Psycho Love Comedy PL: Tom 2 Rozdział 3
Dzień 3 Niebo – Wyśniony raj / "Knockin' on Heaven's Door"
01:30 Walka na poduszki zakazanymi technikami
- Postaraj się „zdjąć poduszką” jak najwięcej osób.
08:30 SUMMER PANIC @ Domu Otchłani
- Letni festiwal muzyczny "Summer Panic" rozkołysze Dom Otchłani♪
12:15 Piekielny Grill
- Tylko postarajcie sami się nie upiec...
15:40 Procedury przeniesienia
17:30 Błoga dla oka impreza w kostiumach kąpielowych
- Szkolne kostiumy kąpielowe, bikini, mankini itp...
20:15 Ceremonia Zakończenia
Wybory NPO (Najlepszego Pośród Osadzonych)
Dzień 2. Czyściec, ciąg dalszy – Życie jest krótkie, więc zarżnij ich, póki możesz, maleńka / "Knockin' on Hell's Door"
– W takim tempie wyjście z Morza Drzew i dotarcie do Domu Otchłani zajmie nam mniej więcej dwie godziny, ale powinniśmy na wszelki wypadek trochę przyspieszyć, bo koło 19 robi się już ciemno, a po zmroku trudno będzie odnaleźć znaki.
Eiri, prowadząca grupę przez mroczny las, nie zatrzymywała się nawet na chwilę; rzadko kiedy spoglądała jedynie na ślady, jakie wcześniej zostawiła, co sprawiało, że jej towarzysze czuli się o wiele pewniej.
– Niesamowite – powiedziała z podziwem Maina. – Eiruś, jesteś naprawdę wspaniała! Ani trochę się nie zgubiłaś.
– Te znaki są w całkiem sporej odległości od siebie... Zapamiętałaś całą drogę?
Nie zatrzymując się, Eiri chłodnym głosem odpowiedziała na pytanie Kyousuke.
– Oczywiście. Te znaki zostawiałam jedynie na wszelki wypadek. Kiedyś w ramach edukacji rodzina porzuciła mnie w jeszcze głębszym lesie na o wiele większym odludziu. W dodatku zawiązali mi wtedy oczy... Nawet te zapasy jedzenia i wody, jakie mamy, są o niebo lepsze niż to, czym wtedy dysponowałam. Ten spacer jest tak łatwy, że zaraz chyba zasnę na stojąco.
– Rany. Nawet taka spartańska edukacja powinna mieć jakieś granice. Kiedy to w ogóle było?
– Jak miałam pięć lat.
– Ile?! Przecież byłaś wtedy przedszkolakiem... Rany, cud, że w ogóle przeżyłaś.
– Niespecjalnie. Zresztą to był dopiero początek. Cóż, nigdy nie prosiłam o tak szaloną rodzinkę.
– Hmm... – Lekceważąca odpowiedź dziewczyny odebrała Kyousuke mowę.
Eiri wywodziła się z rodu Akabane, szanowanej od wieków grupy zawodowych zabójców, a sposób, w jaki ją wychowywano, był równie nienormalny, jak dziedzictwo jej rodziny. Kyousuke nie mógł sobie wyobrazić, co takiego drzemało w jej sercu, kiedy stwierdziła, że jej rodzice i rodzeństwo są szaleni. To po prostu nie mieściło mu się w głowie.
W końcu dla niego to właśnie rodzina była najważniejsza.
I nie chodziło tu tylko o jego siostrę. Kochał także swoich rodziców, chociaż wymykali się zdrowemu rozsądkowi i bez przerwy podróżowali po całym świecie.
Z zamyślenia wyciągnął go głos Eiri:
– Przy okazji, musimy uważać na jeszcze jedną rzecz, prawda?
Eiri rozglądała się dookoła, jakby wypatrywała kogoś ukrytego pomiędzy otaczającymi ich drzewami. Ten widok wystarczył, aby ponownie zestresować Kyousuke.
– Jeśli Syamaya chce nas zaatakować, to ta sytuacja jest dla niej jak gwiazdka z nieba. Albo raczej, jej jedyna szansa, aby uderzyć, bo po powrocie do szkoły nie będzie miała zbyt wiele okazji, żeby w ogóle na nas wpaść.
– No tak, racja. – Kyouske pokiwał głową.
W Zakładzie Poprawczym Czyściec pierwsze klasy miały całkowity zakaz interakcji ze starszymi kolegami. Brakowało zresztą do tego okazji, ponieważ byli rozdzieleni, więc dla Kyousuke i pozostałych uczniów Zakład Otwarty stanowił pierwszą okazję, aby spotkać kogoś ze starszaków. Poza tym gdyby takie spotkanie miało miejsce w szkole (nieważne, czy zgodne z zasadami), przyciągnęłoby uwagę zarówno wszystkich osadzonych, jak i nauczycieli. W głębi lasu Kyousuke i dziewczyny byli jednak pozostawieni sami sobie, dlatego mogli robić, co tylko chcieli, nawet bezkarnie kogoś zabić.
– Nie mogę uwierzyć, że komuś w szkole przyszło do głowy... wypuścić tak na wolność grupę morderców. Czy to czasem nie jest ucieczka? Co, jeśli ktoś naprawdę będzie chciał zbiec, ukryje się albo zacznie zabijać innych? Jak niby będą chcieli to zatuszować? – rzucił Kyousuke nerwowo.
