Zero no Tsukaima wersja polska Tom 3 Rozdział 10

From Baka-Tsuki
Jump to navigation Jump to search

Rozdział 10 – Magia otchłani

Wiadomości o wypowiedzeniu wojny dotarły do Tristańskiej Akademia Magii następnego dnia. Łączność została opóźniona z powodu chaosu w pałacu.

Louise wraz z Saito, czekali u wejścia do Akademii Magii na powóz z pałacu, który miał ich zawieźć do Germanii. Jednakże, w ten mglisty poranek, do akademii przybył tylko zadyszany posłaniec.

Zapytał się ich gdzie jest pokój Osmana i po otrzymywaniu odpowiedzi szybko wybiegł. Niezwykła scena spowodowała, że Louise i Saito spojrzeli na siebie. Wyczuwając, że coś się zdarzyło w pałacu, oboje popędzili za posłańcem.

Osman był zajęty przygotowaniami do ceremonii zaślubin. Opuszczał akademię na przeciąg tygodnia, zatem porządkował różne dokumenty i pakował bagaż.

Głośne pukanie dobiegło od drzwi.

– Kto tam?

Posłaniec wpadł do pokoju, zanim Osman skończył mówić.

– Informacja z pałacu! Albion wypowiedział wojnę Tristain! Ślub Księżniczki został odłożony do odwołania! Żołnierze obecnie kierują się w stronę La Rochelle! Ze względów bezpieczeństwa, wydany został rozkaz stwierdzający, że wszyscy studenci i personel mają być zamknięci w zamku.

Twarz Osmana zbladła.

– Wypowiedzenie wojny? Dojdzie do bitwy?

– Tak! Siły nieprzyjacielskie rozbiły obóz w polu Tarbes i piorunują wzrokiem nasze siły blisko La Rochelle.

– Siły Albionu muszą być bardzo mocne.

Posłaniec odpowiedział smutno.

– Siły nieprzyjacielskie tuzinami są wyprowadzane przez olbrzymi okręt wojenny zwany Lexington. Szacuje się, że ogólna liczba wojska wynosi około trzech tysięcy. Nasza główna flota już została rozgromiona i licząc wszystkich naszych żołnierzy, mamy ich tylko około dwóch tysięcy. Nie byliśmy przygotowani do wojny, więc to byli wszyscy, których mogliśmy skierować do akcji. Jednakże, najgorszy jest to, że oni mają pełną dominację w powietrzu. Nasze wojsko na pewno zostanie zdziesiątkowane przez ich armaty.

– Jaka jest obecna sytuacja?

– Dragoni nieprzyjaciela podpalają wieś Tarbes... My zażądaliśmy pomocy od Germanii, ale oni mówią, że mogą przybywać nie wcześniej niż za trzy tygodnie.

Osman westchnął i powiedział – …Planują nas porzucić. W tym czasie, Tristańskie miasta łatwo wpadną w ręce wroga.


* * *

Z uszami przyciśniętymi do drzwi pokoju dyrektora, Louise i Saito patrzyli na siebie. Twarz Louise stała się blada przy wzmiance o wojnie, a Saita przy wzmiance o Tarbes. „Czy nie jest to wieś Siesty?” Saito pędem oddalił się. Louise wpadła w panikę i podążyła za nim. Saito doszedł do dziedzińca i zaczął wspinać się do myśliwca zero. Louise ścisnęła go w pasie od tyłu.

– Gdzie idziesz?

– Do Tarbes!

– Dlaczego?!

– Czy nie jest to oczywiste?! Zamierzam pójść uratować Siestę!

Louise złapała jego ramię i spróbowała ściągnąć go, ale trzymał się stanowczo.

– Nie możesz! To jest wojna! Nawet gdybyś poszedł, to nie zrobiłoby różnicy!

– Mam ten myśliwiec. Wróg atakuje statkami, prawda? To też może lecieć. Coś wymyślę.

– Co możesz zrobić z taką zabawką jak to?!

– To nie jest zabawka.

Saito złapał skrzydło myśliwca zero lewą ręka. Jego znaki runiczne zaświeciły.

– To broń z mojego świata. To jest narzędzie do zabijania ludzi, a nie zabawka.

Louise pokiwała głową.

– Niezależnie od tego, czy to jest broń z twojego świata, czy nie, nie masz żadnego sposobu, by wygrać z tymi wielkimi okrętami wojennymi! Nie rozumiesz? Nie zrobisz żadnej różnicy! Po prostu zostaw to żołnierzom! – powiedziała Louise, patrząc prosto w twarz Saita.

Ten facet... ten lekkomyślny chowaniec, nie wie niczego o wojnie, pomyślała Louise. To było coś innego niż podróż, którą odbyli do Albionu. Pole bitwy było miejscem przepełnionym śmiercią i zniszczeniem. Gdyby nowicjusz poszedł, wynikłaby z tego tylko jego śmierć.

– Powiedział, że flota Tristain została zmieciona, nieprawdaż?

Saito wolno poklepał Louise po głowie i powiedział cicho.

– To może nie wnieść niczego. Nie mogę sobie wyobrazić uderzania w te okręty wojenne. Ale...

– Ale co...?

– Niezupełnie rozumiem, ale otrzymałem tą legendarną moc chowańca. Jeśli byłbym po prostu zwykłą osobą, nie pomyślałbym o pójściu, by ich ratować. Ale jest inaczej. Mam moc Gandalfra. Może będę w stanie ich uratować. Może mogę uratować Siestę... i mieszkańców wsi.

– Prawdopodobieństwo jest prawie zerowe.

– Wiem. Ale nie jest zerowe. Więc zrobię to.

Zaskoczona Louise odpowiedziała.

– Czy jesteś idiotą!? Chcesz wrócić do swojego własnego świata, prawda? Jak śmierć tutaj pomoże ci w tym?!

– Siesta traktuje mnie życzliwie. Ty także Louise.

Twarz Louise zrobiła się czerwona.

– Nie jestem z tego świata. Niekoniecznie muszę martwić się o to, co zdarzy się temu światu, ale chcę chociażby chronić ludzi, którzy traktowali mnie dobrze.

Louise zauważyła, że ręce Saito się trzęsły. Podnosząc swoją głowę, powiedziała – Czy się nie boisz. Idioto. Przestań próbować zachować się chłodno, jeśli się boisz!

– Boję się. Nie chcę nawet tego robić. Ale tamten książę powiedział, że znaczenie ochrony czegoś sprawia, że zapominasz o lęku przed śmiercią. Myślę, że on ma rację. Wtedy, gdy pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy Albion przybyło, by uderzyć w nas... nie byłem wystraszony. Byłem zajęty myśleniem o chronieniu ciebie, więc się nie bałem. Nie kłamię.

