Boku wa Tomodachi ga Sukunai PL:Tom 1 Kodaka Hasegawa

From Baka-Tsuki
Jump to navigation Jump to search

Kodaka Hasegawa[edit]

Zauważyłem, że słońce zachodzi, gdy czytałem książkę w bibliotece.

Zbierałem się do domu. Wyszedłem z biblioteki i wtedy zorientowałem się, że zapomniałem mojego stroju na WF, więc skierowałem się w stronę mojej klasy.

Większość uczniów była już poza szkołą, albo na zajęciach klubowych, toteż na korytarzu nie było ich zbyt wielu.

Przechodziłem sam przez bursztynowo-czerwony korytarz.

Kiedy doszedłem do drzwi klasy 2-E usłyszałem śmiech z jej środka.

- Haha, żartujesz, to niemożliwe.

Chyba ktoś tam ciągle był.

To był kobiecy głos.

Jak mógłbym go określić... Powiedzmy, że ten głos był bardzo przyjemny.

Jego ton nie był, ani zbyt wysoki, ani zbyt niski. Przesycając uszy, doszedł do mózgu, w którym się rozłożył dając miłe uczucie.

Ale nie pamiętam, bym kiedykolwiek go słyszał.

Odkąd się tu przeniosłem minął dopiero miesiąc, ale powinienem rozpoznawać mowę ludzi z klasy. Nie mógłbym zapomnieć tak pięknego głosu.

Dodatkowo, słyszałem tylko jedną osobę.

Pewnie rozmawiała przez telefon.

Chyba nie wkurzyłaby się, jakbym wszedł podczas jej rozmowy, prawda?

Musiałem tam wejść, ale nie chciałem jej wystraszyć.

Najlepiej, gdybym tego uniknął.

Więc, co powinienem zrobić... Czekać, aż skończy rozmawiać i wyjdzie z klasy?

Nie, chwileczkę. To nie tak, że planuję coś złego. Nie mogę po prostu wejść, jak normalna osoba i zabrać moje rzeczy? Nie byłoby tak lepiej?

W środku była uczennica.

Siedziała na parapecie, obok otwartego okna. Jej ładne nogi, pokryte bursztynowym światłem zachodzącego Słońca zwisały przed ścianą, a ona sama rozmawiała z uśmiechem

na twarzy.

Gdy lekko zawiało, można było zauważyć granatowy blask od jej powiewających włosów

Nie była ani wysoka, ani niska. Miała smukłe ciało.

Była też bardzo słodka. Innymi słowy, normalna osoba powiedziałaby o niej „piękność”.

Z tego, co pamiętam, to nazywała się Yozora Mikazuki.

Z reguły jestem słaby w kojarzeniu imion z czyjąś twarzą. Męska część jest na uboczu. Zapamiętałem jedynie imiona paru dziewczyn. Nawet wtedy, mam jedynie tylko

jakieś przelotne odczucia o nich.

Jest jedną z moich koleżanek z klasy 2-E.

Yozora Mikazuki: uczennica Szkoły pod wezwaniem Świętej Chroniki, klasa 2-E. Zapamiętałem to, ale nie dlatego byłem zaskoczony.

- Ahahaha, mówiłam, to nieprawda. Wiesz, ten nauczyciel...

Od samego początku nie widziałem jej rozmawiającej z innymi, jak normalna uczennica liceum.

Mikazuki zawsze groźnie patrzyła na innych. Wokół niej ciągle gromadziła się jakaś nieprzyjemna aura. Podczas przerw nigdy nie widziałem jej, żeby gdzieś szła, albo z

kimś się zadawała.

Na angielskim, czasami były zadania z wymową dialogów, które robi się z innymi uczniami. Wtedy ona po prostu siadała na swoim miejscu i patrzyła się przez okno. Pewnie

była taka już od pierwszej klasy, więc anglista już się poddał.

Ponadto, gdy pytana na innych lekcjach, zawsze odpowiadała poprawnie, ale ponuro, w przeciwieństwie do obecnej sytuacji. (Wyglądała jak pilna uczennica, nigdy nie

widziałem, by się pomyliła).

- Hę? Serio? To miłe...

Bez tej nutki grozy i negatywnego nastawienia, a za to z tym niewinnym śmiechem, Mikazuki wyglądała na całkowicie inną osobę. Była... naprawdę słodka.

Czy to na pewno Yozora Mikazuki?

Poważnie się nad tym zastanawiałem.

I wtedy zauważyłem coś dziwnego.

Nie trzymała telefonu.

W klasie nie było nikogo prócz niej. Nie słyszałem też żadnego innego głosu.

Patrzyła w pusty punkt i gadała, jakby ktoś tam stał.

Samotna piękność rozmawiająca z niewidzialnym czymś w blasku zachodzącego słońca.