– Z-Zabijać innych... Auauaua. C-C-C-C-C-C-Co zrobimy?! – Maina zaczęła strachliwie rozglądać się dookoła.
– Nic. – Eiri sprawdziła znak na drzewie. – Nie ma najmniejszego znaczenia, czego będą próbować, bo cała wyspa jest więzieniem, nie ma gdzie się na niej ukryć. Dlatego bez względu na to, co chcesz zrobić, nauczyciele zawsze mają cię na oku. A wypuszczenie grupy morderców na wolność to idealny sposób, aby sprawdzić, jak przebiega ich resocjalizacja, prawda?
– Ta, teraz rozumiem... Jeśli ktoś będzie sprawiać problemy, to później docisną mu mocniej śrubę, tak?
– Najprawdopodobniej. W końcu niewielu uczniów zacznie zabijać tylko dlatego, że akurat ma okazję. Większość z nich zrobiła to przez wybuch gromadzonych od dłuższego czasu negatywnych emocji jak nienawiść czy uraz do kogoś. Nie wytrzymali stresu i powtarzane sobie "chyba go zabiję" zamieniło się w "muszę go zabić", prawda? Chociaż nie do końca to rozumiem... Dopóki nie są psychopatami jak Renko, nie powinni robić tego bez zawahania. W końcu jeśli zabijanie jest takie łatwe, to ja...
– ...
Kyousuke nie mógł w żaden sposób odpowiedzieć wpatrującej się w swoje paznokcie Eiri. Mimo że była zawodowym mordercą i posiadała nadzwyczajne umiejętności oraz wiedzę, nie mogła zadać tego ostatniego ciosu.
Eiri, która nie mogła zabić, wręcz się tym brzydziła, powiedziała głosem brzmiącym, jakby się modliła:
– Prawdę mówiąc... wątpię, żeby przyszła, chociaż Renko by się ze mną nie zgodziła. Mordercza Księżniczka może i zabiła dwadzieścia jeden osób, ale teraz piastuje stanowisko przewodniczącej komitetu dyscyplinarnego. W dodatku jest całkiem dumna z tego, co osiągnęła po dwóch latach dyscyplinowania przez Kurumiyę. Gdyby mimo to chciała nas zabić i zaprzepaścić wszystko, oznaczałoby to, że jest całkowicie niereformowalnym kundlem... Tak swoją drogą, czyżby ona także była obiektem tego testu na poziom resocjalizacji? – mówiąc to, Eiri ruszyła dalej.
– Jak bardzo zresocjalizowana jest Syamaya, co? – Zaraz po tym, jak Kyousuke wymamrotał pod nosem te słowa, przed oczami stanął mu widok podartej chusteczki leżącej w koszu na śmieci. Pokręcił szybko głową, aby wyrzucić z niej ten obraz.
– Cóż, to jedynie moje przypuszczenia, ale nie zaszkodzi, jeśli zachowamy większą czujność. Nie tylko na nią, także na inne osoby mogące mieć nas na celowniku.
– Okej.
– D-Dobrze!
Kyousuke i Maina pokiwali głowami, a następnie ruszyli za Eiri. Kiedy już zaczynali się uspokajać…
Do ich uszu dotarł szelest dobiegający z krzaków.
– …?!
– …?!
– …?!
Wszyscy momentalnie się spięli i spojrzeli w stronę, z której dobiegał dźwięk. W tym momencie ktoś wyskoczył z krzaków, zmierzając prosto na nich.
– Uaaaa!
– Kyousuke?!
– Kyousuke!
Eiri i Maina krzyknęły głośno, widząc, jak postać rzuca się na Kyousuke, przez co chłopak traci równowagę i uderza tyłem głowy w korzeń drzewa.
– Aaa!
Postać objęła mocno chłopaka, aby powstrzymać go przed wyrwaniem się, a potem wtuliła w niego swoją czarną maskę przeciwgazową i krzyknęła radośnie:
– Znalazłam cię! W końcu cię znalazłam!
– Renko? C-Co... ty tu robisz?
– Czy to nie oczywiste?! Przyszłam, bo chciałam cię zobaczyć! Tak się cieszę, że cię widzę… Tak bardzo się cieszę.. Pocałujmy się! – Łuusz.
– A weź w końcu zdechnij.
– Aaaaj!
Kyousuke szybko odsunął się od zmierzającego w stronę jego ust filtra maski przeciwgazowej; jak się okazało, jedynie po to, aby zostać obdarowanym kopnięciem z całej siły wyprowadzonym przez Eiri.
– Ghhh! Moje usta!
– Tsz. Znowu zrobiła unik. Nieznośne. Zniknij w końcu, szmato. – Eiri, całkowicie ignorując tarzającego się po ziemi z bólu Kyousuke, wlepiła ostre spojrzenie w Renko.
Ta z kolei przyłożyła palec wskazujący do filtra swojej maski i westchnęła.
– Ja z całego mojego serdecznego serduszka się o was martwiłam, a ty mi odpłacasz słowami „zdechnij” i „zniknij”… To takie niemiłe. Może byś tak przynajmniej spróbowała wykrzesać z siebie trochę dobroci? Piersi też by ci od tego urosły.