– Co ty mówisz? Jesteś tylko plebejuszem. Nie jesteś odważnym księciem albo kimś takim.

– Wiem. To nie ma nic wspólnego z tym czy jestem księciem, czy człowiekiem z gminu. Kraj, w którym się urodziłeś, epoka... również, w którym świecie, jest nieistotne. Jeśli jesteś człowiekiem, w takim razie na pewno myślałbyś tak samo.

Twarz Louise zaczęła się zniekształcać, ponieważ spróbowała hamować swoje łzy.

– Jeśli umrzesz, co ja zrobię... ? Nie... jeśli ty zginiesz, ja...

– Nie umrę. Wrócę. Jeśli umrę, nie będę w stanie cię chronić, prawda?

– Także idę.

– Nie. Zostajesz tutaj.

– Nie, idę także.

– Nie możesz.

Ponieważ jego ciężko odnaleziona odwaga właśnie miała uciec, Saito oddalił się od Louise i wspiął ze skrzydła do kokpitu.

Nagle uświadomił sobie. Nie zatankował samolotu.

Saito zostawił Louise i popędził do laboratorium Colberta.

Z pięściami mocno zaciśnięty, jęknęła. Dlaczego był tak uparty! „Chociaż powiedziałam, że to będzie niebezpieczne...” Louise przygryzła swoją wargę i zahamowała łzy. Nic nie przyszłoby z płaczu. Spojrzała na myśliwiec zero.

– Jaką szansę zwyciężania sił Albionu ma ta rzecz!


* * *


– Saito obudził śpiącego Colberta.

– Hah? Co?

– Panie Colbert! Czy zrobiłeś benzynę?

– Hah? Tak, zrobiłem ilość, jakiej potrzebowałeś. Jest tam.

– Więc pomóż mi to nieść! Szybko!

Colbert niósł benzynę dla Saito. Ponieważ był wciąż częściowo zaspany, nie wiedział o wojnie. Saito nie kłopotał się wyjaśnianiem.

– Zamierzasz lecieć tak wcześnie z rana? Przynajmniej pozwól mi się odświeżyć.

– Nie mamy na to czasu.

Louise nigdzie nie było widać. Poczuł ulgę. Gdyby błagała go jeszcze raz, aby nie szedł, jego zdecydowanie zniknęłoby. Nie było żadnego powodu, dla którego on nie miałby się bać. Książę powiedział, że znaczenie ochrony czegoś może sprawić, że lęk przed śmiercią odchodzi, ale... nie. To było wciąż przerażające.

Nawet, wtedy gdy Saito usiadł w kokpicie i przeprowadzał konieczne operacje do uruchomienia silnika. Colbert użył swoich czarów, jak wcześniej i silnik zaczął pracować. Silnik wystartował z głośnym hałasem i śmigła zaczęły się kręcić.

Sprawdził wskaźniki. Znaki runiczne na jego lewej ręce powiedziały mu, że wszystko jest normalne. Sprawdził karabin maszynowy przed sobą. Kule były załadowane. Karabiny maszynowe na skrzydłach były również załadowane.

Zwalniając hamulce, myśliwiec zero zaczął się poruszać. Popatrzył do przodu i zwrócił się w kierunku najlepszego miejsca startu. Austri nie był małym dziedzińcem, ale jego znaki runiczne Gandalfra powiedziały mu, że to jest trochę za krótki pas startowy. W tym momencie Derflinger, który opierał się w kokpicie powiedział – Partnerze, każ arystokracie użyć wiatru, by popchnąć cię od tyłu.

– Wiatr?

– Tak, tak aby ta rzecz mogła wystartować nawet ze skróconego dystansu.

– Skąd to wiesz? Nie znasz się na samolotach.

– To jest „broń” prawda? Ja jestem z tobą przez cały czas, wiem o tym ogólnie. Zapomniałeś? Jestem „legendarny”.

Saito wystawił swoją głowę na zewnątrz przedniej szyby i krzyknęł do Colberta. Jego głos nie dotarł do niego. Spróbował jakieś gesty, wskazując mu by wywołał wiatr od tyłu. Colbert szybko się domyślił. Zrozumiał gesty Saita i kiwnął głową.

Gdy inkantacja zaklęcie skończyła się, z tyłu nadeszło silne dmuchnięcie wiatru. Nałożył gogle, które powierzyła mu Siesta i rozluźnił nacisk na hamulec. Otworzył klapki osłony silnika i ustawił dźwignię kąta śmigła. Następnie puścił hamulce i nacisnął przepustnicę w dół.

Jak sprężyna, myśliwiec zero przyspieszył do przodu z potężną siłą. Popchnął ster nieznacznie do przodu. Ogon oderwał się od ziemi. Myśliwiec zero sunął. Zbliżał się do ściany akademii. Saito przełknął ślinę.

– Partnerze! Teraz!

Właśnie gdy mieli uderzyć w ścianę, pociągnął za ster. W jednej chwili myśliwiec zero wzleciał w górę. Muskając nieznacznie ścinę, myśliwiec leciał w powietrzu. Schował podwozie. Lampka sygnalizacyjna, dolna lewa ze wskaźników zmieniła się z zielonej na czerwoną.

Myśliwiec zero kontynuował wznoszenie. Saito patrzyło na znaki runiczne z wyrazem ulgi.

– Łoł! To lata! To jest całkiem interesujące! – powiedział podekscytowany Derflinger.

– Oczywiście. To zostało zrobione do latania.

Pod jasnym słońcem, myśliwiec zero przeciął wiatry i wzniósł się w niebo innego świata.


* * *


Ogień pożerający Tarbes uspokoił się, ale obszar zmienił się w okrutne pole bitwy. Bataliony zostały zgromadzone na polu i oczekiwały momentu, w którym starłyby się z wojskiem Tristain w mieście portowym La Rochelle. Chroniące je powyżej smoki były z Lexingtona. Tristainscy dragoni atakowali sporadycznie, ale wszyscy zostali zmuszeni do wycofania się.

Przed bitwą, dowództwo Albionu zdecydowało, że użyją armat okrętów wojennych, by uporać się z wojskiem Tristain. Zatem, flota przygotowała swoje armaty.

Jeden dragon na czatach nad Tarbes zauważył, że nieprzyjacielski dragon zbliża się z góry, około dwa tysiące pięćset metrów dalej. Miał on krzykiem smoka, zaalarmować innych, że wróg nadchodził.


* * *


Saito patrzył przez przednią szybę i zobaczył pod sobą Tarbes. Nie był żadnych śladów tej prostej, pięknej wsi, którą widział wcześniej. Domy były wypalone, z czarnym dymem unoszącym się z nich w górę. Zacisnął zęby. Zapamiętał jak ostatnio on i Siesta patrzyli w pole. Jej słowa powtórzyły się jeszcze raz w jego głowie.

