Difference between revisions of "Tabi ni Deyou:Sen"

From Baka-Tsuki
Jump to navigation Jump to search
(part2)
(part1 - po korekcie, ha!)
Line 377: Line 377:
 
Po przebiegnięciu połowy drogi na pełnej szybkości, przypomnieli sobie, że odległość do horyzontu zależy od poziomu gruntu.
 
Po przebiegnięciu połowy drogi na pełnej szybkości, przypomnieli sobie, że odległość do horyzontu zależy od poziomu gruntu.
   
  +
  +
  +
<div style="text-align: center;">✱</div>
  +
  +
  +
  +
- Umieram.
  +
  +
- Ja też.
  +
  +
Konwersacja między nimi osłabła do kilku słów wypowiadanych od czasu do czasu. Nie było w tym nic dziwnego, ponieważ pchali swój motor przez taki dystans, który byłby sklasyfikowany przez lekkoatletów jako „długi”. Poza tym pchanie motoru stało się jeszcze cięższe, gdyż stromizna była większa niż w pierwszej połowie drogi. Mimo że nie było tak źle jak w czasie wspinaczki na wzgórze, to jednak nie było porównania do chodzenia po płaskim gruncie. Niemniej jednak dotarli w końcu do domu widzianego z daleka. Ich cienie stały się dłuższe i skądś słychać było krakanie kruka. Dziewczyna nie miała wystarczająco sił aby nawet podnieść głowę, więc to chłopak ustawił podpórkę motoru i zbliżył się do budynku.
  +
  +
- Czyżby to był… sklep połączony jednocześnie z farmą? – mruknął do siebie, przyglądając się budynkowi i polu.
  +
  +
Po lewej stronie drogi był sklep, który również służył za miejsce zamieszkania, natomiast po prawej uprawiano ziemię. Oba z nich wykazywały znaki ludzkiej bytności.
  +
  +
Połączenie szarej drogi przebiegającej przez krajobraz zielonych łąk i tego małego „ciała obcego” znajdującego się pośrodku w jakiś sposób przypominał mu linię kolejową i stację. Zauważył sporo warzyw, które były gotowe na żniwa. Minęło sporo czasu, kiedy ostatni raz widział taką scenerię. Pomidory świeciły w słońcu jasną czerwienią, ogórki tak duże, że zaczął podejrzewać hodowcę o stosowanie dziwnych chemikaliów oraz warzywa, których nie widział od lat, kołysające się na wietrze.
  +
  +
- Ej… ej, dziewczyno… dziewczyno? Łoo! Dziewczyno! Wszystko w porządku?
  +
  +
Dziewczyna, która miała stać za Super Cubem padła wyczerpana na gorącą ziemię nie poruszając choćby mięśniem. Najprawdopodobniej nie tylko szkarłatne światło zachodzącego powoli słońca barwiło jej czerwoną twarz.
  +
  +
Chłopka dźwignął ją w pośpiechu i ruszył w kierunku pola, szukając źródła wody.
  +
  +
Musi tu być jakaś woda do podlewania. Możliwe, że zostanie skarcony za wtargnięcie bez pozwolenia, ale w tym wypadku nie mógł zrobić nic innego niż przeprosić.
  +
  +
Jednak gdy już miał przejść obok sklepu, jego uwagę przykuło coś, co raczej było nie na miejscu.
  +
  +
Zagraniczny samochód został zaparkowany w cieniu budynku – w dodatku był to bardzo luksusowy samochód.
  +
  +
Świecąca rzecz znajdująca się na jego masce i błyszcząca mimo cienia wyglądała jak znaczek Mercedes-Benz. Chłopiec nigdy nie interesował się rynkiem samochodowym, ale wystarczyło jedno spojrzenie na aluminiowe koła i skórzane siedzenia aby stwierdzić, że samochód śmierdział pieniędzmi. Szofer w białych rękawiczkach, sprzątający miotełką kurz z tego wspaniałego samochodu idealnie pasowałby do obrazka.
  +
  +
Ale z jakiego powodu, tak bogaty kierowca tego Mercedesa chce pracować w polu na północnym krańcu świata?
  +
  +
Nie mógł się nadziwić, ale dziewczyna na jego ramieniu wydawała się wręcz topnieć, dlatego pobiegł w stronę pola.
  +
  +
Podziwiając wspaniały stan pomidorów i ogórków pomknął między nimi w głąb pola. Trudnym zadaniem było szukanie wody wraz z niesieniem wyczerpanej dziewczyny, lecz znalazł ją zaskakująco szybko.
  +
  +
Było to miejsce do podlewania, które zbudowano na wzór studni; znajdowało się prawie w centrum pola. Tuż za nim znajdowała się konstrukcja przypominająca wzgórze, która została wzmocniona kamieniami i wyposażona w rurę PCV. Co ciekawe, z tej rury wypływała czysta woda, wprost do betonowej wanny.
  +
  +
Po usadowieniu dziewczyny na kamiennej ławce, chłopak złapał plastikową misę pływającą w wannie i zaczął nabierać wody.
  +
  +
A potem…
  +
  +
- Obudź się, dziewczyno!
  +
  +
Udar słoneczny, udar cieplny, pusty żołądek i wyczerpanie doprowadziły dziewczynę do stanu, w którym wyglądała jak suszona mątwa, więc, aby jej pomóc, oblał ją całą.
  +
  +
-…Co robisz, ty DEBILU!
  +
  +
Z szybkością błyskawicy zabrała mu miskę i uderzyła nią go w twarz. Bez wody.
  +
  +
Na lewo, chłopak trzymał się za nos. Na prawo, dziewczyna przemoczona od stóp do głowy. Każde z nich sięgnęło po broń znajdującą się w pobliżu, nabrało wody a następnie zatrzymali się naprzeciwko siebie.
  +
  +
- …
  +
  +
- …
  +
  +
