Zero no Tsukaima wersja polska Tom 2 Rozdział 4

From Baka-Tsuki
Revision as of 23:24, 21 June 2013 by Someone (talk | contribs) (Created page with "===== Rozdział 4: Port La Rochelle ===== Rozdział czwarty: Port La Rochelle Kiedy tylko wstało słońce, Saito, Guiche i Louise zaczęli siodłać konie. Za Saito spoczywa...")
(diff) ← Older revision | Latest revision (diff) | Newer revision → (diff)
Jump to navigation Jump to search
Rozdział 4: Port La Rochelle

Rozdział czwarty: Port La Rochelle Kiedy tylko wstało słońce, Saito, Guiche i Louise zaczęli siodłać konie. Za Saito spoczywał Derflinger. Ponieważ był długi nie mógł być przymocowany do jego pleców. Louise ubrała swój mundurek, ale założyła buty do jazdy konnej. Sądząc po tym, Louise spędziła dużo czasu jeżdżąc konno. Jak daleko jest stąd do Albionu? Nadal nie najlepiej jeżdżę konno. Prawdopodobnie plecy będą mnie boleć od jazdy myślał Saito. Jednak przed ruszeniem Guiche powiedział niezręcznie.
-Mam prośbę...
-Czego chcesz?- Zapytał Saito siadając na konia. Nadal nie mógł wybaczyć Guiche'owi za rany zadane podczas ich niedawnej walki.
-Chciałbym wziąć mojego chowańca.
-Czy ty w ogóle masz chowańca?
-Oczywiście, że tak. Każdy mag ma jednego.- Saito i Louise spojrzeli na siebie i zwrócili wzrok w stronę Guiche.
-Gdzie jest twój chowaniec?
-Tutaj- odpowiedział Guiche wskazując na ziemię.
-Ale tutaj nic nie ma- powiedziała Louise.
Guiche zamiast odpowiedzieć tupnął stopą w ziemie. Z podziemi wyłoniła się wielka brązowa kreatura.
-Verdandi! Oh, moja słodka Verdandi!
Saito oniemiał, ale po chwili zapytał:
-Czym jest ta kreatura?
-Gdzie ty widzisz kreaturę? To jest mój słodki chowaniec- Verdandi
-Sądzisz, że twoim chowańcem jest to wielkie coś?- Po przyglądnięciu się, kret był podobnej wielkości co mały niedźwiedź.
-Tak. Ahh. Mój Verdandi, wyglądasz tak słodko jak na ciebie patrzę. Czy zjadłeś robaki przed przybyciem tutaj?
Wielki kret pokiwał radośnie głową w odpowiedzi.
-Naprawdę? To wspaniale- powiedział Guiche kiedy pocierał policzkiem o policzek swojego chowańca.
-Myślę, że nie możemy wziąć twojego chowańca z nami...- powiedział Saito zdegustowany.
-To prawda Guiche. Ten potwór porusza się pod ziemią?
-Tak to prawa. Jednak myślę, że jest nieznacznie większy niż inne, ale Verdandi to nadal kret.
-Jak zamierzamy go zabrać? Cały czas będziemy jechać konno- powiedziała Louise wzburzonym głosem.
-Wszystko w porządku. Verdandi porusza się szybko pod ziemią. Mam rację, Verdandi?
Wielki kret skinął na zgodę.
-Ale my ruszamy do Albionu. Nie możemy wziąć potwora poruszającego się pod ziemią. - wyjaśniła Louise. Guiche słysząc to, ukląkł na ziemi i odpowiedział:
-Nie mogę być w separacji z moim drogim Verdandim... Oh! Co za ból...
W tym samym czasie, ogromny kret podniósł swój nos i zaczął zbliżać się do Louise
-Co ten głupi kret próbuje zrobić!?
-Jaki mistrz, taki chowaniec. Obydwaj interesują się tym samym- dziewczynami- powiedział Saito
-Stop! Zatrzymaj to natychmiast!- Gigantyczny kret wywrócił Louise i zaczął ją obwąchiwać.
-Ah!!! Patrz gdzie mnie wąchasz! Przestań!- Louise będąca ciągle szturchana przez nos gigantycznego kreta, zaczęła się obracać po ziemi. W tym czasie jej ubrania zaczęły się podwijać eksponując jej bieliznę. Louise zaczęła się bardzo denerwować... Saito bezwiednie zaczął zanużać się patrząc na Louise i Verdandi widząc ten piękny obrazek.
-Ah... Jak piękna scena. Wielki kret dokucza damie.
-Całkowicie się zgadzam.- Saito i Guiche skinęli na zgodę
-Przestańcie mówić nonsensy, wy idioci! Chodźcie tu i mi pomóżcie! Ahh!!!- Wielki kret zobaczył pierścień na palcu prawej ręki Louise i zaczął obwąchiwać go nosem.
