Mimizuku to Yoru no Ou PL: Rozdział 4

From Baka-Tsuki
Jump to navigation Jump to search

Rozdział 4[edit]

Będę zbierać piękne rzeczy, pomyślała Mimizuku.

Piękne kwiaty, liście i gładkie, lśniące kamyki. Elegancko poskręcane gałęzie i kulki żywicy przypominające szlachetne kamienie.

Kiedy świtało, Mimizuku szła do lasu nazbierać te rzeczy, a gdy słońce chyliło się ku zachodowi wracała do posiadłości Fukurou.

Powoli uchyliła drzwi dworu. Za drugim razem jak otwierała drzwi, w dłoni trzymała piękny żółty kwiat. Fukurou nie podjął wysiłku, żeby ją wyprowadzić, więc jako rodzaj opłaty za wstęp Mimizuku zawsze przynosiła coś pięknego dla Fukurou.

A las obfitował w piękne rzeczy.

Światło przesiąkało zza drzwi pokoju Fukurou. Gdy Mimizuku je otworzyła, ujrzała jego plecy. Wchodząc starała się nadto nie hałasować, lecz jej łańcuchy pobrzękiwały głośno. Usiadła opodal Fukurou.

Ściskając mały, fioletowy kwiat w dłoni, Mimizuku wpatrywała się w niego.

Stał on przed wielkim płótnem. Malował w odcieniach błękitu, zieleni i głębokiej czerwieni pochodzącej z Renki. Fukurou nakładał barwy na płótno swymi połyskującymi pazurami. Wyglądało jakby pokrywał płótno lekkimi warstwami kolorów, które ostatecznie zbiegały się w jeden obraz.

Mimizuku westchnęła nad tą fantastyczną sceną.

Wtedy zdała sobie sprawę, że nie pasuje do tego miejsca.

Fukurou jest piękny. Jego obrazy są piękne. Pokój jest piękny.

Pokój był udekorowany wszystkimi pięknymi przedmiotami, które zebrała Mimizuku. Zdawały się one żyć własnym życiem, tańcząc po pokoju.

Lecz...

Dlaczego tu jestem? Mimizuku zniżyła głowę.

- Czemu mnie nie zjesz?

Wypowiedziała słowa, które zadręczały jej myśli. Fukurou nie spojrzał na nią, jednak po długiej chwili milczenia, kiedy Mimizuku już właściwie zapomniała co powiedziała, nagle otworzył usta.

- Dziewczyno zwąca się bestią.

- Tak? - Mimizuku odparła potulnie.

Fukurou przeniósł wzrok, ale nie na Mimizuku.

Zwyczajnie zapytał: - Dlaczego chcesz zostać przeze mnie zjedzona? Dlaczego pragniesz, aby zjadł cię potwór?

Mimizuku zamrugała zdezorientowana.

Nigdy nie zastanawiał jej powód. Mimo to, Mimizuku była w stanie odpowiedzieć. Głęboko w swej podświadomości zawsze znała odpowiedź.

- Ponieważ nie chcę umrzeć.

Fukurou nic nie odparł. Jakby nabrał wody w usta. Ponieważ Fukurou nic nie mówił, Mimizuku, ryzykując życie, zaczęła wyjaśniać swoje słowa.

- No wiesz. Nienawidzę używać noży...

-... Mów w sposób, który zdołam zrozumieć. - Fukurou warknął ponuro.

Mimizuku uśmiechnęła się.

- Zgoda, opowiem ci dlaczego. Kiedyś wykonywałam wiele dziwnych prac, ale najgorszą, najbrudniejszą, najbardziej bolesną pracą, och nawet teraz nie lubię o tym myśleć, czego nienawidziłam najbardziej było patroszenie ludzi.

- Patroszenie?

- Tak. - Mimizuku zaśmiała się lakonicznie i pokiwała głową. Piękne oczy Fukurou skierowały się w jej kierunku, więc to naturalne, że się uśmiechnęła. Tak kontynuowała.