– Czyż to pole nie jest cudowne? To jest to, co chciałam ci pokazać Saito.

Jednostka dragonów zionęła ogniem przy lesie, położonym na peryferiach wsi. Las natychmiast rozgorzał.

Saito ugryzł swoją wargę. Mógł poczuć smak krwi w ustach.

– Zabiję was – powiedział cicho.

Popchnął drążek sterowy w lewo i w dół, jednocześnie stanowczo naciskając przepustnicę. Myśliwiec zero zaczął nurkować w dół w kierunku Tarbes.


* * *


– Co mógłby zrobić jeden dragon? – wymamrotali wznoszący się dragoni, przygotowując się do ataku.

Jednakże to miało niezwykły kształt. Dwa poziomo wyciągnięte skrzydła, jakby przymocowane i nie łopotały. Również wytwarzało głośny ryk, o którym nigdy wcześniej nie słyszeli.

Taki smok istniał w Halkeginii?

Jednakże... nieważne co to był za smok, to zostanie zniszczone jednym oddechem ognistego smoka z Albionu tak jak reszta. Gdy jego skrzydła są spalone, to powinien prawdopodobnie spaść. Wykorzystując tę strategię, już zabili dwóch Tristainskich dragonów.

– Ten jest trzeci – powiedział dragon, czekając na schodzącego wroga, z uśmiechem w kącie ust.

"To było szybkie. Szybsze niż jakikolwiek smok"

Był zaskoczony. To było szybkie. Szybsze niż jakikolwiek smok.

Panikując, dragon spowodował, że smok zionął ogniem. W tym momencie, skrzydło schodzącego wroga błysnęło. Niezliczona ilość świecących białych rzeczy leciała ku niemu. Na skrzydłach i ciele smoka pojawiły się duże dziury. Kula weszła w pysk smoka. Ognisty smok ma kieszenie oleju do mocnego spalania w swoim gardle. Pocisk z działka trafił jedną z kieszeni z olejem. Smok eksplodował.

Mijając smoka, który wybuchł w powietrzu, Saito kontynuowało schodzenie myśliwcem. Zasięg karabinu maszynowego był dziesięć razy większy niż oddech smoka. Pozwalając wściekłości przejąć kontrolę nad sobą, wystrzelił w dragonów pociski z 20 mm działka i 7,7 mm karabinu maszynowego na obydwóch skrzydłach.

Cztery kolejne smoki trzepotały na niebie ponad wsią. Zobaczyli smoka, który wybuchł po ataku wroga. Atak nie był wykonany oddechem. Co oznaczało, że był to prawdopodobnie atak oparty na magii. Jakikolwiek to mógł być atak, jeden dragon w pojedynkę nie może zrobić niczego. Trzech dragonów wzniosło się do ataku.

– Trzech kolejnych dochodzi ze spodu z lewej – powiedział Derflinger swoim zwykłym tonem.

Trzech dragonów było rozstawionych pod nim i wspinali się.

– Niezostań uderzony przez ich oddech. W jednej chwili spalisz się na popiół.

Saito kiwnął głową. Zrobił skręt o sto osiemdziesiąt stopni nad dragonami. Kreśląc drogę podobną do spiralnie opadającego lejka w butelce, skończył za dragonami. Oni nie mogli go dogonić. Prędkość smoka ognistego wynosiła około 150 km/h. Prędkość myśliwca zero była bliska 400 km/h. To było jak atakowanie czegoś, co się nie ruszało.

Do czasu, gdy wpadający w panikę dragoni odwrócili się, już byli dokładnie wycelowani. Saito odczytał wskaźnik na szklanej szybie urządzenia wskazującego i nacisnął spust na dźwigni przepustnicy.

Z głuchym dźwiękiem, po którym nastąpiły wstrząsy samolotu, automatyczne działka na obu skrzydłach otworzyły ogień. Skrzydła smoków ognistych pękły i zeszły one spiralą w dół. W następnej chwili, Saito położył swoją stopę na prawym pedale orczyka i prześlizgnął myśliwiec, celując w następnego smoka. Wystrzelił jeszcze raz. Przyjmując liczne uderzenia z działka na swój tułów, ognisty smok wrzasnął z bólu i runął w kierunku ziemi.

Kiedy trzeci nagle zanurkował w próbie ucieczki, 7,7 mm karabin maszynowy wypełnił jego ciało dziurami. Ognisty smok zdechł i spadł prosto w dół.

Saito szybko sprawił, że samolot wspiął się, pilotując go naturalnie. Zmienił prędkość na większą. Przeciwko smokom, myśliwiec zero, który miał silnik tłokowy, posiadał najwięcej zalet przy tej prędkości. Ponieważ zszedł, prędkość powinna wzrosnąć. Pierwszą rzecz do zrobienia było kontrolowanie obszar ponad wrogiem. Ze świecącymi znakami runicznymi na lewej ręce, manewrował myśliwcem jak weteran.

Derflinger, który rozglądał się za niego, powiedział mu o następnym celu. Właśnie kiedy skierowywał tam samolot, usłyszał za sobą głos.

– T-T-T-to jest niewiarygodne! Te Albiońskie smoki uchodzą za niezrównane, a tu spadają jak muchy!

Zaskoczony, Saito popatrzył do tyłu. Głowa Louise wyskoczyła z odstępu pomiędzy siedzeniem a resztą samolotu. Za fotelem było początkowo głupio wielkie radio, ale od kiedy ten świat nie miał nikogo, kto mógł skontaktować się z nim dzięki niemu, usunął je, podczas gdy regulował samolot. Po wyrzuceniu go, pozostały tylko linki połączone ze sterem. Tam wśliznęła się Louise.

– Byłaś tu cały ten czas!? Wysiadaj!

– Nie ma takiej możliwości, nie mogę teraz wysiąść!

Ręce Louise trzymały Modlitewnik Założyciela. Wyglądało na to, że nie poszła nigdzie, jak myślał, a za to wślizgnęła się do wnętrza samolotu.

– To jest niebezpieczne! Ty idiotko!

Louise stanowczo skręciła swoją szyję.

– Nie zapominaj!

– Ty. Jesteś. Moim. Chowańcem. Więc. Ja. Nie. Odchodzę. Rób. Co. Chcesz! Ja. Ci. Nie. Wybaczę. Rozumiesz!?

Ponieważ silnik zagłuszył jej głos, wykrzyknęła w jego uszy.

– Jestem twoim mistrzem! Jeśli mistrz nie przewodzi, wtedy chowaniec nie będzie słuchał! Nie ścierpiałabym tego!