To było niepokojąco podobne do tego, co przeczytałem w książce, w bibliotece.

Więc, tak to powinno wyglądać, tak?

Przypadkiem odkryłem jej sekret i zostałem wciągnięty w jej walkę z duchami, potworami i innymi dziwactwami, które „nie powinny istnieć na tym świecie”. W miarę

kolejnych różnorodnych walk i trudności zakochujemy się w sobie. Przeznaczone mi było znaleźć się w tak oklepanej historii?

Jednak, uspokoiłem się i zorientowałem, że taki scenariusz jest niemożliwy. Te książki pozostawiły mi parę obrazów w sercu, to wszystko. To wyłącznie przez to, że

moje szkolne życie było aż za bardzo nudne, więc podświadomie wymarzyłem sobie taką nadprzyrodzoną opowieść.

Ale nieważne. Zaczynałem robić się niespokojny.

Nie zauważyłem nawet, kiedy przekręciłem klamkę.

*SKRZYP*

Drzwi powoli się uchyliły.

- Skoro o tym mowa, wtedy Tomoś powiedziała...

Nawiązałem kontakt wzrokowy z Yozorą Mikazuki.

Przez ułamek sekundy wydawała się, jakby zabrakło jej słów, ale szybko wróciła do normalności, do jej zirytowanej aury... a jej policzki stały się parę odcieni

czerwieńsze, niż zachodzące słońce.

To była trudna sytuacja.

Jedyne, co mogłem wtedy zrobić, to udawać, że nic nie widziałem, głośno orzec, że zapomniałem swoich rzeczy, wziąć je i czym prędzej się stąd wynosić.

Niestety, przez niefortunny przypadek, moje miejsce przy oknie było praktycznie naprzeciw niej.

Nie miałem więc wyboru, jak przejść obok niej. Anemicznie się uśmiechnąłem i ostrożnie szedłem w jej stronę (tak właściwie, to szedłem w stronę mojej ławki).

W tej chwili Mikazuki przybrała wystraszony wyraz twarzy.

- To tak, jak orzeł, który ujrzał swoją ofiarę oblizując swój dziób z radością...!

Tak, jak się spodziewałem, patrzyła się na mnie.

Przez moje nagłe wejście, czujnie czekała, co zrobię.

- Ach, to...

Jeśli podszedłbym do niej bez słowa, mogłaby dalej zachować swoją wrogość do mnie. Chyba powinienem się odezwać.

- Co? - spytała dalej się patrząc.

Ton jej głosu był całkowitym przeciwieństwem tego, co słyszałem wcześniej. Był bardzo niski, dając mi do zrozumienia, że nie spuści gardy.

- Ten...

Z żalem przyznaję, że nie jestem, ani detektywem, ani negocjatorem. Pomijając to, nigdy nie byłem zbytnio towarzyski. Nigdy nie wiedziałem, o czym mówić na

przełamanie

- Czy ty... widzisz duchy?

Boku wa tomodachi ga sukunaiVol1 chp1.jpg

Musiałem coś powiedzieć. Więc zadałem takie pytanie.

W odpowiedzi dostałem jeszcze jedno „Co?”. Spojrzała się na mnie, jak na idiotę.

- Niby czemu miałabym je widzieć?

- To... Mówiłaś przed chwilą do czegoś... - Twarz Yozory wyrzuciła potężny rumieniec.

- Widziałeś to...

Po jej jęknięciu, odwróciła się do mnie i spojrzała prosto w oczy. Z dumą i prostotą orzekła:

- Rozmawiałam z moją przyjaciółką. Powietrzną przyjaciółką!

…?

Potrzebowałem około pół minuty, żeby wszystko, co powiedziała jakoś sobie poukładać.

I wtedy w końcu zrozumiałem. Mówiła o czymś, czego po prostu nie mogłem zrozumieć.

- Powietrzny przyjaciel?

Spochmurniała i z irytacją skinęła głową.

- Co to?

- To znaczy to, co powiedziałam, że znaczy! Nie słyszałeś o czymś takim, jak 'powietrzna gitara'? To coś takiego, tylko, że z przyjacielem!

- Pomyślmy... - Przyłożyłem rękę do czoła, żeby dać sobie szansę na pomyślunek. - Czyli to, o czym mówisz i z czym rozmawiałaś to wyimaginowana przyjaciółka? Więc czemu...

- Nie wyimaginowana. Tomoś jest prawdziwa! Widzisz? Stoi tu.

Wyglądało na to, że jej powietrzna przyjaciółka nazywała się Tomoś.

Oczywiście nikogo nie widziałem na miejscu, na które Yozora wskazywała.

- Zawsze miło jest pogadać z Tomosią. Szybko mi wtedy upływa czas. Posiadanie przyjaciół jest świetne... - Mikazuki powiedziała to z pasją, przez co trochę się zarumieniła. - Rozmawialiśmy o tym, jak w gimnazjum poszłyśmy do wesołego miasteczka i kilku gości próbowało do nas podbić i o tym, jak spotkałyśmy naszego nowego fajnego nauczyciela. Oto scenariusz.