- Zmarłym ludziom, choć przeważnie zabitym przez osoby z wioski, kawałek po kawałku rozcinałam brzuch, potem wkładałam rękę w ich gąbczaste wnętrzności i wyciągałam serca. Mówili, że chodzą po wysokich cenach. Tylko ja się tym zajmowałam. Powiedzieli, że się do tego nadaje jako kobieta z „wioski”, ale wcale tak nie myślałam. Jednak za powiedzenie czegokolwiek obrywałam. Kiedy trzymam nóż, przypominam sobie o tej pracy, to dlatego ich nienawidzę. Nawet jeśli umyjesz go w rzece, zapach krwi i wnętrzności nigdy nie zniknie. Najgorszą częścią było pokazywanie noża osobom żyjącym, ponieważ wiedziały, że zostaną nim dźgnięte. Wyobrażałam sobie jak muszą się czuć. Ja pamiętam każdy raz gdy mnie uderzono. Nie chciałam umierać. Musiałam też pochować martwych ludzi, ale ponieważ wykopanie dziury zabierało sporo czasu, ciało gniło i pokrywało się robakami, i wydzielało okropny smród. Choć przywykłam do tego, nigdy nie chciałam skończyć jak ci ludzie. Jeśli cię zjedzą, na zawsze pozostaniesz piękny, prawda?

- A wtedy... - Mimizuku ciągnęła, lecz Fukurou nagle zakrył jej usta.

- Fgyah... - W zaskoczeniu wydała nieartykułowany dźwięk.

Fukurou brutalnie trzymał usta Mimizuku zamknięte, a jego twarz miała nieopisany wyraz bliski obrzydzeniu z nienawiści.

- Wystarczy. Już nie mów.

Mimizuku zaśmiała się.

Śmiała się spazmatycznie, aż w końcu dostała napadu śmiechu. Fukurou odstąpił od niej i odwrócił się z powrotem do płótna.

Zapadła długa cisza.

- Dlaczego? – Pytanie padło nagle.

Mimizuku przechyliła głowę i z dołu patrzyła na Fukurou.

Oczy Fukurou mierzyły prosto w nią.

- Dlaczego? Dlaczego nie uciekłaś od takiego traktowania?

Mimizuku zamrugała kilka razy. Jej rzęsy lekko zadrżały.

- Um...

Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, lecz słowa nie padły jakby zapomniała co powinna rzec. Co miała powiedzieć? Że była bita, pomiatano nią i więziono. Właśnie z tych powodów nigdy nie mogła opuścić „wioski”.

- Nie wiem. Nie wiem czemu. Nienawidziłam tam wszystkiego, dni były bolesne i trudne. Nawet jacyś ludzie proponowali mi pomoc w ucieczce. Mimo to, nie wiem.

Jak tak o tym myślała, to brzmiało naprawdę dziwne. Przechyliła głowę.

- Dlaczego? Ani razu nie próbowałam uciec...

Ponieważ tym było życie. Taka codzienność była dla niej normalna. Skoro tym nazywano normalne życie, czuła, że nie ma od niego wyzwolenia.

Nawet zaakceptowała takie traktowanie, ponieważ nigdy prawdziwie nie wierzyła, by te dni miały się skończyć.

- To dlaczego tu teraz jesteś? - zapytał Fukurou. Na powrót swoją uwagę poświęcił obrazowi, po którym przebiegał pazurami.

- Um, cóż, ponieważ...

Mimizuku wiedziała, że potrafi odpowiedzieć. Wiedziała czemu pozostawiła „wioskę” za sobą.

- Chyba miałam już dosyć. – powiedziała Mimizuku, szczerząc się szeroko.

Opadła na zimną podłogę i przymknęła powieki jakby szykując się do snu, jednak wtedy zaczęła mówić prawie śpiewając.

- Mimizuku spała w stajni dla koni. Schowała się głęboko w sianie. Pan Koń był zawsze zajęty, zawsze wydawał głośne dźwięki, bo ludzie go ciągle dręczyli. Lecz wszyscy ci ludzie się całkiem zmienili, słyszałam!

Drobne walki miedzy złodziejami zawsze dotyczyły terytoriów.

Podziały stawały się coraz głębsze i głębsze, można je było porównać do mórz, aż w końcu złodzieje zaatakowali własną wioskę.

Mimizuku nie rozumiała co się wydarzyło.

Krzyki i strzały dopadły jej uszu, słyszała dźwięki trzaskających płomieni.

Po tym nadeszła silna woń krwi.

Wkrótce dzierżący katany mężczyźni wtargnęli do stajni. Potężna dłoń jednego z mężczyzn wyciągnęła Mimizuku, skuloną w sianie i zakrywającą uszy, na zewnątrz.