Saito opuścił swoje ramiona, wzdychając ciężko. Wygląda na to, że mówienie rzeczy typu „To jest niebezpieczne, nie podchodź” absolutnie nie działa na Louise.

– Co się stanie, jeśli umrzesz?!

– To postaraj się bardziej! Nawet jeżeli ty lub ja umrę, wciąż znajdę jakiś sposób, by cię zabić!? –krzyknęła do Saita z otwartymi oczami.

Saito poczuł ból głowy pochodzący od tych idiotycznych rzeczy wychodzących z jej ust.

– Partnerze przepraszam, że przerywam, ale...

– Co?

– Właśnie przybyło dziesięciu z prawej.

Oddech smoka ognistego leciał do nich. W tej samej chwili, popchnął drążek sterowy szybko w lewo. Samolot wykonał beczkę i uchylił się przed oddechem smoka. Louise upadła z cichym krzykiem.

– Steruj tym bardziej elegancko!

Saito wykrzyknął – Nie mów śmiesznych rzeczy! – i sprawił, że samolot opadł. Dragoni nie mogli podążyć według jego ruchów. Korzystając z tego momentu spowodował, że samolot wspiął się i na szczycie odwrócił. Ze słońcem za sobą, zszedł jeszcze raz. Wymierzając w dragonów, którzy gonili go wcześniej, wystrzelił z działek i karabinów maszynowych.

Louise, która upadła w samolocie, właśnie miała krzyczeć z przerażenia. – Może ja naprawdę nie powinnam przychodzić? – zapytał ją jej strach. Ugryzła swoją wargę i chwyciła mocno Modlitewnik Założyciela. „Czy nie po to się wkradłam, bo nie mogłam pozwolić Saito umrzeć? Hej, nie udawaj, że jak ty walczysz w pojedynkę, ja również walczę!”

Mimo wszystko, nie mogła zrobić niczego. Było tak jak zawsze, ale tym razem poczuła cień żalu.

Niemniej, przegrywając ze swoim strachem nie osiągniesz niczego.

Przeszukała swoje kieszenie w poszukiwaniu pierścionka z Rubinem Wody, który Henrietta dała jej i nałożyła go. Chwyciła mocno ten palec.

– Księżniczko, proszę ochroń nas... – wyszeptała.

Poklepała delikatnie Modlitewnik Założyciela w swojej prawej ręce.

W końcu, nie skończyła dekretu. Przeklęła swój brak talentu poetyckiego. Miała nadzieję pomyśleć o dekrecie w powozie do Germanii.

„To prawda. Zamierzałam pójść na ceremonię ślubną Henrietty. Czekałam poza bramą akademii na przybycie powozu. Wtedy dowiedziałam się, że wybuchła wojna. Los jest cyniczny. Mamrocząc do siebie, otworzyła Modlitewnik Założyciela. Planowała modlić się do założycieli o ich bezpieczeństwo. Otworzyła książkę i przeskoczyła na losową stronę. Rubin Wody i Modlitewnik Założyciela nagle zaświecił, zaskakując Louise.


* * *


– Oni zostali... zmieceni? Jedynie w dwanaście minut zostali zmieceni?

Sir Johnston, najwyższy dowódca sił inwazyjnych, który był na pokładzie okrętu flagowego Lexington, oglądając przygotowania do ataku bombardującego z dział statku, zbladł przy raporcie.

– Ile wrogich jednostek tam było? Setka? Tristain pozostało tak wielu dragonów?

– Sir. Z-zgodnie z raportem, tylko jedna.

– Pojedyncza jednostka?

Johnston stanął nieruchomo z wyrazem osłupienia. Rzucił swój kapelusz na ziemię.

– Nonsens! Dwudziestu dragonów zlikwidowanych przez pojedynczą jednostkę nieprzyjaciela? Oczywiście żartujesz!

Posłaniec, przerażony postawą najwyższego dowódcy, zrobił krok do tyłu.

– Zgodnie z raportem, nieprzyjacielski dragon miał niesamowitą szybkość i zwinność, a także posiadał silny, długodystansowy, oparły o czary atak. Nasze jednostki zostały zabite jedna po drugiej...

Johnston złapał posłańca.

– Co z Wardesem?! Wardesem, który otrzymał dowództwo dragonów, co z nim?! Co zdarzyło się temu pewnemu siebie Tristaininowi?! Również został zabity?!

– Smok wiatru wicehrabiego nie był włączony do wykazu ofiar. Ale... wygląda na to że nie był widziany w okolicy...

– A więc zdradził nas! Albo inaczej był zbyt wielkim tchórzem! Cokolwiek to było, możemy mu nie ufać...

Cicho wyciągając ręce, Bowood powiedział – reagowanie w ten sposób przed wszystkimi żołnierzami obniży ich morale, głównodowodzący.

Rozjuszony Johnston wyładował swój gniew na Bowoodzie.

– Co mówisz?! To jest twoja wina, że dragoni zostali zmieceni! Twój brak kompetencji aż się prosił, by naszych drogocennych dragonów zniszczono! Poinformuję o tym Jego Ekscelencję. Poinformuję o tym! – Johnston krzyknął, wyciągnąwszy rękę by go chwycić.

Bowood wyjął swoją różdżkę i dźgnął Johnstona w żołądek. Ukazując biel w oczach, Johnston zemdlony padł na ziemię. Rozkazał żołnierzom wynieść go.

– Przede wszystkim powinienem właśnie go uśpić – pomyślał Bowood.

Hałas, z wyjątkiem tego z wybuchów i armat, tylko wzburzał wojsko. Jedna decyzja mogła być różnicą pomiędzy zwycięstwem a porażką, zwłaszcza podczas bitwy.

Bowood odwrócił się do posłańca, który wpatrywał się w niego ze zmartwionym wyrazem. Mówił spokojnym, opanowanym głos.

– Chociaż siły dragonów zostały zmiecione, Lexington jest wciąż nieuszkodzony. Co więcej, Wardes prawdopodobnie opracował plan. Nie martw się tym, po prostu włóż wysiłek w to, co robisz.

– Pojedyncza jednostka zabijająca dwadzieścia jednostek? Bohater, eh... – szepnął Bowood.

Ale najwyżej bohater. I stąd pojedynczy. Nieważne jak mocna jest jednostka, będą rzeczy, które on może zmienić i rzeczy, których zmienić nie będzie mógł.

– A ten statek jest tym drugim – szepnął Bowood.

Wydał rozkazy.

– Posunąć naprzód całą flotę. Przygotować lewo burtowe armaty.

Po chwili, daleko na drugim końcu pola Tarbes, można było zobaczyć szyk bojowy wojska Tristain, usytuowanego w La Rochelle, które było naturalną twierdzą z powodu gór wokół.

– Cała flota wolno posuwa się naprzód. Statek w prawo na burtę.

