromwella. To były słowa których Fouquet nigdy wcześniej nie słyszała.

Gdy aria się skończyła, Cromwell delikatnie pochylił laskę i wycelował w ciało Walesa.

Wtedy... nagle, Wales, którego ciało było już zimne, otworzył oczy. Dreszcz przebiegł po kręgosłupie Fouquet. Wales powoli podniósł się. Naraz do bezkrwistej twarzy wróciło życie, jakie kiedyś posiadała. Jak zwiędły kwiat pijący wodę, ciało Walesa ożyło.

- Dzień dobry, Książę.

Mamrotał Cromwell.

Ożywiony Wales odwzajemnił uśmiech Cromwella.

- Dużo czasu minęło Arcybiskupie.

- Jak niegrzecznie, jestem teraz imperatorem mój drogi Książę.

- Naprawdę? Wybacz, Wasza Ekscelencjo.

Wales klęknął przyjmując postawę wasala.

- Myślę, że zrobię z ciebie mojego osobistego ochroniarza Wales.

- Z przyjemnością.

- Zatem, zostańmy przyjaciółmi.

Cromwell zaczął iść. Wales, niewyglądający już na martwego, pomaszerował za nim. Wtem Cromwell, jakby przypomniawszy sobie coś, zatrzymał się i odwrócił mówiąc:

- Wardes, nie martw się. Nawet jeśli alians został zawarty, to nie ma żadnego znaczenia. W każdym przypadku Tristain jest bezradne. Nic się nie zmieniło w planach.

Wardes ukłonił się.

- Są dwa rodzaje dyplomacji – kij i marchewka. Daj na początek Tristain i Germanii marchewkę.

- Jak sobie życzysz.

Tristan jest nam niezbędna. Rodzina królewska posiada Modlitewnik Założyciela. Potrzebuję go, ażeby odzyskać świętą ziemię.

Po tych słowach i pokiwaniu z uznaniem, Cromwell odszedł.


* * *

Zaraz po zniknięciu z widoku Cromwella i Walesa, zdołała otworzyć usta.

- To... była otchłań...? Ożywianie zmarłych. To niemożliwe.

Wardes mruczał.

- Żywioł otchłani kieruje życiem... To Jego Ekscelencja powiedział i wydaje się że miał rację. Także nie mogę w to uwierzyć, ale po byciu świadkiem tego – jak nie mógłbym.

Drżącym głosem Fouquet zapytała Wardesa.

- Chwilę wcześniej ty także zachowywałeś się podobnie, może także byłeś pod wpływem magii otchłani.

- Ja? Jestem inny. To wynik żałosnego żywota jaki wiodę od urodzenia.

Po tym, Wardes spojrzał w niebo.

- Jednak... wiele żyć zostało poświęconych za świętą ziemię założyciela... jeśli oni wszyscy powinni być ożywieni przez żywioł „Otchłani”?

Strach objął ciało Fouquet. Ledwie czuła bicie serca. Nagle zapragnęła upewnić się, że wciąż jeszcze żyje.

- Nie patrz tak. To tylko moje domysły. Możesz to nawet nazwać fantazjami.

Fouquet westchnęła, uczucie ustąpiło. Spiorunowała wzrokiem Wardesa.

- To była jedynie niespodzianka.

Mówił spokojnie postukując o kikut po lewej ręce

- Jednak, sam dla siebie chciałbym wiedzieć. Czy są to czcze fantazje? Czy rzeczywistość. Odpowiedź musi być w Świętej Ziemi... tak podejrzewam.


* * *


Trzy dni po powrocie Saito i towarzyszy do Akademii Magii, oficjalnie ogłoszone zostało małżeństwo pomiędzy księżniczką Henriettą i Germańskim imperatorem Albrechtem III. Ceremonia będzie miała miejsce w następnym miesiącu, a przedtem nastąpi zawarcie aliansu militarnego.

Zawarcie przymierza nastąpiło w Vindobon stolicy Germanii, gdzie tekst porozumienia został podpisany przez premiera Tristain Kardynała Mazarin.

Następnego dnia, oficjalnie został powołany rząd Albionu. Natychmiast zaiskrzyło pomiędzy krajami, ale Pierwszy Imperator Imperium Albionu Cromwell wysłał natychmiast nadzwyczajnego posła do Tristani i Germanii z poleceniem podpisania paktu o nieagresji.

W rezultacie oba kraje odbyły konferencję. Nawet ich połączone siły powietrzne, nie były wstanie przeciwstawić się flocie Albionu. Chociaż pakt wydawał się sztyletem wymierzonym w szyję, to oba kraje nie miały wielkiego wyboru i ta oferta stanowiła najlepsze na co mogły liczyć.

Jednakże... pokój został ustanowiony w Halkegenii tylko na „powierzchni”. Politycy nie mogli spać dniem i nocą. Nie dotyczyło to tylko arystokratów, plebejusze także oczekiwali następnego dnia z napięciem.

W Tristańskiej Akademii Magii było nie inaczej.


Przekład

Tłumaczył: egaro


Cofnij do Rozdziału 9 z Tomu 2 - Ostatnia bitwa Powrót do strony głównej Skocz do Rozdział 2 z Tomu 3 - Chora z Miłości Louise