Difference between revisions of "Zero no Tsukaima wersja polska Tom 2 Rozdział 4"

From Baka-Tsuki
Jump to navigation Jump to search
 
(3 intermediate revisions by one other user not shown)
Line 1: Line 1:
 
===== Rozdział 4: Port La Rochelle =====
 
===== Rozdział 4: Port La Rochelle =====
   
Rozdział 3: Dzień z życia władcy.
+
Rozdział czwarty: Port La Rochelle
  +
Kiedy tylko wstało słońce, Saito, Guiche i Louise zaczęli siodłać konie. Za Saito spoczywał Derflinger. Ponieważ był długi nie mógł być przymocowany do jego pleców. Louise ubrała swój mundurek, ale założyła buty do jazdy konnej. Sądząc po tym, Louise spędziła dużo czasu jeżdżąc konno. ''Jak daleko jest stąd do Albionu? Nadal nie najlepiej jeżdżę konno. Prawdopodobnie plecy będą mnie boleć od jazdy'' myślał Saito. Jednak przed ruszeniem Guiche powiedział niezręcznie. <br />
  +
-Mam prośbę... <br />
  +
-Czego chcesz?- Zapytał Saito siadając na konia. Nadal nie mógł wybaczyć Guiche'owi za rany zadane podczas ich niedawnej walki. <br />
  +
-Chciałbym wziąć mojego chowańca. <br />
  +
-Czy ty w ogóle masz chowańca? <br />
  +
-Oczywiście, że tak. Każdy mag ma jednego.- Saito i Louise spojrzeli na siebie i zwrócili wzrok w stronę Guiche. <br />
  +
-Gdzie jest twój chowaniec? <br />
  +
-Tutaj- odpowiedział Guiche wskazując na ziemię. <br />
  +
-Ale tutaj nic nie ma- powiedziała Louise. <br />
  +
Guiche zamiast odpowiedzieć tupnął stopą w ziemie. Z podziemi wyłoniła się wielka brązowa kreatura. <br />
  +
-Verdandi! Oh, moja słodka Verdandi! <br />
  +
Saito oniemiał, ale po chwili zapytał: <br />
  +
-Czym jest ta kreatura? <br />
  +
-Gdzie ty widzisz kreaturę? To jest mój słodki chowaniec- Verdandi <br />
  +
-Sądzisz, że twoim chowańcem jest to wielkie coś?- Po przyglądnięciu się, kret był podobnej wielkości co mały niedźwiedź. <br />
  +
-Tak. Ahh. Mój Verdandi, wyglądasz tak słodko jak na ciebie patrzę. Czy zjadłeś robaki przed przybyciem tutaj? <br />
  +
Wielki kret pokiwał radośnie głową w odpowiedzi. <br />
  +
-Naprawdę? To wspaniale- powiedział Guiche kiedy pocierał policzkiem o policzek swojego chowańca. <br />
  +
-Myślę, że nie możemy wziąć twojego chowańca z nami...- powiedział Saito zdegustowany. <br />
  +
-To prawda Guiche. Ten potwór porusza się pod ziemią? <br />
  +
-Tak to prawa. Jednak myślę, że jest nieznacznie większy niż inne, ale Verdandi to nadal kret. <br />
  +
-Jak zamierzamy go zabrać? Cały czas będziemy jechać konno- powiedziała Louise wzburzonym głosem. <br />
  +
-Wszystko w porządku. Verdandi porusza się szybko pod ziemią. Mam rację, Verdandi? <br />
  +
Wielki kret skinął na zgodę. <br />
  +
-Ale my ruszamy do Albionu. Nie możemy wziąć potwora poruszającego się pod ziemią. - wyjaśniła Louise. Guiche słysząc to, ukląkł na ziemi i odpowiedział: <br />
  +
-Nie mogę być w separacji z moim drogim Verdandim... Oh! Co za ból... <br />
  +
W tym samym czasie, ogromny kret podniósł swój nos i zaczął zbliżać się do Louise <br />
  +
-Co ten głupi kret próbuje zrobić!? <br />
  +
-Jaki mistrz, taki chowaniec. Obydwaj interesują się tym samym- dziewczynami- powiedział Saito <br />
  +
-Stop! Zatrzymaj to natychmiast!- Gigantyczny kret wywrócił Louise i zaczął ją obwąchiwać. <br />
  +
-Ah!!! Patrz gdzie mnie wąchasz! Przestań!- Louise będąca ciągle szturchana przez nos gigantycznego kreta, zaczęła się obracać po ziemi. W tym czasie jej ubrania zaczęły się podwijać eksponując jej bieliznę. Louise zaczęła się bardzo denerwować... Saito bezwiednie zaczął zanużać się patrząc na Louise i Verdandi widząc ten piękny obrazek. <br />
  +
-Ah... Jak piękna scena. Wielki kret dokucza damie. <br />
  +
-Całkowicie się zgadzam.- Saito i Guiche skinęli na zgodę <br />
  +
-Przestańcie mówić nonsensy, wy idioci! Chodźcie tu i mi pomóżcie! Ahh!!!- Wielki kret zobaczył pierścień na palcu prawej ręki Louise i zaczął obwąchiwać go nosem. <br />
  +
-Ty bezczelny krecie! Przestań obwąchiwać pierścień który Jej Wysokość mi powierzyła! <br />
  +
-Teraz rozumiem. Chodzi o pierścień! Verdandi kocha biżuterię! <br />
  +
-Zupełnie jak irytujący szkodnik! <br />
  +
-Proszę nie nazywaj Verdandi'ego irytującym szkodnikiem! To dlatego, że Verdandi poszukuje cennych kamieni i biżuterii. Dla magów Ziemi, nie ma nic bardziej pomocnego niż to. <br />
  +
Kiedy Louise przygotowywała się do uderzenie, przyszedł nagły podmuch wiatru i odrzucił Verdandi'ego od Louise. <br />
  +
-Co to było?- Krzyknął Guiche nerwowo. <br />
  +
Raczej tęgo wyglądający szlachcic ubrany w skórzany kapelusz pojawił się w promieniach słonecznych za Guichem. Saito spojrzał na niego zdziwiony. <br />
  +
-Ta... ta osoba jest... <br />
  +
-Co zrobiłeś z moim Verdandim?- Guiche pochopnie wyciągnął swoją różdżkę wyglądającą jak róża, ale szlachcic był szybszy. Zanim Guiche zdążył za inkantować jakiekolwiek zaklęcie, jego różdżka była w jego dłoni. <br />
  +
-Nie jestem twoim wrogiem. Znajduję się tutaj z rozkazu Jej Wysokości, aby towarzyszyć wam w waszej misji. Księżniczka martwi się o to, że do Albionu wyrusza was tak mało, ale wysłanie dużej ilości jednostek jest zbyt rzucające się w oczy. Jednakże zgłosiłem się, aby towarzyszyć wam w zadaniu- powiedział szlachcic kiedy zdejmował swój kapelusz. <br />
  +
-Jestem kapitanem Oddziału Gryffinów, wicehrabia Wardes- Narzekający Guiche szybko ucichł. Większość szlachciców, włączając w to Guiche'a, móc dołączyć do Oddziału Gryffinów to wielki prestiż. Wardes spojrzał i powiedział przepraszającym tonem. <br />
  +
-Przepraszam za to co zrobiłem twojemu chowańcowi. Nie mogłem patrzeć jak moja narzeczona jest prześladowana <br />
  +
-CO?! -Saito był zszokowany- Narzeczona? <br />
  +
-Ten niesamowity szlachcic jest narzeczonym Louise? <br />
  +
-Wardes-sama- powiedziała Louise trzęsącym głosem, gdy tylko wstała. <br />
  +
-Minęło trochę czasu. Moja Louise, moja droga Louise. <br />
  +
''Moja Louise??? Czy to jakiś żart?'' pomyślał Saito. Wardes zbliżył się do Louise i z wielkim uśmiechem podniósł ją.- Lekka jak zawsze. Tak jak piórko. <br />
  +
-Wicehrabio... proszę nie rób tego... tu są ludzie...- Wardes odstawił Louise na ziemie i powiedział- Czy możesz przedstawić mnie swoim kompanom? <br />
  +
-Emm... To jest Guiche de Gramont i mój chowaniec, Saito- powiedziała Louise wskazując na nich i wypowiadając ich imiona. Guiche który nie śmiał spojrzeć na Wardesa bezpośrednio, opuścił głowę. Saito powtórzył jego gest niechętnie. Wardes z zdziwioną miną rzekł: <br />
  +
-Czy ty jesteś towarzyszem Louise? To pierwszy raz jak widzę człowieka będącego chowańcem. Dziękuję za opiekowanie się moją narzeczoną. <br />
  +
-Proszę bardzo- Saito wykorzystał okazję i przyjrzał się Wardesowi. Był rzeczywiście przystojny. Nawet jeżeli Guiche mógł być zaliczany do przystojnych, zawsze robił z siebie głupka i podejmował nieracjonalne decyzje. Mógł nawet przytulać się policzkiem do wielkiego kreta. Jednakże Wardes nie tylko dobrze wyglądał. Jego spojrzenie było niczym spojrzenie orła- ostre i gwałtowne. Jego wąsy wzmacniały jego męskość. Na dodatek miał muskuły i ogólnie był dobrze zbudowany. Na początku Saito myślał, że wszyscy magicy mają ciało takie jak Guiche, ale był w błędzie Jeżeli pojedynkowaliby się na pięści, a Wardes bez magii, Saito mógł przegrać w sekundy. Myśląc o tym wszystkim, Saito westchnął. Wardes widząc to zbliżył się do Saita i poklepał go po ramieniu. <br />
  +
-Coś nie tak? Masz wątpliwości o tej wycieczce? Nie masz się czego bać! Czy nie byłeś tym który pojmał Fouquet the Crumbling Earth? Z twoją odwagą, nie ma nic niemożliwego.- Kiedy Wardes skończył uśmiechnął się. Widząc to Saito poczuł wyrzuty sumienia. ''Czy on naprawdę jest dobrą osobą? Wątpię, abym mógł równać się z nim w każdej dziedzinie. To prawda. Myślę, że Louise niedługo wyjdzie za niego... Samo myślenie o tym tworzy we mnie uczucie samotności i pustki.'' Louise która nie uspokoiła się w obecności Wardesa, poczuła niepokój i niepewność. Saito odwrócił głowę nie chcąc patrzeć na Louise w tym stanie. Wardes zagwizdał. Na dźwięk jego głosu zza chmur pojawił się gryffin. Była to mityczna bestia z głową orła i ciałem lwa. Jego przednie łapy miały na sobie piękne pióra. Wardes wspiął się na gryffina z gracją i wyciągnął dłoń do Louise <br />
  +
-Chodź tutaj, moja Louise.- Louise opuściła głowę z niezdecydowaniem i nieśmiałością, jak zakochana dziewczyna. Przez to Saito stał się jeszcze bardziej zazdrosny. ''Co on sobie myśli? „Chodź tutaj, moja Louise”? Twoja Louise? Twoja Louise?! Co za nieznośny kaprys!''- Saito będący mężczyzną, zachował swoje myśli dla siebie i w ciszy dosiadł konia. Louise która nadal się wahała, nagle wszedła na gryffina obok Wardesa. Z dłońmi na lejcach, Wardes zakrzyczał: <br />
  +
-Więc wszyscy ruszamy! <br />
  +
Gryffin ruszył pierwszy. Za nim był Guiche, który patrzył na Wardesa z pełnym podziwem, na końcu przygnębiony Saito. Myślał do siebie patrząc na bezchmurne niebo. ''Jak daleko jest stąd do Albionu?'' <br />
  +
<br /> *** <br />
  +
<br />
  +
Z biura dyrektora Henrietta patrzyła na Saito i innych zmierzających w stronę Albionu. Zamykając oczy zaczęła się modlić. <br />
  +
-Brimirze Założycielu, proszę obdarz ich ochroną podczas misji- Obok niej stał dyrektor szkoły Osman gładząc się po brodzie.- Nie zamierzasz na nich spojrzeć, dyrektorze Osman? <br />
  +
-Nie, wystarczy, że ty na nich patrzysz. Ja jestem zajęty gładzeniem swojej brody, Wasza Wysokość. <br />
  +
Henrietta pokręciła głową w dezaprobacie. Wtedy rozległo się pukanie do drzwi. <br />
  +
-Wejść- powiedział dyrektor <br />
  +
Profesor Colbert wszedł do pokoju z niespokojnym spojrzeniem. <br />
  +
-Złe wieści, Dyrektorze! <br />
  +
-Bardzo często to mówisz. Co tym razem? <br />
  +
-Słyszałem to od Strażników Zamkowych. Fouquet uciekła. <br />
  +
-Hmm...- powiedział Osman nadal gładząc się po brodzie.
  +
-Według strażnika, będącego na straży w tym czasie, trochę szlachciców ogłuszyło ich używając magii wiatru. Osoba ta użyła bardzo zaawansowanej magii. Możliwe, że był to jeden z ochroniarzy Jej Wysokości pomógł Fouquet w ucieczce. To oznacza, że w zamku jest szpieg! Czy to nie są złe wieści? <br />
  +
Henrietta podniosła głowę słysząc to. Dyrektor wskazał dłonią wyjście i powiedział: <br />
  +
-Dobrze. Dobrze. Wysłuchamy dokładniejsze wiadomości od ciebie później. <br />
  +
Gdy tylko profesor Colbert wyszedł, Henrietta położyła ręce za stole i westchnęła głęboko. <br />
  +
-Mamy szpiega w naszym zamku. On musi być powiązany z szlachtą Albiońską! <br />
  +
-Możliwe że to... AŁĆ!- powiedział dyrektor gdy przypadkowo pociągnął się za brodę. Henrietta spojrzałą na niego bezradnie. <br />
  +
-Jak możesz nadal być tak zrelaksowany? Waży się przyszłość Tristain. <br />
  +
-Wróg jest teraz w ruchu. Możemy tylko czekać, prawda? <br />
  +
-Nawet jeżeli... <br />
  +
-Masz rację. Dowiemy się kto to jest, jeżeli spowoduje jakieś problemy. <br />
  +
-Mówisz o Guiche? Czy o wicehrabim Wardes'ie ?<br />
  +
Dyrektor pokręcił głową. <br />
  +
-Nie mów mi, że tą osobą jest chowaniec Louise. Jak to jest możliwe? Czy nie jest tylko chłopem? <br />
  +
-Wasza Wysokość, czy słyszałaś opowieść o Brimirze Założycielu? <br />
  +
-Czytałam wiele historii na ten temat...- dyrektor uśmiechnął się i odpowiedział: <br />
  +
-Zatem wiesz o Gandálfrie. <br />
  +
-Czy to nie jest najsilniejszy z chowańców Brimira Założyciela? Nie mów mi, że...<br />
  +
W tym czasie, dyrektor Osman poczuł, że ujawnił zbyt wiele. Sekret Gandálfra chciał zachować dla siebie. Mimo że ufał Henriecie, nie chciał, aby Rodzina Królewska dowiedziała się teraz o Gandálfrie. <br />
  +
-Tak, jako silny i zdolny Gandálfr a ponadto przybył tutaj z innego świata. <br />
  +
-Innego świata? <br />
  +
-Zgadza się. Przybył z innego świata niż Halkeginia. Albo powinienem powiedzieć z miejsca niebędącego Halkeginią. Zawsze wierzyłem, że ten młodzieniec pochodzi z innego świata. To jest również powód dla którego jestem tak bardzo beztroski nawet w takim niebezpiecznym czasie. <br />
  +
-Świat inny od Halkeginii istnieje...- Henrietta była zszokowana. Z jej młodej twarzy nie znikało zdziwienie. Przysłoniła usta swoimi rękoma, zamknęła oczy, uśmiechnęła się i powiedziała. <br />
  +
-Więc pomódlmy się za wiatr nadchodzący z innego świata. <br />
  +
<br />***<br />
  +
<br />
  +
Droga z Tristain do portu La Rochelle konno zajęła dwa dni. Miasto było usytuowane w głębokim i wąskim wąwozie. Z tego powodu w mieście mieszkało zaledwie trzysta osób. La Rochelle był bramą do Albion, zatem podróżników było dziesięć razy więcej niż stałych mieszkańców. Z boków kanionu wyłaniały się głazy. Ludzie w tych głazach wykuli wiele sklepów i karczm. Mimo to budynki wyglądały zwyczajnie, po bliższym przyjrzeniu można było zauważyć, że zrobione było z jednej skały przez magów ziemi klawy Kwadratu. W wąskiej uliczce pojawiał si cień kiedy tylko słońce chwało się za głazami. Jeżeli ktoś przeszedł się po ulicy, mógł zobaczyć wiele innych węższych uliczek prowadzących do baru. Na szyldzie przypominający kufel z winem, napisana była nazwa baru- „Bar Baryłka Złotego Wina”. Jednakże, w sklepie nic nie przypominało nazwy karczmy; bar był zniszczony jak nawiedzony dom. Większością klientów byli gangsterzy i mecenasowie. Kiedy pili, często walczyli o niewielkie rzeczy. Kiedy chcieli walczyć, używali broni. Dlatego, można było zobaczyć martwych i ciężko rannych w barze. Sprzedawca nie chciał widzieć więcej ran i umierających wywiesił kartkę wewnątrz baru: „Prosze używać krzeseł kiedy walczycie”. Dzięki tej notatce klienci poczuli dobroć sklepikarza. Więc zaczęli używać krzeseł podczas walki zamiast swojej broni. Mimo to nadal byli ranni, ale teraz nikt nie ginął. Z tego powodu, zniszczone krzesła leżały obok drzwi. Dzisiaj „Bar Baryłka Złotego Wina” poczuł, że klienci są niezwykli. Pewno dlatego, że wracali z Albionu i głośno rozmawiali. <br />