Oboje przykucnęli, przyjmując pozycję do ataku, gdy nagle, kiedy już mieli rozpocząć dramatyczny konkurs oblewania, przerwał im głos.
  +
  +
- Dzień dobry wam! Jesteście gośćmi?
  +
  +
Oboje odwrócili się w stronę właściciela głosu, pozwalając, by woda z ich misek wylała się na ziemię. A potem znieruchomieli.
  +
  +
[[Image:Tabi_ni_Deyou_P0037.jpg|thumb|Oboje przykucnęli, przyjmując pozycję do ataku, gdy nagle, w chwili kiedy już mieli rozpocząć dramatyczny konkurs oblewania, przerwał im głos.]]
  +
  +
  +
  +
<div style="text-align: center;">✱</div>
  +
  +
  +
  +
Był tam uśmiechnięty mężczyzna przecierający twarz od potu. Jegomość po czterdziestce, prawdopodobnie wciąż będący w kwiecie wieku, mający na sobie słomiany kapelusz i przewieszony ręcznik, a także ubrany był w parę skórzanych butów, białą koszulę i podwinięty do kolan garnitur od Armaniego. Jego smukłe i dobrze zbudowane ciało było typowe dla nauczyciela wf-u, a jego uśmiech sugerował status gospodarza. Był żywym przykładem na to, że dżentelmen wciąż pozostaje dżentelmenem nawet podczas pracy w gospodarstwie rolnym.
  +
  +
Lecz to nie jego nagłe pojawienie czy też strój ich tak zaskoczył. Tym co ich zaskoczyło były jego włosy.
  +
  +
Jego włosy nie były tak czarne jak to powinno być, ale śnieżnobiałe jak po użyciu jakiegoś wybielacza. Co więcej, jego skóra była prawie tak biała jak u albinosów, bez oznak opalania mimo pracy w pełnym słońcu.
  +
  +
- Och, przestraszyłem was?
  +
  +
- Eee, nie, um…
  +
  +
- Przepraszamy za takie wpatrywanie się w pana.
  +
  +
Opuściła głowę. Chłopak poczuł, że kobiety mogą być bardziej umiejętne w przepraszaniu niż mężczyźni. Chociaż to nie była dobra chwila na rozmyślanie o tym.
  +
  +
Z powodu walki „na śmierć i życie” oraz przerwy wywołanej przez mężczyznę, dwóch podróżników postanowiło odpocząć na kamiennej ławce i zrobić sobie przerwę.
  +
  +
Ławka była szeroka na pięć osób i, dzięki dachowi zamontowanemu nad nią, chroniona była od słońca. Z racji wody znajdującej się tuż obok to miejsce było lepsze od asfaltowej drogi. Ziemia stała się mokra po tym, jak chłopak oblał ją wodą, ale słońce zaczęło już ją wysuszać. Oczywiście, to samo dotyczyło przemoczonej dziewczyny.
  +
  +
-… A, racja. Powinienem się przedstawić. Oto, kim jestem…
  +
  +
Z kieszeni na piersi bardzo sprawnym ruchem wyjął małe pudełeczko i wraz z lekkim ukłonem podał im swoją wizytówkę. Sekwencja ruchów była doprowadzona do doskonałości i było jasne, że przywykł do tego w swoim codziennym życiu. Napisane na niej było:
  +
  +
  +
:<big>« Firma Transportowa, Dyrektor Reprezentatywny »</big>
  +
  +
  +
Jednakże nazwa firmy jak i imię tego człowieka zostało wymazane.
  +
  +
Nie było żadnych śladów błędu drukarskiego czy ścierania; po prostu litery same znikły. Papier był całkowicie nienaruszony. Zupełnie jakby sam stworzył takie puste wizytówki dla zabawy.
  +
  +
Trzeba było się bardzo skupić aby je zobaczyć, ale w lewym górnym rogu wizytówki było wydrukowane tylko logo.
  +
  +
''Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że to bardzo znana firma.''
  +
  +
-… Cóż, nie wydaje mi się, aby sensownym było dawanie wam mojej wizytówki bez mojego imienia wydrukowanego na niej.
  +
  +
Chłopak niechętnie spojrzał na człowieka, na którego twarzy pojawił się gorzki uśmiech.
  +
  +
- Więc… zostało „zgubione”?
  +
  +
- Dokładnie. Moje imię zniknęło – stwierdził wprost. – Pewnego dnia, gdy pracowałem w firmie tak jak zwykle, ludzie z mojego działu powiedzieli mi, że zapomnieli, jak się nazywam. Miałem złe przeczucia, ponieważ nie mogli sobie przypomnieć bez względu na to, jak się starali. Postanowiłem zbadać tę sprawę. Odkryłem, że moje imię zniknęło ze wszystkich miejsc: z danych i dokumentów firmy, z moich własnych wizytówek, z mojej plakietki z imieniem i innych rzeczy. A co najważniejsze, ja sam zapomniałem, jak się nazywam.
  +
  +
Słysząc obojętny ton w jego głosie dziewczyna i chłopak spojrzeli na siebie, po czym ponownie zwrócili swoją uwagę na mężczyznę.
  +
  +
- Nawet nasi partnerzy biznesowi zapomnieli mojego nazwiska. Niektórzy z nich nie pamiętali nawet mojej twarzy. Cóż, można było sobie tylko wyobrazić, jak męcząca była taka praca.
  +
  +
Mężczyzna zaśmiał się i umieścił wizytówkę z powrotem w pudełku.
  +
  +
- Nie widziałem już sensu w kontynuowaniu mojej pracy, więc rzuciłem wszystko i odszedłem. Po pewnym czasie podróżowania po kraju osiadłem tutaj… Chcecie do mnie dołączyć?
  +
  +
Nie zaproponował im pracy na roli, lecz kilka czerwonych pomidorów odbijających światło słoneczne, które były chłodzone źródlaną wodą do odpowiedniej temperatury.
  +
  +
Oczywistym było, że na ich „tak” nie trzeba było długo czekać.
   