– He? Jestem bardzo łaskawa. W końcu ocaliłam jego dziewicze usta przed twoim atakiem z zaskoczenia. Co ty chciałaś mu zrobić, co?
– Raczej co ty najlepszego wyprawiasz?! Też zaatakowałaś moje usta, ale w inny sposób!
Kyousuke wstał z ziemi, zasłaniając swoje wargi.
– Auauau, wyglądają jak u ryby… Okropne! – powiedziała Maina i zaczęła otrzepywać chłopaka z ziemi.
– Kyousuke! – krzyknęła Renko i się na niego rzuciła.
– Uaa… Wspaniałe. Nie wyglądają teraz jak usta Franka Sinatry? Nic ci nie jest?
– Oczywiście, że jest. I czyja to twoim zdaniem wina?
– Masz rację. Pomyśl choć chwilę, zanim coś zrobisz, Eiri!
– Obie jesteście równie winne!
Po powrocie do głównego tematu...
– Więc? Co tutaj robisz?
– Przecież już powiedziałam. Przybiegłam do was, bo się martwiłam – odpowiedziała Renko, masując lewą stronę swojej głowy.
– Przybiegłaś do nas? Szukałaś nas w Morzu Drzew?
– Tak?
– Jak niby nas znalazłaś?
– Usłyszałam, jak w głębi serca wołasz moje imię.
– …Jak nas znalazłaś? – Kyousuke ponownie uniósł pięść, co sprawiło, że Renko z jękiem zakryła rękami głowę i odpowiedziała:
– N-Najpierw usłyszałam bardzo, bardzo, baaardzo głośny wybuch. Pomyślałam „Niemożliwe!”, po czym pobiegłam w tamtą stronę was szukać. Po chwili usłyszałam wasze głosy… i tak was znalazłam. Kyousuke… Takie wyjaśnienie ci wystarczy? Możesz już opuścić tę pięść?
– Rozumiem. Jak daleko od nas byłaś?
– Muuu. Chyba całkiem daleko. Ruszyłam, jak tylko usłyszałam eksplozję, i dopiero teraz na was wpadłam. W pobliżu nie ma pewnie żadnych innych grup.
– Aha, rozumiem… To znaczy, że raczej nieprędko na kogoś wpadniemy.
Widząc, że Kyousuke opuszcza pięść, Renko westchnęła z ulgą.
Eiri, masująca guz na prawej stronie głowy, zmarszczyła brwi.
– He? A co z twoją drużyną? Zostawiłaś ich?
– Tak.
– Co, u licha… Nic im się nie stanie?
– Prawdopodobnie nie.
– Prawdopodobnie…
Renko, przewiercana na wylot wzrokiem Eiri, wypięła dumnie pierś, a potem się zaśmiała.
– Bez obaw! Złapaliśmy nawet członka komitetu dyscyplinarnego, który próbował nas zostawić!
– Co?!
– Co?!
– Co?!
Obwieszczenie Renko zaskoczyło pozostałą trójkę.
Pomyśleć, że im się udało…
– Teraz pewnie robią jej to i to, zmieniając ją w pospolitą szmatę. Uciekając, nadepnęła na swoją sukienkę i jak długa padła na ziemię.
Druga Maina?! Co za niezdara.
Ponoć dziewczyna upadła prosto na twarz po tym, jak obwieściła im zakończenie wycieczki. Biorąc pod uwagę jej zachowanie, Renko uznała, że członkini komitetu musiała zdawać sobie sprawę z tego, jak słabe było to wystąpienie, i pewnie zatraciła się całkowicie w myśli o samobójstwie.
– Tak było. Wracam z wami. Syamaicia też gdzieś zniknęła. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby zaatakowała was i odebrała Kyousuke życie, kiedy moja drużyna spokojnie wracałaby sobie do szkoły… Dlatego na wypadek ataku z zaskoczenia będę cały czas blisko ciebie. Och, ale za to ja mogę cię zaatakować. Zwłaszcza nocą. – Łuusz.
– To jeszcze bardziej przerażające.
Ostatniej nocy ledwie uszedłem z życiem. Nie, dzięki... Tym razem pewnie wykrwawiłbym się na śmierć.
Z jednej strony tamto wydarzenie było największym kryzysem, jaki przeżył od osadzenia w ośrodku, ale z drugiej zawierało w sobie najszczęśliwsze chwile, jakie tam przeżył.
Eiri stanęła pomiędzy Kyousuke a idącą w jego stronę Renko.
– Nie martw się, nie uda jej się. Jeśli tylko się pojawi, ja…
– Też mnie zaatakujesz? W takim razie niczym nie różni się to od ataków Renko!
– He? O-Oczywiście… że nie! O czym ty sobie myślisz? Zgłupiałeś?
– Auauaua. Nie kłóćcie się!
– Maina ma rację. W końcu Kyousuke ma tylko jedno ciało. Dlatego podzielmy się nim i urządźmy sobie trójkącik! Dajmy więc początek wielu dzieciom i niezapomnianym wspomnieniom!
– Ej. Skończ już bredzić od rzeczy i ruszajmy w końcu – rzucił wykończonym głosem Kyousuke, który stwierdził, że droga powrotna będzie się mu potwornie dłużyć.