  +
-Król Albionu nie żyje! <br />
  +
-Czy to nie znaczy, że Albion niedługo zostanie Republiką <br />
  +
-Tak więc, toast za republikę! <br />
  +
Ludzie oferujący wzajemne toasty byli to najemnicy wynajęci przez Rodzinę Królewską, aby walczyli przy ich boku. Jednakże widząc nieuchronnie zbliżającą się klęskę swoich klientów postanowili się wycofać. Był to niehonorowy akt. Jednakże, dla najemników życie było znacznie cenniejsze niż ich przekonania, więc nie zamierzali walczyć do śmierci razem z klientami. Kiedy pili, drzwi do baru się otworzyły. Do karczmy weszła raczej wysoka kobieta. Kaptur przysłaniał znaczną część jej twarzy. Jednakże widoczna część wskazywała, że ta kobieta jest bardzo ładna. Rzadko zdarzało się, żeby tak atrakcyjna kobieta przychodziła do takiego miejsca sama, więc wszystkie oczy były na nią skierowane. Dama, czując na sobie wszystkie spojrzenia, niewzruszenie zamówiła trochę wina i jedzenia, a następnie usiadła przy stole w kącie baru. Kiedy dostała jedzenie z góry zapłaciła. <br />
  +
-To... To jest masa pieniędzy. Czy to w porządku? <br />
  +
-Są tu też pieniądze za nocleg. Macie jakieś wolne pokoje?- odpowiedziała eleganckim głosem. Barman skinął i odszedł od stołu. Klienci nadal na nią patrzyli, a do jej stołu podeszło kilku śmiałków. <br />
  +
-Przepraszam, panienko. To niebezpieczne miejsce dla takiej osoby. <br />
  +
-W porządku! Jest tu wiele niebezpiecznych ludzi dookoła. Nie martw się. Obronimy cię. <br />
  +
Z szerokim uśmiechem na twarzy, jeden z nich pomału zdjął kaptur z jej głowy. Gdy kaptur opadł zaczęli gwizdać i pomrukiwać. Dama był bardzo ładna z jej pięknymi oczami i eleganckim nosem. Tą damą nie był nikt inny niż Fouquet of the Crumbling Earth. <br >
  +
-Ona naprawdę jest piękna. Popatrz na jej skórę. Jest biała jak kość słoniowa. <br />
  +
Mężczyzna chciał podnieść jej głowę, ale jego głowa została odtrącona przez Fouquet która uśmiechnęła się szeroko. Inny mężczyzna wstał wyciągnął sztylet i przyłożył go do szyji Fouquet <br />
  +
-Czy nie ma tutaj zakazu używania broni? Zamiast tego użyj krzesła. <br />
  +
-To tylko dla wystraszenia ciebie. Krzesła nie mogą nikogo powstrzymać? Nie mów tak niewinnie, nie szukasz czasami towarzystwa? Zostaniemy nimi. <br />
  +
Nawet ze sztyletem pod szyją, Fouquet się nie bała. Szybko wyciągnęła różdżkę i zaczęła inkantować zaklęcie. Gdy skończyła, sztylet zamienił się w proch i opadł na ziemie <br />
  +
-Ona... ona jest szlachcianką! <br />
  +
Wszyscy mężczyźni odsunęli się od nie. Nie podejrzewali, że Fouquet może być magiem, ponieważ nie zakładała peleryny. <br />
  +
-Nawet jeżeli jestem magiem, to nie jestem szlachcianką- powiedziała Fouquet nonszlancko- Większość z was jest najemnikami? <br />
  +
Mężczyzni spojrzeli na siebie. Jeżeli nie jest szlachcianką, ich życia nie są zagrożóne. Jeżeli jednak jest nią, może ich zabić w każdej chwili. <br />
  +
-Tak... A ty jesteś?- dowódca grupy zapytał się Fouquet. <br />
  +
-To nie ma znaczenia. Przybyłam tutaj aby was nająć. <br />
  +
-Wszystkich? <br />
  +
Najemnicy spojrzeli na Fouquet ze zdziwionym wzrokiem. <br />
  +
-Co z waszym wyrazem twarzy? Czy to takie straszne, że wynajmuję najemników? <br />
  +
-Nie. To nie to miałem na myśli. Masz złoto, czyż nie? <br />
  +
Fouquet położyła na stole walizkę pełną złota. Po zajrzeniu do środka przywódca powiedział: <br />
  +
-Wow. Czy to nie jest złoto écu? <br />
  +
Drzwi do baru ponownie się otworzyły. Tym razem do środka wszedł mężczyzna mający białą maskę na twarzy. Był tym, który pomógł w ucieczce Fouquet z więzienia. <br />
  +
-Więc nie śpieszyłeś się. <br />
  +
Mężczyzna widząc Fouquet mruknął tylko „Hmm” w odpowiedzi. Najemnicy, widząc osobliwy ubiór mężczyzny, byli lekko zdziwieni. <br />
  +
-Jestem w podróży- powiedział zamaskowany mężczyzna. <br />
  +
-Wykonałam co mi rozkazałeś i zatrudniłam wszystkich tutaj zgromadzonych. <br />
  +
Zamaskowany mężczyzna rzucił spojrzenie na wszystkich najętych. <br />
  +
-Byliście wcześniej zatrudnieni przez szlachtę Albiońską. Mam rację? <br />
  +
-To było w zeszłym miesiącu- odpowiedział jeden z najemników z szacunkiem- ale niedługo potem pokonali wszystkich naszych pracodawców. <br />
  +
Najemnicy zaśmiali się w zgodzie. Mężczyzna w białej masce również się zaśmiał. <br />
  +
-Spełnię wszystkie wasze życzenia. Jednakże, nie lubię być pokonywany przez szlachciców, więc jeżeli ktokolwiek ucieknie z pola bitwy, osobiście go zabije. <br />
  +
Wyruszający z akademii magii gryfin Wardesa bez postoju zmierzał do celu. Nawet jeżeli reszta grupy zmieniała swoje wierzchowce dwa razy, niezmordowany gryffin był ich przywódcą. <br />
  +
-Zwolnij, czy to nie za szybkie tempo- zapytała Louise siedząca na gryfinie Wardesa. Zgodnie z rozkazami, Louise nie wtajemniczała w plan Wardesa. O to poprosił go wicehrabia. <br />
  +
-Guiche i Saito są na skraju wyczerpania. <br />
  +
Wardes obrócił się i spojrzał na Guiche i Saito. Kiedy tylko Louise to powiedziała, obydwaj przestali trzymać się lejcy w przestrachu przed spadnięciem. Patrząc na nich, obydwaj mogli spaść z konia w każdej chwili. <br />
  +
-Ale pierwotnie myślałem, że w drodze do portu La Rochelle nie będzie postoju... <br />
  +
-To może być trudne. Zajmie to dwa dni jazdy konno. <br />
  +
-Z tego powodu, może zostawimy ich z tyłu? <br />
  +
-Nie możemy tego zrobić <br />
  +
-Dlaczego? <br />
  +
-Czy nie wykonujemy tej misji razem? Do tego, mag nie powinien opuszczać swojego chowańca... <br />
  +
-Rozumiem dlaczego ich ochraniasz. Jeden z nich jest twoim ukochanym? <br />
  +
Twarz Louise poczerwieniała. Odpowiedziała:
  +
-Co... co za ukochany? <br />
  +
-Kamień spadł mi z serca. Jeżeli moja narzeczona powiedziałaby mi, że ma ukochanego, umarłbym ze złamanym sercem- odrzekł Wardes<br />
  +
Ale to jest coś o czym mogą zdecydować tylko nasi rodzice. <br />
  +
-Więc, przestaniesz mnie lubić, moja mała i delikatna Louise? <br />
  +
-Proszę, przestań. Nie jestem mała.- powiedziała Louise. <br />
  +
-Ale w moich oczach, na zawsze zostaniesz mała i delikatną Louise. <br />
  +
Louise pamiętała o śnie, który miała kilka dni wcześniej. Był on o sekretnej łódce, na sekretnym jeziorze... Kiedy tylko wpadała w szał, Wardes przychodził do niej i ją uspokajał. Małżeństwo o którym zdecydowali jej rodzice. Zadecydowano o zaręczynach od młodości. On miał ożenić się z nią. Jej narzeczony. W tym czasie, nie do końca wiedziała o co chodzi. Wiedziała tylko, jak długo będzie z tym mężczyzną, będzie szczęśliwa. Ale teraz, w końcu wszystko zrozumiała. Powinna wyjść za Wardesa. <br />
  +
-Nie nie lubię cię- powiedziała Louise cała zaczerwieniona. <br />
  +
-Czyli, innymi słowy lubisz mnie?- Wardes delikatnie przytulił Louise.- Nigdy nie zapomniałem o tobie nawet przez tak długi czas. Nadal pamiętasz. Gdy mój ojciec zmarł po walce? <br />
  +
Louise skinęła głową. Wardes zaczął opowiadać Louise o swojej przeszłości. <br />
  +
-Moja matka zmarła wcześniej. Otrzymałem tytuł i majątek po ojcu. Pragnąc stworzyć moje imię znanym, udałem się do stolicy. Szczęśliwym trafem, Jej Wysokość miała wielki szacunek do mojego ojca, który został zadźgany na polu bitwy. Zostałem włączony do oddziału Gryfinów. Kiedy tylko dołączyłem jako rekrut zacząłem ciężko pracować. <br />
  +
-Od tej pory rzadko odwiedzałeś swoją posesję.- odpowiedziała Louise zamykając oczy. Ona również wyobrażała sobie dawne czasy. <br />
  +
-Moimi ziemiami i domem zajął się mój lokaj Galgann kiedy ja zatraciłem się w pracy. I wreszcie realizując swoje marzenia, zdecydowałem się na stałe opuścić mój dom. <br />
  +
-Co było powodem podjęcia tej decyzji? <br />
  +
-Chciałem prosić o twoją rękę jeżeli tylko moje imię stanie się sławne. <br />
  +
-Żartujesz, prawda wicehrabio? Jesteś bardzo popularny wśród dziewcząt, więc nie powinieneś zawracać sobie głowy taką nieistotną osobą którą jestem. <br />
  +
Odnośnie zaręczyn z Wardesem. Louise zapomniała o swoim śnie który miała kilka dni temu. Ślub z Wardesem był snem. Jak sądziła, to była tylko potwierdzenie chęci wyjścia za niego.
  +
Kiedy Wardes opuścił swoje posiadłości dziesięć lat temu, Louise więcej go nie widziała. Wardes stał się tylko częścią jej odległej przeszłości. Zamierzchła przeszłość stała się realnością. <br />
  +
-Ta podróż jest dobrą szansą na odnowienie uczuć, jakie do siebie czuliśmy w młodości- powiedział Wardes z delikatnym i spokojnym tonem. Louise pomyślała ''Czy kocha Wardesa?''. Jednakże była tego pewna, że na pewno go nie nie lubi oraz tego, że podziwiała go w przeszłości. Nagle spotkała się z narzeczonym i propozycją małżeństwa. Nie wiedziała co zrobić. Ponadto, był inną osobą niż wiele lat temu i nie wiedziała, czy darzy go takimi samymi uczuciami co dawno temu. Louise spojrzała za siebie. Zobaczyła Saito skłonionego na koniu. Wyglądaj jakby osiągnął swój limit. Louise żachnęła się. ''Jest do niczego!'' Kiedy tylko o tym pomyślała, stała się niespokojna i jej serce zaczęło bić jak szalone. <br />
  +
-Jesteśmy na koniach już bardzo długo. Czy nie są zmęczone? One nie są gryfinami.- powiedział Guiche który martwo jechał na koniu. <br />
  +
-Kto wie?- odpowiedział Saito leniwie. Poczuł się rozgoryczony, kiedy Wardes dotknął Louise. Doknął ją ponownie, tym razem przytulając się do niej. ''Co ten człowiek wyrabia... Ale jest jej narzeczonym... Ale powinien przestać... Jeżeli chcę niech to robi tak, żebym ja tego nie widział''. Kiedy Saito o tym pomyślał poczuł się bardziej zmęczony. Jego serce pękało. Guiche patrząc Saito w tym stanie postanowił go podenerwować. <br />
  +
-Heh heh... Nie mówi mi, że jesteś zazdrosny?-zapytał Guiche z chichotem.<br />
  +
-Ah! O czym ty mówisz? <br />
  +
-Czyli zapytałem dobrze?-Guiche zaczął się śmiać coraz mocniej. <br />
  +
-Zamknij się, panie kreta! <br />
  +
-Hahahaha...Jesteś aktualnie prowadzony miłością do twojego mistrza. Ale ona nigdy nie rozkwitnie. Mówiąc szczerze, miłość pomiędzy ludźmi o różnych statusach kończy się tragedią. <br />
  +
-Przestań mówić nonsensy? Jak mógłbym kiedykolwiek lubić taką osobę jak ona? Przyznaję, że jest słodka. Jednakże, ma ekstremalnie zły charakter. <br />
  +
Guiche nagle spojrzał przed siebie i wykrzyknął: <br />
  +
-Spójrz! Oni się całują! <br />
  +
Saito zszokowany spojrzał się przed siebie. Jednakże Wardes i Louise nie całowali się. Ponownie spojrzał na Guiche'a. A on ledwo kontrolował śmiech. <br />
  +
-Argh!- powiedział Saito i rzucił się na Guiche. Obydwaj poczuli, jak ich konie podczas ich walki wywracają się. <br />
  +
-Ej! Jeżeli będziecie kontynuowali tą bójkę, zostawimy was oboje z tyłu!- krzyknął Wardes. <br />
  +
Guiche szybko cofnął się na koniu. Chwilę później, Saito czując na sobie spojrzenie Louise odwrócił głowę. Podróżowali z pełną prędkością. Kilka razy zmieniali konie. Osiągnęli granice La Rochelle w środku nocy. Saito rozejrzał się dookoła ze zdziwieniem. ''Czy nie dotarliśmy do portu? Dlaczego nadal widzę dookoła góry? Może kiedy miniemy te góry będę mógł zobaczyć ocean.'' Wędrując w świetle księżyca, Saito i jego grupa w końcu ujrzała wąską górską drogę. Budynki były wyrzeźbione z głazów. Widać je było po każdej stronie wąwozu. <br />
  +
-Dlaczego port jest zbudowany w górach? <br />
  +
Słysząc pytanie Saito, Guiche odpowiedział ironicznie: <br />
  +
-Nie mów mi, że nie wiesz, gdzie znajduje się Albion? <br />
  +
Ponieważ Saito i Guiche byli bliscy osiągnięcia swojego psychicznego limity, myśleli ''Skoro jesteśmy w mieście powinniśmy odpocząć'' to ta rozmowa dała im siłę do rozmowy. <br />
  +
-Tak nie wiem. <br />
  +
-Naprawdę?- odpowiedział Guiche śmiejąc się. Ale Saito się nie śmiał. <br />
  +
-Nie pochodzę z tego świata i proszę przyjmij to do wiadomości. <br />
  +
Nagle, ze szczytu klifu, na ich konie zostały zrzucone pochodnie. Płonące pochodnie oświetliły przejście które mieli przekroczyć. <br />
  +
-Co... co się dzieje?- zapłakał Guiche. <br />
  +
Konie wystraszone przez płomienie, zrzuciły Guiche i Saito na plecy. Do tego, spadł na nich grad strzał. <br />
  +
-To jest zasadzka!-krzyknął Guiche. Saito spanikował. Chciał wyciągnąć Derflingera który znajdował się na jego plecach, ale dwie strzały przeleciały obok niego. <br />
  +
-Whoa! <br />
  +
Kiedy myśleli, że to ich koniec, silny podmuch wiatru pojawił się przed nimi, zmieniając się w mały huragan. Ten sam huragan odepchnął wszystkie strzały. Wardes podniósł ręce: <br />
  +
-Wszystko z wami w porządku?-krzyknął. <br />
  +
-Wszystko w porządku...- odpowiedział Saito. <br />
  +
''Cholera! Narzeczony Louise uratował moje życie'' - przez to Saito poczuł się jeszcze gorzej.
  +
Dobył Derflingera. Jego runa na lewej ręce zaczęła świecić, wyzbywając z jego wyczerpanie. <br />
   