 
[CDN.]
 
[CDN.]

Revision as of 02:00, 17 May 2015

(夢) SEN

- …Czyli możesz to naprawić?

Dziewczyna przyglądała się chłopcu trzymającemu w swojej ręce klucz. W odpowiedzi jęknął, a na jego twarzy malowało się zmęczenie.

- Próbuję już od czterech dni, ale w tym stanie szybciej dojdziemy do kolejnego miasta niż ja to skończę.

- Nie to chciałam usłyszeć. Miasto znajduje się wiele mil stąd.

Zażenowana dziewczyna usiadła na ławce. Suche drewno, popękane przez nieustannie świecące słońce, kłuło jej odkryte nogi, lecz w tej chwili zmęczenie pokonało dyskomfort. Miała na sobie typowy szkolny mundurek, jednak z powodu upału zdjęła marynarkę i wachlowała się swoją dłonią.

- Może się do tego nie nadajesz, chłopcze. Nikt cię nie pochwali za zmuszanie zdezelowanego motoru do przejechania 140 mil wiesz?

- Przestań mi to wytykać. Jesteśmy w ciągłym ruchu, więc nie mam czasu na jakieś większe naprawy.

Chłopak, którego nazywano „chłopcem” postukiwał kluczem swoje sztywne ramiona. Nosił ten sam mundurek co dziewczyna, tylko oczywiście w męskiej wersji. Również zdjął marynarkę, krawat i rozpiął kołnierzyk.

Prawdą jest, że mógł wykonać ograniczoną liczbę napraw. Na swoją podróż przygotowali tylne siodełko na ich pierwotnie jednoosobowego Super Cuba, które zapełnili takimi rzeczami jak jedzenie, ubrania, benzyna i woda. Z powodu bagażu dla dwóch osób zostało niewiele miejsca na narzędzia. Śruby i nakrętki stanowiły ich cały zapas wraz z olejem i świecą zapłonową. Biorąc pod uwagę to, że ich zestaw narzędzi składał się z klucza do nakrętek, kluczy sześciokątnych i noża Gerbera, porządna naprawa była poza sferą ich marzeń.

- Może powinniśmy się go pozbyć… - zasugerował.

- Nie bądź głupi. Chcesz nosić bagaże na plecach?

- Ngh - chłopak poczuł się zakłopotany gdy jego sugestia została odrzucona.

- Więc może pomożesz mi go pchać dziewczyno?

- Nic z tego. – Dziewczyna nazywana „dziewczyną” wpatrywała się w niego.

- Czy ty zdajesz sobie sprawę, że chcesz zmusić damę do wykonywania ciężkiej, fizycznej pracy? Nie masz za grosz poczucia humoru.

- Ha, członkini klubu atletycznego nazywa siebie damą? Prawdopodobnie jesteś bardziej umięśniona niż ja.

Jej odpowiedzią był solidny kopniak wymierzony w jego stronę.

Sądzę, że damie nie spodobał się ten żart. Auć.

- Myślę, że tutaj rozbijemy obóz na noc. To będzie o wiele lepsze niż rozbijanie namiotu na środku drogi, prawda?

- Nie mogę się z tobą nie zgodzić.

Zatrzymali się na terenie wypoczynkowym dla pobliskich farmerów. Byłą tam tylko toaleta, źródło wody i kilka ławek pośród drzew, lecz dla tej dwójki było to wystarczające. Na obszarach takich jak ten, gdzie nie ma nic poza długą drogą i łąkami, miejsca odpoczynku są cenniejsze niż cokolwiek innego. Spróbuj choć raz przespać się na asfalcie: zaatakują cię insekty, plecy rozbolą od twardej nawierzchni i napadnie cię poranne ciepło.

- Przygotujmy się na noc. Niedługo zacznie się ściemniać.

- Mm. – Chłopak przytaknął. Godzinowa wskazówka na jego chronografie wskazywała, że było już po szóstej. Trzeba przyznać, że raczej ten staroświecki mechanizm nie był zbyt dokładny, lecz patrząc na zaczerwienienie nieba, czas wskazywany był w miarę poprawnie.

- Dobrze, dziewczyno, przygotuj kolacje. Ja zajmę się łóżkami.

- Zrozumiałam, chłopcze.

Oboje zaczęli zajmować się swoimi obowiązkami nie nazywając siebie chociaż raz po imieniu. Z bagażnika, którego poszerzyli poprzez zawieszenie różnych rzeczy po obu stronach tylnego koła, chłopak wyjął ich sprzęt do spania a dziewczyna zabrała torbę kiedyś wypchaną składnikami, lecz teraz w większej części pustą z wyjątkiem przyrządów do gotowania. Zabrali się do działania.

Chłopak podszedł do dwóch najbardziej oddalonych ławek. Mimo sporego zużycia, były dla niego idealne: wystarczająco długie aby rozłożyć na nich nogi i pozbawione oparcia oraz podłokietników. Nawet lepiej, po obu stronach ławek znajdowały się drzewa. Perfekcyjne.

Powoli wyjął zawinięte koce. Było ich w sumie osiem, starannie upakowane i zabezpieczone za pomocą sprytnej techniki, którą wymyślili. Na każde z nich przypadną cztery sztuki. Na każdej ławce złożył dwa z nich na trzy części i ułożył jako swoiste maty do spania. Potem, położył po jednym na ławkach jako nakrycie. Mimo że było to lato, znajdowali się na dalekiej północy wyspy, gdzie pogoda może się zmienić w jednej chwili. Dwa ostatnie koce użył jako poduszki.

Następnie, ze sznurka na pranie i niebieskiego prześcieradła zrobił dach. Linkę przywiązał do pni drzew, rozciągając ją nad prowizorycznymi łóżkami, i przeciągnął prześcieradło nad nimi. Poprzez obciążenie rogów prześcieradła, dach przypominał kształtem ten z namiotu. To wystarczało aby ochronić ich przed słońcem i mżawką. Całą konstrukcja będzie podatna na wiatr, ale przywiązanie jej do Super Cuba ma temu zapobiec.

Na koniec położył między ławkami przeźroczysty pojemnik w kształcie świni, który również był częścią ich bagażu, po czym napełnił go spiralą zapachową przeciw komarom.

Wszystko gotowe.

- O?

Po zakończeniu przygotowań dotarł do niego apetyczny zapach, który sprawił, że chłopak odwrócił się i spojrzał w tamtą stronę.

Oprócz wspaniałego posiłku, jego oczy doświadczyły fragmentu największego marzenia każdego mężczyzny – dziewczyna ubrana w fartuch przygotowująca kolację. Używała małego obozowego palnika i patelni, na której podgrzewała trochę peklowanej wołowiny i szparagów z puszki.

Mimo że nie był zadowolony ze szparagów, to jednak aromat wołowiny smażonej na maśle nawoływał do jego pustego brzucha, przez co chłopak musiał z nim walczyć aby uciszyć burczenie.

Dziewczyna podzieliła posiłek na dwie części za pomocą scyzoryka, wyjęła dwie kromki chleba z hermetycznego pojemnika i wcisnęła między nie połowę składników. Na koniec, podsmażyła jeszcze całą kanapkę.