Flota zwróciła się tak, że siły Tristain były skierowane naprzeciw ich lewej strony.

– Ognia z lewo burtowych armat. Kontynuować ogień aż do otrzymania dalszych rozkazów.

– Górna część i dolna część, przygotować prawo burtowe armaty. Użyć kartaczy.


* * *


Pięćset metrów przed frontem wojska Tristain, stłoczonego w La Rochelle, dostrzeżone zostały siły nieprzyjacielskie. Mieli trzy kolorową flagę Reconquisty i zbliżali się cicho. Nigdy wcześniej w rzeczywistości nie widząc wroga, Henrietta umieszczona na jednorożcu, zadrżała. Zamknęła swoje oczy do odmówienia modlitwy, aby żołnierze wokół niej nie mogli zobaczyć jak drży ze strachu.

Ale... jej strach nie dał się powstrzymać tak łatwo.

Henrietta popatrzyła w górę na dużą flotę nieprzyjacielską i zbladła. To był flota Albionu. Bok floty błysnął. To był ogień nieprzyjaciela. Pociski armatnie przyspieszone przez grawitację leciały w kierunku wojska Tristain.

Uderzenie.

Setki pocisków armatnich upadło w dół na wojsko w La Rochelle. Kamienie, konie i ludzie zostali zmieszani i wyrzuceni w powietrze. Wojsko próbowało umknąć spod przytłaczającej siły przed nimi. Miejsce zostało zatopione przez odgłos gromkich ryków.

– Uspokoić się! Wszyscy uspokoić się – wykrzyknęła Henrietta wiedziona przez strach.

Mazarini szepnął w jej ucho.

– Najpierw ty musisz się uspokoić. Jeśli generał jest zrozpaczony, chaos nastąpi w mgnieniu oka.

Mazarini szybko szepnął do generała obok. Choć Tristain był małym krajem, wypełniała je historia. Jego historia obejmowała wielu prawych arystokratów. Ze wszystkich narodów Halkegini, wojsko Tristain miało najwyższy procent magów w swoich szeregach.

Na polecenie Mazariniego arystokraci stworzyli bariery powietrza pomiędzy podnóżem gór. Kule mogły uderzyć je i się rozbić. Ale jakaś część kul się przedostawała. Krzyki było słychać wraz z rozrzucanymi kamieniami i krwią.

– Gdy tylko wróg zaprzestanie bombardowania, najprawdopodobniej nastąpi etap zmasowanego natarcia. Nie ma innego wyjścia jak stanąć naprzeciw nich – wyszeptał Mazarini.

– Jest szansa na zwycięstwo?

Mazarini zauważył, że żołnierze zaczynają drżeć przed nieprzyjacielskim bombardowaniem. Posunęli się z wielkim zapałem, ale... są granice ludzkiej odwagi. Nie chciał mówić prawdy księżniczce, która sprawiła, że przypomniał sobie coś, o czym zapomniał.

– Jesteśmy na tym samym poziomie.

Uderzenie. Grunt pod nimi zadrżał jak w trzęsieniu ziemi.

Mazarini smutno zrozumiał sytuację.

Trzy tysiące mocnych żołnierzy składało się na siłę wroga, podczas gdy ich siły, zrujnowane bombardowaniem, liczyły jedynie dwa tysiące.

Nie mieli szans.


* * *


Louise patrzyła na litery, które pojawiły się w świetle.

To było... napisane starożytnymi runami. Ponieważ Louise uczyła się na poważnie, mogła odczytać starożytny język.

Podążyła za literami w świetle.

Słowo wstępne.

Odtąd, zapiszę prawdę, którą znam. Wszystkie materiały na świecie złożone są z drobnych ziarenek. Cztery gałęzie oddziałują z tymi drobnymi ziarenkami i wywierają wpływ, który przekształca je w czary. Tak to „Ogień”, „Woda”, „Wiatr” i „Ziemia” powstały.

Louise przepełniła ciekawość. Z uczuciem zniecierpliwienia, odwróciła stronę.

Bogowie obdarowali mnie większą siłą. Drobne ziarenka, które przenoszą oddziaływania czterech gałęzi, są złożone z jeszcze drobniejszych ziarenek. Moc przyznana mi przez bogów, nie należy do żadnej z tych czterech. Gałąź, którą ja władam oddziałuje z jeszcze drobniejszymi ziarenkami i wywiera wpływ, przekształcający je w czary. Zero, nienależące do żadnej z czterech. To tak zwane Zero jest „Otchłanią”. Ja zwę Zero, którym bogowie mnie obdarzyli „Otchłanią”.

– Gałąź Otchłani... Czy to nie jest legenda? Czy nie jest to legendarna gałąź?!

Szepcząc do siebie, Louise odwróciła stronę. Jej tętno biło gwałtownie.

Saito, który zmiótł floty dragonów, obejrzał niebo. Daleko między lukami chmur, nad polami, spostrzegł duży okręt wojenny. Pod tym statkiem, leżało miasto portowe La Rochelle.

– Partnerze, to jest prowadzący. Nieważne ile płotek zdejmujesz, jeśli nie zdejmujesz tego... nic się nie zmieni...

– Wiem.

– To jest niemożliwe.

Saito nie odezwał się i otworzył przepustnicę myśliwca zero. Był na pełnym przyśpieszeniu. Myśliwiec wspiął się w kierunku dużego okrętu wojennego.

– To jest niemożliwe, partnerze. Nieważne jak bardzo próbujesz, to jest niemożliwe.

Derflinger, który ocenił różnicę siły, mówił do Saita swoim zwykłym tonem. Jednakże, Saito nie odpowiedział.

– Zrozumiałem... ale twój partner jest idiotą.

Saito przybliżył myśliwiec.

Prawa strona statku zaświeciła. Wycelowane w myśliwiec Saita, coś leciało. Była to niezliczona ilość ołowianych kul. Przeszyły samolot na wylot, potrząsając nim. Tłukąc przednią szybę, odłamek zadrasnął policzek Saita. Strużka krwi spłynęła wzdłuż jego twarzy.

– Nie zbliżaj się do tego! Oni używają kartaczy! – wykrzyknął Derflinger.

Saito sprawił, że myśliwiec zero wykonał gwałtowne nurkowanie, unikając drugiego wystrzału.

– Cholera, oni umieszczają małe kule w tych wielkich armatach!

Saito ugryzł swoją wargę.

Nawet nie mógł dostać się blisko statku, a tym bardziej zatopić go.

Za siedzeniem, Louise zatraciła się w czytaniu Modlitewnika Założyciela. Ogłuszające hałasy nie dotarły do jej uszu. Mogła tylko słyszeć jak jej własne tętno stawało się głośniejsze i głośniejsze.