  +
[[Image:ZnT02-115.jpg|thumb]]
==Część 1==
 
   
  +
-Jestem tak samotny, partnerze. To za dużo napływających uczuć spowodował, że zostawiłeś mnie w pochwie.- Saito spojrzał na szczyt klifu, ale nie zauważył strzał. <br />
 
  +
-Byli to prawdopodobnie złodzieje albo bandyci. - powiedział Wardes. <br />
Niedaleko ogrodów Kyū Shiba Rikyū i Wieży Tokio, obok pięciogwiazdkowej restauracji i otoczone przez szkołę, stację telewizyjną, wieżę nadawczą i ambasadę istnieje zaskakująca liczba kapliczek i świątyń.
 
  +
Louise nagle wykrzyknęła. <br />
 
  +
-Może to byli szlachcice z Albionu? <br />
Przez jedną z dzielnic biegnie mała, kręta ścieżka.
 
  +
-Szlachta nie używa strzał. <br />
 
  +
Z góry rozległ się dźwięk skrzydeł. Był to dźwięk należący do chowańca należącego do... Słychać było krzyki z góry klifu. Strzały wystrzeliwane były w czarne niebo. Jednakże wszystkie strzały były odtrącane prze magię wiatru. Po tym, mały huragan pojawił się i zmiótł wszystkie strzały.<br />
Chociaż ścieżka naśladuje kontury pobliskiej drogi, to wąska droga może zostać łatwo pominięta przez kogoś kot nie wie o jej istnieniu.
 
  +
-Hmmm... Czy to nie jest inkantacja magii waitru?- mruczał Wardes do siebie. <br />
 
  +
Łucznicy którzy próbowali się przyczaić, sturlali się z klifu bo zostali wyrzuceni w dal przez tornado. Ciężko wylądowali na ziemi, głośno krzycząc w buli. W tle księżyca pojawił się chowaniec. <br />
Jeżeli pójdziesz po mylącej jak labirynt ścieżce to w końcu jakoś skończysz przed schodami.
 
  +
-To Sylphid!-krzyknęła Louise zdziwiona. Był to smok wiatru należący do Tabithy. Kiedy wylądował, dziewczyna o czerwonych włosach zeskoczył z niego i wstrząsnęła fryzurą <br />
 
  +
-Przepraszam, że musieliście czekać. <br />
Jakoś czułem, że dokładnie 200 stopni to trochę za dużo jak na środek miasta.
 
  +
Również Louise zeskoczyła z gryfina Wardesa i odpowiedziała. <br />
 
  +
-Co ma znaczyć „Przepraszam, że musieliście czekać”?! Dlaczego tutaj jeste ś? <br />
Po spięciu się na szczyt kamiennych schodów zobaczysz zbudowane w najwyższym punkcie sanktuarium Nanao.
 
  +
-Nie dlatego, żeby cię ratować. Kiedy zobaczyłam, że opuszczasz akademię na koniu z samego rana, szybko obudziłam Tabithę i wyruszyłam w drogę za wami. <br />
 
  +
Kirche wskazała na Tabithę, która nadal wyglądała jakby niedawno obudzono ją ze snu; nadal miała na sobie piżamę. Ale pomimo tego, nadal czytała książkę. <br />
Chociaż otaczające okolice zagajniki na pewno nie były tak gęste jak rezerwat przyrody, położona pośród nich świątynia emanowała poczuciem spokoju i ciszy.
 
  +
-Zerbst! Posłuchaj mnie! Jesteśmy w trakcie sekretnej misji powierzonej nam przez Jej Wysokość! <br />
 
  +
-Sekretnej misji? Mogłaś o tym powiedzieć wcześniej. Kto by pomyślał, że mi o tym nie powiedziałaś? W każdym razie, bądź wdzięczna za ratunek. Ludzie których pokonałam chcieli cię zabić!- Kirche wskazała na ludzi leżących na ziemi. Ci zabójcy nie mogli się poruszać przez rany. Zostali ciasno związani przez Louise i jej towarzyszy. Guiche zbliżył się do nich i zaczął ich przesłuchiwać. Louise, krzyżując ręce, spojrzała na Kirche złośliwym wzrokiem. <br />
Wewnątrz samego kompleksu świątynnego, przed salą stał ante-hall do przebierania się i celów kosmetycznych.
 
  +
-Nie bądź w błędzie! Nie jestem tutaj by ci towarzyszyć. Rozumiesz? <br />
 
  +
Kirche sugestywnie pochyliła się w stronę Wardesa będącego na gryfinie i powiedziała: <br />
I w jednym z jego pokojów ubierała się Mariya Yuri.
 
  +
-Twoja broda jest bardzo męska. Wiesz jak namiętnie ona wygląda? <br />
 
  +
Wardes spojrzał na Kirche i odepchnął ją lewą dłonią. <br />
Zakładając kosode pod furisode i hakame patrzyła w lustro i czesała swoje długie, gładkie włosy.
 
  +
-Huh? <br />
 
  +
-Dziękuje, za przyjście z pomocą, ale proszę, nie zbliżaj się do mnie więcej. <br />
Wydawały się być bardziej brązowe niż kawa, prawie czarne jak czarne perły. Nie farbowała ich, był to ich naturalny kolor. Yuri zawsze czuła się zawsze trochę gorsza od innych z tego powodu, ale nie myślała o tym w tej chwili.
 
  +
-Ale dlaczego. Chce tylko powiedzieć, że cię lubię. <br />
 
  +
To był pierwszy raz, kiedy Kirche została tak chłodno potraktowana przez mężczyznę. Często mężczyźni byli zahipnotyzowani, gdy tylko zaczynała słodką gadkę. Jednakże Wardes w ostateczności nie był nią zainteresowany. Kirche spojrzała na niego z szeroko otwartymi ustami. <br />
Tak, ponieważ najważniejszą rzeczą było to, że złamał się ząb grzebienia, którym czesała włosy.
 
  +
-Przepraszam. Ale nie mogę wprowadzać w błąd mojej narzeczonej.- powiedział Wardes patrząć na Louise; jej twarz natychmiast poczerwieniała. <br />
 
  +
-Co? Ona jest twoją narzeczoną? <br />
 
  +
Wardes skinął w odpowiedzi. Kirche przyjrzała mu się dokładniej, bo nie zrobiła tego wcześniej. Oczy Wardesa nie okazywały żadnych uczuć. Tak jak lód. Potem spojrzała na Saito. Wyglądał obojętnie. Rozmawiał ze swoim mieczem z przygnębieniem. ''Eh? Czy wygląda tak, ponieważ podrywałam narzeczonego Louise?'' Gdy tak pomyślała, Saito zaczął wyglądać ładniej. Patrząc na Saito, zaczęła biec przed siebie i szybko przytuliła go. <br />
 
  +
-Jestem tutaj, ponieważ martwię się o mojego ukochanego!- Saito spojrzał oszołomiony i odwrócił spojrzenie. <br />
„...Największe nieszczęście, modlę się, aby nic złośliwego się nie stało.”
 
  +
-Kłamca. <br />
 
  +
''Jest zazdrosny?''. Myśląc tak, pasja w sercu Kirche zapłonęła. <br />
Wyszeptała cicho to zdanie bez logicznej podstawy.
 
  +
-Słodkie. Jakie słodkie. Naprawdę jesteś zazdrosny? <br />
 
  +
-Nie jestem... <br />
Wydawało się, że był to zły omen.
 
  +
-Bardzo przepraszam za zaniedbywanie ciebie. Musisz być zazdrosny, prawda?- powiedziała Kirche przyciągając głowę Saito między jej piersi.- Proszę wybacz mi! Może spoglądam na innych mężczyzn, ale jedynym, którego kocham, jesteś ty! <br />
 
  +
Louise zagryzła wargi, chcąc przerwać przemowę Kirche. Nie mogła tolerować uwodzenia jej chowańca przez Kirche. Ale wtedy, Wardes delikatnie położył jego ręce na ramionach Louise. Wardes spojrzał na Louise z miłością i uśmiechnął się. <br />
Gdyby była zwykłą dziewczyna to pewnie mogłaby od razu zapomnieć, co się stało, ale Yuri nie była zwykłą panną i czuła, że był powód dalszego badania tego.
 
  +
-Wicehrabio... <br />
 
  +
Guiche, który przesłuchiwał bandytów powrócił. <br />
Po ubraniu się Yuri opuściła chatę.
 
  +
-Wicehrabio, tamci bandyci przyznali się do bycia rabusiami. <br />
 
  +
-Hm... Jeżeli to tylko rabusie, puśćmy ich wolno.- Wardes bez wysiłku dosiadł z powrotem swojego gryfina, biorąc ze sobą Louise. Wtedy zakomunikował: <br />
Po drodze do ante-hall minęła kilku duchownych.
 
  +
-Spędzimy noc w La Rochelle, jutro weźmiemy pierwszy statek do Albionu, który odpływa. <br />
 
  +
Kirche usiadła za Saito, dzieląc tego samego konia. Guiche również dosiadł wierzchowca. A Tabitha nadal czytała książkę na jej smoku wiatru. Na wprost nich, na umieszczonej pomiędzy dwoma klifami, oślepiał ich światłami port La Rochelle..
W odpowiedzi na ich pokłony i uprzejme pozdrowienia Yuri ukłoniła się. To pełne czci zachowanie było oczywiście z pewnego powodu skierowane do 15 letniej miko.
 
 
Dlatego w tej świątyni Mariya Yuri była bardziej czczona i wyniesiona ponad innych.
 
 
– Och, hime-miko, miło cię poznać! Jeżeli masz chwilę to może porozmawiamy?
 
 
Te nagłe, frywolne słowa były skierowane w jej stronę.
 
 
Chociaż mówił takie frazy jak 'hime-miko' z szacunkiem, to ton jego głosu nie miał ani krzty szacunku. Jak pajac udawał głupca, który pojawił się znikąd.
 
 
Mówca powoli podszedł do Yuri. Mimo, że miał na sobie skórzane buty, krocząc po świątynnej drodze z drobnego żwiru jego stopy nie wydawały żadnego dźwięku.
 
 
Każdy, kto widział jego sposób poruszania się uświadomiłby sobie, że nie jest on zwykłym człowiekiem.
 
 
– ...Miło mi pana poznać. A kim jesteś?
 
 
– Ach, wybacz mi proszę moją nieuprzejmość. Możliwe, że jest już za późno, abym się przedstawił, ale nazywam się Amakusa. To zaszczyt dla mnie spotkać tak elegancką hime-miko jak ty. Mam nadzieję, że się dogadamy.
 
 
Amakusa przedstawił się wyciągając wizytówkę.
 
 
Yuri przyjęła ją i skinęła głową.
 
 
Jego pełne nazwisko brzmiało Amakusa Touma, ale to, co tak na prawdę przyciągało uwagę to tytuł przed nazwiskiem podający, w jakim dziale pracował.
 
 
– Co sprowadza członka Komitetu Opracowań Prawdziwej Historii w to miejsce?
 
 
Zapytała podejrzliwie Yuri.
 
 
Niechlujnie ubrany mężczyzna miał na sobie zachodni garnitur, był dość młody, prawdopodobnie był koło dwudziestki i nie wyglądał na zbyt uprzejmego.
 
 
Ale nie należy oceniać książki po okładce. Był posłem wysłanym przez organizację kontrolującą magiczną stronę japońskiego świata. Musiała poważnie i ostrożnie odpowiadać.
 
 
– Problemem wydaję się coś, co może być wkrótce przyczyną katastrofy, jakiej ten kraj nie widział. Jest to w pewnym sensie drażliwy problem, więc mamy nadzieję dodać twoją znaczna siłę do naszych wysiłków, dlatego też tu przybyłem, mam nadzieję, że zrozumiesz moje stanowisko w tej sprawie.
 
 
– ...Ta skromna panna ma kilka zdolności i obawiam się, że nie będzie z niej jakiegokolwiek pożytku.
 
 
– Jesteś zbyt skromna. Chociaż prawdą jest, że istnieje wiele Musashino miko, te, które są ekspertami w analizie duchowej jak ty są nieliczne. A poza tym są jeszcze dwa powody dla wybrania cię.
 
 
Japonia zawsze miała czarodziejów i spirytystów, którzy przekazywali dalej swoje umiejętności.
 
 
Mariya Yuri była potomkiem jednego z nich.
 
 
Co do terminu „Musashino” - organizacja spirytystów, która chroniła region Kanto przyznawała w bardzo młodym wieku tytuł hime, który mieścił w sobie największe obowiązki przydzielone każdej miko.
 
 
– Twoje zadanie, jako Musashino hime-miko obejmuje wsparcie pracy Komitetu Opracowań Prawdziwej Historii. Jestem pewny, że to rozumiesz. Jeżeli masz jakieś pytania to proszę daj mi wpierw skończyć.
 
 
– ...Oczywiście. A czym jest to, czym mam się zająć?
 
 
– Byłoby bardzo pomocne dla nas, gdybyś stała się bliższa japońskiej młodzieży, a także w celu potwierdzenia jego tożsamości. Nazywa się Kusanagi Godou i jest nastolatkiem, którego podejrzewamy o bycie Campione.
 
 
– Campione?
 
 
Podobno był to tytuł nadawany największym i najbardziej złym czarownikom i tyranom Europy.
 
 
Usłyszawszy ten złowrogi tytuł, Yuri zamarła z szoku.
 
 
...Para oczu, płonących jak u tygrysa.
 