- Mam Mimizu. Ej ty, z czerwonymi włosami, nie ma żadnych ran na policzku, weź ją.

Z jakiegoś powodu tylko te słowa zdołała zapamiętać.

W tamtej chwili, jej myśli się zatrzymały, nie czuła bólu ani rozpaczy.

Sceneria wydawała się odległa, jakby wypalona.

- Niewolnica, ech? Tak powiedział.

Wtedy, mężczyzna się uśmiechnął. Włosy na jego ciele zjeżyły się.

Przybrał wyraz wstrętu i obrzydzenia.

- Ciekawe. – powiedział, - Nie wiem co miał na myśli, ale właśnie to miał na myśli, więc mniejsza z tym, tak powiedział.

Głowa Mimizuku pochyliła się w dół.

- Ciekawe.

Czerwonowłosy mężczyzna uśmiechnął się i zabrał Mimizuku ze sobą.

Umysł Mimizuku pozostawał w całkowitym bezruchu. Naprawdę się zatrzymał, nie myślała o niczym.

Lecz Mimizuku miała przy sobie nóż zabrany ze stogu siana.

Nóż, którego zawsze używała rozcinając trupy.

Czuła, że krzyczała, że coś trzęsło jej gardłem. Mimo to, nie potrafiła sobie niczego przypomnieć. Nie pamiętała własnego głosu, ani nawet czy rzeczy, które wykrzykiwała były na pewno słowami.

- Dźgnęłam go. O tak.

Tak samo jak ze zwłokami pchnęła mężczyznę w brzuch z całą swoją siłą. Używając środka jako dźwigni, cięła wzdłuż całego ciała. Rozbrzmiał krzyk podobny do darcia tkaniny. To był męski głos. Krew z jego ciała była o wiele żywsza i świeższa niż krew ze starych, zgniłych trupów. Obryzgała jej twarz i dostała się do oczu.

Jej wzrok się zamazał.

- To pierwszy raz jak cięłam żywą osobę. Potem mężczyzna upadł. Zdecydowanie umarł, tak.

Mimizuku parsknęła.

- Na pewno umarł, Mimizuku go zabiła.

Gdy opowiadała historię, pot zaczął ściekać z jej czoła. Nie był ciepły, raczej dziwny. Poczuła zimno na całym ciele, palce jej drżały.

Zawsze kazano jej robić podobne rzeczy. Rozcinała zwłoki mnóstwo razy.

Jednak to, co wtedy zrobiła było kompletnie inne i Mimizuku nie mogła pojąć znaczenia swoich własnych czynów.

- Właśnie wtedy pomyślałam, „Mam dosyć”. Naprawdę miałam dosyć, byłam bardzo zmęczona... – przywoływała zwyczajnie. Była zmęczona. Nigdy wcześniej nie czuła zmęczenia.

Nic już nie miało znaczenia.

A wtedy przypomniała sobie dawno słyszaną opowieść. Daleko na wschód znajdowało się miejsce zwane Lasem Nocy, zamieszkane przez gromady potworów.

Powiadają, że po zjedzonej osobie nie pozostawał nawet ślad.

- A więc tu przybyłam.

Poczuła jakby uderzono ją w głowę. Zaczęła mieć zawroty.

Mimizuku powoli wstała i podeszła bliżej do Fukurou, wpatrując się w jego twarz.

Spoglądając w jego księżycowe oczy poczuła się wypoczęta.

Fukurou nie odepchnął jej tylko nieprzyjemnie się nachmurzył. Lekko uchylił usta.

- Nadal pragniesz być zjedzona przeze mnie? Dziewczyno zwąca się bestią.

Mimizuku zastanawiało po co pyta o coś tak oczywistego. Powiedziała to już mnóstwo razy, chce zostać zjedzona przez Fukurou i zniknąć bez śladu. O tym zawsze marzyła.

Oczywiście, że chcę!

Otworzyła usta, żeby to powiedzieć.

Nie wahała się, a słowa były gotowe paść.

Jednak jej cienkie, suche wargi nie mogły wydobyć więcej głosu.

Otwierała i zamykała usta jak jedna z ryb w jeziorze. Mimizuku nie rozumiała czemu nie potrafi tego powiedzieć.

- Uh, uh.