Mam nadzieję, że po drodze nic takiego się nie stanie – pomyślał.
Szooko. – Wspaniale… Nareszcie ptaszek zyskał wolność, co, Kyousuke? – Chichot.
– Ta, nareszcie wyszliśmy z Morza Drzew.
Kyousuke zignorował Renko, czekającą na jego reakcję po jej świńskim dowcipie, i wytarł pot z czoła.
Dzięki pomocy Eiri udało im się bezpiecznie opuścić Morze Drzew po niespełna półtorej godziny marszu. Kiedy weszli na dróżkę prowadzącą do Domu Otchłani, gdzie zrobili sobie przerwę, słońce zaczynało już chować się za horyzont.
– To co robimy? Zostajemy tu do świtu czy od razu wracamy? – spytała prowadząca ich Eiri. – Przy okazji, polecam raczej tę drugą opcję. Naprawdę nie widzi mi się nocowanie na zewnątrz. Chcę się zrelaksować i wskoczyć do łóżka zaraz po kąpieli… Spanie bez zmycia makijażu w głowie się wprost nie mieści.
Martwienie się o takie rzeczy mimo sytuacji, w jakiej się znajdowali, z pewnością było w stylu Eiri.
– Nie możemy przespać się w Domu Otchłani? Bramy są jeszcze otwarte?
– Według mnie na 80 do 90 procent już je zamknęli, ale i tak warto to sprawdzić. Jeśli nie znajdziemy jakiegoś miejsca do przenocowania, postaramy się jak najszybciej wrócić do szkoły. Zgoda?
– Ta, mnie pasuje. Doskonale pamiętam drogę.
– Ja też. Nie widzę żadnego problemu… o ile będziemy co jakiś czas robić sobie przerwy.
– No dobrze. Renko, a ty? – Kyousuke po usłyszeniu odpowiedzi koleżanek z klasy pokiwał głową, a następnie spojrzał na dziewczynę w masce przeciwgazowej. Stała kawałek dalej z rękami opartymi o biodra. Słysząc pytanie chłopaka, odwróciła głowę i prychnęła.
– Na co się tak złościsz?
– Na ciebie, bo jesteś taki oziębły, Kyousuke. Cały czas ci się rozkładałam, ale ty całkowicie odmówiłeś prostego wejścia we mnie z ripostą, a wcześniej zawsze grzmociłeś mnie bez wytchnienia! Jesteś okropny. Nie mogę uwierzyć, że zacząłeś mnie tak zaniedbywać… - Żeby lepiej wyrazić swoją depresję, zwiesiła ramiona.
Kyousuke i Eiri spojrzeli na siebie, a potem głęboko westchnęli.
– Kyousuke, powiedz… Nie możemy po prostu zignorować jej zdania?
– Racja. Zostawmy ją tu i chodźmy dalej. Wszyscy się zgadzają?
– Też jestem za… Tylko mnie tak nie ignorujcie.
– No dobrze, mnie to pasuje. Renko, a ty co powiesz?
Kyousuke uśmiechnął się chytrze, kiedy Renko zaczęła okładać go pięściami po plecach.
– Przepraszam, tylko żartowałem. Ale… wytrzymasz to jeszcze trochę?
Gdyby przez całą drogę powrotną do szkoły rzucałaby te jej dwuznaczne komentarze, bez wątpienia nerwowe reakcje Kyousuke na nie, których oczekiwała, odebrałyby mu resztki sił.
– Dobrze, rozumiem. Przepraszam, za bardzo daję się ponieść pożądaniu. Postaram się to wytrzymać. Wytrwam. Gdybym jednak nie dała rady… zawsze mam jeszcze stymulację manualną!
– …
– …
– …
– Dobra. Powiedz szybko: „Co to, u licha, jest stymulacja manualna?”.
– …
– …
– …
– Szloch, szloch. P-Pokazać tak wszystkim stymulację manualną… Nawet ja za bardzo się wstydzę!
– …
– …
– …
Ignorując z przyzwyczajenia odgrywającą swoją rolę w scence komediowej Renko, grupa Kyousuke ruszyła leśną dróżką prowadzącą do Domu Otchłani. Już po paru chwilach marszu ujrzeli wysokie ściany i drut kolczasty zakładu.
Witajcie w Otchłani, cholerne śmieci! – głosił znak nad wejściem.
Na drzwiach wisiały wielkie kłódki oraz stalowe łańcuchy, przez co odnosiło się wrażenie, że w zamknięcie tego miejsca specjalnie włożono zbyt wiele trudu.
– Tego można było się spodziewać… Ani żywej duszy.
Zajrzeli do środka przez okna, jednak wewnątrz nie było nikogo, a budynek wydawał się całkowicie opuszczony. Kyousuke zaczął się w tym momencie zastanawiać, co zrobiono z leżącym u pielęgniarki Irokezem. W końcu kiedy wyruszali na Spacer w Morzu Drzew, on wciąż walczył o życie. Z pewnością by go tam nie zostawiono, więc pewnie został przeniesiony do szkoły razem z ich bagażami.
Innymi słowy, w Domu Otchłani naprawdę nie było żadnej żywej duszy.