- Scenariusz! Powiedziałaś scenariusz!

- Nigdy tego nie powiedziałam. To się zdarzyło naprawdę.

- Więc, z tego o czym mówiłaś... Ile jest prawdą?

-Gimnazjum.

- Więc całość była zmyślona?! Przynajmniej część o wesołym miasteczkiem powinna być prawdziwa...!

- Co jest złego w pójściu samemu do wesołego miasteczka?

- Właśnie przyznałaś, że byłaś sama.

- Ach, to się nie liczy. To dlatego, że Tomoś jest zbyt słodka i jeśli poszłybyśmy razem do parku rozrywki, pewnie jakaś banda by się do nas doczepiła. Z tego też powodu możemy jedynie iść do wesołego miasteczka w mojej głowie.

- Dołożyłaś do tego jeszcze, że twoja powietrzna przyjaciółka poszła do wesołego miasteczka w twojej głowie...

Jeśli czegoś nie zrobię... Będzie z nią źle...

- Co z twoją miną? - Mikazuki się na mnie patrzyła.

- Nie, to...- Pospiesznie zrobiłem krok w tył. - Skoro chcesz pogadać z przyjaciółmi, czemu nie pójdziesz i ich nie znajdziesz?... Mam na myśli prawdziwych, niepowietrznych przyjaciół...

Przeszedłem do samego sedna problemu.

Ale Mikazuki parsknęła na moją propozycję.

- Hę? Łatwiej powiedzieć, niż zrobić.

Łał.

Była tak szczera, że odebrało mi mowę.

Wtedy Mikazuki spojrzała się na mnie bardziej dosadnie.

- Hej, jeśli się przyjrzeć... Nie jesteś tym przeniesionym uczniem, który w klasie jest zawsze sam?

Dopiero teraz zorientowałaś się, z kim rozmawiasz?!

- Nie masz prawa pouczać innych w sprawach przyjaciół, nowy.

- Minął miesiąc, odkąd zacząłem chodzić do tej szkoły. Nie mów na mnie "nowy".

Po usłyszeniu mojego zakazu, Mikazuki ucichła.

- Twoje imię to...?

Nie znała nawet mojego imienia. Cholera.

- Kodaka Hasegawa... - Bez większych chęci powiedziałem jej swoje imię.

- Kodaka, tak? Hmm... Nie masz prawa pouczać innych w sprawach przyjaciół, Kodaka.

- I czemu mówisz do mnie po imieniu...

- Hę? Coś nie tak? - Mikazuki była niewzruszona.

- Nic...

Ostatni raz ktoś się do mnie tak zwrócił w starej szkole. Sporo czasu minęło, odkąd ktoś w moim wieku tak mnie nazwał. Lekko się ucieszyłem.

W międzyczasie, Mikazuki kontynuowała z jej smutnym wzrokiem.

- Minął już miesiąc, a ty nadal nie znalazłeś przyjaciół. Musisz być taki samotny.

- Nie chcę tego słyszeć od osoby z powietrzną przyjaciółką!

Mikazuki lekceważąco westchnęła.

- Chcesz powiedzieć, że Tomoś jest głupia? Tomo jest słodka, mądra, wysportowana, przyjacielska, towarzyska, umie słuchać i... nigdy by mnie nie zdradziła.

Ostatnią część wypowiedziała z emocjami w głosie.

- Powietrzni przyjaciele są świetni. Dlaczego sam paru nie znajdziesz?

- Nie, dzięki. Gdybym tak zrobił, wszedłbym w wymiar poza granicami zdrowia psychicznego.

- Sposób, w jaki to mówisz, brzmi, jakbym już nie była człowiekiem.

Spokojnie odwróciłem wzrok od Mikazuki.

Ponownie się zarumieniła i wymamrotała

- Tak, wiem, wiem, uciekam, wiem. Ale nic na to nie poradzę. Nie wiem, jak znaleźć przyjaciół... - powiedziała posępnie.

- Nie wiem, jak znaleźć przyjaciół. Czuję się, jak ty, ale po prostu siedziałem cicho. - Westchnąłem, zresztą podobnie, jak Mikazuki.

- A więc... Kodaka, w starej szkole też nie miałeś żadnych przyjaciół?

Potrząsnąłem głową.

- Właściwie, to miałem.

- Hę? - Wyglądała na sceptycznie nastawioną.

- To prawda. Przez zbieg okoliczności obok mnie siedział fajny chłopak. Przez to, że był lubiany, wokół niego tworzyło się kółko ludzi, z którymi spędzał czas.

- Fufu... A rozmawiałeś z tym swoim znajomym, odkąd zmieniłeś szkołę?