Mimo że nóż nie został stworzony z myślą o gotowaniu to jednak sprawne ruchy dziewczyny sprawiły, że kanapka była gotowa w bardzo krótkim czasie. Umieszczona na wierzchu odpowiednia ilość musztardy w połączeniu ze złocisto-brązowym kolorem pieczonego chleba sprawiły że chłopak poczuł się jeszcze bardziej głodny.

Jednakże, chłopak nie zabrał się od razu do jedzenia.

Oboje zdecydowali, że każdy posiłek, mimo wszystko, zawsze będą jeść razem.

Podczas gdy dziewczyna przygotowywała podobną kanapkę, jednak z mniejszą już ilością musztardy, chłopak walczył aby powstrzymać wodospad śliny, który groził wypłynięciem z jego ust.

- Skończyłam. Możemy jeść.

Dziewczyna szybko rozwiązała swój fartuch i usiadła na tymczasowym łóżku.

- …

Spostrzegła, że chłopak jej się przygląda.

- …Co?

- Ach, pomyślałem, że teraz bardziej przypominasz dziewczynę.

Au. Mój goleń.

- Co to miało znaczyć!

- Nie, umm, sposób w jaki gotowałaś i zdjęłaś fartuch przypominał ten… Będąc szczerym, wyglądała jak gospodyni domowa, ale wątpię, że przeżyłbym gdybym jej to powiedział.

- Cóż, nawet ty byś się do tego przyzwyczaił, gdybyś musiał robić za kucharza przez trzy miesiące z rzędu!

- Przepraszam, że cały czas zrzucam to na ciebie!... Tak czy inaczej, jedzmy!

- Tak, tak.

Dziewczyna usiadła ponownie i wzięła się za swoją kanapkę.

Uśmiechnęli się do siebie po czym ugryźli kanapki w tym samym czasie.

Nie odzywali się do siebie tylko uśmiechali się od czasu do czasu.

Soczysta, peklowana wołowina i musztarda zwiększyły ich apetyt, toteż szybko pochłaniali kolejne kęsy. Było to tak smaczne, że chłopak zapomniał nawet o szparagach.

Jedynym minusem było to, że został im już ostatni kęs.

Chłopak włożył do ust ostatni kawałek z lekkim żalem, po czym wessał okruszki chleba z dłoni.

- Dziękuję za posiłek.

- Tak, dziękuję za posiłek.

Dziewczyna skrzyżowała ręce na piersi.

- …A tak przy okazji chłopcze.

- Mm?

- Skończył nam się chleb i wołowina.

- Że co?!

Dziewczyna rzuciła na niego długie, chłodne spojrzenie.

- Minął tydzień, odkąd ostatni raz uzupełnialiśmy zapasy jedzenia. Jeśli nie naprawisz motoru, to od jutra szparagi będą jedynym daniem w menu.

- C-czy to groźba?!

- Oczywiście, że nie. Po prostu cię informuję, mój wspaniały kierowco.

Ten werbalny cios sprawił, że chłopak z siódmego nieba spadł w czeluście rozpaczy. Dziewczyna, dla której nie było problemem jedzenie szparagów, uśmiechnęła się do niego. Uznał, że wygląda bardziej zawistnie niż zwycięsko. Cholera, muszę szybko to naprawić…!

Spoglądając w górę, zauważył, że słońce było już prawie za horyzontem. Zmierzch powoli znikał i ciemność zaczęła pokrywać świat. Nie minie dużo czasu nim ciemność osiądzie na dobre.

Starając się z tym walczyć, chłopak zapalił lampę złożoną z małej latarki LED i kilku pałeczek fluoroscencyjnych.

- Jest już ciemno. Może poszłabyś już spać, co dziewczyno?

- Ty się nie kładziesz? – Dziewczyna odwróciła głowę w jego stronę. Już od dłuższej chwili leżała na łóżku zanim chłopak jej to powiedział.

- Muszę jeszcze opisać dzisiejszy dzień w pamiętniku… Zauważyłaś, że wpisy z ostatnich dni mają dość tragiczny przebieg?

- Oczywiście. Nie można nic dobrego napisać od tamtego czasu. Jak już mówiłam wcześniej, nie zostało nam dużo zapasów.

- A co z wodą?

- Nie jest źle, została nam woda pobrana z wieży ciśnień, więc musimy ją jutro ugotować.

Znajdowali się w krytycznej sytuacji. Mieli wystarczająco paliwa dla Super Cuba, lecz byłoby to zbyt niebezpieczne aby za jego pomocą zagotować wodę. W ostateczności mogli go użyć jako podpałki do rozpalenia ogniska.

Chłopak westchnął ciężko i wyciągnął gruby tom z torby na książki, w której trzymali różne rzeczy.

Był to bardziej ich pamiętnik niż książka. Przednia okładka była pusta, więc nie można było od razu stwierdzić do czego pierwotnie była ta książka wykorzystywana, lecz ta dwójka używała tej ogromnej księgi do zapisywania swoich podróży. Miała prawie 5 cm grubości a kąciki obwoluty pokryte były mosiądzem. Miała nawet pas z pasującym, mosiężnym zamkiem.

Klucz do pamiętnika znajdował się na tym samym łańcuchu co klucz do Super Cuba. Jak zwykle, chłopak otworzył zamek, przewrócił na dzisiejszą stronę i przyłożył ołówek do papieru.

Latarka dawała mu wystarczającą ilość światła do pisania. Świeciło sztucznym światłem, które równoważyło światło gwiazd na fioletowym niebie. Kontrastując z niezliczonymi światłami na niebie, na dole świeciła tylko latarka i środek na komary.

Niecałe 10 minut później chłopak skończył swój wpis do pamiętnika. Zamknął książkę z powrotem na klucz i schował do torby. Następnie wyłączył światło i położył się spać.

Latarka pozostawiła po sobie zielony powidok, który utkwił na ich źrenicach, i, jakby rekompensując jej brak, wydawało się, że gwiazdy jaśnieją w ich oczach.

Wszystko co można było teraz zobaczyć to kalejdoskopowe światełka na niebie, niekończące się łąki okalające ziemię od jednego końca horyzontu na drugi i wąską drogę przecinającą szary krajobraz. I w jednej chwili, dwoje podróżników powoli zasnęło.