Łuusz. – Nikogo nie widać. Najwyraźniej jesteśmy pierwsi. Chyba jako jedyni nie mieliśmy żadnych problemów z odnalezieniem tego miejsca.
– Ta. W końcu dzięki Eiri szliśmy tu najkrótszą drogą… Inni pewnie wciąż błądzą po Morzu Drzew.
– Eiruś jest taka wspaniała! Naprawdę super!
– Jo! Flat chest is the best! Nasza deseczka nie ma sobie równych w całej Japonii!
Słysząc pochwały, Eiri podrapała się po twarzy.
– T-To nic takiego. Dosłownie bułka z masłem... Tylko kompletni idioci nie zwracają w ogóle uwagi na otoczenie, więc takie pochwały wcale mnie nie uszczęśliwiają, jasne? Poza tym, Renko, a weź zdechnij!
– Uaaaa!
Eiri wyglądała na skrępowaną, miała nawet problem z ukryciem emocji w głosie, jednak mimo to wyprowadziła nagle niskie kopnięcie.
Kyousuke uśmiechnął się drwiąco i rzucił: - Jaka niebezpieczna! Skończ z tą przemocą! – A potem spytał: - To co teraz? Ciężko będzie maszerować w kompletnych ciemnościach, więc idziemy dalej, póki coś widać, czy może zrobimy sobie krótką przerwę?
18.30, do zachodu słońca zostało mniej niż pół godziny.
– Mnie to obojętne. Niech tylko będzie widać księżyc, a on zapewni wystarczająco światła, żebym odnalazła drogę, więc nie mam nic przeciwko zrobieniu sobie przerwy… Maina, a ty? Jeśli jesteś zmęczona, możemy tu chwilę odpocząć.
– Nie… W porządku! Dam radę!
Maina zacisnęła pięści i zebrała w sobie wolę walki, jednak zalane potem czoło zdradzało, w jakim naprawdę jest stanie. Widząc to, Renko się zaśmiała, a potem położyła rękę na jej ramieniu.
– Maina, wiesz, nie można się tak zmuszać. Jeśli nie odpoczniesz, kiedy nadarza ci się ku temu okazja, możesz później nie być w stanie poradzić sobie z nieoczekiwanymi wydarzeniami. Przed nami długa droga, więc bezpieczniej będzie trochę odetchnąć. Nabierz trochę sił, a potem spróbuj dać z siebie wszystko, dobrze?
Maina ze spiętą miną patrzyła na Renko, jednak po wysłuchaniu jej zarumieniła się, ukłoniła i wyszeptała:
– D-Dobrze. Masz rację… Skoro tak, proszę, pozwólcie mi odpocząć… przez chwilę. Naprawdę jedynie chwilę. Dobrze? Przepraszam.
– Nie musisz przepraszać. Ja też potrzebuję chwili odpoczynku. – Renko pokiwała głową, a potem położyła ręce na swoich piersiach. – Rety, duży biust to naprawdę wielki problem. Podczas takich długich marszy jedynie zawadza. Eiri jest pewnie o wiele łatwiej, w końcu ten problem jej nie dotyczy… A, właśnie, Maina, tobie też ciąży dość spory balast. Jaką masz miseczkę?
– Co? Eee… J-Ja…
Słysząc nieoczekiwane pytanie Renko, Maina zaczęła rzucać spojrzenia to na nią, to na Eiri, a potem zasłoniła rękoma swoje piersi.
– M-Może… nie są tak małe jak Eiri, ale ja nie mam za to jej wspaniałej figury. Z drugiej strony do koleżanki S-Syamai też mi daleko, więc wcale nie mam aż takiego balastu…
– Mówiłaś coś o mnie, Igarashi?
– Hm, nie… Nic takiego! Taki wyrostek jak ja nie może się z tobą w ogóle równać, jeśli chodzi o figurę i piersi… E? Eeeeeeeeeee?! Sz-sz-sz-sz-sz-szyama! Co ty tu robiiiiiisz?! – Siedząca na ziemi i łapiąca oddech Maina, słysząc nagle głos Syamai, dochodzący zza jej pleców, obróciła się, po czym szybko uciekła i ukryła za plecami Eiri.
– …?!
– …?!
– …?!
Poziom napięcia w grupie Kyousuke wyskoczył ponad niebiosa, podczas gdy Syamaya jak zawsze była spokojna niczym tafla jeziora w bezchmurny dzień.
– Ufufu. Księżyc pięknie dziś wygląda.
Stała tam po prostu w swoim szkolnym mundurku oraz z plecakiem zarzuconym na plecy. Z uśmiechem wymalowanym na pięknej twarzy przytrzymywała swoje długie włosy i patrzyła w górę na zawieszony pośród mrocznego nieba księżyc. Gdyby widok ten uwieczniono na płótnie, wyszedłby naprawdę przecudny obraz.
– Syamaya…
Słysząc, jak Kyousuke wypowiada jej imię, uśmiechnęła się jeszcze promienniej.
– Dobry wieczór, Kyousuke Kamiya, Eiri Akabane, Renko Hikawa. Tobie też… Maino Igarashi. Naprawdę mnie zaskoczyło, że wydostanie się z Morza Drzew i dotarcie tutaj zajęło wam tak mało czasu. Musieliście po drodze przejść prawdziwe piekło.