 
W chwili, gdy usłyszała ten tytuł pierwsza rzeczą, jaka przyszła jej do głowy były stare oczy demona.
 
 
– Jestem pewien, że rozumiesz jeden z powodów, dla którego wybraliśmy ciebie. Ponieważ w dzieciństwie spotkałaś Dejanstahl Vobana, to prawdopodobnie będziesz w stanie potwierdzić, czy chłopak naprawdę jest Campione.
 
 
"...Tak. Przez „Campione” masz na myśli, że jest tak jak z pojawieniem się złośliwych demonów z japońskiego mitu o reinkarnacji Rakshasa Raja, których należy unikać za wszelką cenę. Ale trudno w to uwierzyć. Czy aby normalny człowiek został Królem nie musi zabić boga? - Sądzić, że ktoś faktycznie może to zrobić jest nie do pomyślenia!
 
 
Coś takiego wydarzyło się pięć lat temu; kiedy była w pewnym kraju w Europie Wschodniej, Yuri widział z bliska Campione.
 
 
Dejanstahl Voban.
 
 
Tylko słysząc to nazwisko wielu europejskich czarnoksiężników wysyła kulę ognia w jakiś kąt, rozpaczliwie mrucząc zaklęcia odpędzające zło.
 
 
Yuri nigdy, przenigdy nie zapomni tych akwamarynowych oczu, które w ciemności płonęły jak tygrysa.
 
 
O wiele później dowiedziała się, że ten szczególny diabeł miał zdolność, która samym spojrzeniem zmieniała każda żywą istotę w pył, co tylko zwiększyło strach Yuri.
 
 
– ...Też tak myślę i nie wierze, że Kusanagi Godou naprawdę jest Campione. Pozwól mi sprostować; nie chcę w to wierzyć, mimo wszystkich dowodów, jakie zebrałem do tej pory jest to nie całkiem jasne.
 
 
Amakasu wzruszył ramionami.
 
 
– Zgodnie z raportem Komitetu w Greenwich, w marcu tego roku w Sardynii, Kusanagi Godou pokonał perskiego boga wojny, Verethragn i uzyskał prawo do korony. Potem wyjechał do Włoch, a za każdym razem, gdy pojawiał się w mieście miały miejsce ogromne zniszczenia. Jest oczywiste, że istnieje między nimi związek... Słyszałaś o niepokojach w Rzymie?
 
 
– Masz na myśli atak terrorystyczny w Koloseum...?
 
 
– W dniu, w którym miało to miejsce, Kusanagi Godou przyjechał do Rzymu. Tą, która go zaprosiła była naczelny dowódczymi korpusu rycerzy Miedzianego Czarnego Krzyż, młoda Erica Blandelli. Wydaje się, że wracając do Japonii przywiózł ze sobą świętą relikwie wspaniałej starożytności...
 
 
– Relikwia...
 
 
Yuri była całkowicie zdezorientowana po tym, co usłyszała.
 
 
Spirytystyczna siła, jaką dysponowała, jako hme-miko - jej niezwykle silny szósty zmysł i mentalne oko ostrzegały ją, że nie należy lekko go traktować, był to zbezczeszczony obiekt, który wywoła niezrównaną katastrofę.
 
 
– Chciałabym wiedzieć więcej w sprawie Kusanagi Godou. Czy tak jak ja ćwiczył wcześniej jakąś formę magii? A może jest mistrzem jakiejś sztuki walki?
 
 
Yuri zdecydowała się włożyć w sprawę całe serce, a więc zaczęła od dowiedzenia się więcej.
 
 
Oczywiście była przerażona tyranami i gdyby mogła uciekłaby bardzo daleko. Ale jeśli nie zmusi się do tego to tysiące ludzi może ucierpieć. Jeżeli tak było, to być może została wybrana do tego przez pewien rodzaj przeznaczenie.
 
 
– Jeżeli chodzi o magię i zaklęcia, to wydaje się być całkowicie bezużyteczny, to samo można powiedzieć w odniesieniu do sztuk walki. Biorąc to wszystko pod uwagę, można zapomnieć o rywalizowaniu z bogami, nawet jego pochodzenie nie ma nic wspólnego z bogami - dobrze, spójrz najpierw na to.
 
 
Touma wziął skoroszyt z teczki i podał Yuri.
 
 
Szybko przejrzała materiały znajdujące się w środku.
 
 
Zawierały one informacje na temat śledztwa dotyczącego Kusanagi Godou. Wszelkiego rodzaju szczegóły zostały umieszczone w raporcie, od jego charakteru, historii osobistej, aż po wydarzenia we Włoszech i umiejętności Campione.
 
 
– ...Jeżeli znalazłem o nim coś nienormalnego to to, że został wybrany do udziału w międzynarodowych mistrzostwach w baseball młodzieży, jako rezerwowy reprezentant Japonii. Podobno w gimnazjum był jednym z niewielu wymiataczy z regionu Kanto.
 
 
– Przepraszam, ale co to są międzynarodowe mistrzostwa w baseballu?
 
 
– To amerykański konkurs, głównie dla uczniów gimnazjum. Ale słyszałem, że gdy był na obozie treningowym dla mistrzów doznał kontuzji barku i zrezygnował.
 
 
– Więc to tak... Chciałam zapytać, dlaczego walczył z perskim bogiem w Syndrii? To dziwne, biorąc pod uwagę różnicę miejsca i boga.
 
 
– W odniesieniu do tego, powinnaś złożyć wota dziękczynne Aleksandrowi Wielkiemu, bo jego koncepcja 'braterstwa ludzi' oznaczała połączenie Greków i Persów. Tak powstała hellenistyczna kultura i dała wspólny grunt kulturze europejskiej i bliskiego wschodu. To oczywiście znacznie wykracza poza wiedzę statystycznego Japończyka.
 
 
Touma wyjaśnił to z kpiącym uśmiechem.
 
 
– W mitologii indyjskiej Weretragna jest bogiem na równi z Indrą i rzeczywiście w ramach reform Aleksandra był utożsamiany z boskim bohaterem, Herkulesem, a nawet z uwagi na grecki epitet Artagnes. Podobno po śmierci Aleksandra grupa obywateli pod dowództwem Pompejusza została wysłana by zasiedlić Sardynie. Jeżeli weźmie się pod uwagę tą wiedzę, nie można powiedzieć, że nie ma między nimi powiązania.
 
 
Yuri słuchała jego wyjaśnień podczas przeglądania dokumentów.
 
 
W tym momencie zauważyła na obciętej stronie zdjęcie złotowłosej dziewczyny... nawet Yuri, będąca tej samej płci, zachwyciła się jej urodą; był to naprawdę przyjemny dla oczu widok.
 
 
– Ach, ta dziewczyna to Erica Blandelli… została zidentyfikowana, jako kochanka Kusanagi Godou i podobno jest bezkonkurencyjnym geniuszem zarówno w szermierce jak i w magii. Myślę, że można nazwać ją wzorem maga z prestiżowej rodziny.
 
 
– Kochanka!?
 
 
Słysząc tak niemoralne słowo, Yuri zaniemówiła.
 
 
– Jest prawdopodobne, że Miedziany Czarny Krzyż szybciej od innych zrozumiał znaczenie Kusanagi Godou i wysłali ją by wkradła się w jego łaski. Nawet, jeśli ich karta atutowa jest urodzonym geniuszem, to musi jeszcze stworzyć z nim intymne relacje. By użyć dziewczynę w tej strategii — muszę pochwalić ich skrupulatność.
 
 
– Stać się kochanką z tego powodu? Ten sposób jest zbyt bezczelny, zbyt niemoralny!! Coś takiego jest całkowicie złe!! Poświęcić wybór kobiety tylko po to by zdobyć moc diabła —— nigdy tego nie zaakceptuje!
 
 
Yuri spojrzał ze złością na zdjęcie Godou w skoroszycie.
 
 
Chociaż była słabą miko, to nigdy nie zaakceptuje tyrana takiego jak on. Przepełniona gniewem i determinacja zaczęła coraz mniej bać się Campione.
 
 
– ...Tak poza tym, wspomniałeś, że były dwa powody, aby mnie wybrać. Możesz mi podać ten drugi?
 
 
– Oczywiście, w rzeczywistości drugim powodem było coś, co wydawało się całkowicie losowe...
 
 
Wysłuchawszy odpowiedzi Touma, Yuri nie mogła się zatrzymać, ale czuła, że jakieś przeznaczenie odpowiada za te niesamowite zbiegi okoliczności.
 
 
Kto by pomyślał, że w tak niepojętym miejscu, Kusanagi Godou i ona dzielili podobny los.
 
 
 
==Część 2==
 
 
 
Minęło już kilka dni odkąd wrócił z Rzymu.
 
 
Aby być precyzyjnym, połowa tygodnia i jest czwartek po południu, Kusanagi Godou przeżywał obecnie swój wolny czas po szkole.
 
 
Po przejściu bramy szkoły, postanowił wrócić nieco okrężną podróż do domu.
 
 
W końcu udało mu się pozbyć problemów związanych z nagłą zmianą strefy czasowej, a jego nastrój znacznie się polepszył - ale chwile potem jego myśli padły na Gorgoneion, który spoczywa w szafie w domu, jego nastrój odpowiednio się pogorszył.
 
 
Należy powiedzieć, że po powrocie do Japonii, Godou próbował kilka razy zniszczyć grawerunek.
 
 
Ale był to tylko strata czasu.
 
 
Po zmarnowaniu pół dnia na myślenie o tym nic, czego próbował nawet go nie zadrasnęło.
 
 
Godou przypomniał sobie pożegnalne słowa, z jakimi zostawiła go Erica.
 
 
„Może wyglądać jak kamień, ale nim nie jest. Co to jest, jest zapisem zgromadzonej mądrości niezliczonych bóstw. Tak więc nigdy się nie zetrze, a na pewno nie może zostać zniszczone.”
 
 
Gdy po raz kolejny przeklął idiotyczną rzeczywistość, która towarzyszyła jego życiu, jego stopy kierowały go w stronę domu.
 
 
Rodzina Kusanagi mieszkał na skraju okręgu Bunkyo w Tokio.
 
 
Wśród wielu położonych w pobliżu stacji metra sklepów na rogu położony był zamknięty teraz antykwariat.
 
 
Była to rezydencja Kusanagi. Cztery lata temu po śmierci właściciela, babcia Godou zaczęła powoli wychodzić z branży, a w końcu zamknęła na dobre.
 
 
W każdym razie w porównaniu, do kiedy sklep był otwierany i zamykany bez żadnego klienta, nic tak na prawdę się nie zmieniło.
 
 
Szczególnie, gdy uważano, że nie ma tam nic porównywalnego do sekcji „mangi” w sklepie, więc nic dziwnego, że księgarnia nie mogła nadążyć za nowymi sklepami. Być może sklep przetrwałby, jak to zrobił Jinbocho, ale w małej alejce byłoby bardziej niezwykłe, gdyby biznes byłby lepszy.
 
 
Od czterech lat rodzina Kusanagi nie zawracała sobie głowy ponownym otwarciem sklepu.
 
 
A skoro jesteśmy przy temacie, droga, przy której stała księgarnia, Sanchoume Street, stacja Nazu, do dziś zachowała pewną atmosferę starego centrum Tokio.
 
 
Chociaż Godou nie myślał o tym w ten sposób zawsze mieszkając w tej dzielnicy, to wiele innych osób tak twierdziło. Zabytkowa architektura taka jak ta – sklep z mieszkaniem, emanujący wpływem okresu Showa – wypełniają ulicę.
 
 
Były zupełnie inne od jeszcze świeżych w jego pamięci ulic Rzymu.
 
 
Tamtejsze ulice miały nowoczesne wieżowce i sklepiki; zachwycają oryginalnym widokiem oraz całością tej sceny, że wszystkimi otaczającymi budynkami było jednym z bogatej gotyckiej świetności.
 
 
Stąd też mieszkańcom prawie wydawało się, że goście z innego miasta nadużyli poczucia witalności.
 
 
– Witaj w domu onii-chan... choć jest to naprawdę rzadkie, aby wrócić do domu tak wcześnie.
 
 
Niespodziewanie z tyłu dał się słyszeć zwracający się do niego głos.
 
 
Nie patrząc na źródło wiedział już, kto to był; mimo wszystko mieszkał już z mówcą od ponad dziesięciu lat.
 
 
– Shizuka, czy nie jest to przypadkiem niesprawiedliwe? Przez ostatnich kilka dni byłem w domu dość wcześnie i jeszcze mówisz tak jakbym się zatrzymał w celu...
 
 
– To prawda, ale tylko przez ostatnie kilka dni. Ostatniej soboty wyszedłeś wcześnie z domu i nie wróciłeś do niedzielnego wieczoru. A potem nawet opuściłeś szkołę w poniedziałek. Gdzie byłeś i co robiłeś?
 
 
Jego siostra patrzyła z niezadowoleniem.
 
 
Kusanagi Shizuka, czternaście lat, uczeń trzeciej klasy gimnazjum. Przypadkowo była rok młodsza od Godou.
 
 
W przeciwieństwie do Godou nie miała na sobie mundurka.
 
 
W obydwóch rękach trzymała torby na zakupy wielokrotnego użytku, którą wypełniały warzywa, mleko, ryba i inne artykuły spożywcze. Pewnie wróciła do domu wcześniej i się przebrała, a następnie poszła kupić składniki na obiad i jedynie złapała go.
 
 
– Już ci mówiłem, zostałem na noc u przyjaciela... Jak wiele razy mam ci to powtarzać?
 
 
Odkąd w niedzielę wrócił z Włoch, Godou powtarzał tą samą odpowiedź.
 
 
Zaczynał czuć się związany swoją odpowiedzią, jednak odpowiadał tą samą marną wymówką.
 
 
...Chociaż prawdopodobnie nie było dobrze chwalić swoją siostrę, to musiał przyznać, że Shizuka miała naprawdę ładną twarz.
 
 
Chociaż była jego młodszą siostrą stale używała sposobów, które denerwują jej brata; czuła się bardziej jak w relacji matka - syn, nieustannie marudząc; dal niego z pewnością najbardziej problematyczne istnienie.
 
 
– To jest przyjaciel?... Przyjaciel... rozumiem... och...
 
 
– Jeżeli chcesz coś powiedzieć to powiedz to. Nie podoba mi się te wykręty i ciągłe wałkowanie w kółko.
 
 
Powiedział Godou biorąc od Shizuki torby.
 
 
Nie myślał o tym, ale działając niemal podświadomie wyciągnął rękę. Był chyba zbyt dobrze uwarunkowany przez przyzwyczajenia własnego dziadka. Nawyki są naprawdę przerażające.
 
 
Ale Shizuka wciąż patrzyła na bata z podejrzeniem w oczach.
 
 
– Więc pozwól mi zapytać, ten przyjaciel, który zadzwonił był chłopakiem czy dziewczyną?
 
 
– ...Oczywiście, że był chłopakiem.
 
 
A teraz jego wielkie kłamstwo uzna za prawdę?
 
 
Idąc korytarzem obok Shizuki, Godou desperacko próbował utrzymać swobodną postawę, lecz jego siostra spojrzała tylko na niego - przypadkowo modlił się do jakiegokolwiek boga, którego mógł wymyślić - i rzuciła kolejną sensację.
 
 
– Och, rozumiem. A tak z innej beczki, jaka jest Erica-san?
 
 
– ...!?
 
 
Godou gapił się. „Jak Shizuka poznała to imię?” błysnęło mu w umyśle.
 
 
– Och, masz na myśli tą Erikę... tak, dobrze, jak powinienem to...
 
 
– Nie wspominałam o tym, ale właściwie po wyjściu onii-chana w sobotę ta dziewczyna zadzwoniła.
 
 
Jej słowa były zimne jak lód, a oczy wyglądały jak myśliwy strzelający do zdobyczy.
 
 
————————————
 
 
Zeszły tydzień, w domu Kusanagich dzwoni telefon.
 