-Ty bezczelny krecie! Przestań obwąchiwać pierścień który Jej Wysokość mi powierzyła!
-Teraz rozumiem. Chodzi o pierścień! Verdandi kocha biżuterię!
-Zupełnie jak irytujący szkodnik!
-Proszę nie nazywaj Verdandi'ego irytującym szkodnikiem! To dlatego, że Verdandi poszukuje cennych kamieni i biżuterii. Dla magów Ziemi, nie ma nic bardziej pomocnego niż to.
Kiedy Louise przygotowywała się do uderzenie, przyszedł nagły podmuch wiatru i odrzucił Verdandi'ego od Louise.
-Co to było?- Krzyknął Guiche nerwowo.
Raczej tęgo wyglądający szlachcic ubrany w skórzany kapelusz pojawił się w promieniach słonecznych za Guichem. Saito spojrzał na niego zdziwiony.
-Ta... ta osoba jest...
-Co zrobiłeś z moim Verdandim?- Guiche pochopnie wyciągnął swoją różdżkę wyglądającą jak róża, ale szlachcic był szybszy. Zanim Guiche zdążył za inkantować jakiekolwiek zaklęcie, jego różdżka była w jego dłoni.
-Nie jestem twoim wrogiem. Znajduję się tutaj z rozkazu Jej Wysokości, aby towarzyszyć wam w waszej misji. Księżniczka martwi się o to, że do Albionu wyrusza was tak mało, ale wysłanie dużej ilości jednostek jest zbyt rzucające się w oczy. Jednakże zgłosiłem się, aby towarzyszyć wam w zadaniu- powiedział szlachcic kiedy zdejmował swój kapelusz.
-Jestem kapitanem Oddziału Gryffinów, wicehrabia Wardes- Narzekający Guiche szybko ucichł. Większość szlachciców, włączając w to Guiche'a, móc dołączyć do Oddziału Gryffinów to wielki prestiż. Wardes spojrzał i powiedział przepraszającym tonem.
-Przepraszam za to co zrobiłem twojemu chowańcowi. Nie mogłem patrzeć jak moja narzeczona jest prześladowana
-CO?! -Saito był zszokowany- Narzeczona?
-Ten niesamowity szlachcic jest narzeczonym Louise?
-Wardes-sama- powiedziała Louise trzęsącym głosem, gdy tylko wstała.
-Minęło trochę czasu. Moja Louise, moja droga Louise.
Moja Louise??? Czy to jakiś żart? pomyślał Saito. Wardes zbliżył się do Louise i z wielkim uśmiechem podniósł ją.- Lekka jak zawsze. Tak jak piórko.
-Wicehrabio... proszę nie rób tego... tu są ludzie...- Wardes odstawił Louise na ziemie i powiedział- Czy możesz przedstawić mnie swoim kompanom?
-Emm... To jest Guiche de Gramont i mój chowaniec, Saito- powiedziała Louise wskazując na nich i wypowiadając ich imiona. Guiche który nie śmiał spojrzeć na Wardesa bezpośrednio, opuścił głowę. Saito powtórzył jego gest niechętnie. Wardes z zdziwioną miną rzekł:
-Czy ty jesteś towarzyszem Louise? To pierwszy raz jak widzę człowieka będącego chowańcem. Dziękuję za opiekowanie się moją narzeczoną.
-Proszę bardzo- Saito wykorzystał okazję i przyjrzał się Wardesowi. Był rzeczywiście przystojny. Nawet jeżeli Guiche mógł być zaliczany do przystojnych, zawsze robił z siebie głupka i podejmował nieracjonalne decyzje. Mógł nawet przytulać się policzkiem do wielkiego kreta. Jednakże Wardes nie tylko dobrze wyglądał. Jego spojrzenie było niczym spojrzenie orła- ostre i gwałtowne. Jego wąsy wzmacniały jego męskość. Na dodatek miał muskuły i ogólnie był dobrze zbudowany. Na początku Saito myślał, że wszyscy magicy mają ciało takie jak Guiche, ale był w błędzie Jeżeli pojedynkowaliby się na pięści, a Wardes bez magii, Saito mógł przegrać w sekundy. Myśląc o tym wszystkim, Saito westchnął. Wardes widząc to zbliżył się do Saita i poklepał go po ramieniu.