Po przejechaniu wzrokiem po grupce Kyousuke Syamaya położyła dłoń na piersi w typowym dla niej geście ulgi. Jednak coś było nie tak…
Czemu Syamaya jest sama?
– Nauczyciele i inni członkowie komitetu dyscyplinarnego są gdzieś w pobliżu?
– Nie. – Syamaya pokręciła głową. – Członkowie komitetu dyscyplinarnego rozeszli się po poinformowaniu grup o ich ostatnim zadaniu, więc żadnego z nich tu pewnie nie ma. Nauczyciele powinni już do tej pory dotrzeć do szkoły i rozkoszować się chwilą odpoczynku.
– Więc czemu tu jesteś? – Eiri zadała pytanie, które cały czas chodziło Kyousuke po głowie.
Syamaya przeszyła ją wzrokiem, a następnie, spoglądając w dół, powiedziała:
– Kocham naturę. Zwłaszcza spacery nocą, a księżyc dziś tak pięknie wygląda. Wracałam do szkoły powoli, ponieważ chciałam nacieszyć się tym widokiem, a na was wpadłam przypadkiem. Ufufu. Tak… Całkowicie przypadkowo. – Mówiąc to, przyłożyła dłoń do dolnej wargi, przechyliła głowę na bok i uśmiechnęła się przyjacielsko, jednak było wyraźnie widać, że chciała oszukać grupę Kyousuke. – Tylko… Moim zdaniem to nie przypadek, lecz przeznaczenie. Czemu? Wszystkie spotkania są dziełem przeznaczenia. Pokazać wam skrót do czyśćca w ramach nagrody za to, że opuściliście Morze Drzew jako pierwsi? Ufufu. Po powrocie do szkoły nie będziemy mieli za wiele okazji, aby się ze sobą spotkać, dlatego pozwólcie mi nacieszyć się waszym towarzystwem przynajmniej podczas tego spaceru. Naprawdę was wszystkich polubiłam i pragnę poznać was o wiele lepiej… bardzo, bardzo dogłębnie.
Uśmiechnęła się, a w jej oczach pojawił się zabójczy blask, któremu nie można było odmówić.
– Pobiegnijmy razem w stronę księżyca! Gotowi? Ruszamy!
Syamaya pobiegła ścieżką oświetloną księżycowym światłem przebijającym się przez liście, jednak nikt za nią nie podążył – patrzyli tylko, jak jej sylwetka niknie w oddali.
– Co to, u licha, ma być? Co za utrapienie.
– Musimy z nią wracać?
– Auauaua. Będzie dobrze… prawda? Nic się nie stanie, co?
Szooko. – Nie. Mam całkowitą pewność, że dopóki jest z nami członkini komitetu dyscyplinarnego, Kyousuke nie zrobi nam nic zboczonego.
W ten sposób zostali zmuszeni do zaakceptowania propozycji Syamai i pokonywania gór pod jej przewodnictwem.
Kyousuke nareszcie mógł odpocząć od męczących docinek Renko. Teraz jednak musiał bez przerwy mieć się na baczności, ponieważ nie wiedział, co knuje Syamaya. Ta niepewność doprowadzała go na kres wytrzymałości psychicznej, a poza tym…
– No wiecie?! Co wy tam robicie?! Biegnijcie bliżej mnie. Nie mówcie, że chcecie się poddać, bo się trochę spociliście! Pokażcie więcej energii! – Syamaya odwróciła się w stronę podążającej za nią grupy i krzyknęła, unosząc pięść w górę.
Kyousuke zaczął się zastanawiać, czemu jest taka podekscytowana.
– Koleżanko… Czemu tak tryskasz energią?
Syamaya, uśmiechając się serdecznie, odpowiedziała na pytanie zmęczonego chłopaka:
– Ufufu. Czy to nie oczywiste? Z powodu naszego nieoczekiwanego spotkania! Zakład Otwarty to bardzo rzadka możliwość, aby starsi uczniowie złapali kontakt i zawiązali więzi z młodszymi kolegami… Dlatego kiedy już natrafi nam się taka okazja, musimy dać z siebie, ile tylko możemy!
– Aha… - Kyousuke uderzyła energia i szczerość, jakie ją przepełniały.
Syamaya pokiwała głową.
– W rzeczy samej. Jest tak wiele tematów , które z nimi, a zwłaszcza z waszą czwórką… chcę omówić. Dla przykładu… - Syamaya położyła palec wskazujący na policzku, spojrzała w niebo i w zamyśleniu otworzyła usta, przez co dało się dostrzec jej śnieżnobiałe zęby i różowe dziąsła. – Jakim typem morderców jesteście? – spytała po chwili, a następnie przejechała wzrokiem po twarzach reszty grupy, zamknęła oczy, położyła dłoń na policzku i powiedziała cicho:
– Ja mam w tym sporo doświadczenia. Używałam już wielu metod zabijania, mordowałam wiele różnych typów ofiar, w naprawdę przeróżnych miejscach… Jedynie mój motyw pozostawał ten sam. Wiecie, co mną kierowało? Dlaczego popełniłam te wszystkie morderstwa? Ufufu. To naprawdę proste. – Krótka przerwa. – Ponieważ to kocham.
Uśmiechnęła się entuzjastycznie, a jej oczy zalśniły jasnym blaskiem. Wyjaśnienie było tak krótkie, że przez chwilę nikt nie mógł go zrozumieć.