 
Po tym jak Shizuku odebrała rozmówca powiedział, że nazywa się Erica i formalnie przedstawiła się.
 
 
Powiedziała, że ponieważ był jakiś pilny interes, który wymagał pomocy jej brata, postanowiła poprosić go o poradzenie sobie z tym. Powiedziała także, że może to potrwać kilka dni i nie ma potrzeby się martwić o nic...
 
 
————————————
 
 
– Jej głos był bardzo miły, jestem pewna, że sama osoba również była przyjemna dla oka. Zgodzisz się ze mną onii-chan? A ile ma lat? I wyjaśnijmy sobie coś, nie próbuj robić ze mnie głupka mówiąc, że Erica jest chłopakiem - to głupie.
 
 
Shizuka wyraziła się chłodno, odcinając mu jednocześnie jedyną drogę ucieczki.
 
 
„Dlaczego wszystkie dziewczyny są tak...!”
 
 
Nie pomogłoby to Godou, lecz przeklną Erice i swoją siostrę.
 
 
Erica decydując się zadzwonić do jego domu na pewno zrobiła to z jakiegoś złośliwego powodu. Prawdopodobnie pomyślała, że spowodowanie poruszenia w domu Kusanagich było bardzo zabawne.
 
 
Ale Godou nie wiedział, że Skizuka też była miłośniczką tego typu rzeczy...
 
 
„Pomijając Erikę, moja siostra również jest zbyt straszna...”
 
 
Więc przez tych ostatnich kilka dni wiedziała, co tak na prawdę robił. Czekając kilka dni nawet teko nie skonfrontowała, pozwalając mu myśleć, że jest bezpieczny!
 
 
– To, dlatego że zrobiłeś coś nic nikomu o tym nie mówiąc — to zmusiło cię do kłamstwa, prawda? Nie mogę uwierzyć, że dziadkowi rzeczywiście udało się odgadnąć, co robisz. Jestem bardzo rozczarowana... Nigdy ni sądziłam, że onii-chan odważy się zrobić coś takiego.
 
 
– C-co jest „tą” rzeczą, o której mówił dziadek!?
 
 
– Coś w stylu „jeżeli chłopiec ucieka nic nikomu nie mówiąc, aby spotkać dziewczynę to musi to być coś podstępnego i nielegalnego. I ja miałem taki jak ten okres w życiu...” i tak dalej. Nie mogę w to uwierzyć, onii-chan! Myślałam, że jesteś lepszą osobą. Dlaczego? Nielegalny romans? Jednostronna miłość? A może jest to zabroniony romans ze zmysłową, starsza nauczycielką... cokolwiek to jest to musi być coś takiego, prawda!?
 
 
Shizuka przesłuchiwała biednego Godou z triumfem w oczach.
 
 
Godou zaprzeczył rozpaczliwie kręcąc głową.
 
 
– Dziadku nie jestem taki! Nigdy nie zrobiłem tak pikantnych rzeczy!
 
 
– Phi! Jesteś jedynym wnukiem dziadka, prawda? Nawet wasze twarze wyglądają podobnie; może po prostu nagle zdałeś sobie sprawę z nowej części genetycznej charakterystyki i odblokowałeś umiejętności dziadka do interakcji z kobietami. Coś takiego na prawdę mogło się zdarzyć!
 
 
– Jak to w ogóle działa! Koligacje dziadka z płcią przeciwną nie mają nic wspólnego z DNA. To wszystko to tylko osobowość człowieka, tylko, dlatego że jestem jego wnukiem nie znaczy to, że możesz wrzucać nas do jednego worka!
 
 
„Dlaczego muszę grać tego głupiego w relacji brat-siostra przed domem, w samym środku ulicy wypełnionej sklepami?”
 
 
Wszystkie te spojrzenia przeszywały ciało Godou.
 
 
Szhizuka również poczuła zakłopotanie wynikające z ciszy i szybko ściszyła głos.
 
 
– ...Więc dlaczego mnie okłamywałeś? Jeżeli nie ma niemoralnego powodu, to czy nie lepiej powiedzieć prawdę?
 
 
– Właśnie dlatego, że bałem się zdarzenia takich skomplikowanych rzeczy, właśnie dlatego to zrobiłem. Można powiedzieć, że zaprzyjaźniłem się z Eriką z powodu mojego pecha — i rzeczywiście odwiedziłem ją, ale byli tam również inni znajomi. Na pewno nie mamy jakichkolwiek niemoralnych relacji... Wierzysz mi teraz?
 
 
Godou położył dłoń na głowie siostry i potargał ją, aby poczuła się lepiej.
 
 
Shizuka miała bardzo zakłopotany wyraz twarzy, ale w końcu westchnęła i zaakceptowała to.
 
 
– To nie tak, że ci nie wierzę... ale nie wolno ci mnie znowu okłamać, dobrze? Nawet, jeżeli spróbujesz mnie okłamać, mogę rozpoznać, że kłamiesz z twojej postawy i działań wokół domu, rozumiesz?
 
 
– W porządku, wiec zostawmy to już, dobrze?
 
 
Teraz, kiedy sprawa została załatwiona, Shizuka uśmiechnęła się z zakłopotaniem. Gdyby przez większość czasu miała taki wyraz twarzy, Godou czuł, że mógłby się chwalić posiadaniem szczerej i słodkiej siostry.
 
 
Rozważając to, Godou uśmiechnął się krzywo.
 
 
– To wszystko, dlatego że onii-chan był częścią drużyny baseballowej i zawsze późno wracał do domu - nawet w sobotę trenowałbyś od rana do wieczora. Nie chcesz w liceum dołączyć do klubu sportowego?
 
 
– ...Nie czuję się z tym teraz dobrze, myślę by zrelaksować się i nie grać przez jakiś dłuższy czas.
 
 
Ponieważ rozmowa zeszła na zupełnie inny temat, Godou był stratny, co do sposobu udzielenia przekonującej odpowiedzi.
 
 
Szczerze mówiąc nie był pewny jak odpowiedzieć na to pytanie. Po prostu chciał być pewny jak dobrze może ukryć prawdę.
 
 
Oczywiście nie był zbyt przekonywujący. Zmartwiona Shizuka spojrzała na brata.
 
 
– Twój bark... nadal boli? Umm, chyba ktoś jak ja, kto nawet nie jest sportowcem nie powinien tego mówić, być może nadal możesz być napastnikiem nawet z obolałym barkiem - och, powiedziałam coś bolesnego... Przepraszam, onii-chan.
 
 
Shizuka przerwała w połowie zdania.
 
 
„...Nie ważne jak na nią spojrzę, to nadal moja siostra.” - bezwstydnie pomyślał Godou.
 
 
Mimo, że wyglądała jakby była taktowną osobą w chwili, gdy wpadła na coś drażliwego mogła powiedzieć coś nieczułego – nawet w tak małych rzeczach musi być jak jej brat?
 
 
– Cóż, nie mogę zaprzeczyć, że jesteś trochę zbyt wścibska. Po prostu nie czuję się dobrze w całej tej hierarchicznej relacji, która rozwija się w drużynach sportowych, więc nie ma znaczenia czy jest to drużyna baseballa, czy nie, nie czuję potrzeby dołączenia do którejkolwiek z nich.
 
 
Godou ponownie delikatnie potargał włosy siostry.
 
 
Chociaż Shizuka nie była pewna ile z tego, co usłyszała było prawdą, po prostu ze smutkiem skinęła głową. Być może siostra była mądrzejsza od swojego brata, przynajmniej wiedziała, kiedy nie mówić czegoś niepotrzebnego.
 
 
...Jednakże było coś jeszcze, z czego Shizuka nie zdawała sobie sprawy.
 
 
Chodziło o to, że po zostaniu Campione słabe dotąd ramię, które mogło tylko słabo rzucać piłkę baseballową, wyleczyło się i odzyskało siłę. Oczywiście to wszystko dzięki niesamowitym zdolnością regeneracyjnym, jakie uzyskał.
 
 
Z tego powodu, gdy Godou poszedł do liceum zrezygnował z baseballu.
 
 
Ale powód, przez który nie zaczął ponownie uprawiać sporu był inny. Posiadał teraz nadnaturalną siłę i wytrzymałość, było to poważnym naruszeniem sportowej etyki.
 
 
A drużyna w jego szkole zawsze źle kończyła w pierwszej rundzie między powiatowych mistrzostw.
 
 
Choć czasem zazdrościł kolegom grającym w baseball, którzy kontynuowali gonitwę za tą małą, białą piłką, jeśli Godou chciał dołączyć do tej żałosnej drużyny to prawdopodobnie nie zostałby wpuszczony.
 
 
Ale kiedy porówna tą stratę do swojej nowej szansy w życiu to ta mała ofiara była całkowicie dopuszczalna. Przynajmniej Godou próbował tak myśleć.
 
 
 
==Część 3==
 
 
 
Godou i Shizuka wrócili do domu około szóstej wieczorem.
 
 
Ponieważ była to kiedyś księgarnia to wejściowe było przesuwanymi, szklanymi drzwiami.
 
 
Dom – relikt sprzed II wojny światowej – był dwoma drewnianymi budynkami.
 
 
Choć stary to został odnowiony i rozbudowany trzy razy, więc może być uznany za wygodny.
 
 
Rodzeństwo weszło razem do domu, a ich dziadek żarliwie ich powitał.
 
 
– Och? Rzadko widuje się waz razem, prawda?
 
 
Ich dziadek obecnie czytał jedną z książek stojących na regale – powiedział Kusanagi Ichirou.
 
 
Jak wcześniej mówiłem do niedawna była to księgarnia, a więc rzędy regałów wypełnione były starymi książkami i pracami, których nie udało się sprzedać w ostatnim dniu pracy sklepu. Jako takie były teraz zastawione książkami.
 
 
Ale wracając do głównego wątku...
 
 
Ich dziadek stojący w środku tego, co kiedyś było starym sklepem, wyglądał dokładnie tak samo jak zazwyczaj.
 
 
Zawsze był nienagannie ubrany, zarówno jego wypowiedzi jak i działania pełne były zaufania i wytrwałości. Mimo że miał ponad siedemdziesiąt lat wciąż wydzielał silną charyzmatyczną aurę, był tak wytwornym dżentelmenem, że było to straszne.
 
 
Dziadek Godou miał zająć się nim w miejsce jego matki, która jak tylko mógł sobie przypomnieć była ciągle zajętej i pracowała.
 
 
Wszystkie prace domowe wykonywał ostrożnie i codziennie ćwiczył gotowanie.
 
 
Jeśli po prostu myślałby o tym w ten sposób, to nie byłoby problemu, ale...
 
 
– Shizuka, może mogłaś zarzucić sieć i uwięzić Godou tak by musiał powiedzieć prawdę? Więc, co to było?
 
 
– Cóż, wygląda na to, że jest to bardziej skomplikowane niż sądziliśmy. Onii-chan wciąż twierdzi, że są „tylko przyjaciółmi”, a wiec od dzisiaj będę zwracać szczególną uwagę czy nie kłamie. W końcu poznamy prawdę.
 
 
– Wy dwoje, proszę przestać ukradkiem rozmawiać o mnie.
 
 
Ktoś, kto może zrozumieć rozmowę po prostu zerkając na wnuka i z wyrażeń wnuczki – to jego niebezpieczny dziadek.
 
 
Ktoś, kto w rozmowie może otwarcie powiedzieć, że nie ufa swojemu bratu – to jego agresywna siostrzyczka.
 
 
I wliczając jego nieobecną matkę – nie zapominając o jego mieszkającym daleko rozwiedzionym ojcu – rodzina Godou składa się z pięciu osób.
 
 
– Ale Shizuka, także nie powinnaś tego robić. Kiedyś byłem taki jak on – nie ma nic dziwnego w tym, że chłopiec w wieku Godou przebywa kilka dni poza domem, więc nie martw się.
 
 
– Shizuka, nie słuchaj dziadka — nie jestem taki jak on! Pamiętasz, kiedy był uczniem? Rzeczywiście odważył się budować relację z wdową i gejszą, a nawet spali u siebie – nawet nie chodził do szkoły przez dwa tygodnie. Nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego!
 
 
Godou krzyknął głośno, gdy znosił sympatyczne, ale wyrozumiałe spojrzenie dziadka.
 
 
Niestety trudno było uwierzyć w to, co mówił.
 
 
– Gdzie usłyszałeś te plotki? Powiem ci, że kiedy byłem studentem bardzo się zaangażowałem w badania. Shizuka, nie czuj się w obowiązku uwierzyć w tak jawne kłamstwo.
 
 
Dziadek uśmiechnął się potrząsając głową, gdy tuszował oskarżenia Godou.
 
 
Kusanagi Ichirou – najwyraźniej w młodości był bezmyślnym i rozwiązłym playboyem.
 
 
A nawet w jego obecnym wieku był jeszcze w stanie wykonać taką postawę. To musi być zakorzeniony nawyk.
 
 
Kiedy Godou słyszał o „wyczynach” dziadka, coś natychmiast przyszło mu do głowy – „Rozumiem, jeżeli w młodości prowadził taki anormalne tryb życia to nic dziwnego, że jest teraz takim niepohamowanym starcem.”
 
 
– Dobra, ponieważ Shizuka kupiła składniki, zacznę przygotowywać kolację. Moglibyście oboje mi pomóc?
 
 
Typowa postawa jego uprzejmego dziadka ponownie płynnie odwróciła temat.
 
 
Kiedy chodziło o relacje międzyludzkie nie można zaprzeczyć, że był w tym medium.
 
 
A ponieważ Shizuka również to wiedziała, nie przeszkadzała dziadkowi – wiedziała, że różnica poziomów między nimi była zbyt wysoka – więc jako rekompensatę była bardzo skuteczna wobec jej brata.
 
 
„Chciałbym mieć tylko połowę podejścia dziadka. Wtedy nie straciłbym siostry i Eriki...”
 
 
Godou był czasami po prostu zazdrosny o rzeczy, których nie miał.
 
 
Stół w jadalni był zapełniony potrawami.
 
 
Pieczonego łososi, duszone ośmiornice i rzodkiewki oraz świeże sałatki z domowym sosem należy jeść z ryżem i zupą miso. To z pewnością dokładne przedstawienie japońskiego posiłku.
 
 
Można powiedzieć, że szef kuchni, który przygotował posiłek był kimś w rodzaju smakosza, a więc jego posiłki były dobrze przygotowane.
 
 
Degustacja niektórych z jego rzodkiewek i zupy miso z selerem – jak zwykle były na odpowiednim poziomie. Łagodny i pikantny smak były po prostu idealne.
 
 
– Ech? Dziadku, sam zamarynowałeś te warzywa?
 
 
– Jak nostalgicznie - babcia też zawsze sama je robiła.
 
 
W małych naczyniach były stosy soli, ryżowe otręby i marchwiowe pikle.
 
 
Rodzeństwo podniosło swoje pałeczki i spróbowało trochę. To było, jak mówią, pyszne.
 
 
Jak wspomniano wcześniej pikle nie zostały kupione w sklepie i wyglądały na domowe. Ale wiedział, że dziadek nigdy nie był dobry w piklowaniu.
 
 
– Ach, dostałem je od pani Sakuraba, damy, która jest właścicielką monopolowego. Smaczne, prawda?
 
 
Staruszek nawet nie przejmował się tym.
 
 
Ale po usłyszeniu jego słów Godou i Shizuka spojrzeli na siebie z niepokojem. To było nieuniknione; począwszy od jutra nastanie seria walk między zazdrosnymi kobietami.
 
 
Minęło kilka lat odkąd zmarła ich babcia.
 
 
Nie byli pewni, kiedy się to zaczęło, ale dal tych pań z dzielnicy handlowej, które chciały się zbliżyć do jedynego wolnego dziadka, wszystkie rywalizowały wysyłając różne rzeczy do niego.
 