-Coś nie tak? Masz wątpliwości o tej wycieczce? Nie masz się czego bać! Czy nie byłeś tym który pojmał Fouquet the Crumbling Earth? Z twoją odwagą, nie ma nic niemożliwego.- Kiedy Wardes skończył uśmiechnął się. Widząc to Saito poczuł wyrzuty sumienia. Czy on naprawdę jest dobrą osobą? Wątpię, abym mógł równać się z nim w każdej dziedzinie. To prawda. Myślę, że Louise niedługo wyjdzie za niego... Samo myślenie o tym tworzy we mnie uczucie samotności i pustki. Louise która nie uspokoiła się w obecności Wardesa, poczuła niepokój i niepewność. Saito odwrócił głowę nie chcąc patrzeć na Louise w tym stanie. Wardes zagwizdał. Na dźwięk jego głosu zza chmur pojawił się gryffin. Była to mityczna bestia z głową orła i ciałem lwa. Jego przednie łapy miały na sobie piękne pióra. Wardes wspiął się na gryffina z gracją i wyciągnął dłoń do Louise
-Chodź tutaj, moja Louise.- Louise opuściła głowę z niezdecydowaniem i nieśmiałością, jak zakochana dziewczyna. Przez to Saito stał się jeszcze bardziej zazdrosny. Co on sobie myśli? „Chodź tutaj, moja Louise”? Twoja Louise? Twoja Louise?! Co za nieznośny kaprys!- Saito będący mężczyzną, zachował swoje myśli dla siebie i w ciszy dosiadł konia. Louise która nadal się wahała, nagle wszedła na gryffina obok Wardesa. Z dłońmi na lejcach, Wardes zakrzyczał:
-Więc wszyscy ruszamy!
Gryffin ruszył pierwszy. Za nim był Guiche, który patrzył na Wardesa z pełnym podziwem, na końcu przygnębiony Saito. Myślał do siebie patrząc na bezchmurne niebo. Jak daleko jest stąd do Albionu?

***

Z biura dyrektora Henrietta patrzyła na Saito i innych zmierzających w stronę Albionu. Zamykając oczy zaczęła się modlić.
-Brimirze Założycielu, proszę obdarz ich ochroną podczas misji- Obok niej stał dyrektor szkoły Osman gładząc się po brodzie.- Nie zamierzasz na nich spojrzeć, dyrektorze Osman?
-Nie, wystarczy, że ty na nich patrzysz. Ja jestem zajęty gładzeniem swojej brody, Wasza Wysokość.
Henrietta pokręciła głową w dezaprobacie. Wtedy rozległo się pukanie do drzwi.
-Wejść- powiedział dyrektor
Profesor Colbert wszedł do pokoju z niespokojnym spojrzeniem.
-Złe wieści, Dyrektorze!
-Bardzo często to mówisz. Co tym razem?
-Słyszałem to od Strażników Zamkowych. Fouquet uciekła.
-Hmm...- powiedział Osman nadal gładząc się po brodzie. -Według strażnika, będącego na straży w tym czasie, trochę szlachciców ogłuszyło ich używając magii wiatru. Osoba ta użyła bardzo zaawansowanej magii. Możliwe, że był to jeden z ochroniarzy Jej Wysokości pomógł Fouquet w ucieczce. To oznacza, że w zamku jest szpieg! Czy to nie są złe wieści?
Henrietta podniosła głowę słysząc to. Dyrektor wskazał dłonią wyjście i powiedział:
-Dobrze. Dobrze. Wysłuchamy dokładniejsze wiadomości od ciebie później.
Gdy tylko profesor Colbert wyszedł, Henrietta położyła ręce za stole i westchnęła głęboko.
-Mamy szpiega w naszym zamku. On musi być powiązany z szlachtą Albiońską!
-Możliwe że to... AŁĆ!- powiedział dyrektor gdy przypadkowo pociągnął się za brodę. Henrietta spojrzałą na niego bezradnie.
-Jak możesz nadal być tak zrelaksowany? Waży się przyszłość Tristain.
-Wróg jest teraz w ruchu. Możemy tylko czekać, prawda?
-Nawet jeżeli...
-Masz rację. Dowiemy się kto to jest, jeżeli spowoduje jakieś problemy.
-Mówisz o Guiche? Czy o wicehrabim Wardes'ie ?
Dyrektor pokręcił głową.
-Nie mów mi, że tą osobą jest chowaniec Louise. Jak to jest możliwe? Czy nie jest tylko chłopem?
-Wasza Wysokość, czy słyszałaś opowieść o Brimirze Założycielu?
-Czytałam wiele historii na ten temat...- dyrektor uśmiechnął się i odpowiedział:
-Zatem wiesz o Gandálfrie.
-Czy to nie jest najsilniejszy z chowańców Brimira Założyciela? Nie mów mi, że...
W tym czasie, dyrektor Osman poczuł, że ujawnił zbyt wiele. Sekret Gandálfra chciał zachować dla siebie. Mimo że ufał Henriecie, nie chciał, aby Rodzina Królewska dowiedziała się teraz o Gandálfrie.
-Tak, jako silny i zdolny Gandálfr a ponadto przybył tutaj z innego świata.
-Innego świata?