...

Odwróciłem zwrok.

- W mój ostatni dzień poszliśmy do restauracji na pożegnalne przyjęcie. Wtedy wszyscy mówili 'Jeśli będziesz gdzieś blisko, nie zapomnij nam powiedzieć' albo 'Pamiętaj, żeby czasami napisać'.

- Innymi słowy, po przeniesieniu, zapomnieli o tobie - Mikazuki bez zastanowienia ujawniła prawdę. - Możesz mówić, że byli twoimi przyjaciółmi, ale to tylko twoje pobożne życzenie.

Jej kolejne szpile załamywały mnie coraz bardziej.

- Swoją drogą, za rachunek wszyscy płaciliśmy. Nawet nie poczęstowali mnie na moim pożegnaniu...

Nawet Mikazuki patrzyła na mnie z żalem.

Otrząsnąłem się i powiedziałem

- Ale to, co było kiedyś, już jest nieważne. Liczy się teraźniejszość i przyszłość!

- Czyli co...?

- Więc...

...

...

Znowu cisza.

- Może zapytajmy innych, jak normalni ludzie, czy zostaną naszymi przyjaciółmi?

W odpowiedzi na moją sugestię znowu usłyszałem parsknięcie.

- Takie coś zdarza się tylko w telewizji, mimo to nadal tego nie rozumiem. Czy inni ludzie magicznie zostają twoimi przyjaciółmi przez samo zaakceptowanie propozycji? Nawet jeśli jesteś dla nich praktycznie obcy? Co potem? Mogą być nadal przyjaciółmi, gdy nie macie wspólnych tematów do rozmów?

- Właściwie, to... Zgadzam się, co do tego.

- Tak? A właśnie. - Mikazuki klasnęła.

- Masz jakiś dobry pomysł?

- Tak. - Zdecydowanie kiwnęła głową. - Co ty na to, żebyśmy płacili potencjalnym przyjaciołom? Rzeczy materialne bardziej by ich skusiły, aniżeli same słowa.

- To zbyt sztuczne!

- 'Chodzenie razem po szkole za 1000 jenów, włącznie z posiłkami i napojami.' I jak...?

- Kontrakt miłosny... Nie, kontrakt przyjacielski?!

- Szybko łapiesz. Jakie zabawne... Tak, kontrakt. - Mikazuki nie wyglądała na specjalnie podekscytowaną. Dodała obojętnie - Jeśli bezpośrednia wypłata pieniędzy nie zda egzaminu, co sądzisz o kupieniu paru gier?

- Gier?

- Jeśli masz najnowsze gry w domu, to pewnie będziesz mógł się wyróżnić i zainteresować innych, żeby zostali twoimi przyjaciółmi. Może Virtualboy albo NeoGeo...

- Co to Virtualboy i NeoGeo?

Te słowa były mi obce.

- Wymieniłam tylko nazwy konsol do gier, które znam. 'Virtual' i 'Neo'... Gdy słyszysz te wyrazy, nie czujesz przepełniającej cię energii?

- To dobre nazwy, ale... Nigdy o nich nie słyszałem. Ach, nieważne. Tylko uczniowie podstawówki mogliby na coś takiego pójść, nie sądzisz?

- Możliwe... - Mikazuki się przygasiła i powiedziała - To nie tak, że potrzebuję przyjaciół.

- Co?

- Nie czuję się źle, dlatego, że nie mam przyjaciół. Po prostu nie chcę, żeby inni mnie wytykali palcami i mówili 'ta, to nie ma przyjaciół... smutne.'

- Och, rozumiem.

Wszyscy twierdzą, że posiadanie przyjaciół jest dobrą rzeczą, co z kolei oznacza, że ich nieposiadanie jest złe.

Ale wiecie co? Wydaje mi się, że coś jest nie tak z takim myśleniem.

- Nie obchodzi mnie, czy jestem sama. Kiedy spotykam innych w szkole, wystarczy mi tylko z nimi kontakt konieczny do koegzystencji.

Sposób, w jaki to powiedziała wywołał u mnie wrażenie, że jest uparta dla zasady.

- Właściwie, to lepsze, niż pusta przyjaźń.

Po czym ostro zadrwiła.

- To jest okej? Jak myślisz, ile ludzi jest połączonych prawdziwą, szczerą linią przyjaźni, a nie tylko powierzchownym uczuciem?

...

Dla mnie, osoby, która straciła kontakt ze znajomymi przez przeprowadzkę, nie mogę zaprzeczyć temu, co powiedziała.

- Nawet jeśli, to... Nadal chcę prawdziwych przyjaciół.

- Fufu.

Uparłem się przy swoim, po czym dostałem dosyć łagodną odpowiedź Mikazuki.

- Czyli co byś zrobił? Coś, co pozwoli szybko zdobyć przyjaciół.