 
Wszystkie z nich albo były gospodyniami domowymi albo starszymi paniami.
 
 
Jeżeli one - to znaczy pani Murakawa, która posiadała sklep z naleśnikami, pani Endou, która sprzedawała zabawki w dole drogi, pani Yamanoi, która posiadała sklep z narzędziami i cała reszta - dowiedziałby się, że pani Sakuraba dała im pikle, wtedy każda z nich konkurowałaby w wysyłaniu własnoręcznych wyrobów.
 
 
Jeżeli spojrzeć na to jak na dobre uczucia sąsiedzkie to nie było nic lepszego.
 
 
Ale wszystkie te panie patrzyły na ich dziadka budzącymi emocje spojrzeniami. Dla świętego spokoju tej alei handlowej, zarówno Godou jak i Shizuka modlili się, aby ich dziadek trochę lepiej się kontrolował...
 
 
Jednakże, nie było sensu martwić się tym teraz.
 
 
Rodzeństwo potrzęsło głowami i zwróciło oczy na szczodry posiłek przed nimi, z prędkością światła ruszali pałeczkami i ustami, więc każde danie na stole szybko znikło.
 
 
Jak tylko wszystkie talerze zostały oczyszczone, a każdy przygotowywał się do sprzątnięcia ze stołu...
 
 
Umieszczony w salonie telefon zadzwonił.
 
 
– Odbiorę~~ Tu rezydencja Kusanagich, mogę zapytać kogo szukasz?
 
 
Shizuka spojrzał na Godou i dziadka, których ręce były pokryte mydlinami i pełne naczyń, a następnie obróciła się by odebrać telefon.
 
 
– Ma-Mariya-senpai? Potrzebujesz czegoś? Dlaczego specjalnie poświęcić czas na skontaktować się z nami...
 
 
Wyglądało na to, że to ktoś, kogo Shizuka zna.
 
 
Ciągle rozmawiała, kiedy Godou skończył zmywać i wszedł do salonu.
 
 
– T-tak, jest teraz w domu... Ale dlaczego senpai miałaby szukać onii-chana? Sądziłam, że jesteście w różnych klasach? Ach, nie, proszę nie mów tak! R-rozumiem. Na pewno mu przekażę. Tak, w porządku. P-proszę miej zachwycający wieczór...
 
 
„Proszę miej zachwycający wieczór?” Godou zaczęła czuć się bardzo niepewnie.
 
 
Ponieważ wcześniej wspomniała „onii-chan”, więc musiała rozmawiać o nim. To było dość dziwne, ale jeszcze bardziej niepokojące było to formalne pożegnanie na koniec. Tylko, z kim Shizuka rozmawiała?
 
 
– ...Onii-chan, proszę usiądź tam.
 
 
– Ale już siedzę. Shizuka, o czym ty mówisz?
 
 
Godou spytał siostrę, która wskazywała matę tanami znajdującą się przed nim.
 
 
Ponieważ siedział już ze skrzyżowanymi nogami, naturalnym było o to zapytać.
 
 
Chcę żebyś zszedł i usiadł prawidłowo! Zadam ci pytanie i lepiej mów prawdę... Onii-chan, kiedy twoje relacje z Mrią-snpai stały się tak bliskie?
 
 
– Hę?
 
 
Shizuka - która, nawiasem mówiąc zmusiła brata by klęczał – rzuciła mu całkowicie losowe pytanie.
 
 
– Kto? Chodzi mi o to, kto to jest? Sądzę, że nie znam nikogo o takim imieniu.
 
 
– Na prawdę nie kłamiesz? ...Dobrze, na razie odpuszczę, możemy kontynuować tę część przesłuchania później.
 
 
Moja droga siostro... sposób, w jaki powiedziałaś „przesłuchania” był zbyt przerażający.
 
 
– Onii-chan, wiesz, kto jest najpiękniejszą osobą w twoim liceum?
 
 
– Nie... wiem? Coś takiego i tak nie jest ważne. Piękno nie jest czymś, według czego powinno się oceniać ludzi.
 
 
– Masz rację, ale na twojej uczelni jest ktoś, kto jest tak piękny, że nie ma potrzeby do porównywania z kimkolwiek, aby wydać werdykt... i tą osoba jest Mariya Yuri-senpai.
 
 
Godou i Shizuka uczęszczali do tej samej placówki – Jounan College posiadającą zarówno gimnazjum i liceum.
 
 
Obie części były na tym samym terenie, więc rodzeństwo często chodziło razem do szkoły.
 
 
Spacer zajmował około dwudziestu minut, co było wygodne.
 
 
Ale początkowo Godou uczył się w normalnym, publicznym gimnazjum. Na egzaminach wstępnych miał szczęście i przyjęli go do Jounan, gdzie od wiosny rozpoczął naukę. Natomiast jego siostra Shizuka uczyła się tam od najmłodszych lat, więc naturalnym było, że uczy się tam dłużej i rozumie więcej o szkole i uczniach.
 
 
– Jest moja senpai z klubu ceremonialnego parzenia herbaty i jak ty jest uczennicą pierwszego roku w liceum. Była znana, jako zaczęła naukę w gimnazjum, a także wyjątkowo mądra, zawsze jest w pierwszej piątce roku.
 
 
Kiedy to powiedziała, Godou przypomniał sobie niejasno, że jego siostra należy do klubu tradycyjnego parzenia herbaty.
 
 
Podobno w Jounan College dość powszechnym było przystępowanie i uczestnictwo w zajęciach klubowych przez zarówno wśród młodszych jak i starszych uczniów szkół średnich w tych samych klubach.
 
 
I tak, jeśli ta „Mariya Yuri” była seniorem z tego samego klubu i znajomą od gimnazjum to nic dziwnego, że tu dzwoni. Więc dlaczego musiał tu klęczeć?
 
 
– A więc? Co powiedziała Mariya-san?
 
 
Szorstko zapytał Godou. Nie miał pojęcia jak jej telefon miał cokolwiek wspólnego z obecną sytuacją.
 
 
Jak przez mgłę przypomniał sobie, że już słyszał to imię.
 
 
Najczęściej dochodziło ze strony chłopców z jego klasy, ale najwyraźniej ten temat był popularny nawet wśród dziewcząt, mówiły, że jest urocza i inne tego typu rzeczy.
 
 
– W porządku, wyjaśnię ci główne kwestie. Mariya-senpai, chociaż myślała, że to zbyt zarozumiałe z jej strony, chciałaby się spotkać i porozmawiać z tobą onii-chan... A Mariya-senpai jest nie tylko piękna, ale też piękna i jest ojou-sama.
 
 
– ...Czy ma to coś wspólnego z jej zaproszeniem?
 
 
– Oczywiście, że ma! Może ewentualnie, onii-chan skorzystał z tego, że była niewinną oraz czystą dziewicą i mówiąc jej słodkie słówka bawił się nią?!
 
 
Słysząc jak Shizuka oskarża go o tak wiele dziwnych rzeczy, Godou natychmiast odpowiedział:
 
 
– Jak mógłbym zrobić coś takiego komuś, kogo znam tylko z imienia?!
 
 
– Wiec, dlaczego zadzwoniła do domu i chciała cię spotkać, onii-chan? Bardzo podejrzane!
 
 
Nawet Godou nie mógł zaprzeczyć prawdzie zawartej w tym, co powiedziała.
 
 
– Ale jest w tym coś dziwnego. Jeżeli chciała mnie znaleźć, nie prościej było poprosić cię o przekazanie wiadomości? Kiedy zadzwoniła nie mówiła do mnie bezpośrednio.
 
 
– Może po prostu nie przyszło jej to do głowy? Mimo wszystko jest ojou-sama. Chociaż senpai jest bardzo inteligentna, to zwykle nie myśli o efektywności— a poza tym pewnie była nerwowa dzwoniąc do chłopaka - chodzi o to, że senpai jest naprawdę niesamowita - kiedy mówi do widzenia może w pełni naturalnie powiedzieć nawet „Mam nadzieję, że będziesz się dalej dobrze czuć.”
 
 
– ...Ta Mariya-san, czy ona żyje w XII wieku?
 
 
Wśród dziewcząt, które Godou znał żadna nie przywitałaby się w taki sposób.
 
 
Jednakże, dziewczyny w pobliżu Eriki mogłyby tak zrobić.
 
 
Bez względu na to jak się na to spojrzy, była cenioną córka rodziny Blandell.
 
 
Nie musiała próbować; jeśli pomyślałaby o tym, mogłaby emanować całą postawą „ojou-sama”.
 
 
– Nie jest przestarzała, jest tylko potomkiem starej i arystokratycznej rodziny. Porównując nasze nazwisko Kusanagi do ich rodziny to jesteśmy tylko zwykłymi obywatelami. Mimo wszystko nie ma między nami związku...
 
 
– A teraz jestem bardziej zdezorientowana— dlaczego chciałby mnie spotkać? Może mnie z kimś pomyliła?
 
 
Im więcej Godou o tym się dowiadywał tym bardziej był w stanie uwierzyć, że była z „drugiej strony”.
 
 
Oprócz zaprzyjaźnionych czarodziejów we Włoszech, relacje Godou z nimi wszystkimi były całkowicie normalne, a nawet złe. Po prostu nie mógł sobie przypomnieć, co mógł zrobić, aby przyciągnąć uwagę dumnej księżniczki Marii.
 
 
Jednakże Shizuka tylko chłodno spojrzała na Godou i powiedziała:
 
 
– ... Czy tak? Ostatnio wszystkie działania onii-chana są podejrzane. Na przykład ta sprawa z Eriką-san.
 
 
– ...Już mówiłem, że jesteśmy tylko przyjaciółmi.
 
 
– Och, to prawda. Mariya-senpai wspomniała również, że... chce zobaczyć rzecz, którą ostatni przywiozłeś. O czym mówiła?
 
 
Słysząc to uzyskał odpowiedzi na wszystkie pytania.
 
 
Godou nie mógł pomyśleć, o czym innym niż Gorgoneion.
 
 
...Więc o to chodziło. Jeżeli łączy ją coś z magami to nic dziwnego, że brzmiała tak staro; właściwie można powiedzieć, że to naturalny bieg rzeczy.
 
 
Godou w końcu zrozumiał. Mimo, że właśnie wrócił do domu, została już wrzucony w kolejną skomplikowana sytuację.
 
   
 
==Przekład ==
 
==Przekład ==

Latest revision as of 17:52, 21 June 2017

Rozdział 4: Port La Rochelle[edit]

Rozdział czwarty: Port La Rochelle Kiedy tylko wstało słońce, Saito, Guiche i Louise zaczęli siodłać konie. Za Saito spoczywał Derflinger. Ponieważ był długi nie mógł być przymocowany do jego pleców. Louise ubrała swój mundurek, ale założyła buty do jazdy konnej. Sądząc po tym, Louise spędziła dużo czasu jeżdżąc konno. Jak daleko jest stąd do Albionu? Nadal nie najlepiej jeżdżę konno. Prawdopodobnie plecy będą mnie boleć od jazdy myślał Saito. Jednak przed ruszeniem Guiche powiedział niezręcznie.
-Mam prośbę...
-Czego chcesz?- Zapytał Saito siadając na konia. Nadal nie mógł wybaczyć Guiche'owi za rany zadane podczas ich niedawnej walki.
-Chciałbym wziąć mojego chowańca.
-Czy ty w ogóle masz chowańca?
-Oczywiście, że tak. Każdy mag ma jednego.- Saito i Louise spojrzeli na siebie i zwrócili wzrok w stronę Guiche.
-Gdzie jest twój chowaniec?
-Tutaj- odpowiedział Guiche wskazując na ziemię.
-Ale tutaj nic nie ma- powiedziała Louise.
Guiche zamiast odpowiedzieć tupnął stopą w ziemie. Z podziemi wyłoniła się wielka brązowa kreatura.
-Verdandi! Oh, moja słodka Verdandi!
Saito oniemiał, ale po chwili zapytał:
-Czym jest ta kreatura?
-Gdzie ty widzisz kreaturę? To jest mój słodki chowaniec- Verdandi
-Sądzisz, że twoim chowańcem jest to wielkie coś?- Po przyglądnięciu się, kret był podobnej wielkości co mały niedźwiedź.
-Tak. Ahh. Mój Verdandi, wyglądasz tak słodko jak na ciebie patrzę. Czy zjadłeś robaki przed przybyciem tutaj?
Wielki kret pokiwał radośnie głową w odpowiedzi.
-Naprawdę? To wspaniale- powiedział Guiche kiedy pocierał policzkiem o policzek swojego chowańca.
-Myślę, że nie możemy wziąć twojego chowańca z nami...- powiedział Saito zdegustowany.
-To prawda Guiche. Ten potwór porusza się pod ziemią?
-Tak to prawa. Jednak myślę, że jest nieznacznie większy niż inne, ale Verdandi to nadal kret.
-Jak zamierzamy go zabrać? Cały czas będziemy jechać konno- powiedziała Louise wzburzonym głosem.
-Wszystko w porządku. Verdandi porusza się szybko pod ziemią. Mam rację, Verdandi?
Wielki kret skinął na zgodę.
-Ale my ruszamy do Albionu. Nie możemy wziąć potwora poruszającego się pod ziemią. - wyjaśniła Louise. Guiche słysząc to, ukląkł na ziemi i odpowiedział:
-Nie mogę być w separacji z moim drogim Verdandim... Oh! Co za ból...
W tym samym czasie, ogromny kret podniósł swój nos i zaczął zbliżać się do Louise
-Co ten głupi kret próbuje zrobić!?
-Jaki mistrz, taki chowaniec. Obydwaj interesują się tym samym- dziewczynami- powiedział Saito
-Stop! Zatrzymaj to natychmiast!- Gigantyczny kret wywrócił Louise i zaczął ją obwąchiwać.
-Ah!!! Patrz gdzie mnie wąchasz! Przestań!- Louise będąca ciągle szturchana przez nos gigantycznego kreta, zaczęła się obracać po ziemi. W tym czasie jej ubrania zaczęły się podwijać eksponując jej bieliznę. Louise zaczęła się bardzo denerwować... Saito bezwiednie zaczął zanużać się patrząc na Louise i Verdandi widząc ten piękny obrazek.
-Ah... Jak piękna scena. Wielki kret dokucza damie.
-Całkowicie się zgadzam.- Saito i Guiche skinęli na zgodę
-Przestańcie mówić nonsensy, wy idioci! Chodźcie tu i mi pomóżcie! Ahh!!!- Wielki kret zobaczył pierścień na palcu prawej ręki Louise i zaczął obwąchiwać go nosem.
-Ty bezczelny krecie! Przestań obwąchiwać pierścień który Jej Wysokość mi powierzyła!
-Teraz rozumiem. Chodzi o pierścień! Verdandi kocha biżuterię!
-Zupełnie jak irytujący szkodnik!
-Proszę nie nazywaj Verdandi'ego irytującym szkodnikiem! To dlatego, że Verdandi poszukuje cennych kamieni i biżuterii. Dla magów Ziemi, nie ma nic bardziej pomocnego niż to.
Kiedy Louise przygotowywała się do uderzenie, przyszedł nagły podmuch wiatru i odrzucił Verdandi'ego od Louise.
-Co to było?- Krzyknął Guiche nerwowo.
Raczej tęgo wyglądający szlachcic ubrany w skórzany kapelusz pojawił się w promieniach słonecznych za Guichem. Saito spojrzał na niego zdziwiony.
-Ta... ta osoba jest...
-Co zrobiłeś z moim Verdandim?- Guiche pochopnie wyciągnął swoją różdżkę wyglądającą jak róża, ale szlachcic był szybszy. Zanim Guiche zdążył za inkantować jakiekolwiek zaklęcie, jego różdżka była w jego dłoni.
-Nie jestem twoim wrogiem. Znajduję się tutaj z rozkazu Jej Wysokości, aby towarzyszyć wam w waszej misji. Księżniczka martwi się o to, że do Albionu wyrusza was tak mało, ale wysłanie dużej ilości jednostek jest zbyt rzucające się w oczy. Jednakże zgłosiłem się, aby towarzyszyć wam w zadaniu- powiedział szlachcic kiedy zdejmował swój kapelusz.
-Jestem kapitanem Oddziału Gryffinów, wicehrabia Wardes- Narzekający Guiche szybko ucichł. Większość szlachciców, włączając w to Guiche'a, móc dołączyć do Oddziału Gryffinów to wielki prestiż. Wardes spojrzał i powiedział przepraszającym tonem.
-Przepraszam za to co zrobiłem twojemu chowańcowi. Nie mogłem patrzeć jak moja narzeczona jest prześladowana
-CO?! -Saito był zszokowany- Narzeczona?
-Ten niesamowity szlachcic jest narzeczonym Louise?
-Wardes-sama- powiedziała Louise trzęsącym głosem, gdy tylko wstała.
-Minęło trochę czasu. Moja Louise, moja droga Louise.
Moja Louise??? Czy to jakiś żart? pomyślał Saito. Wardes zbliżył się do Louise i z wielkim uśmiechem podniósł ją.- Lekka jak zawsze. Tak jak piórko.
-Wicehrabio... proszę nie rób tego... tu są ludzie...- Wardes odstawił Louise na ziemie i powiedział- Czy możesz przedstawić mnie swoim kompanom?
-Emm... To jest Guiche de Gramont i mój chowaniec, Saito- powiedziała Louise wskazując na nich i wypowiadając ich imiona. Guiche który nie śmiał spojrzeć na Wardesa bezpośrednio, opuścił głowę. Saito powtórzył jego gest niechętnie. Wardes z zdziwioną miną rzekł:
-Czy ty jesteś towarzyszem Louise? To pierwszy raz jak widzę człowieka będącego chowańcem. Dziękuję za opiekowanie się moją narzeczoną.
-Proszę bardzo- Saito wykorzystał okazję i przyjrzał się Wardesowi. Był rzeczywiście przystojny. Nawet jeżeli Guiche mógł być zaliczany do przystojnych, zawsze robił z siebie głupka i podejmował nieracjonalne decyzje. Mógł nawet przytulać się policzkiem do wielkiego kreta. Jednakże Wardes nie tylko dobrze wyglądał. Jego spojrzenie było niczym spojrzenie orła- ostre i gwałtowne. Jego wąsy wzmacniały jego męskość. Na dodatek miał muskuły i ogólnie był dobrze zbudowany. Na początku Saito myślał, że wszyscy magicy mają ciało takie jak Guiche, ale był w błędzie Jeżeli pojedynkowaliby się na pięści, a Wardes bez magii, Saito mógł przegrać w sekundy. Myśląc o tym wszystkim, Saito westchnął. Wardes widząc to zbliżył się do Saita i poklepał go po ramieniu.
-Coś nie tak? Masz wątpliwości o tej wycieczce? Nie masz się czego bać! Czy nie byłeś tym który pojmał Fouquet the Crumbling Earth? Z twoją odwagą, nie ma nic niemożliwego.- Kiedy Wardes skończył uśmiechnął się. Widząc to Saito poczuł wyrzuty sumienia. Czy on naprawdę jest dobrą osobą? Wątpię, abym mógł równać się z nim w każdej dziedzinie. To prawda. Myślę, że Louise niedługo wyjdzie za niego... Samo myślenie o tym tworzy we mnie uczucie samotności i pustki. Louise która nie uspokoiła się w obecności Wardesa, poczuła niepokój i niepewność. Saito odwrócił głowę nie chcąc patrzeć na Louise w tym stanie. Wardes zagwizdał. Na dźwięk jego głosu zza chmur pojawił się gryffin. Była to mityczna bestia z głową orła i ciałem lwa. Jego przednie łapy miały na sobie piękne pióra. Wardes wspiął się na gryffina z gracją i wyciągnął dłoń do Louise
-Chodź tutaj, moja Louise.- Louise opuściła głowę z niezdecydowaniem i nieśmiałością, jak zakochana dziewczyna. Przez to Saito stał się jeszcze bardziej zazdrosny. Co on sobie myśli? „Chodź tutaj, moja Louise”? Twoja Louise? Twoja Louise?! Co za nieznośny kaprys!- Saito będący mężczyzną, zachował swoje myśli dla siebie i w ciszy dosiadł konia. Louise która nadal się wahała, nagle wszedła na gryffina obok Wardesa. Z dłońmi na lejcach, Wardes zakrzyczał:
-Więc wszyscy ruszamy!
Gryffin ruszył pierwszy. Za nim był Guiche, który patrzył na Wardesa z pełnym podziwem, na końcu przygnębiony Saito. Myślał do siebie patrząc na bezchmurne niebo. Jak daleko jest stąd do Albionu?