-Zgadza się. Przybył z innego świata niż Halkeginia. Albo powinienem powiedzieć z miejsca niebędącego Halkeginią. Zawsze wierzyłem, że ten młodzieniec pochodzi z innego świata. To jest również powód dla którego jestem tak bardzo beztroski nawet w takim niebezpiecznym czasie.
-Świat inny od Halkeginii istnieje...- Henrietta była zszokowana. Z jej młodej twarzy nie znikało zdziwienie. Przysłoniła usta swoimi rękoma, zamknęła oczy, uśmiechnęła się i powiedziała.
-Więc pomódlmy się za wiatr nadchodzący z innego świata.

***

Droga z Tristain do portu La Rochelle konno zajęła dwa dni. Miasto było usytuowane w głębokim i wąskim wąwozie. Z tego powodu w mieście mieszkało zaledwie trzysta osób. La Rochelle był bramą do Albion, zatem podróżników było dziesięć razy więcej niż stałych mieszkańców. Z boków kanionu wyłaniały się głazy. Ludzie w tych głazach wykuli wiele sklepów i karczm. Mimo to budynki wyglądały zwyczajnie, po bliższym przyjrzeniu można było zauważyć, że zrobione było z jednej skały przez magów ziemi klawy Kwadratu. W wąskiej uliczce pojawiał si cień kiedy tylko słońce chwało się za głazami. Jeżeli ktoś przeszedł się po ulicy, mógł zobaczyć wiele innych węższych uliczek prowadzących do baru. Na szyldzie przypominający kufel z winem, napisana była nazwa baru- „Bar Baryłka Złotego Wina”. Jednakże, w sklepie nic nie przypominało nazwy karczmy; bar był zniszczony jak nawiedzony dom. Większością klientów byli gangsterzy i mecenasowie. Kiedy pili, często walczyli o niewielkie rzeczy. Kiedy chcieli walczyć, używali broni. Dlatego, można było zobaczyć martwych i ciężko rannych w barze. Sprzedawca nie chciał widzieć więcej ran i umierających wywiesił kartkę wewnątrz baru: „Prosze używać krzeseł kiedy walczycie”. Dzięki tej notatce klienci poczuli dobroć sklepikarza. Więc zaczęli używać krzeseł podczas walki zamiast swojej broni. Mimo to nadal byli ranni, ale teraz nikt nie ginął. Z tego powodu, zniszczone krzesła leżały obok drzwi. Dzisiaj „Bar Baryłka Złotego Wina” poczuł, że klienci są niezwykli. Pewno dlatego, że wracali z Albionu i głośno rozmawiali.
-Król Albionu nie żyje!
-Czy to nie znaczy, że Albion niedługo zostanie Republiką
-Tak więc, toast za republikę!
Ludzie oferujący wzajemne toasty byli to najemnicy wynajęci przez Rodzinę Królewską, aby walczyli przy ich boku. Jednakże widząc nieuchronnie zbliżającą się klęskę swoich klientów postanowili się wycofać. Był to niehonorowy akt. Jednakże, dla najemników życie było znacznie cenniejsze niż ich przekonania, więc nie zamierzali walczyć do śmierci razem z klientami. Kiedy pili, drzwi do baru się otworzyły. Do karczmy weszła raczej wysoka kobieta. Kaptur przysłaniał znaczną część jej twarzy. Jednakże widoczna część wskazywała, że ta kobieta jest bardzo ładna. Rzadko zdarzało się, żeby tak atrakcyjna kobieta przychodziła do takiego miejsca sama, więc wszystkie oczy były na nią skierowane. Dama, czując na sobie wszystkie spojrzenia, niewzruszenie zamówiła trochę wina i jedzenia, a następnie usiadła przy stole w kącie baru. Kiedy dostała jedzenie z góry zapłaciła.
-To... To jest masa pieniędzy. Czy to w porządku?
-Są tu też pieniądze za nocleg. Macie jakieś wolne pokoje?- odpowiedziała eleganckim głosem. Barman skinął i odszedł od stołu. Klienci nadal na nią patrzyli, a do jej stołu podeszło kilku śmiałków.
-Przepraszam, panienko. To niebezpieczne miejsce dla takiej osoby.
-W porządku! Jest tu wiele niebezpiecznych ludzi dookoła. Nie martw się. Obronimy cię.
Z szerokim uśmiechem na twarzy, jeden z nich pomału zdjął kaptur z jej głowy. Gdy kaptur opadł zaczęli gwizdać i pomrukiwać. Dama był bardzo ładna z jej pięknymi oczami i eleganckim nosem. Tą damą nie był nikt inny niż Fouquet of the Crumbling Earth.
-Ona naprawdę jest piękna. Popatrz na jej skórę. Jest biała jak kość słoniowa.
Mężczyzna chciał podnieść jej głowę, ale jego głowa została odtrącona przez Fouquet która uśmiechnęła się szeroko. Inny mężczyzna wstał wyciągnął sztylet i przyłożył go do szyji Fouquet
-Czy nie ma tutaj zakazu używania broni? Zamiast tego użyj krzesła.