- Ja? - Pomyślałem w ciszy i po chwili zastanowienia odparłem - Może dołączyłbym do klubu...?

- Do klubu?

- Podczas pracy z innymi członkami można znaleźć wspólnie zainteresowania. Poznawanie siebie przez aktywności klubowe nie brzmi źle.

Myślę, że to dobry, realny pomysł.

Jako, że Mikazuki jest tutaj sama po szkole, szanse, że nie jest w żadnym klubie są duże.

- Odmawiam.

Mikazuki wyglądała na zirytowaną i odmówiła mi.

- Dlaczego?

- To zbyt poniżające.

- Hej!

Patrzyłem się na nią. Spojrzała się na mnie ponownie i kontynuowała

- Pomyśl tylko. Mamy drugi rok, czerwiec. W większości klubów relacje zostały już zawiązane. Nie byłbyś zawstydzony, gdybyś ot tak do nich dołączył?

- Racja. Zgadzam się.

- Prawda?!

Mikazuki była szczęśliwa z jakiegoś dziwnego powodu.

- Nawet jeśli, to nie posunę się dalej, jeśli nie przeskoczę tej bariery - powiedziałem.

- Więc, masz coś, w czym jesteś dobry, Kodaka...? Coś, co trenowałeś od pierwszej klasy, umiejętność, w której nikt cię nie prześcignie? - Mikazuki nagle zapytała.

W sekundę miałem odpowiedź.

- Nie, nie mam - odrzekłem niemrawie. Mały uśmiech zagościł na poirytowanej twarzy Mikazuki.

- Powiedzmy, że dołączasz do klubu. Zakłócasz ustawioną dynamikę interpersonalną w klubie. Wszystko dlatego, że chcesz 'zdobyć przyjaciół' i dlatego też niszczysz podziały w zespole. Ostatecznie, jesteś nowicjuszem bez żadnej ciekawej umiejętności... Kto chciałby kogoś takiego?

- Uch... - zająknąłem.

Nie mogłem wymyślić żadnej riposty.

Złe powody, brak umiejętności i w końcu zakłócona praca zespołowa. Efekt jest potęgowany przez to, że jestem po przeprowadzce.

I wtedy Mikazuki mruknęła

- Ale aktywności klubowe... aktywności...

Mikazuki wyglądała, jakby nad czymś myślała.

- Właśnie! To jest to! Klub! - wrzasnęła.

...?

- Byłem w szoku, a Mikazuki się do mnie pewnie uśmiechnęła.

Była taka słodka, gdy się zaśmiała, ale tylko wtedy.

Po chwili Mikazuki wyszła z klasy.

Nie zrozumiałem do końca, co się stało, ale wiedziałem, że stanie samemu w klasie jest bez sensu. Wziąłem swój strój na WF i poszedłem do domu.

Jak wróciłem do domu i skończyłem kolację, wyjąłem swoje podręczniki z plecaka.

- Ech... - westchnąłem, gdy otworzyłem podręcznik do angielskiego.

Nie cierpię angielskiego.

Nie dlatego, że jestem w nim słaby.

Moja mama pochodziła z Wielkiej Brytanii, więc angielski, to moja specjalność.

Nie miałem z nim problemów, mimo to nienawidziłem lekcji. Mam na myśli to, że czasami na lekcjach angielskiego musisz „robić rozmówki angielskie z ludźmi, z którymi

się kumplujesz” albo „trenować z przyjaciółmi”. Nienawidziłem tego.

Dla kogoś, kto nie ma przyjaciół, stawałem się ponury, gdy byłem przydzielany do tych grupek.

Swoją drogą, z podobnych powodów, nie cierpiałem WFu.

Ja, Kodaka Hasegawa, zmieniałem szkoły, jeżdżąc po całej Japonii przez pracę mojego ojca. Jednak, tata zaczął pracować zagranicą jakiś miesiąc temu. Z tego też powodu,

w środku maja, podczas drugiej klasy wróciłem do swojego starego domu w Tokio pierwszy raz od 10 lat.

Poza tym, moi rodzice kiedyś się przyjaźnili z dyrektorem szkoły, dzięki czemu trafiłem do szkoły Świętej Chroniki.

Po czym, stawiałem pierwsze kroki po terenie szkoły.

Jakby to ująć... Nieletni delikwent? Gangster? Tak inni o mnie myślą.

Najczęściej z powodu mojego wyglądu.

Jak wspominałem, moja mama pochodziła z Wielkiej Brytanii. Miała piękne blond włosy.

Jako jej syn, także jestem blondynem, ale moje włosy nie są takie piękne. Mają mnóstwo różnych odcieni w różnych miejscach, jakby były spalone. W każdym wypadku,

ponura kolorystyka tylko zniechęca innych ludzi.