– E? Co? K-Kochasz? – wyrzuciła z siebie zszokowana do głębi Eiri.
Syamaya pokiwała głową, a potem powoli odpowiedziała:
– W rzeczy samej. Wszyscy macie jakieś zainteresowania, które potrafią pochłonąć was bez reszty, prawda? Czytanie, muzyka, rysowanie, sporty, gotowanie, romansowanie… W moim przypadku jest to zabijanie. Robię to, ponieważ to kocham. Po prostu, nie ma żadnego drugiego dna. Istnieje tak wiele metod, ofiar i miejsc, w jakich mogę zabić, że mogę swobodnie wybierać, czego akurat chcę doświadczyć. Dla przykładu…
Syamaya opisała po kolei wszystkie mordy, jakich dopuściła się do tej pory.
Przy użyciu noża kuchennego, szpikulca do lodu, kija golfowego, nożyczek, butelek wina, wstążek, kwasu solnego, cegieł, strzelb, wierteł, benzyny, wanny, kwasu siarkowego, elektrycznej gitary, piły łańcuchowej, łyżki, zachodniego łuku, japońskiego miecza, noża, gołymi rękoma… Opowiadała, jak zabijała ludzi jednego po drugim.
Opisując to wszystko, poruszała się i gestykulowała rękoma, jakby coś ją opętało.
– Weźmy za przykład czytanie. Po skończeniu jakiejś książki chcesz od razu zabrać się za następną, prawda? Pragniesz pochłonąć inną opowieść w tym samym stylu, a także poznać zupełnie nowe… Nie znajdziesz jednak nikogo, nawet największego bibliofila, który czytałby bez przerwy jedną i tę samą książkę. Podobnie było ze mną; po moim pierwszym doświadczeniu w zabijaniu chciałam doświadczyć innych jego metod. Zadźganie, wykrwawienie, powieszenie, otrucie, zastrzelenie, zmiażdżenie, utopienie, podpalenie żywcem… Albo używanie tej samej metody co wcześniej, ale na zupełnie innym typie osoby. Inny wiek, praca, narodowość, poglądy czy wyznawana religia… Szukałam szczęścia na wszystkie możliwe sposoby! Ufufu. Nazwano mnie Morderczą Księżniczką, ponieważ pomimo użycia tylu metod i zabicia tylu ludz, w tylu różnych miejscach cały czas kierował mną ten sam powód. Z tego też powodu nie mogę w ogóle zrozumieć ludzi, którzy zabijają w ogóle tego nie lubiąc. A co z wami? Dlaczego zostaliście mordercami? – pytając, z ciekawością spojrzała na Kyousuke.
W tym momencie Syamaya nie różniła się niczym od bibliofila niemogącego przestać mówić o książkach, z tym że jej obsesją nie była literatura, a mordowanie.
Dziewczyna ponad wszystko kochająca zabijać mówiła pełnym ekscytacji głosem:
– Kamiya, ty zabiłeś dwanaście osób, prawda? Dlaczego? Dla własnej uciechy, jak sądzę? Gdyby to cię nie uszczęśliwiło, nie zabiłbyś aż dwunastu, prawda? W dodatku wszystkich naraz. Czegoś takiego jeszcze nie doświadczyłam. Bardzo mnie to zainteresowało… Mógłbyś opowiedzieć o tym ze szczegółami?
Będący obiektem wiercącego spojrzenia dziewczyny, która zbliżyła swoją twarz dosłownie na parę centymetrów od niego, Kyousuke wydukał:
– Z… Ze szczegółami… Tak?
– Tak, najdrobniejszymi. Chcę cię lepiej poznać…
– Nie dotykaj go.
Stojąca z boku Eiri, której oczy dosłownie płonęły z gniewu, złapała dłoń Syamai zmierzającą w stronę policzka Kyousuke.
– Nie dotykaj Kyousuke.
– …
Syamaya, zszokowana tą nagłą wrogością, spojrzała na Eiri zaskoczonym wzrokiem. Po chwili jednak zmrużyła oczy i się uśmiechnęła.
– Ojoj. Ufufu. Przepraszam? Skoro o nim mowa, ty też, Akabane, wydajesz się zainteresowana Kamiyą. W sumie twoja osoba także mnie intryguje, morderczyni sześciu. Dla przykładu skąd bierze się twoje agresywne zachowanie albo to, że w ogóle się mnie nie boisz, chociaż zabiłam dwadzieścia jeden osób. Po raz pierwszy inni uczniowie tak mnie zaakceptowali, wiesz? Ufufufu. – Syamaya uśmiechnęła się uwodząco.
Eiri uniosła brwi, zaskoczona tym, że dziewczynę otaczało tak wielu tchórzy.
– He? C-Co takiego… Wszyscy w twoim otoczeniu są aż tak żałośni?