-To tylko dla wystraszenia ciebie. Krzesła nie mogą nikogo powstrzymać? Nie mów tak niewinnie, nie szukasz czasami towarzystwa? Zostaniemy nimi.
Nawet ze sztyletem pod szyją, Fouquet się nie bała. Szybko wyciągnęła różdżkę i zaczęła inkantować zaklęcie. Gdy skończyła, sztylet zamienił się w proch i opadł na ziemie
-Ona... ona jest szlachcianką!
Wszyscy mężczyźni odsunęli się od nie. Nie podejrzewali, że Fouquet może być magiem, ponieważ nie zakładała peleryny.
-Nawet jeżeli jestem magiem, to nie jestem szlachcianką- powiedziała Fouquet nonszlancko- Większość z was jest najemnikami?
Mężczyzni spojrzeli na siebie. Jeżeli nie jest szlachcianką, ich życia nie są zagrożóne. Jeżeli jednak jest nią, może ich zabić w każdej chwili.
-Tak... A ty jesteś?- dowódca grupy zapytał się Fouquet.
-To nie ma znaczenia. Przybyłam tutaj aby was nająć.
-Wszystkich?
Najemnicy spojrzeli na Fouquet ze zdziwionym wzrokiem.
-Co z waszym wyrazem twarzy? Czy to takie straszne, że wynajmuję najemników?
-Nie. To nie to miałem na myśli. Masz złoto, czyż nie?
Fouquet położyła na stole walizkę pełną złota. Po zajrzeniu do środka przywódca powiedział:
-Wow. Czy to nie jest złoto écu?
Drzwi do baru ponownie się otworzyły. Tym razem do środka wszedł mężczyzna mający białą maskę na twarzy. Był tym, który pomógł w ucieczce Fouquet z więzienia.
-Więc nie śpieszyłeś się.
Mężczyzna widząc Fouquet mruknął tylko „Hmm” w odpowiedzi. Najemnicy, widząc osobliwy ubiór mężczyzny, byli lekko zdziwieni.
-Jestem w podróży- powiedział zamaskowany mężczyzna.
-Wykonałam co mi rozkazałeś i zatrudniłam wszystkich tutaj zgromadzonych.
Zamaskowany mężczyzna rzucił spojrzenie na wszystkich najętych.
-Byliście wcześniej zatrudnieni przez szlachtę Albiońską. Mam rację?
-To było w zeszłym miesiącu- odpowiedział jeden z najemników z szacunkiem- ale niedługo potem pokonali wszystkich naszych pracodawców.
Najemnicy zaśmiali się w zgodzie. Mężczyzna w białej masce również się zaśmiał.
-Spełnię wszystkie wasze życzenia. Jednakże, nie lubię być pokonywany przez szlachciców, więc jeżeli ktokolwiek ucieknie z pola bitwy, osobiście go zabije.
Wyruszający z akademii magii gryfin Wardesa bez postoju zmierzał do celu. Nawet jeżeli reszta grupy zmieniała swoje wierzchowce dwa razy, niezmordowany gryffin był ich przywódcą.
-Zwolnij, czy to nie za szybkie tempo- zapytała Louise siedząca na gryfinie Wardesa. Zgodnie z rozkazami, Louise nie wtajemniczała w plan Wardesa. O to poprosił go wicehrabia.
-Guiche i Saito są na skraju wyczerpania.
Wardes obrócił się i spojrzał na Guiche i Saito. Kiedy tylko Louise to powiedziała, obydwaj przestali trzymać się lejcy w przestrachu przed spadnięciem. Patrząc na nich, obydwaj mogli spaść z konia w każdej chwili.
-Ale pierwotnie myślałem, że w drodze do portu La Rochelle nie będzie postoju...
-To może być trudne. Zajmie to dwa dni jazdy konno.
-Z tego powodu, może zostawimy ich z tyłu?
-Nie możemy tego zrobić
-Dlaczego?
-Czy nie wykonujemy tej misji razem? Do tego, mag nie powinien opuszczać swojego chowańca...
-Rozumiem dlaczego ich ochraniasz. Jeden z nich jest twoim ukochanym?
Twarz Louise poczerwieniała. Odpowiedziała: -Co... co za ukochany?
-Kamień spadł mi z serca. Jeżeli moja narzeczona powiedziałaby mi, że ma ukochanego, umarłbym ze złamanym sercem- odrzekł Wardes
Ale to jest coś o czym mogą zdecydować tylko nasi rodzice.
-Więc, przestaniesz mnie lubić, moja mała i delikatna Louise?
-Proszę, przestań. Nie jestem mała.- powiedziała Louise.
-Ale w moich oczach, na zawsze zostaniesz mała i delikatną Louise.