Nikt nawet się nie domyśla, że to jest mój naturalny kolor.

Jeśli bym tego nie tłumaczył, to ludzie, którzy mnie widzieli, powiedzieliby, że jestem przykładem „Młodocianego bandyty, który chciał pójść do fryzjera, żeby

przefarbować sobie włosy na blond, ale zabrakło mu pieniędzy, więc sam kupił farbę z targu, próbował się sam przefarbować. I nie udało mu się.”

W dodatku, pomijając kolor włosów, większość cech twarzy odziedziczyłem po moim japońskim ojcu. Mam czarną tęczówkę, a sama twarz jest, jak u typowego Japończyka. Moje

oczy też wyglądają nieco strasznie.

Kiedyś, gdy chodziłem jeszcze do gimnazjum, było dużo scen, gdzie zachowywałem się normalnie, a inni się pytali, czemu się na nich gapię.

Szkoła Świętej Chroniki jest znana z jej zdyscyplinowanych uczniów. Plotki okazały się prawdziwe. W porównaniu do innych szkół, w których się uczyłem, uczniowie są

bardzo spokojni. Pewnie dlatego, że nie byli nigdy dręczeni przez żadnego delikwenta, a może dlatego, że żadnych nie było w okolicy...? Mogę tylko się domyślać.

No i... Pierwszego dnia się spóźniłem. To chyba jedno z wydarzeń, które odbiło się na mojej opinii.

To było miesiąc temu.

Jako nowy uczeń, wiem, że pierwsze wrażenie jest bardzo ważne i nie mogłem się spóźnić, więc wyszedłem z domu 2 godziny (czyli o szóstej) przed startem zajęć.

Z domu do przystanku mam 10 minut. Jeśli pojechałbym autobusem, dojechałbym w 25 minut. Kiedy doszedłem do przystanku przed 6:30, byłem jedyną osobą, która była w

mundurku Świętej Chroniki.

Oczywiście przyszedłem za wcześnie, pomyślałem. Wsiadłem więc do autobusu, który zwykle kieruje się do Sawara Kita (miejsce, w którym jest szkoła).

Byłem w autobusie przez godzinę. Innymi słowy, pojazd nie zawadził choćby o przystanek „Święta Chronika”. Wiedziałem, że coś było nie tak, ale że autobus był pełny

salarymenów [1], to nie miałem okazji

dopytać się kierowcy. Jednocześnie wstydziłem się zapytać nieznajomego, więc przejechałem całą trasę autobusu, aż do ostatniego przystanku.

Kiedy wszyscy pasażerowie wyszli, zebrałem w sobie odwagę i spytałem się kierowcy. Okazało się, że autobus był skierowany do „Sagara Kita”, nie „Sawara Kita”.

Pomijając już sam fakt, że te nazwy są łudząco podobne, to jeszcze oba miejsca były położone na północy. Nie sposób ich odróżnić.

Więc wsiadłem w autobus powrotny, przejechałem w nim, ponownie, całą godzinę, wróciłem na przystanek niedaleko domu i poczekałem na prawidłowy autobus. Ponownie, nie

było żadnego ucznia Świętej Chroniki, ponieważ godziny szczytu ustały. Czekałem z 20 minut.

Pierwszego dnia spóźniłem się na lekcje. Kiedy w końcu doszedłem do szkoły, chciało mi się płakać.

Ponieważ wychowawca poszedł uczyć w innych klasach, nie miałem wyboru, tylko wbić się do klasy w środku pierwszej godziny lekcyjnej. I stałem tak na środku klasy.

Wszyscy nowi znajomi dziwnie się na mnie patrzyli.

Od łez miałem nieco zaczerwienione oczy. Trochę się też trząsłem. Próbowałem ukryć swoje nerwy mrużąc oczy i ściszając głos. Chłodno powiedziałem „Jestem przeniesionym

uczniem. Nazywam się Kodaka Hasegawa.” Koledzy z klasy byli nieco zbici. Nauczyciel od WOSu, który wyglądał na nieco delikatnego, również wyglądał na trochę

wstrząśniętego. Pozwolił mi zająć wolne miejsce.

Skończyła się lekcja i nikt nie przyszedł nawet porozmawiać ze mną.

Z reguły, gdy macie nowego ucznia, zapytalibyście się go o coś w stylu „Gdzie mieszkałeś?”, „Co lubisz?” albo „Jakie są wymiary twojego ciała?”. Nawet przygotowałem

sobie parę dowcipnych odpowiedzi. Mógłbym wtedy zostawić po sobie jakieś dobre wrażenie typu „Jaki zabawny gość”. Byłem pewny, że ładnie bym im odpowiedział. No może

pomijając te głupie pytania odnośnie ciała. Nawet teraz, gdy sobie przypominam te starania, śmieję się sam do siebie. Cały wysiłek na marne.

I tak przez cały miesiąc.