Syamaya, słysząc obraźliwe słowa Eiri, pokiwała jedynie głową. Potem spojrzała na tamtą i powiedziała:
– Pierwszego dnia szkoły, tuż po osadzeniu mnie tutaj, usłyszałam od mojej wychowawczyni, pani Kurumii, że w tym poprawczaku są sami mordercy. Wtedy z podekscytowania moje serce zaczęło bić jak szalone. W końcu mogłam znaleźć osoby o takim samym hobby i zainteresowaniach co ja. Byłam bardzo szczęśliwa na myśl, że będę mogła rozmawiać swobodnie o morderstwach, czyli poruszać temat tabu z zewnętrznego świata. Słuchałam uważnie, jak moi koledzy jeden po drugim się przedstawiali, i z niecierpliwością czekałam na moją kolej. A kiedy ona przyszła… Byłam tak szczęśliwa, że nie mogłam nad sobą zapanować. Mówiłam, jak bardzo kocham zabijać, jakie to wspaniałe, opowiedziałam o wszystkich zamordowanych osobach, narzędziach zbrodni, w jakich okolicznościach zostały użyte, w jaki sposób zabijałam, jak się wtedy czułam, jak wyglądały ostatnie chwile moich ofiar… Wyrzuciłam z siebie wszystko, co tyle czasu zalegało mi na sercu, razem z moimi szczerymi uczuciami! I wiesz, co się stało? – Mimo promiennego uśmiechu na twarzy jej głos nagle znacznie osłabł, jakby ponownie przeżywała smutek z tamtej chwili. – Wszystkich ich zmroziło. Strach, zaskoczenie, wymioty… Nie było podziwu i zrozumienia, na jakie liczyłam. Później w desperacji podeszłam do dziewczyny, która przedstawiła się tuż przede mną, bo stwierdziła wtedy, że „zabijanie jest szczęściem” i odczuwa je jedynie przy mordowaniu. Sądziłam, że dzieli moją radość z zabijania, więc wyciągnęłam ją w inne miejsce, jednak… – Głos Syamai osłabł jeszcze bardziej, a jej twarz zaczęła wyrażać cierpienie i zawiedzenie. – Kiedy byłyśmy już same, jej zachowanie nagle się zmieniło. Zaczęła szlochać i przepraszać. Powiedziała… Powiedziała, że jedynie blefowała, aby uczynić się wyjątkową w tej pełnej morderców szkole. Przeżyłam wtedy prawdziwy szok, a kiedy już się pozbierałam, chciałam ją zabić! Jednak zanim mogłam cokolwiek zrobić, pani Kurumiya zręcznie obezwładniła mnie swoją rurą. Ufufu…
– …
– …
– …
Wszyscy bez słowa wlepiali spojrzenia w śmiejącą się sucho Syamayę.
Z pewnością nie pożyłbym za długo, gdybym był wtedy w jej klasie. Mimo że uważa się za „odrodzoną”…
– Od tamtej pory pasja zabijania, wcześniej tak mocno płonąca w moim sercu, zaczęła słabnąć. Co prawda, parę osób próbowało się do mnie zbliżyć, ale krótka zabawa z nimi ujawniała ich słabości i prawdziwe twarze, co strasznie mnie zawodziło. Za każdym razem, kiedy poddawano mnie dyscyplinowaniu, czułam, jak coś we mnie umierało, i pogrążałam się w coraz większej depresji. Tak oto moja pasja do zabijania całkowicie zanikła… - Po chwili szeptem dodała: - Sądziłam, że całkowicie zniknęła.
Krzyżując ręce za plecami, powoli rozejrzała się dookoła, a potem po kolei spojrzała na Kyousuke, Eiri, Mainę i Renko.
– Jednak najwyraźniej ja… myliłam się co do jednej rzeczy. Nie straciłam chęci zabijania, ale wartościowe cele. Jak bibliofil, który nie może odnaleźć książki, jaką chciałby przeczytać. Po prostu nie spotkałam celu, który rozbudziłby we mnie chęć zabicia go, chęć ujrzenia jego ostatnich chwil.
– …?!
– …?!
– …?!
Po usłyszeniu słów Syamai napięcie w grupie Kyousuke wystrzeliło aż pod sufit; jedynie Renko się zaśmiała, a potem spokojnym głosem spytała:
– Innymi słowy, chodzi ci o to, że planujesz zabić nas wszystkich?
Syamaya nagle się zatrzymała.
Atmosfera zrobiła się tak gęsta, że można było kroić ją nożem.
– Hikawa, to było niemiłe. Planować zabić was wszystkich? – Syamaya, stojąca plecami do Renko, zaśmiała się głośno. – Ja nie planuję, ja zabiję was wszystkich. To w końcu najkrótsza droga prowadząca do czyśćca – wyszeptała i w tej samej chwili…
Jej prawa ręka powędrowała w stronę Renko.
Syamaya trzymała w niej trzydziestocentymetrową maczetę, której ostrze zalśniło odbitym światłem księżyca.- Cholera. Renko, zrób unik!
Kiedy ta usłyszała, że Kyousuke zaczął coś do niej mówić, odwróciła się w jego stronę z pytającym „Hmmm?”; w tej samej chwili maczeta dosięgnęła celu.
W ataku Syamai nie było widać nawet śladu zawahania; wykorzystując wagę ostrza, wyprowadziła cios mogący z łatwością rozłupać ludzką czaszkę.
Rozległ się głośny brzdęk, Renko upadła na bok, a z prawej strony jej głowy zaczęła wypływać krew. Leżała na ziemi bez najdrobniejszego ruchu, zupełnie jakby była martwa.