Louise pamiętała o śnie, który miała kilka dni wcześniej. Był on o sekretnej łódce, na sekretnym jeziorze... Kiedy tylko wpadała w szał, Wardes przychodził do niej i ją uspokajał. Małżeństwo o którym zdecydowali jej rodzice. Zadecydowano o zaręczynach od młodości. On miał ożenić się z nią. Jej narzeczony. W tym czasie, nie do końca wiedziała o co chodzi. Wiedziała tylko, jak długo będzie z tym mężczyzną, będzie szczęśliwa. Ale teraz, w końcu wszystko zrozumiała. Powinna wyjść za Wardesa.
-Nie nie lubię cię- powiedziała Louise cała zaczerwieniona.
-Czyli, innymi słowy lubisz mnie?- Wardes delikatnie przytulił Louise.- Nigdy nie zapomniałem o tobie nawet przez tak długi czas. Nadal pamiętasz. Gdy mój ojciec zmarł po walce?
Louise skinęła głową. Wardes zaczął opowiadać Louise o swojej przeszłości.
-Moja matka zmarła wcześniej. Otrzymałem tytuł i majątek po ojcu. Pragnąc stworzyć moje imię znanym, udałem się do stolicy. Szczęśliwym trafem, Jej Wysokość miała wielki szacunek do mojego ojca, który został zadźgany na polu bitwy. Zostałem włączony do oddziału Gryfinów. Kiedy tylko dołączyłem jako rekrut zacząłem ciężko pracować.
-Od tej pory rzadko odwiedzałeś swoją posesję.- odpowiedziała Louise zamykając oczy. Ona również wyobrażała sobie dawne czasy.
-Moimi ziemiami i domem zajął się mój lokaj Galgann kiedy ja zatraciłem się w pracy. I wreszcie realizując swoje marzenia, zdecydowałem się na stałe opuścić mój dom.
-Co było powodem podjęcia tej decyzji?
-Chciałem prosić o twoją rękę jeżeli tylko moje imię stanie się sławne.
-Żartujesz, prawda wicehrabio? Jesteś bardzo popularny wśród dziewcząt, więc nie powinieneś zawracać sobie głowy taką nieistotną osobą którą jestem.
Odnośnie zaręczyn z Wardesem. Louise zapomniała o swoim śnie który miała kilka dni temu. Ślub z Wardesem był snem. Jak sądziła, to była tylko potwierdzenie chęci wyjścia za niego. Kiedy Wardes opuścił swoje posiadłości dziesięć lat temu, Louise więcej go nie widziała. Wardes stał się tylko częścią jej odległej przeszłości. Zamierzchła przeszłość stała się realnością.
-Ta podróż jest dobrą szansą na odnowienie uczuć, jakie do siebie czuliśmy w młodości- powiedział Wardes z delikatnym i spokojnym tonem. Louise pomyślała Czy kocha Wardesa?. Jednakże była tego pewna, że na pewno go nie nie lubi oraz tego, że podziwiała go w przeszłości. Nagle spotkała się z narzeczonym i propozycją małżeństwa. Nie wiedziała co zrobić. Ponadto, był inną osobą niż wiele lat temu i nie wiedziała, czy darzy go takimi samymi uczuciami co dawno temu. Louise spojrzała za siebie. Zobaczyła Saito skłonionego na koniu. Wyglądaj jakby osiągnął swój limit. Louise żachnęła się. Jest do niczego! Kiedy tylko o tym pomyślała, stała się niespokojna i jej serce zaczęło bić jak szalone.
-Jesteśmy na koniach już bardzo długo. Czy nie są zmęczone? One nie są gryfinami.- powiedział Guiche który martwo jechał na koniu.
-Kto wie?- odpowiedział Saito leniwie. Poczuł się rozgoryczony, kiedy Wardes dotknął Louise. Doknął ją ponownie, tym razem przytulając się do niej. Co ten człowiek wyrabia... Ale jest jej narzeczonym... Ale powinien przestać... Jeżeli chcę niech to robi tak, żebym ja tego nie widział. Kiedy Saito o tym pomyślał poczuł się bardziej zmęczony. Jego serce pękało. Guiche patrząc Saito w tym stanie postanowił go podenerwować.
-Heh heh... Nie mówi mi, że jesteś zazdrosny?-zapytał Guiche z chichotem.
-Ah! O czym ty mówisz?
-Czyli zapytałem dobrze?-Guiche zaczął się śmiać coraz mocniej.
-Zamknij się, panie kreta!
-Hahahaha...Jesteś aktualnie prowadzony miłością do twojego mistrza. Ale ona nigdy nie rozkwitnie. Mówiąc szczerze, miłość pomiędzy ludźmi o różnych statusach kończy się tragedią.
-Przestań mówić nonsensy? Jak mógłbym kiedykolwiek lubić taką osobę jak ona? Przyznaję, że jest słodka. Jednakże, ma ekstremalnie zły charakter.