Ja, ten który zaliczył na początku ogromną wpadkę, nie dał rady poprawić opinii o sobie.

Na lekcjach angielskiego moim partnerem zawsze był nauczyciel (Amerykanin, zwracał na mnie sporą uwagę, pewnie przez dobrą wymowę.) Na WFie tworzyłem grupy z jakimś

gościem z innej klasy, który także nie miał z kim ćwiczyć (ale byłem pewny, że też się mnie bał). Podczas treningu podań z piłki nożnej, ludzie rzadko do mnie

podawali. Właściwie, to nikt nie krzyknął mojego imienia i podał do mnie. A nawet jeśli, to przypadkiem. Osoby te były wystraszone i od razu przepraszały. Za każdym

razem, gdy tak się zdarzało, jak także czułem się trochę nieswojo i kiwałem głową mówiąc „Ach...”. Raz próbowałem się uśmiechnąć i powiedzieć „Nie ma sprawy.”, ale

osoba sapała i wyglądała na przerażoną, a następnego dnia, podczas przerwy śniadaniowej, przyniosła mi butelkę soku i prosiła o przebaczenie.

Zawsze jem swoje śniadanie sam w klasie.

Raz poszedłem kupić chleb, a gdy wróciłem, na moim miejscu siedziała dziewczyna z innej klasy. Wtedy, razem ze swoimi przyjaciółmi, z którymi jadła pospiesznie

wybiegła z klasy. Dla nastolatka, przed którym uciekają dziewczyny, to naprawdę traumatyczne przeżycie. Tamtej nocy płakałem w toalecie.

Ogólnie, tego typu sceny zdarzały się częściej. Zawsze, gdy je sobie przypominam, czuję się załamany. Jeszcze parę razy i osiągnąłbym swój limit.

Próbowałem czytać książki i uczyć się w bibliotece i w klasie, żeby pokazać swój „wyrafinowany” obraz, ale nie odnosiło to żadnego skutku.

Po odrobieniu pracy domowej, płakałem (Gdybym napisał powieść o nazwie „Historia o młodości pełnej łez”, moje doświadczenia sprzedałyby się chyba całkiem nieźle).

W tym momencie przypomniała mi się rozmowa z Mikazuki po szkole.

Tragiczna koleżanka z klasy, która radośnie rozmawia ze swoją powietrzną przyjaciółką.

Była taka słodka... Szkoda.

Ale powietrzna przyjaciółka...? Wyglądała na szczęśliwą...

Nie!

Na poważnie zacząłem rozważać fakt posiadania powietrznego przyjaciela! Położyłem dłonie na swoich policzkach i powiedziałem do siebie

- Nie, nie ma mowy! Jeśli to zrobię, będę skończony.

Musiałem się jakoś podnieść na duchu.

Początkowo, pomyślałem że dobrze byłoby dołączyć do jakiegoś klubu.

Prawdę mówiąc, myślałem o tym przed rozmową z Mikazuki.

Ale, jak mówiła, nie miałem odwagi wprowadzić się do już ustawionego klubu. Teraz, zestawmy to z tym, co dzisiaj mówiła. Byłbym nowym gościem, który zaburzałby

relacje członków klubu. To logicznie, że nie byłbym popularny. Tak naprawdę, gdyby odrzucili mój wniosek o dołączenie (o czym nawet nie chcę myśleć), nie byłbym już w

stanie się nigdzie zgłosić.

- Ech...

Sama myśl wystarczyła, żeby mnie podłamać.

Skończyłem pracę domową. Powinienem się teraz wykąpać i pójść wcześnie spać...

Następnego dnia, podczas przerwy śniadaniowej.

Jak zawsze, jadłem drugie śniadanie sam w klasie. Nagle przede mną stanęła Mikazuki.

- Kodaka, chodź.

Nadal miała ten zirytowany wzrok na jej twarzy. Bez czekania na odpowiedź wyszła z klasy.

- Co? Ej?! Czekaj!

Poszedłem za nią, jak owieczka.

Wyszedłem z klasy i od razu zrobiło się dużo głośniej.

Szedłem za nią do jakiegoś oddalonego, odludnionego zakątka szkoły, na platformę wypoczynkową.

Kiedy w końcu ją dogoniłem, nagle się odwróciła i powiedziała

- Cała robota papierkowa już skończona.

O czym ona mówi?

- Papierkowa...?

- Papiery do założenia nowego klubu.

- Nowego klubu?

- Ach, bo widzisz – jeśli nie możesz dołączyć do istniejącego już klubu, czemu sam go nie założysz.

W końcu zorientowałem się, że to ciąg dalszy rozmowy z wczoraj.

- A, mowa o znajdywaniu przyjaciół. To chyba jedyny sposób, tak myślę. Jeśli to nowy klub, nie będzie żadnych zawartych więzi.