***

Z biura dyrektora Henrietta patrzyła na Saito i innych zmierzających w stronę Albionu. Zamykając oczy zaczęła się modlić.
-Brimirze Założycielu, proszę obdarz ich ochroną podczas misji- Obok niej stał dyrektor szkoły Osman gładząc się po brodzie.- Nie zamierzasz na nich spojrzeć, dyrektorze Osman?
-Nie, wystarczy, że ty na nich patrzysz. Ja jestem zajęty gładzeniem swojej brody, Wasza Wysokość.
Henrietta pokręciła głową w dezaprobacie. Wtedy rozległo się pukanie do drzwi.
-Wejść- powiedział dyrektor
Profesor Colbert wszedł do pokoju z niespokojnym spojrzeniem.
-Złe wieści, Dyrektorze!
-Bardzo często to mówisz. Co tym razem?
-Słyszałem to od Strażników Zamkowych. Fouquet uciekła.
-Hmm...- powiedział Osman nadal gładząc się po brodzie. -Według strażnika, będącego na straży w tym czasie, trochę szlachciców ogłuszyło ich używając magii wiatru. Osoba ta użyła bardzo zaawansowanej magii. Możliwe, że był to jeden z ochroniarzy Jej Wysokości pomógł Fouquet w ucieczce. To oznacza, że w zamku jest szpieg! Czy to nie są złe wieści?
Henrietta podniosła głowę słysząc to. Dyrektor wskazał dłonią wyjście i powiedział:
-Dobrze. Dobrze. Wysłuchamy dokładniejsze wiadomości od ciebie później.
Gdy tylko profesor Colbert wyszedł, Henrietta położyła ręce za stole i westchnęła głęboko.
-Mamy szpiega w naszym zamku. On musi być powiązany z szlachtą Albiońską!
-Możliwe że to... AŁĆ!- powiedział dyrektor gdy przypadkowo pociągnął się za brodę. Henrietta spojrzałą na niego bezradnie.
-Jak możesz nadal być tak zrelaksowany? Waży się przyszłość Tristain.
-Wróg jest teraz w ruchu. Możemy tylko czekać, prawda?
-Nawet jeżeli...
-Masz rację. Dowiemy się kto to jest, jeżeli spowoduje jakieś problemy.
-Mówisz o Guiche? Czy o wicehrabim Wardes'ie ?
Dyrektor pokręcił głową.
-Nie mów mi, że tą osobą jest chowaniec Louise. Jak to jest możliwe? Czy nie jest tylko chłopem?
-Wasza Wysokość, czy słyszałaś opowieść o Brimirze Założycielu?
-Czytałam wiele historii na ten temat...- dyrektor uśmiechnął się i odpowiedział:
-Zatem wiesz o Gandálfrie.
-Czy to nie jest najsilniejszy z chowańców Brimira Założyciela? Nie mów mi, że...
W tym czasie, dyrektor Osman poczuł, że ujawnił zbyt wiele. Sekret Gandálfra chciał zachować dla siebie. Mimo że ufał Henriecie, nie chciał, aby Rodzina Królewska dowiedziała się teraz o Gandálfrie.
-Tak, jako silny i zdolny Gandálfr a ponadto przybył tutaj z innego świata.
-Innego świata?
-Zgadza się. Przybył z innego świata niż Halkeginia. Albo powinienem powiedzieć z miejsca niebędącego Halkeginią. Zawsze wierzyłem, że ten młodzieniec pochodzi z innego świata. To jest również powód dla którego jestem tak bardzo beztroski nawet w takim niebezpiecznym czasie.
-Świat inny od Halkeginii istnieje...- Henrietta była zszokowana. Z jej młodej twarzy nie znikało zdziwienie. Przysłoniła usta swoimi rękoma, zamknęła oczy, uśmiechnęła się i powiedziała.
-Więc pomódlmy się za wiatr nadchodzący z innego świata.