Dziewczynę z rana obudził ból pleców.

Otworzyła oczy i zauważyła, że leży na gołej ziemi. Jej ciało było powykrzywiane jak stereotypowe ciało ofiary morderstwa. Jeśli ktoś obrysowałby jej ciało kredą, wyglądałaby jak perfekcyjny trup. Oczywiście nikt jej nie zamordował, po prostu spadła z zaimprowizowanego łóżka. Widząc, że nie ma powodów do paniki otrzepała się i usiadła. Drugie łóżko było już puste. Kilka metrów dalej chłopak walczył z Super Cubem dzierżąc w jednej ręce klucz.

- Widzę, że ktoś tu jest porannym ptaszkiem?

- Pójście wcześnie spać i późne wstawanie nie jest dobre, wiesz?

Dziewczyna nie była już tak bardzo senna, aby zignorować jego komentarz toteż odpowiedziała mu kopniakiem w plecy.

Zadowolona, patrząc na chłopaka upadającego w bólu, próbowała rozluźnić swoje plecy wykonując podobną do jogi pozę skręcając biodra w lewo i prawo, a na koniec wyciągnęła w górę ręce najwyżej jak mogła. Rozważała wykonanie całego zestawu ćwiczeń gimnastycznych, ale szybko przerwała swoje rozciąganie i zakończyła je głębokim oddechem, uznając iż robiąc je samemu wyglądałaby komicznie.

- Chłopcze, czyżbyś wstał tak wcześnie aby naprawić motor?

- Cóż, tak. W przeciwnym razie byłoby zbyt gorąco zanim bym skończył.

Chłopak zdjął rękawiczki, które były czarne od ropy i węgla.

- Tak czy inaczej muszę zrobić wszystko co jeszcze mogę. Jeśli nadal nie będzie działa to nie naprawię go niczym co mamy pod ręką.

- Więc to „być albo nie być”.

Dziewczyna uśmiechnęła się ironicznie i zaczęła gromadzić rzeczy potrzebne do odkażenia ich wody.

Cała woda jaka im została pochodziła z niebezpiecznego źródła, toteż postanowiła ją wysterylizować poprzez wygotowanie. Użycie ich małej kuchenki gazowej byłoby stratne, więc postanowiła nazbierać gałęzi i wysuszonej trawy aby rozpalić ogień. Po położeniu ich na cegły podpaliła podpałkę używając zapalniczki Zippo chłopca.

Było to po siódmej rano i słońce wschodziło już na niebie. Zanim się zorientowali, chłodne nocne powietrze północnej wyspy zostało całkowicie przegnane a gorące letnie słońce prażyło ich z taką intensywnością jak w innych częściach kraju.

Podczas gdy dziewczyna pracowała w upale, chłopak podjął się kolejnej próby naprawy.

Silnik Super Cuba nie był skomplikowany. W rzeczywistości, chłopak stał się bardzo dobry w demontażu jego jedno-cylindrowego czterosuwowego silnika.

Jednakże niewiele mógł zrobić jeśli chodzi o naprawy nie licząc dopasowywania części, które się obluzowały czy też wymiany śrub. Nie było na motorze dostatecznej ilości miejsca na części zamienne na wypadek gdyby coś się zepsuło. Jeśli to było źródłem ich problemów to rzeczywiście byli w kropce.

Poprzedni właściciel nie dbał zbytnio o motor więc było całkiem prawdopodobne, że coś się zepsuło. Śruby były obluzowane, nity zostały uszkodzone, na uszczelce głowicy rosło pęknięcie a olej był brudny. Opony i klocki hamulcowe stały się gładkie jak głowa łysego człowieka a zawieszenie już się zużyło. Niestety, wciąż potrzebowali Super Cuba i ten musiał się jeszcze dłużej działać.

- Chciałbym mieć zapasowe części… - mruknął chłopiec. Albo gdybym dostał w swoje ręce choć trochę świeżego oleju mógłbym wyczyścić części, które mamy. Choć nie miałoby to żadnego sensu, ponieważ i tak zaraz byłyby ubrudzone przez brudny olej z silnika.

- I jak to wygląda? – Usłyszał za swoimi plecami.

- Nieoptymalnie.

- Więc powinnam się przygotować do marszu?

- Może. Niedługo się tego dowiemy.

Chwycił kierownice, wciąż mając włożone rękawiczki, i postawił stopę na pedale rozrusznika.

…Proszę, Boże, niech to zadziała, modlił się i nacisnął z całej siły na pedał.

Silnik obrócił się kilka razy wydając zdławiony odgłos. Nawet dziewczyna, która nie znała się na tym mogła stwierdzić, że się nie udało.

- …

Nie poddając się szybko spróbował ponownie. Tym razem nie tylko modlił się do Boga ale również do Super Cuba.

- Iiiiii startuj!

Wydobył się ten sam zdławiony dźwięk, lecz tym razem zatrzymał się z głośnym brzękiem.

Westchnął.

Wyglądało na to, że ani Bóg ani Super Cub nie chcą odpowiedzieć na jego modlitwy.


Po tym jak porzucili naprawę motoru postanowili się spakować.

Trzy miesiące minęły odkąd zaczęli swoją podróż i z całym nabytym doświadczeniem stali się odpowiednio sprawni podczas codziennych obowiązków. Wlali całą zdezynfekowaną wodę do dwulitrowych butelek i schowali kilka użytecznych gałęzi w specjalnej torbie, odpowiednio je wcześniej łamiąc. Ich sprzęt kempingowy wrócił do tobołka i przytwierdzili go do cichego Super Cuba.

W ciągu zaledwie pół godziny zalali się potem.

Mimo że znajdowali się daleko na północy, to było po dziewiątej i słońce przypiekało bezlitośnie ziemię. Gdyby tylko mogli, to poprosiliby słońce o obniżenie swojej temperatury, ale ich głos nigdy nie będzie słyszany z odległości 150 milionów kilometrów.

- Wyrzucimy naszego Cub’iego? – Trzymając w jednej ręce kas dziewczyna uderzyła drugą w siodełko Super Cuba. Czarna syntetyczna skóra była aż nadto gorąca aby ją długo dotykać. – Wierzę, że uda nam się go jakoś naprawić. Już zdążyłam się przyzwyczaić, że razem na nim podróżujemy.