Ale to nie zadziała, jeśli nie byłoby z kim zacząć znajomości.

Ponieważ nie chcesz wchodzić w drogę interpersonalnym znajomościom w istniejącym klubie, zakładasz swój. Czy to nie koliduje z celem?

- Chwila... Powiedziałaś właśnie 'Cała robota papierkowa już skończona.'

- To właśnie powiedziałam.

- I czym ten klub ma się zajmować...? - odpowiedziałem niespokojnie. Mikazuki pewnie ogłosiła

- Klub Bliźnich.

- Klub Bliźnich?

Przytaknęła.

- W zgodzie z doktrynami chrześcijaństwa, nasz klub dąży do stania się dobrymi bliźnimi dla naszych uczniów przez pogłębianie naszych więzi z nimi i dzięki szczerym chęciom stania się lepszym w dostosowywaniu się do różnych sytuacji.

- To brzmi trochę... podejrzanie - zauważyłem.

Nadal nie wiedziałem, co ten klub miał robić!

- I mówisz mi, że taki powód przeszedł przez komisję?

- Nieważne, jak dobry albo jak zły jesteś. Ta szkoła zawsze widzi w tobie dobro. W głowach pedagogów, tak długo jak twoje słowa są podpierane chrześcijaństwem, naukami Jezusa albo dobrocią Maryi, tak często będą źle rozumieli twoje intencje. Religia potrafi być taka beztroska.

Myślę, że Mikazuki powiedziała właśnie coś, co rozwścieczyłoby każdego oddanego chrześcijanina na świecie.

- Przygotowałaś wszystkie papiery w jeden dzień? Naprawdę jesteś zmotywowana - skomentowałem ze zdziwieniem w swoim głosie.

Jeśli potrafisz tak się starać, czemu nie dołączysz do normalnego klubu?

- Jestem wyjątkowo utalentowana w nudnych i monotonnych zajęciach, takich jak wypełnianie papierów czy pisanie podań, rzeczy, które mogę zostawić, jak już je skończę.

- Czy to na pewno talent?

- Oczywiście. Jestem także dobra jeżeli chodzi o kanały telezakupowe.

Z jakiegoś powodu Mikazuki wyglądała na zadowoloną z siebie.

Można być dobrym w kanałach telezakupowych?

Pomijając to, jestem przerażony dzwonieniem do innych ludzi.

- Czyli, co dokładnie będzie robił Klub Bliźnich?

Mikazuki odpowiedziała mi wyjątkowo prosto

- Oczywiście będzie się skupiał na znajdywaniu przyjaciół.

- Nie pomyślałbym...

- A potem możesz zacząć zawierać znajomości z ludźmi, którzy patrzyli na ciebie z góry, bo nie miałeś przyjaciół. Pewnego dnia może nawet znajdziesz tych, których nazywasz 'prawdziwymi przyjaciółmi'! Nie jestem genialna? - dumnie powiedziała Mikazuki.

Westchnąłem.

- Nieważne... Rób, co chcesz.

Ale Mikazuki zdziwiona moją reakcją odpowiedziała

- Dlaczego mówisz, jakby to ciebie nie dotyczyło? Jesteś jednym z członków!

- Co?! - podniosłem głos z zaskoczenia.

Mikazuki pozostała niewzruszona i kontynuowała

- Poszedłeś ze szkoły, więc wypełniłam wniosek o przyjęcie za ciebie. Pamiętaj, żeby mi podziękować.

- Że co?!

- Nauczyciele byli tobą zaniepokojeni. Kiedy powiedziałam, że 'Kodaka Hasegawa chce zostać członkiem klubu', pedagodzy stali się bardzo szczęśliwi. Jeden z nich powiedział 'Modlę się o to, by doświadczył prawdziwej troskliwej duszy chrześcijaństwa dzięki zajęciom klubowym. Niech ujrzy grzechy swojej ścieżki i żałuje za nie.

- Jakie 'grzechy swojej ścieżki'?! Nie jestem jakimś bandytą!

Nawet nauczyciele myślą, że jestem. Byłem zdruzgotany.

- Jak mówiłam, członku Kodaka, zaczynamy swoje zajęcia dzisiaj po szkole.

Odwróciła się i poszła.

Przynajmniej byłem pewny jednej rzeczy. Jednym z powodów, przez które Mikazuki nie miała przyjaciół, było to, że nie słucha innych ludzi.

Nieważne, co. A więc tak...

I tak oto ja, Kodaka Hasegawa, i dziwna uczennica, Yozora Mikazuki zostaliśmy zaangażowani w dziwne zajęcia Klubu Bliźnich.



  1. osoby w Japonii, postrzegane, jako wiecznie zapracowane. Często można ich zobaczyć dosypiających w autobusach, pociągach.


Poprzednie Prolog Wróć na Strona główna Następne Yozora