Guiche nagle spojrzał przed siebie i wykrzyknął:
-Spójrz! Oni się całują!
Saito zszokowany spojrzał się przed siebie. Jednakże Wardes i Louise nie całowali się. Ponownie spojrzał na Guiche'a. A on ledwo kontrolował śmiech.
-Argh!- powiedział Saito i rzucił się na Guiche. Obydwaj poczuli, jak ich konie podczas ich walki wywracają się.
-Ej! Jeżeli będziecie kontynuowali tą bójkę, zostawimy was oboje z tyłu!- krzyknął Wardes.
Guiche szybko cofnął się na koniu. Chwilę później, Saito czując na sobie spojrzenie Louise odwrócił głowę. Podróżowali z pełną prędkością. Kilka razy zmieniali konie. Osiągnęli granice La Rochelle w środku nocy. Saito rozejrzał się dookoła ze zdziwieniem. Czy nie dotarliśmy do portu? Dlaczego nadal widzę dookoła góry? Może kiedy miniemy te góry będę mógł zobaczyć ocean. Wędrując w świetle księżyca, Saito i jego grupa w końcu ujrzała wąską górską drogę. Budynki były wyrzeźbione z głazów. Widać je było po każdej stronie wąwozu.
-Dlaczego port jest zbudowany w górach?
Słysząc pytanie Saito, Guiche odpowiedział ironicznie:
-Nie mów mi, że nie wiesz, gdzie znajduje się Albion?
Ponieważ Saito i Guiche byli bliscy osiągnięcia swojego psychicznego limity, myśleli Skoro jesteśmy w mieście powinniśmy odpocząć to ta rozmowa dała im siłę do rozmowy.
-Tak nie wiem.
-Naprawdę?- odpowiedział Guiche śmiejąc się. Ale Saito się nie śmiał.
-Nie pochodzę z tego świata i proszę przyjmij to do wiadomości.
Nagle, ze szczytu klifu, na ich konie zostały zrzucone pochodnie. Płonące pochodnie oświetliły przejście które mieli przekroczyć.
-Co... co się dzieje?- zapłakał Guiche.
Konie wystraszone przez płomienie, zrzuciły Guiche i Saito na plecy. Do tego, spadł na nich grad strzał.
-To jest zasadzka!-krzyknął Guiche. Saito spanikował. Chciał wyciągnąć Derflingera który znajdował się na jego plecach, ale dwie strzały przeleciały obok niego.
-Whoa!
Kiedy myśleli, że to ich koniec, silny podmuch wiatru pojawił się przed nimi, zmieniając się w mały huragan. Ten sam huragan odepchnął wszystkie strzały. Wardes podniósł ręce:
-Wszystko z wami w porządku?-krzyknął.
-Wszystko w porządku...- odpowiedział Saito.
Cholera! Narzeczony Louise uratował moje życie - przez to Saito poczuł się jeszcze gorzej. Dobył Derflingera. Jego runa na lewej ręce zaczęła świecić, wyzbywając z jego wyczerpanie.

ZnT02-115.jpg

-Jestem tak samotny, partnerze. To za dużo napływających uczuć spowodował, że zostawiłeś mnie w pochwie.- Saito spojrzał na szczyt klifu, ale nie zauważył strzał.
-Byli to prawdopodobnie złodzieje albo bandyci. - powiedział Wardes.
Louise nagle wykrzyknęła.
-Może to byli szlachcice z Albionu?
-Szlachta nie używa strzał.
Z góry rozległ się dźwięk skrzydeł. Był to dźwięk należący do chowańca należącego do... Słychać było krzyki z góry klifu. Strzały wystrzeliwane były w czarne niebo. Jednakże wszystkie strzały były odtrącane prze magię wiatru. Po tym, mały huragan pojawił się i zmiótł wszystkie strzały.
-Hmmm... Czy to nie jest inkantacja magii waitru?- mruczał Wardes do siebie.
Łucznicy którzy próbowali się przyczaić, sturlali się z klifu bo zostali wyrzuceni w dal przez tornado. Ciężko wylądowali na ziemi, głośno krzycząc w buli. W tle księżyca pojawił się chowaniec.
-To Sylphid!-krzyknęła Louise zdziwiona. Był to smok wiatru należący do Tabithy. Kiedy wylądował, dziewczyna o czerwonych włosach zeskoczył z niego i wstrząsnęła fryzurą
-Przepraszam, że musieliście czekać.
Również Louise zeskoczyła z gryfina Wardesa i odpowiedziała.
-Co ma znaczyć „Przepraszam, że musieliście czekać”?! Dlaczego tutaj jeste ś?
-Nie dlatego, żeby cię ratować. Kiedy zobaczyłam, że opuszczasz akademię na koniu z samego rana, szybko obudziłam Tabithę i wyruszyłam w drogę za wami.