Ktoś, kto jest w stanie przeczytać to, odziedziczy moje czyny, myśli i cele. Zostanie nosicielem tej mocy. Bądź świadom, dzierżycielu tej mocy. Dla moich braci i mnie, który umarł niespełniony, powinieneś dążyć ku ponownemu zdobyciu „Świętych Ziem”, ukradzionych przez pogan. „Otchłań” jest potężna. Jednakże zaklęcia są wielkiej długości i pochłaniają dużo energii. Rozważ to zaklinaczu. Czasami twoje życie osłabnie, zależnie od mocy. Tak oto wybrałem czytelnika tej książki. Nawet gdy nieuprawnieni założą pierścień, nie będą mogli otworzyć tej książki. Dopiero gdy wybrani włożą pierścień „Czterech gałęzi” będą mogli otworzyć tę książkę.

Burimiru Ru Rumiru Yuru Viri Vee Varutori.

Następnie, są moje zapiski zaklęć „Otchłani”, których użyłem. Pierwszy krok na samym początku. „Eksplozja”.

Po tym nastąpiło zaklęcie w starożytnym języku. Oniemiała Louise szepnęła – Założycielu Burimir, nie zapominasz o czymś? Gdybym nie nosiła tego pierścienia, nie mógłbym przeczytać Modlitewnika Założyciela, prawda? Coś o wybranym czytelniku... i ustęp „rozważ to” nie ma w takim razie żadnego znaczenia.

I wtedy uświadomiła sobie. Wybrany czytelnik... to oznacza...

Ja jestem wybranym czytelnikiem?

Naprawdę nie rozumiem, ale... mogę odczytać słowa. Jeśli mogę przeczytać, to prawdopodobnie mogę wykonać zapisane tu zaklęcie. Louise pamiętała jak za każdym razem, gdy wygłaszała zaklęcie, wynikała eksplozja. Tu jest... innymi słowy, tu jest napisane o „Otchłani”?

Gdy pomyślała o tym, nikt nie mógł jej powiedzieć o przyczynie, dlaczego sprawiła, że rzeczy wybuchały. Jej rodzice, jej siostry, jej nauczyciele... jej przyjaciele także... tylko śmiali się z jej z bycia „zawodną”. Oni nie myśleli nic o wybuchach.

Być może naprawdę jestem wybranym czytelnikiem.

Naprawdę nie mogę w to uwierzyć, ale może jestem wybranym czytelnikiem.

Może warto by spróbować.

A także... teraz już nie pozostało nic poza wycofaniem się.

Była spokojna i chłodna. Znaki runiczne, na które właśnie patrzyła były na czubku jej języka, jakby witali się z sobą już wiele razy.

Jak kołysanka, którą słyszała kiedyś, melodia zaklęcia była trochę podobna.

„Zamierzam tego spróbować”.

Louise wstała.

Zza fotela, zaczęła robić sobie przez lukę drogę do przodu.

– Co ty robisz?! Po prostu zostań nieruchomo! Argh! Nic nie widzę przed sobą! Hej!

Jak wąż, prześlizgnęła się przez lukę swoim małym ciałem. Zrobiła sobie drogę do przodu fotela, gdzie siedział Saito. Posadziła swój mały tyłeczek pomiędzy rozłożonymi nogami Saita.

– ...Nie mogę uwierzyć w to, ale... nie mogą naprawdę powiedzieć tego, ale... ja mogę być wybraną. To musi być jednak jakiś błąd – mamrotała Louise.

– Hah?

– Po prostu słuchaj mnie. Leć blisko okrętu wojennego. To właściwie może być kawał... ale wypróbowanie tego jest lepsze od nierobienia niczego. Ponadto nie ma innego sposobu na zatopienie tego okrętu wojennego... Jedyny sposób dla mnie, to zrobić to. Rozumiesz. Spróbuję tego.

Saito było oniemiały przez wędrówkę Louise do niego.

– Dobrze się czujesz? W końcu oszalałaś ze strachu?

Louise krzyknęła na Saito.

– Kazałam ci podejść do tego bliżej, czyż nie?! Jestem twoim mistrzem! Chowańcy są posłuszni rozkazom swojego mistrza!

Było bezcelowym sprzeciwić się Louise, gdy wykorzystywała tą groźną postawę. Saito niechętnie zbliżył się do dużego okrętu wojennego.

Kartacz poleciał ku nim. Obchodzenie z lewej strony prawdopodobnie miałoby taki sam rezultat. Statek miał również armaty wystające od spodu. Lexington był jak jeżozwierz z armatami.

– Co ty robisz?!

– To niemożliwe! Nie mogę dostać się bliżej!

Jakby nagle myśląc o czymś, Derflinger otworzył swoje usta.

– Partnerze, leć prosto nad statek.

– Eh?

– Tam jest martwy punkt. To jest tam gdzie armaty nie mogą sięgnąć.

Saito wzniósł się ponad Lexingtona, jak mu powiedziano.

Louise siadła okrakiem na ramionach Saita. Otworzyła osłonę. Silny wiatr powiał w jej twarz.

– Hej, co ty robisz?! Zamknij to!

– Do czasu aż nie dam ci sygnału krąż.

Louise wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy.

Wtedy, jak gdyby zapłonęła jaśniej, otworzyła oczy i zaczęła odczytywać znaki runiczne zapisane w Modlitewniku Założyciela.

Czytała zaklęcie wśród ryku silnika. Saito krążył powyżej Lexingtona w myśliwcu zero jak mu powiedziano.

I właśnie w tym momencie.

– Partnerze za tobą!

Szybko oglądając się za siebie, mógł dostrzec dragona lecącego ku nim jak wicher.

To był Wardes.


* * *


Usadowiony na szczycie smoka wiatru, Wardes uśmiechnął się. Pozostał ukryty wśród chmur nad Lexingtonem, czekając na szansę dla siebie by uderzyć. Więc to był tajemniczy dragon, który zgniótł wszystkie ogniste smoki. Wardes nie miał wielkiej szansy na wygrywanie, gdyby stanął naprzeciw niego. To dlatego musiał celować w słaby punkt.

Jego plan zależał od okrętu wojennego. Celem wroga z pewnością byłby ten okręt wojenny. A gdyby był zręcznym wrogiem, mógłby znaleźć martwy punkt okrętu. Stąd, ukrywanie się blisko i czekanie było najlepszym rozwiązaniem. Przewidywanie Wardesa było słuszne.

Jego cel zaczął nurkować.

Rozumiem... w taki sposób unikał ognia smoków.

Ale, prędkość mojego smok wiatru jest większa niż ognistego smoka.

Wardes stale skracał odległość ich rozdzielającą.

Z głębokim zainteresowaniem, patrzył na myśliwiec zero.