- Masz rację. Nigdy wcześniej żadne z nas nie prowadziło żadnego motoru, więc istnieje prawdopodobieństwo, że nawet gdybyśmy znaleźli jakiś nowy nie bylibyśmy w stanie nim jeździć.

Super Cub został stworzony z myślą o początkujących kierowcach więc był prosty w obsłudze.

- Lecz jeśli nam się nie uda…

- To wtedy stanie się bezużytecznym złomem!

Dziewczyna kopnęła Super Cuba.

W tym momencie, jakby na znak protestu przeciwko biciu jego drogiego dwukołowca, brzuch chłopca nagle zaczął burczeć. W odpowiedzi, brzuch dziewczyny zrobił to samo.

- …

- Na co się gapisz? Ja też nie jadłam śniadania, więc również jestem głodna!

- Po prostu byłem zaskoczony jak głośno twój brzuch potrafi… Ach-ałałałała!

Dziewczyna pociągnęła go za ucho nie pozwalając mu dokończyć zdania.

- Skrócę ci racje za ten komentarz.

- A co ja jestem pies?

- Jeśli nie to zużyj swoje kalorie na poruszanie stopami zamiast gadania.

- …podczas gadania prawie że nie zużywam energii…

Dziewczyna nie odpowiedziała a jedynie mruknęła coś w odpowiedzi biorąc puszkę z torby przyłączonej do tylnego koła i usiadła na najbliższej ławce.

- To suchar. Chyba nie masz nic przeciwko temu, prawda?

- …ale jest zbyt mdły.

- Ojej! Ktoś tu jest za bardzo rozpieszczony?

- Narzekasz tak samo jak ja.

- Zamknij się. Zaraz coś przygotuję. Patrz. – Położyła obok suchara słoik z dżemem truskawkowym.

- Zadowolony? To najlepsze co teraz mamy. Nie ma przed nami wielu miejsc gdzie znajdziemy owoce więc postaraj się nie zużyć wszystkiego.

- Tak proszę pani!

Wystarczyło tylko trochę posmarować a suche i bezsmakowe suchary stawały się wykwintnym deserem. Kiedy otworzyli słoik, kwaśny a zarazem owocowy zapach rozszedł się nie zewnątrz pogłębiając ich głód.

- Jemy?

Wybrali wystarczającą ilość i zjedli śniadanie przed wyjazdem. Po lekkim uzupełnieniu energii i kroki wydały się lżejsze niż we wczorajszym dniu.



To, co nazywamy „mirażem”, Japończycy określają jako „uciekającą wodę”. To załamanie światła przez gorące powietrze na bardzo gorącej nawierzchni przypominające odbicie na nieistniejącej kałuży wody. Pojawia się tylko w znacznej odległości, dlatego nigdy nie możesz dotrzeć do tej kałuży stąd woda ta „ucieka”. Z racji tego, że oboje urodzili się i wychowywali w dużym mieście, miraże były dla nich czymś nowym i interesującym, lecz nie trwało to długo by stały się czymś denerwującym.

Podróżowali już tak pół dnia, będąc palonymi przez słońce z góry i ciepło promieniujące z dołu. Poza czterema krótkimi przerwami podróżowali non-stop.

Od czasu do czasu, zdawało im się poczuć złość pochodzącą od słońca. Jednakże wszelkie ślady ich emocji odparowywały w połysku gorącego słońca. Poruszali się jak roboty pchając motor z obojętnymi wyrazami twarzy.

Krajobraz wokół nich był dokładnie taki sam jak pół dnia wcześniej, składający się wyłącznie z nieskończenie długiej prostej drogi i łąk po obu stronach. Jedyne co się zmieniło to kąt, z którego słońce ich opalało.

- …Gorąco mi… - mruknęła dziewczyna pchając z boku motor.

- …Co za przypadek, mi też… - odpowiedział chłopak trzymający kierownice i pchający motor po drugiej stronie.

To były ich pierwsze słowa jakie wymienili między sobą w ciągu ostatniej godziny. Ich kroki były podobne do lunatycznych i gdyby się nie opierali o Super Cuba w trakcie pchania już dawno padli by na ziemię.

Chłopak zdjął białą koszulę i zrobił sobie z niej nakrycie głowy a dziewczyna położyła sobie plastikową folię na głowę.

Ciepło byłoby mniej okrutne gdyby zwilżyli swoje prowizoryczne okrycia głowy, ale nie mieli wody do stracenia. Zostało im tylko dziesięć litrów wody, wystarczające na maksymalnie pięć dni. Ponieważ nie potrafili przewidzieć kiedy znajdą kolejne źródło wody bezsensowne jej użycie mogło im przynieść śmierć.

Gdyby wszystko działało normalnie to mogliby zadzwonić po pomoc z telefonów komórkowych, ale nie mogli tego zrobić. Odkąd infrastruktura komórkowa się zepsuła, telefony komórkowe stały się raptem latarkami z dołączonym zegarkiem, kalendarzem, kamerą i funkcjonalnym notatnikiem. Jednakże w telefonie chłopaka wyczerpała się bateria czyniąc go kompletnie bezużytecznym.

- Czemu nie może być tutaj… chociaż jednego zjazdu w dół…

- …nawet tak nie mów… jeśli będziesz mi przypominać… że cały czas wchodzimy pod górę… opadnę z sił…

Walczyli teraz z najtrudniejszą pochylnią. Nawet jeśli droga szła prosto aż po horyzont to i tak cały czas lekko szła do góry. Wysiłek potrzebny do pchania motoru na to wzniesienie wysysał energię jak pijawka, a ich nogi stawały się coraz cięższe i cięższe.

- Wciąż mamy kawał drogi… do następnego miasta… na pewno damy sobie radę…?

- Wytrzymaj… dziewczyno! Spójrz! Jesteśmy prawie… na szczycie.

- …mam nadzieję, że to będzie szło w dół… abyśmy mogli zjechać w dół na motorze.

Ich kroki były podobne do lunatycznych i gdyby się nie opierali o Super Cuba w trakcie pchania już dawno padli by na ziemię.

Chłopak przytaknął jej bez słowa stawiając kilka kolejnych kroków. Chwycił pewniej kierownicę obciążonego motoru na ostatni zryw i w końcu dotarli na szczyt wzgórza.