Kirche wskazała na Tabithę, która nadal wyglądała jakby niedawno obudzono ją ze snu; nadal miała na sobie piżamę. Ale pomimo tego, nadal czytała książkę.
-Zerbst! Posłuchaj mnie! Jesteśmy w trakcie sekretnej misji powierzonej nam przez Jej Wysokość!
-Sekretnej misji? Mogłaś o tym powiedzieć wcześniej. Kto by pomyślał, że mi o tym nie powiedziałaś? W każdym razie, bądź wdzięczna za ratunek. Ludzie których pokonałam chcieli cię zabić!- Kirche wskazała na ludzi leżących na ziemi. Ci zabójcy nie mogli się poruszać przez rany. Zostali ciasno związani przez Louise i jej towarzyszy. Guiche zbliżył się do nich i zaczął ich przesłuchiwać. Louise, krzyżując ręce, spojrzała na Kirche złośliwym wzrokiem.
-Nie bądź w błędzie! Nie jestem tutaj by ci towarzyszyć. Rozumiesz?
Kirche sugestywnie pochyliła się w stronę Wardesa będącego na gryfinie i powiedziała:
-Twoja broda jest bardzo męska. Wiesz jak namiętnie ona wygląda?
Wardes spojrzał na Kirche i odepchnął ją lewą dłonią.
-Huh?
-Dziękuje, za przyjście z pomocą, ale proszę, nie zbliżaj się do mnie więcej.
-Ale dlaczego. Chce tylko powiedzieć, że cię lubię.
To był pierwszy raz, kiedy Kirche została tak chłodno potraktowana przez mężczyznę. Często mężczyźni byli zahipnotyzowani, gdy tylko zaczynała słodką gadkę. Jednakże Wardes w ostateczności nie był nią zainteresowany. Kirche spojrzała na niego z szeroko otwartymi ustami.
-Przepraszam. Ale nie mogę wprowadzać w błąd mojej narzeczonej.- powiedział Wardes patrząć na Louise; jej twarz natychmiast poczerwieniała.
-Co? Ona jest twoją narzeczoną?
Wardes skinął w odpowiedzi. Kirche przyjrzała mu się dokładniej, bo nie zrobiła tego wcześniej. Oczy Wardesa nie okazywały żadnych uczuć. Tak jak lód. Potem spojrzała na Saito. Wyglądał obojętnie. Rozmawiał ze swoim mieczem z przygnębieniem. Eh? Czy wygląda tak, ponieważ podrywałam narzeczonego Louise? Gdy tak pomyślała, Saito zaczął wyglądać ładniej. Patrząc na Saito, zaczęła biec przed siebie i szybko przytuliła go.
-Jestem tutaj, ponieważ martwię się o mojego ukochanego!- Saito spojrzał oszołomiony i odwrócił spojrzenie.
-Kłamca.
Jest zazdrosny?. Myśląc tak, pasja w sercu Kirche zapłonęła.
-Słodkie. Jakie słodkie. Naprawdę jesteś zazdrosny?
-Nie jestem...
-Bardzo przepraszam za zaniedbywanie ciebie. Musisz być zazdrosny, prawda?- powiedziała Kirche przyciągając głowę Saito między jej piersi.- Proszę wybacz mi! Może spoglądam na innych mężczyzn, ale jedynym, którego kocham, jesteś ty!
Louise zagryzła wargi, chcąc przerwać przemowę Kirche. Nie mogła tolerować uwodzenia jej chowańca przez Kirche. Ale wtedy, Wardes delikatnie położył jego ręce na ramionach Louise. Wardes spojrzał na Louise z miłością i uśmiechnął się.
-Wicehrabio...
Guiche, który przesłuchiwał bandytów powrócił.
-Wicehrabio, tamci bandyci przyznali się do bycia rabusiami.
-Hm... Jeżeli to tylko rabusie, puśćmy ich wolno.- Wardes bez wysiłku dosiadł z powrotem swojego gryfina, biorąc ze sobą Louise. Wtedy zakomunikował:
-Spędzimy noc w La Rochelle, jutro weźmiemy pierwszy statek do Albionu, który odpływa.
Kirche usiadła za Saito, dzieląc tego samego konia. Guiche również dosiadł wierzchowca. A Tabitha nadal czytała książkę na jej smoku wiatru. Na wprost nich, na umieszczonej pomiędzy dwoma klifami, oślepiał ich światłami port La Rochelle.

Przekład

Tłumaczenie wykonał Someone W razie błędów pisz: [email protected]



Cofnij do Rozdziału 3 z Tomu 2 - Prośba przyjaciela z dzieciństwa Powrót do strony głównej Idz do Rozdziału 5 z Tomu 2 - Odpoczynek przed podróżą - niekompletny