***

Droga z Tristain do portu La Rochelle konno zajęła dwa dni. Miasto było usytuowane w głębokim i wąskim wąwozie. Z tego powodu w mieście mieszkało zaledwie trzysta osób. La Rochelle był bramą do Albion, zatem podróżników było dziesięć razy więcej niż stałych mieszkańców. Z boków kanionu wyłaniały się głazy. Ludzie w tych głazach wykuli wiele sklepów i karczm. Mimo to budynki wyglądały zwyczajnie, po bliższym przyjrzeniu można było zauważyć, że zrobione było z jednej skały przez magów ziemi klawy Kwadratu. W wąskiej uliczce pojawiał si cień kiedy tylko słońce chwało się za głazami. Jeżeli ktoś przeszedł się po ulicy, mógł zobaczyć wiele innych węższych uliczek prowadzących do baru. Na szyldzie przypominający kufel z winem, napisana była nazwa baru- „Bar Baryłka Złotego Wina”. Jednakże, w sklepie nic nie przypominało nazwy karczmy; bar był zniszczony jak nawiedzony dom. Większością klientów byli gangsterzy i mecenasowie. Kiedy pili, często walczyli o niewielkie rzeczy. Kiedy chcieli walczyć, używali broni. Dlatego, można było zobaczyć martwych i ciężko rannych w barze. Sprzedawca nie chciał widzieć więcej ran i umierających wywiesił kartkę wewnątrz baru: „Prosze używać krzeseł kiedy walczycie”. Dzięki tej notatce klienci poczuli dobroć sklepikarza. Więc zaczęli używać krzeseł podczas walki zamiast swojej broni. Mimo to nadal byli ranni, ale teraz nikt nie ginął. Z tego powodu, zniszczone krzesła leżały obok drzwi. Dzisiaj „Bar Baryłka Złotego Wina” poczuł, że klienci są niezwykli. Pewno dlatego, że wracali z Albionu i głośno rozmawiali.
-Król Albionu nie żyje!
-Czy to nie znaczy, że Albion niedługo zostanie Republiką
-Tak więc, toast za republikę!
Ludzie oferujący wzajemne toasty byli to najemnicy wynajęci przez Rodzinę Królewską, aby walczyli przy ich boku. Jednakże widząc nieuchronnie zbliżającą się klęskę swoich klientów postanowili się wycofać. Był to niehonorowy akt. Jednakże, dla najemników życie było znacznie cenniejsze niż ich przekonania, więc nie zamierzali walczyć do śmierci razem z klientami. Kiedy pili, drzwi do baru się otworzyły. Do karczmy weszła raczej wysoka kobieta. Kaptur przysłaniał znaczną część jej twarzy. Jednakże widoczna część wskazywała, że ta kobieta jest bardzo ładna. Rzadko zdarzało się, żeby tak atrakcyjna kobieta przychodziła do takiego miejsca sama, więc wszystkie oczy były na nią skierowane. Dama, czując na sobie wszystkie spojrzenia, niewzruszenie zamówiła trochę wina i jedzenia, a następnie usiadła przy stole w kącie baru. Kiedy dostała jedzenie z góry zapłaciła.
-To... To jest masa pieniędzy. Czy to w porządku?
-Są tu też pieniądze za nocleg. Macie jakieś wolne pokoje?- odpowiedziała eleganckim głosem. Barman skinął i odszedł od stołu. Klienci nadal na nią patrzyli, a do jej stołu podeszło kilku śmiałków.
-Przepraszam, panienko. To niebezpieczne miejsce dla takiej osoby.
-W porządku! Jest tu wiele niebezpiecznych ludzi dookoła. Nie martw się. Obronimy cię.
Z szerokim uśmiechem na twarzy, jeden z nich pomału zdjął kaptur z jej głowy. Gdy kaptur opadł zaczęli gwizdać i pomrukiwać. Dama był bardzo ładna z jej pięknymi oczami i eleganckim nosem. Tą damą nie był nikt inny niż Fouquet of the Crumbling Earth.
-Ona naprawdę jest piękna. Popatrz na jej skórę. Jest biała jak kość słoniowa.
Mężczyzna chciał podnieść jej głowę, ale jego głowa została odtrącona przez Fouquet która uśmiechnęła się szeroko. Inny mężczyzna wstał wyciągnął sztylet i przyłożył go do szyji Fouquet
-Czy nie ma tutaj zakazu używania broni? Zamiast tego użyj krzesła.
-To tylko dla wystraszenia ciebie. Krzesła nie mogą nikogo powstrzymać? Nie mów tak niewinnie, nie szukasz czasami towarzystwa? Zostaniemy nimi.
Nawet ze sztyletem pod szyją, Fouquet się nie bała. Szybko wyciągnęła różdżkę i zaczęła inkantować zaklęcie. Gdy skończyła, sztylet zamienił się w proch i opadł na ziemie
-Ona... ona jest szlachcianką!
Wszyscy mężczyźni odsunęli się od nie. Nie podejrzewali, że Fouquet może być magiem, ponieważ nie zakładała peleryny.
-Nawet jeżeli jestem magiem, to nie jestem szlachcianką- powiedziała Fouquet nonszlancko- Większość z was jest najemnikami?
Mężczyzni spojrzeli na siebie. Jeżeli nie jest szlachcianką, ich życia nie są zagrożóne. Jeżeli jednak jest nią, może ich zabić w każdej chwili.
-Tak... A ty jesteś?- dowódca grupy zapytał się Fouquet.
-To nie ma znaczenia. Przybyłam tutaj aby was nająć.
-Wszystkich?
Najemnicy spojrzeli na Fouquet ze zdziwionym wzrokiem.
-Co z waszym wyrazem twarzy? Czy to takie straszne, że wynajmuję najemników?
-Nie. To nie to miałem na myśli. Masz złoto, czyż nie?
Fouquet położyła na stole walizkę pełną złota. Po zajrzeniu do środka przywódca powiedział:
-Wow. Czy to nie jest złoto écu?
Drzwi do baru ponownie się otworzyły. Tym razem do środka wszedł mężczyzna mający białą maskę na twarzy. Był tym, który pomógł w ucieczce Fouquet z więzienia.
-Więc nie śpieszyłeś się.
Mężczyzna widząc Fouquet mruknął tylko „Hmm” w odpowiedzi. Najemnicy, widząc osobliwy ubiór mężczyzny, byli lekko zdziwieni.
-Jestem w podróży- powiedział zamaskowany mężczyzna.
-Wykonałam co mi rozkazałeś i zatrudniłam wszystkich tutaj zgromadzonych.
Zamaskowany mężczyzna rzucił spojrzenie na wszystkich najętych.
-Byliście wcześniej zatrudnieni przez szlachtę Albiońską. Mam rację?
-To było w zeszłym miesiącu- odpowiedział jeden z najemników z szacunkiem- ale niedługo potem pokonali wszystkich naszych pracodawców.
Najemnicy zaśmiali się w zgodzie. Mężczyzna w białej masce również się zaśmiał.
-Spełnię wszystkie wasze życzenia. Jednakże, nie lubię być pokonywany przez szlachciców, więc jeżeli ktokolwiek ucieknie z pola bitwy, osobiście go zabije.
Wyruszający z akademii magii gryfin Wardesa bez postoju zmierzał do celu. Nawet jeżeli reszta grupy zmieniała swoje wierzchowce dwa razy, niezmordowany gryffin był ich przywódcą.
-Zwolnij, czy to nie za szybkie tempo- zapytała Louise siedząca na gryfinie Wardesa. Zgodnie z rozkazami, Louise nie wtajemniczała w plan Wardesa. O to poprosił go wicehrabia.
-Guiche i Saito są na skraju wyczerpania.
Wardes obrócił się i spojrzał na Guiche i Saito. Kiedy tylko Louise to powiedziała, obydwaj przestali trzymać się lejcy w przestrachu przed spadnięciem. Patrząc na nich, obydwaj mogli spaść z konia w każdej chwili.
-Ale pierwotnie myślałem, że w drodze do portu La Rochelle nie będzie postoju...
-To może być trudne. Zajmie to dwa dni jazdy konno.
-Z tego powodu, może zostawimy ich z tyłu?
-Nie możemy tego zrobić
-Dlaczego?
-Czy nie wykonujemy tej misji razem? Do tego, mag nie powinien opuszczać swojego chowańca...
-Rozumiem dlaczego ich ochraniasz. Jeden z nich jest twoim ukochanym?
Twarz Louise poczerwieniała. Odpowiedziała: -Co... co za ukochany?
-Kamień spadł mi z serca. Jeżeli moja narzeczona powiedziałaby mi, że ma ukochanego, umarłbym ze złamanym sercem- odrzekł Wardes
Ale to jest coś o czym mogą zdecydować tylko nasi rodzice.
-Więc, przestaniesz mnie lubić, moja mała i delikatna Louise?
-Proszę, przestań. Nie jestem mała.- powiedziała Louise.
-Ale w moich oczach, na zawsze zostaniesz mała i delikatną Louise.
Louise pamiętała o śnie, który miała kilka dni wcześniej. Był on o sekretnej łódce, na sekretnym jeziorze... Kiedy tylko wpadała w szał, Wardes przychodził do niej i ją uspokajał. Małżeństwo o którym zdecydowali jej rodzice. Zadecydowano o zaręczynach od młodości. On miał ożenić się z nią. Jej narzeczony. W tym czasie, nie do końca wiedziała o co chodzi. Wiedziała tylko, jak długo będzie z tym mężczyzną, będzie szczęśliwa. Ale teraz, w końcu wszystko zrozumiała. Powinna wyjść za Wardesa.
-Nie nie lubię cię- powiedziała Louise cała zaczerwieniona.
-Czyli, innymi słowy lubisz mnie?- Wardes delikatnie przytulił Louise.- Nigdy nie zapomniałem o tobie nawet przez tak długi czas. Nadal pamiętasz. Gdy mój ojciec zmarł po walce?
Louise skinęła głową. Wardes zaczął opowiadać Louise o swojej przeszłości.
-Moja matka zmarła wcześniej. Otrzymałem tytuł i majątek po ojcu. Pragnąc stworzyć moje imię znanym, udałem się do stolicy. Szczęśliwym trafem, Jej Wysokość miała wielki szacunek do mojego ojca, który został zadźgany na polu bitwy. Zostałem włączony do oddziału Gryfinów. Kiedy tylko dołączyłem jako rekrut zacząłem ciężko pracować.
-Od tej pory rzadko odwiedzałeś swoją posesję.- odpowiedziała Louise zamykając oczy. Ona również wyobrażała sobie dawne czasy.
-Moimi ziemiami i domem zajął się mój lokaj Galgann kiedy ja zatraciłem się w pracy. I wreszcie realizując swoje marzenia, zdecydowałem się na stałe opuścić mój dom.
-Co było powodem podjęcia tej decyzji?
-Chciałem prosić o twoją rękę jeżeli tylko moje imię stanie się sławne.
-Żartujesz, prawda wicehrabio? Jesteś bardzo popularny wśród dziewcząt, więc nie powinieneś zawracać sobie głowy taką nieistotną osobą którą jestem.
Odnośnie zaręczyn z Wardesem. Louise zapomniała o swoim śnie który miała kilka dni temu. Ślub z Wardesem był snem. Jak sądziła, to była tylko potwierdzenie chęci wyjścia za niego. Kiedy Wardes opuścił swoje posiadłości dziesięć lat temu, Louise więcej go nie widziała. Wardes stał się tylko częścią jej odległej przeszłości. Zamierzchła przeszłość stała się realnością.
-Ta podróż jest dobrą szansą na odnowienie uczuć, jakie do siebie czuliśmy w młodości- powiedział Wardes z delikatnym i spokojnym tonem. Louise pomyślała Czy kocha Wardesa?. Jednakże była tego pewna, że na pewno go nie nie lubi oraz tego, że podziwiała go w przeszłości. Nagle spotkała się z narzeczonym i propozycją małżeństwa. Nie wiedziała co zrobić. Ponadto, był inną osobą niż wiele lat temu i nie wiedziała, czy darzy go takimi samymi uczuciami co dawno temu. Louise spojrzała za siebie. Zobaczyła Saito skłonionego na koniu. Wyglądaj jakby osiągnął swój limit. Louise żachnęła się. Jest do niczego! Kiedy tylko o tym pomyślała, stała się niespokojna i jej serce zaczęło bić jak szalone.
-Jesteśmy na koniach już bardzo długo. Czy nie są zmęczone? One nie są gryfinami.- powiedział Guiche który martwo jechał na koniu.
-Kto wie?- odpowiedział Saito leniwie. Poczuł się rozgoryczony, kiedy Wardes dotknął Louise. Doknął ją ponownie, tym razem przytulając się do niej. Co ten człowiek wyrabia... Ale jest jej narzeczonym... Ale powinien przestać... Jeżeli chcę niech to robi tak, żebym ja tego nie widział. Kiedy Saito o tym pomyślał poczuł się bardziej zmęczony. Jego serce pękało. Guiche patrząc Saito w tym stanie postanowił go podenerwować.
-Heh heh... Nie mówi mi, że jesteś zazdrosny?-zapytał Guiche z chichotem.
-Ah! O czym ty mówisz?
-Czyli zapytałem dobrze?-Guiche zaczął się śmiać coraz mocniej.
-Zamknij się, panie kreta!
-Hahahaha...Jesteś aktualnie prowadzony miłością do twojego mistrza. Ale ona nigdy nie rozkwitnie. Mówiąc szczerze, miłość pomiędzy ludźmi o różnych statusach kończy się tragedią.
-Przestań mówić nonsensy? Jak mógłbym kiedykolwiek lubić taką osobę jak ona? Przyznaję, że jest słodka. Jednakże, ma ekstremalnie zły charakter.
Guiche nagle spojrzał przed siebie i wykrzyknął:
-Spójrz! Oni się całują!
Saito zszokowany spojrzał się przed siebie. Jednakże Wardes i Louise nie całowali się. Ponownie spojrzał na Guiche'a. A on ledwo kontrolował śmiech.
-Argh!- powiedział Saito i rzucił się na Guiche. Obydwaj poczuli, jak ich konie podczas ich walki wywracają się.
-Ej! Jeżeli będziecie kontynuowali tą bójkę, zostawimy was oboje z tyłu!- krzyknął Wardes.
Guiche szybko cofnął się na koniu. Chwilę później, Saito czując na sobie spojrzenie Louise odwrócił głowę. Podróżowali z pełną prędkością. Kilka razy zmieniali konie. Osiągnęli granice La Rochelle w środku nocy. Saito rozejrzał się dookoła ze zdziwieniem. Czy nie dotarliśmy do portu? Dlaczego nadal widzę dookoła góry? Może kiedy miniemy te góry będę mógł zobaczyć ocean. Wędrując w świetle księżyca, Saito i jego grupa w końcu ujrzała wąską górską drogę. Budynki były wyrzeźbione z głazów. Widać je było po każdej stronie wąwozu.
-Dlaczego port jest zbudowany w górach?
Słysząc pytanie Saito, Guiche odpowiedział ironicznie:
-Nie mów mi, że nie wiesz, gdzie znajduje się Albion?
Ponieważ Saito i Guiche byli bliscy osiągnięcia swojego psychicznego limity, myśleli Skoro jesteśmy w mieście powinniśmy odpocząć to ta rozmowa dała im siłę do rozmowy.
-Tak nie wiem.
-Naprawdę?- odpowiedział Guiche śmiejąc się. Ale Saito się nie śmiał.
-Nie pochodzę z tego świata i proszę przyjmij to do wiadomości.
Nagle, ze szczytu klifu, na ich konie zostały zrzucone pochodnie. Płonące pochodnie oświetliły przejście które mieli przekroczyć.
-Co... co się dzieje?- zapłakał Guiche.
Konie wystraszone przez płomienie, zrzuciły Guiche i Saito na plecy. Do tego, spadł na nich grad strzał.
-To jest zasadzka!-krzyknął Guiche. Saito spanikował. Chciał wyciągnąć Derflingera który znajdował się na jego plecach, ale dwie strzały przeleciały obok niego.
-Whoa!
Kiedy myśleli, że to ich koniec, silny podmuch wiatru pojawił się przed nimi, zmieniając się w mały huragan. Ten sam huragan odepchnął wszystkie strzały. Wardes podniósł ręce:
-Wszystko z wami w porządku?-krzyknął.
-Wszystko w porządku...- odpowiedział Saito.
Cholera! Narzeczony Louise uratował moje życie - przez to Saito poczuł się jeszcze gorzej. Dobył Derflingera. Jego runa na lewej ręce zaczęła świecić, wyzbywając z jego wyczerpanie.

ZnT02-115.jpg

-Jestem tak samotny, partnerze. To za dużo napływających uczuć spowodował, że zostawiłeś mnie w pochwie.- Saito spojrzał na szczyt klifu, ale nie zauważył strzał.
-Byli to prawdopodobnie złodzieje albo bandyci. - powiedział Wardes.
Louise nagle wykrzyknęła.
-Może to byli szlachcice z Albionu?
-Szlachta nie używa strzał.
Z góry rozległ się dźwięk skrzydeł. Był to dźwięk należący do chowańca należącego do... Słychać było krzyki z góry klifu. Strzały wystrzeliwane były w czarne niebo. Jednakże wszystkie strzały były odtrącane prze magię wiatru. Po tym, mały huragan pojawił się i zmiótł wszystkie strzały.
-Hmmm... Czy to nie jest inkantacja magii waitru?- mruczał Wardes do siebie.
Łucznicy którzy próbowali się przyczaić, sturlali się z klifu bo zostali wyrzuceni w dal przez tornado. Ciężko wylądowali na ziemi, głośno krzycząc w buli. W tle księżyca pojawił się chowaniec.
-To Sylphid!-krzyknęła Louise zdziwiona. Był to smok wiatru należący do Tabithy. Kiedy wylądował, dziewczyna o czerwonych włosach zeskoczył z niego i wstrząsnęła fryzurą
-Przepraszam, że musieliście czekać.
Również Louise zeskoczyła z gryfina Wardesa i odpowiedziała.
-Co ma znaczyć „Przepraszam, że musieliście czekać”?! Dlaczego tutaj jeste ś?
-Nie dlatego, żeby cię ratować. Kiedy zobaczyłam, że opuszczasz akademię na koniu z samego rana, szybko obudziłam Tabithę i wyruszyłam w drogę za wami.
Kirche wskazała na Tabithę, która nadal wyglądała jakby niedawno obudzono ją ze snu; nadal miała na sobie piżamę. Ale pomimo tego, nadal czytała książkę.
-Zerbst! Posłuchaj mnie! Jesteśmy w trakcie sekretnej misji powierzonej nam przez Jej Wysokość!
-Sekretnej misji? Mogłaś o tym powiedzieć wcześniej. Kto by pomyślał, że mi o tym nie powiedziałaś? W każdym razie, bądź wdzięczna za ratunek. Ludzie których pokonałam chcieli cię zabić!- Kirche wskazała na ludzi leżących na ziemi. Ci zabójcy nie mogli się poruszać przez rany. Zostali ciasno związani przez Louise i jej towarzyszy. Guiche zbliżył się do nich i zaczął ich przesłuchiwać. Louise, krzyżując ręce, spojrzała na Kirche złośliwym wzrokiem.
-Nie bądź w błędzie! Nie jestem tutaj by ci towarzyszyć. Rozumiesz?
Kirche sugestywnie pochyliła się w stronę Wardesa będącego na gryfinie i powiedziała:
-Twoja broda jest bardzo męska. Wiesz jak namiętnie ona wygląda?
Wardes spojrzał na Kirche i odepchnął ją lewą dłonią.
-Huh?
-Dziękuje, za przyjście z pomocą, ale proszę, nie zbliżaj się do mnie więcej.
-Ale dlaczego. Chce tylko powiedzieć, że cię lubię.
To był pierwszy raz, kiedy Kirche została tak chłodno potraktowana przez mężczyznę. Często mężczyźni byli zahipnotyzowani, gdy tylko zaczynała słodką gadkę. Jednakże Wardes w ostateczności nie był nią zainteresowany. Kirche spojrzała na niego z szeroko otwartymi ustami.
-Przepraszam. Ale nie mogę wprowadzać w błąd mojej narzeczonej.- powiedział Wardes patrząć na Louise; jej twarz natychmiast poczerwieniała.
-Co? Ona jest twoją narzeczoną?
Wardes skinął w odpowiedzi. Kirche przyjrzała mu się dokładniej, bo nie zrobiła tego wcześniej. Oczy Wardesa nie okazywały żadnych uczuć. Tak jak lód. Potem spojrzała na Saito. Wyglądał obojętnie. Rozmawiał ze swoim mieczem z przygnębieniem. Eh? Czy wygląda tak, ponieważ podrywałam narzeczonego Louise? Gdy tak pomyślała, Saito zaczął wyglądać ładniej. Patrząc na Saito, zaczęła biec przed siebie i szybko przytuliła go.
-Jestem tutaj, ponieważ martwię się o mojego ukochanego!- Saito spojrzał oszołomiony i odwrócił spojrzenie.
-Kłamca.
Jest zazdrosny?. Myśląc tak, pasja w sercu Kirche zapłonęła.
-Słodkie. Jakie słodkie. Naprawdę jesteś zazdrosny?
-Nie jestem...
-Bardzo przepraszam za zaniedbywanie ciebie. Musisz być zazdrosny, prawda?- powiedziała Kirche przyciągając głowę Saito między jej piersi.- Proszę wybacz mi! Może spoglądam na innych mężczyzn, ale jedynym, którego kocham, jesteś ty!
Louise zagryzła wargi, chcąc przerwać przemowę Kirche. Nie mogła tolerować uwodzenia jej chowańca przez Kirche. Ale wtedy, Wardes delikatnie położył jego ręce na ramionach Louise. Wardes spojrzał na Louise z miłością i uśmiechnął się.
-Wicehrabio...
Guiche, który przesłuchiwał bandytów powrócił.
-Wicehrabio, tamci bandyci przyznali się do bycia rabusiami.
-Hm... Jeżeli to tylko rabusie, puśćmy ich wolno.- Wardes bez wysiłku dosiadł z powrotem swojego gryfina, biorąc ze sobą Louise. Wtedy zakomunikował:
-Spędzimy noc w La Rochelle, jutro weźmiemy pierwszy statek do Albionu, który odpływa.
Kirche usiadła za Saito, dzieląc tego samego konia. Guiche również dosiadł wierzchowca. A Tabitha nadal czytała książkę na jej smoku wiatru. Na wprost nich, na umieszczonej pomiędzy dwoma klifami, oślepiał ich światłami port La Rochelle..

Przekład[edit]

Tłumaczenie wykonał Someone W razie błędów pisz: [email protected]



Cofnij do Rozdziału 3 z Tomu 2 - Prośba przyjaciela z dzieciństwa Powrót do strony głównej Idz do Rozdziału 5 z Tomu 2 - Odpoczynek przed podróżą - niekompletny