- Haaah – wydyszała głośno dziewczyna. Obróciła się w stronę drogi, na którą się wspięli. Łagodne nachylenie w dół ciągnęło się aż do złączenia ziemi z niebem. Miejsce odpoczynku, z którego wyruszyli dzisiejszego poranka było już daleko poza horyzontem.

- Całkiem sporo żeśmy przeszli, co nie?

Kiedy chłopak nie odpowiedział, dziewczyna obróciła się w jego stronę. Zastała go obserwującego okolicę przez lornetkę, którą wyciągnął z torby.

- Widzisz coś?

- Tam…

Dziewczyna przekrzywiła głowę, więc chłopak podał jej lornetkę. Na początku zaskoczył ją rozmyty obraz, ale po ustawieniu ostrości ujrzała kolejny zjazd podobny do tego na który się wspięli. Kiedy spojrzała przez lornetkę na horyzont ujrzała małą łatę, gdzie kolor roślinności był trochę inny. Nie była zbyt duża ale część trawnika była pokryta intensywniejszą zielenią niż otoczenie.

- …to grunty rolne… chłopcze a tam jest dom!

Powiększony obraz drżał w jej zmęczonej ręce, lecz to na pewno był czyjś dom. Nie było wątpliwości: obok drogi widać było dach dzielący zieloną scenerię wraz z kawałkiem pola do upraw.

Grunt był przedzielony przez coś co wyglądało jak ręcznie robione ogrodzenie i wydawało się, że uprawiane są na nim warzywa i owoce. Mogli stąd dostrzec nawet poletko ryżowe znajdujące się obok. Ziemia była w dobrym stanie i widać było, że ktoś o nią dba.

Oczywiście nie można było stwierdzić z tej odległości, że ktoś tam faktycznie jest, ale każde miejsce które kiedykolwiek było zamieszkane musi posiadać źródło wody. I patrząc na tę zieleń, którą dostrzegli, prawdopodobnie trochę wody jeszcze zostało.

- Ruszajmy chłopcze! To jest tuż na horyzoncie! Będziemy tam lada moment!

- W porządku!

Dziewczyna wrzuciła lornetkę z powrotem do torby i zaczęła pchać motor w dół z jeszcze większym zapałem. Choć stok nie był wystarczająco stromy aby z niego zjechać na motorze, ich cel podróży był w zasięgu wzroku przez co poczuli nagły przypływ energii.

Po przebiegnięciu połowy drogi na pełnej szybkości, przypomnieli sobie, że odległość do horyzontu zależy od poziomu gruntu.



- Umieram.

- Ja też.

Konwersacja między nimi osłabła do kilku słów wypowiadanych od czasu do czasu. Nie było w tym nic dziwnego, ponieważ pchali swój motor przez taki dystans, który byłby sklasyfikowany przez lekkoatletów jako „długi”. Poza tym pchanie motoru stało się jeszcze cięższe, gdyż stromizna była większa niż w pierwszej połowie drogi. Mimo że nie było tak źle jak w czasie wspinaczki na wzgórze, to jednak nie było porównania do chodzenia po płaskim gruncie. Niemniej jednak dotarli w końcu do domu widzianego z daleka. Ich cienie stały się dłuższe i skądś słychać było krakanie kruka. Dziewczyna nie miała wystarczająco sił aby nawet podnieść głowę, więc to chłopak ustawił podpórkę motoru i zbliżył się do budynku.

- Czyżby to był… sklep połączony jednocześnie z farmą? – mruknął do siebie, przyglądając się budynkowi i polu.

Po lewej stronie drogi był sklep, który również służył za miejsce zamieszkania, natomiast po prawej uprawiano ziemię. Oba z nich wykazywały znaki ludzkiej bytności.

Połączenie szarej drogi przebiegającej przez krajobraz zielonych łąk i tego małego „ciała obcego” znajdującego się pośrodku w jakiś sposób przypominał mu linię kolejową i stację. Zauważył sporo warzyw, które były gotowe na żniwa. Minęło sporo czasu, kiedy ostatni raz widział taką scenerię. Pomidory świeciły w słońcu jasną czerwienią, ogórki tak duże, że zaczął podejrzewać hodowcę o stosowanie dziwnych chemikaliów oraz warzywa, których nie widział od lat, kołysające się na wietrze.

- Ej… ej, dziewczyno… dziewczyno? Łoo! Dziewczyno! Wszystko w porządku?

Dziewczyna, która miała stać za Super Cubem padła wyczerpana na gorącą ziemię nie poruszając choćby mięśniem. Najprawdopodobniej nie tylko szkarłatne światło zachodzącego powoli słońca barwiło jej czerwoną twarz.

Chłopka dźwignął ją w pośpiechu i ruszył w kierunku pola, szukając źródła wody.

Musi tu być jakaś woda do podlewania. Możliwe, że zostanie skarcony za wtargnięcie bez pozwolenia, ale w tym wypadku nie mógł zrobić nic innego niż przeprosić.

Jednak gdy już miał przejść obok sklepu, jego uwagę przykuło coś, co raczej było nie na miejscu.

Zagraniczny samochód został zaparkowany w cieniu budynku – w dodatku był to bardzo luksusowy samochód.

Świecąca rzecz znajdująca się na jego masce i błyszcząca mimo cienia wyglądała jak znaczek Mercedes-Benz. Chłopiec nigdy nie interesował się rynkiem samochodowym, ale wystarczyło jedno spojrzenie na aluminiowe koła i skórzane siedzenia aby stwierdzić, że samochód śmierdział pieniędzmi. Szofer w białych rękawiczkach, sprzątający miotełką kurz z tego wspaniałego samochodu idealnie pasowałby do obrazka.

Ale z jakiego powodu, tak bogaty kierowca tego Mercedesa chce pracować w polu na północnym krańcu świata?

Nie mógł się nadziwić, ale dziewczyna na jego ramieniu wydawała się wręcz topnieć, dlatego pobiegł w stronę pola.

Podziwiając wspaniały stan pomidorów i ogórków pomknął między nimi w głąb pola. Trudnym zadaniem było szukanie wody wraz z niesieniem wyczerpanej dziewczyny, lecz znalazł ją zaskakująco szybko.

Było to miejsce do podlewania, które zbudowano na wzór studni; znajdowało się prawie w centrum pola. Tuż za nim znajdowała się konstrukcja przypominająca wzgórze, która została wzmocniona kamieniami i wyposażona w rurę PCV. Co ciekawe, z tej rury wypływała czysta woda, wprost do betonowej wanny.