To nie jest smok. To jest... coś nie zrobione na logikę Halkegini... Świętej Ziemi?

Wewnątrz kokpitu dostrzegł znajomą twarz, z jasno różowawymi włosami. Uśmiech na twarzy Wardesa stał się większy.

Więc żyjesz.

A więc ten sterowany pseudo-smok powinien być...

Lewe ramię, które kiedyś stracił drżało.

Oddech jego smoka wiatru był bezużyteczny, ale miał swoje potężne czary. Trzymając lejce w sztucznej lewej ręce, Wardes rzucił zaklęcie. „Powietrzna Włócznia”. Powietrze zestalone do formy włóczni nadzieje ich.


* * *


Saito nie mógł zgubić smoka, który podążał za nimi. Z Louise jadącą na jego ramionach, zaczynał czuć się poirytowany. „Ale... jeśli tu umrę, nie będę w stanie chronić Louise albo Siesty”. Znaki runiczne na lewej ręce Saito zaświeciły jaskrawo.

Nastawił przepustnicę na minimum i otworzył wszystkie klapy. Jakby coś złapało myśliwiec zero, jego prędkość spadła.

Popchnął drążek sterowy w dół w lewo. Jednocześnie, nastąpił na pedał. Barwna ziemia i niebo obróciły się przed nim.

Myśliwiec zero zniknął z widzenia Wardesowi, który właśnie skończył rzucać zaklęcie. Rozejrzał się dookoła siebie niespokojnie. Nigdzie nie byli widoczni. Jednakże, wyczuwając cień zbrodniczych zamiarów od tyłu, Wardes odwrócił się. Myśliwiec zero gładko schodził, opadał spiralnie jakby kreśląc drogę wewnątrz butelki. Szybko schował się za smokiem Wardesa. Poprzedzone przez jaskrawe światło, kule z karabinu maszynowy przedarły się przez smoka wiatru, który miał cieńsze łuski niż ognisty smoki. Wardes został uderzony w ramię i plecy, a jego twarz wykrzywiła się w bólu. Smok wydał wrzask. Jakby wolno szybując w dół, smok Wardes poleciał ku ziemi z łoskotem.

Saito wzniósł myśliwiec jeszcze raz. Wtedy gdy robił te manewry, Louise siedziała pewnie okrakiem na jego ramionach. W końcu była bardzo zręcznym jeźdźcem konnym. Louise kontynuowała cicho swoje zaklęcie. Co do diabła ona robi, pomyślał Saito.

Eoruu Suunu Firu Yarunsakusa.

Rytm zaczął pulsowanie poprzez Louise. Poczuła jakby jednak skądś go znała. Z każdym słowem zaklęcia, rytm się wzmacniał. To wyostrzyło jej zmysły, choć nie jeden hałas wokoło docierał do jej uszu. To było jakby coś wewnątrz jej ciała narodziło się i szukało miejsca przeznaczenia... Louise pamiętała co jej kiedyś powiedziano. Gdy wygłaszasz zaklęcie z twojej własnej gałęzi, uczucie podobny do tego, co odbierała powinna poczuć. Czy to jest naprawdę to, co czuję? Ja, która zawsze byłam pogardzana z powodu bycia zerem. Ja, której nauczyciele, rodzice, siostry i studenci mówili, że nie ma talentu do magii. Czy to jestem naprawdę ja?

Osu Suunu Uryu Ru Rado.

Mogła poczuć falę rodzącą się w środka niej, wolno powiększającą się.

Beoozusu Yuru Suvyueru Kano Oshera.

Fala w niej, szukając miejsca przeznaczenia, wpadła w furię. Louise swoją nogą dała Saito znak. On kiwnął głową i popchnął drążek sterowy w dół. Myśliwiec zero zaczął pikowanie w Lexingtona pod nimi. Otwierając oczy, wymierzyła tempo swojego zaklęcia.

– Otchłań.

Legendarna gałąź magii.

Jestem ciekawa jak jest potężna?

Nikt nie wie.

Oczywiście nie było powodu, dlaczego miałabym wiedzieć.

To było ponoć ponad legendę.

Jera Isa Unjyuu Hagaru Beookun Iru...

Po długiej inkantacji, zaklęcie było kompletne. W tym momencie, Louise zrozumiała moc zaklęcia. To wchłonęłoby każdego. Każda osoba w jej wizji, zostałaby pochłonięta przez jej czar. Były dwie opcje. Zabić albo nie. Co miała zamiar zniszczyć? Przez wiatry wiejące jej w twarzy, spojrzała w dół. Przed jej oczami pojawił się duży okręt wojenny. Lexington. Podążając za impulsem, wycelowała w jeden punkt i machnęła swoją różdżką w dół.


* * *


Niewiarygodna scena odsłoniła przed oczami Henrietty. Okręt wojenny, który ich bombardował... Kula światła pojawiła się na niebie. Była jak mniejsza wersja słońca i powiększała się. I... pochłonęła go. Połknęła okręt wojenny na niebie. Światło kontynuowało rozrastanie do czasu, gdy nie było wszystkim, co mogła zobaczyć. Nastąpiła całkowita cisza. Henrietta nagle zamknęła swoje oczy. Światło sfery było tak intensywne, że każdy pomyślałby, że jego oczy piekłyby od wpatrywania się w to. A następnie... po tym jak światło przygasło, cała flota płonęła. Flota prowadzona przez Lexingtona miała wszystkie żagle i pokłady w płomieniach. Jakby to były kłamstwem, prowadzący flotę, która dręczyła wojsko Tristain, tonął ku ziemi.

Drżenie ziemi mogło być wyczuwalne. Flota zeszła rozbijając się. Henrietta była oniemiała. Całkowita cisza zawładnęła nimi. Każdy wpatrywał się w niewiarygodną scenę.

Pierwszy oprzytomniał Kardynał Mazarini. Patrzył na srebrzyste skrzydła, świecąc w słońcu na niebie. To był myśliwiec zero Saita.

Mazarini wykrzyknął – Ludzie! Patrzcie! Flota wroga została zniszczona przez legendarnego Feniksa!

– Feniks? Nieśmiertelny ptak?

Zamieszanie rozeszło się poprzez wojsko.

– Patrzcie na tego ptaka lecącego na niebie! To jest legendarny ptak, któremu kazano przybyć w godzinie potrzeby Tristain! Feniks! Założyciel pobłogosławił nas!

Okrzyki radości słychać było wszędzie.

– Niech żyje Tristain! Niech żyje Feniks!

Henrietta cicho zapytała Mazariniego – Kardynale, Feniks... czy to prawda? Nie słyszałam o niczym nazywanym legendarnym Feniksem...

Mazarini uśmiechnął się przewrotnie.

– To jest wielkie kłamstwo. Ale zmysł osądu każdego teraz jest zgubiony. Oni nie mogą uwierzyć scenie, którą zobaczyli. Ja również. Jednakże, prawda jest tym nieznany ptakiem trzepoczący tam po tym jak flota nieprzyjacielska upadła. Nie było żadnej możliwości, jak tylko to wykorzystać.

– Hah...

– Co? Nikt nie dba o to, czy to, co powiedziałem było prawdą czy kłamstwem. To o co oni się troszczą, jest czy są zmarli, czy żywi. Innymi słowy, zwycięstwo albo porażka.

Mazarini spojrzał w oczy księżniczki.

– Musisz używać wszystkiego, czego możesz użyć. To jest jedna z podstaw polityki i wojny. Zapamiętaj sobie to dobrze, Księżniczko. Ponieważ od dzisiaj dalej jesteś władcą Tristain.

Henrietta kiwnęła głową. To było właśnie tak jak Kardynał powiedział. Myślenie... powinno przyjść później.

– Morale wroga będzie niskie i bez wątpienia będą próbować uciec. Teraz wspierająca ich flota odeszła. Nie ma lepszej okazji by uderzyć.

– Tak.

– Księżniczko. Czy możemy ruszyć do zwycięstwa – spytał Mazarini.

Henrietta mocno kiwnęła głową kolejny raz. Uniosła swoją świecącą kryształową różdżkę.

– Wszyscy żołnierze, do ataku! Królewskie wojsko, za mną!


* * *


Zmęczona, Louise przytuliła się do Saito.

– Hej Louise.

– Hm? – odpowiedziała Louise nieprzytomnie.

Poklepał łagodnie głowę Louise

Uczucie znużenia pokonało ją. Ale to było miłe uczucie zmęczenia. To było znużenie, które nadeszło z zadowoleniem z osiągnięcia czegoś.

– Mogę zapytać cię o coś?

– Taa.

– Co to było?

– To legenda.

– Legenda?

– Wyjaśnię później. Jestem zmęczona.

Saito kiwnął głową i uśmiechnął się. Poklepał łagodnie głowę Louise.

Pod nimi, wojsko Tristain właśnie natarło na siły Albionu. Wigor wojska Tristain był oczywisty nawet dla nowicjusza. To był animusz, który nawet zatryumfowałby przeciwko wrogom, którzy przewyższyli ich liczebnie.

– Taa, później będzie świetnie.

Patrząc na wypaloną i sczerniałą wieś, Saito zastanawiał się, czy ze Siestą było w porządku.


* * *


Tego wieczoru... Ze swoim rodzeństwem, Siesta nieśmiało wyszła z lasu. Wiadomość, że wojsko Albion zostało zwyciężone, dotarła do mieszkańców wioski, którzy schronili się w lesie.

Wojska Albionu zostały zmiażdżone przez uderzenie Tristain i wielu się poddało. Około południa nie było już we wsi żadnych żołnierzy Albionu kroczący naprzód. Gniewne ryki, starcie ramion i wybuchy się skończyły. Czarny dym uniósł się z pola, ale bitwa się zakończyła.

Powyżej na niebie słyszalny był ogłuszający hałas. Po spojrzeniu w górę, znany przedmiot latał po niebie. To było „Upierzenie Smoka”. Twarz Siesty się rozjaśniła.

Gdy myśliwiec zero wylądował na polu, Saito otworzył osłonę. Ktoś z lasu, na południe od wsi, przebył biegnąc ku niemu. To była Siesta. Saito wyskoczył z myśliwca zero i pobiegł do niej.

Louise obserwowała go, gdy uciekał i westchnęła.

– Tak więc zgaduję, że to dobrze, że ta dziewczyna wciąż żyje, ale czy nie mógłby spędzić więcej czasu pocieszając mnie? Zaklęcie... „Eksplozja” z gałęzi magii otchłani. Wydawało się jakby to się nie zdarzyło. Może tego nie czuło się rzeczywiście, ponieważ to była magia otchłani. Czy naprawdę jestem „Użytkownikiem magii Otchłani”? Czy jest w tym jakieś nieporozumienie? Ale to wyjaśniło jak mogłam dać Saito, legendarnemu chowańcowi, moce Gandalfrowi. Jest wiele legend, czyż nie – szepnęła.

– Zresztą, prawdopodobnie będę zajęta od tej pory. Naprawdę mam wrażenie, jakby to się nie zdarzyło... i nie mogę uwierzyć, że jestem wspomniana w legendzie... – westchnęła Louise. Jeśli to był sen, to powinnam odczuwać ulgę. Ale zdecydowałam się nie myśleć o tym zbyt wiele. Powinnam uczyć się od tego idioty, mojego chowańca. Pomimo że jest legendarnym chowańcem, on wcale na to nie wygląda. Ale może to jest na specjalne okazje. W każdym razie ta „legenda” to zbyt wiele dla mnie.

– Hej legendarny magu.

– Co legendarny mieczu?

Derflinger krzyknął do Louise dokuczającym tonem.

– To dobrze być upartym... ale jeśli nie pójdziesz za nim, on zostanie zabrany przez tą wiejską dziewczynę.

Policzki Louise zaczerwieniły się.

– Nie obchodzi mnie to.

– Naprawdę? – wyszeptał Derflinger.

Wydając okrzyk frustracji, Louise wyskoczyła z kokpitu i pogoniła za Saitem. Derflinger obejrzał biegnącą figurę Louise i powiedział poważnym głosem.

– Ona nawet rozumie, że jest wspomniana w legendzie... Może jej życie intymne jest dla niej ważniejsze. Ludzie z tego wieku są nie do uratowania.

Biegnąc, strumień myśli przepłynął przez jej umysł. Gdy patrzyła ponownie na Saito, jej tętno przyśpieszyło. Jej umysł się wyczyścił. To było dziwne. „Ten idiota. Nawet pocałował mnie. Czy ta dziewczyna naprawdę jest tak dobra? Może być słodka. Dobrze też gotuje. Wiem, że chłopcy lubią takie dziewczyny. Ale, ja... ja”.

Modlitewnik Założyciela, gałąź magii Otchłani... na razie całkowicie opuściły umysł Louise.

Jeśli nie podążę za moim chowańcem, on gdzieś odejdzie.

Jeśli nie otworzę szeroko oczu i nie pobiegnę, zostanę w tyle.

Jeśli jednak, to ma tak być... ja po prostu będę kontynuowała gonienie go.

Będę gonić go gdziekolwiek pójdzie... a kiedy się odwróci, porządnie mu przywalę.

Przekład

Tłumaczył: egaro


Cofnij do Rozdziału 9 z Tomu 3 - Deklaracja wojny Powrót do strony głównej Skocz do Rozdział 1 z Tomu 4 -