Po usadowieniu dziewczyny na kamiennej ławce, chłopak złapał plastikową misę pływającą w wannie i zaczął nabierać wody.

A potem…

- Obudź się, dziewczyno!

Udar słoneczny, udar cieplny, pusty żołądek i wyczerpanie doprowadziły dziewczynę do stanu, w którym wyglądała jak suszona mątwa, więc, aby jej pomóc, oblał ją całą.

-…Co robisz, ty DEBILU!

Z szybkością błyskawicy zabrała mu miskę i uderzyła nią go w twarz. Bez wody.

Na lewo, chłopak trzymał się za nos. Na prawo, dziewczyna przemoczona od stóp do głowy. Każde z nich sięgnęło po broń znajdującą się w pobliżu, nabrało wody a następnie zatrzymali się naprzeciwko siebie.

- …

- …

Oboje przykucnęli, przyjmując pozycję do ataku, gdy nagle, kiedy już mieli rozpocząć dramatyczny konkurs oblewania, przerwał im głos.

- Dzień dobry wam! Jesteście gośćmi?

Oboje odwrócili się w stronę właściciela głosu, pozwalając, by woda z ich misek wylała się na ziemię. A potem znieruchomieli.

Oboje przykucnęli, przyjmując pozycję do ataku, gdy nagle, w chwili kiedy już mieli rozpocząć dramatyczny konkurs oblewania, przerwał im głos.



Był tam uśmiechnięty mężczyzna przecierający twarz od potu. Jegomość po czterdziestce, prawdopodobnie wciąż będący w kwiecie wieku, mający na sobie słomiany kapelusz i przewieszony ręcznik, a także ubrany był w parę skórzanych butów, białą koszulę i podwinięty do kolan garnitur od Armaniego. Jego smukłe i dobrze zbudowane ciało było typowe dla nauczyciela wf-u, a jego uśmiech sugerował status gospodarza. Był żywym przykładem na to, że dżentelmen wciąż pozostaje dżentelmenem nawet podczas pracy w gospodarstwie rolnym.

Lecz to nie jego nagłe pojawienie czy też strój ich tak zaskoczył. Tym co ich zaskoczyło były jego włosy.

Jego włosy nie były tak czarne jak to powinno być, ale śnieżnobiałe jak po użyciu jakiegoś wybielacza. Co więcej, jego skóra była prawie tak biała jak u albinosów, bez oznak opalania mimo pracy w pełnym słońcu.

- Och, przestraszyłem was?

- Eee, nie, um…

- Przepraszamy za takie wpatrywanie się w pana.

Opuściła głowę. Chłopak poczuł, że kobiety mogą być bardziej umiejętne w przepraszaniu niż mężczyźni. Chociaż to nie była dobra chwila na rozmyślanie o tym.

Z powodu walki „na śmierć i życie” oraz przerwy wywołanej przez mężczyznę, dwóch podróżników postanowiło odpocząć na kamiennej ławce i zrobić sobie przerwę.

Ławka była szeroka na pięć osób i, dzięki dachowi zamontowanemu nad nią, chroniona była od słońca. Z racji wody znajdującej się tuż obok to miejsce było lepsze od asfaltowej drogi. Ziemia stała się mokra po tym, jak chłopak oblał ją wodą, ale słońce zaczęło już ją wysuszać. Oczywiście, to samo dotyczyło przemoczonej dziewczyny.

-… A, racja. Powinienem się przedstawić. Oto, kim jestem…

Z kieszeni na piersi bardzo sprawnym ruchem wyjął małe pudełeczko i wraz z lekkim ukłonem podał im swoją wizytówkę. Sekwencja ruchów była doprowadzona do doskonałości i było jasne, że przywykł do tego w swoim codziennym życiu. Napisane na niej było:


« Firma Transportowa, Dyrektor Reprezentatywny »


Jednakże nazwa firmy jak i imię tego człowieka zostało wymazane.

Nie było żadnych śladów błędu drukarskiego czy ścierania; po prostu litery same znikły. Papier był całkowicie nienaruszony. Zupełnie jakby sam stworzył takie puste wizytówki dla zabawy.

Trzeba było się bardzo skupić aby je zobaczyć, ale w lewym górnym rogu wizytówki było wydrukowane tylko logo.

Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że to bardzo znana firma.

-… Cóż, nie wydaje mi się, aby sensownym było dawanie wam mojej wizytówki bez mojego imienia wydrukowanego na niej.

Chłopak niechętnie spojrzał na człowieka, na którego twarzy pojawił się gorzki uśmiech.

- Więc… zostało „zgubione”?

- Dokładnie. Moje imię zniknęło – stwierdził wprost. – Pewnego dnia, gdy pracowałem w firmie tak jak zwykle, ludzie z mojego działu powiedzieli mi, że zapomnieli, jak się nazywam. Miałem złe przeczucia, ponieważ nie mogli sobie przypomnieć bez względu na to, jak się starali. Postanowiłem zbadać tę sprawę. Odkryłem, że moje imię zniknęło ze wszystkich miejsc: z danych i dokumentów firmy, z moich własnych wizytówek, z mojej plakietki z imieniem i innych rzeczy. A co najważniejsze, ja sam zapomniałem, jak się nazywam.

Słysząc obojętny ton w jego głosie dziewczyna i chłopak spojrzeli na siebie, po czym ponownie zwrócili swoją uwagę na mężczyznę.

- Nawet nasi partnerzy biznesowi zapomnieli mojego nazwiska. Niektórzy z nich nie pamiętali nawet mojej twarzy. Cóż, można było sobie tylko wyobrazić, jak męcząca była taka praca.

Mężczyzna zaśmiał się i umieścił wizytówkę z powrotem w pudełku.

- Nie widziałem już sensu w kontynuowaniu mojej pracy, więc rzuciłem wszystko i odszedłem. Po pewnym czasie podróżowania po kraju osiadłem tutaj… Chcecie do mnie dołączyć?

Nie zaproponował im pracy na roli, lecz kilka czerwonych pomidorów odbijających światło słoneczne, które były chłodzone źródlaną wodą do odpowiedniej temperatury.

Oczywistym było, że na ich „tak” nie trzeba było długo czekać.

[CDN.]