Mimizuku w przedziwny sposób przebiegła palcami po ustach. Chciała powiedzieć, „Zjedz mnie.”. Wyglądało na to, że Fukurou naprawdę by ją zjadł gdyby teraz poprosiła.

Skoro szczerze tego pragnęła, teraz miała okazję.

Moje życzenie?

Me marzenie. Moja nadzieja. Dokładnie tego chciała.

- Ja, uh, Fukurou...

Zagubiła się w myślach. Jeśli nie mogła powiedzieć tego co zamierzała, to nie było na to rady.

Mimizuku zaczęła inaczej.

- Hej... masz coś przeciwko bym tu dzisiaj spała?

W tym przepięknym pokoju. Otoczona przez malowidła Fukurou, Mimizuku myślała, że cudownie byłoby spędzić tu noc.

Fukurou nie zwrócił żadnej uwagi na jej prośbę i zwyczajnie powrócił do malowania.

Ale też nie odmówił przez co Mimizuku poczuła się niewiarygodnie szczęśliwa. To jakby jej powiedział, by robiła jak chce.

Mimizuku skuliła się przy stopach Fukurou i cicho usnęła.

Fukurou spoglądał na nią w dół przez ułamek sekundy i znowu przesuwał pazurami po płótnie malując.



Drzwi do królewskiego gabinetu stanęły otworem, ludzki kształt wkroczył do środka i opadł na kanapę. Król spojrzał znad swoich dokumentów i uniósł jedną brew.

- Gdzie podziała się etykieta dawnych rycerzy?

- Została w drugich spodniach, chyba. - Ann Duke rzekł obojętnie, prawie wołając z wnętrza sofy.

- Wielkie nieba. Jakże prowizoryczny sposób załatwiania spraw.

- Co masz na myśli?

Niezmieszany w najmniejszym stopniu pytaniem króla, Ann Duke zerwał się z kanapy i zwrócił twarzą do niego.

- Zatem, czy przygotowania do pokonania króla demonów idą gładko?

- ...

Król odpowiedział milczeniem. Ann Duke zaczął teraz mówić z pełną powagą.

- Lud skłania się ku unicestwieniu króla demonów. Aż dotąd nie wyrządził im żadnej krzywdy i straszono nim tylko niegrzeczne dzieci. Po prostu współczują tej uwięzionej przez niego dziewczynce. A teraz jeszcze powiadają, że królewska Brygada Magów też zakończyła już swoje przygotowania?

Święty Rycerz nic o tym nie wiedział. Należał do oddziału Rycerzy, lecz nie stał na jego czele. Nie posiadał autorytetu politycznego, a jego zdolności wykorzystywano tylko w celu walki. Sam wybrał taki styl życia, pracować powoli i sumiennie by móc odpocząć w domu.

- Zgadza się. Twoim obowiązkiem, jako Świętego Rycerza, jest przebicie się przez zastępy wroga. - król przemawiał spokojnym tonem do Ann Duke’a.

Wtedy władca podniósł głowę.

- Co zamierzasz?

Patrząc mu prosto w oczy, Ann Duke przez pewien czas zachowywał ciszę.

- ...Według ludu wyruszamy, żeby ocalić dziewczynę, ale jaki jest prawdziwy powód obalenia króla demonów? - Ann Duke zapytał niskim głosem.

- Dla dobra mieszkańców tego kraju. - odpowiedział król, a jego wzrok powędrował nieco na bok.

Ann Duke wiedział co to naprawdę oznacza. Obecny król był wspaniałym władcą. Jego państwo najeżdżano wiele razy, a odbudował je w jednym pokoleniu. Korzystając z silnych tradycji magicznych regionu uformował Brygadę Magów, która stała się jego siłą militarną. Rozwinął rolnictwo i handel, stworzył potężne mocarstwo.

Po stu latach, przekazywany od pokoleń legendarny Święty Miecz wybrał mistrza, i ten „Święty Rycerz” stał się symbolem niezależności Królestwa Czerwonej Arki.

Jednak czegoś wciąż brakowało. Przez zmuszenie króla demonów do poddania się, zyskiwali kilka rzeczy.

Ann Duke rozumiał zapatrywania króla. Minęło dziesięć lat od wybrania go na Świętego Rycerza. Dla Ann Duke’a, który stracił ojca w młodym wieku, królestwo było niczym ojciec, towarzysz, oraz przyjaciel. Nigdy nie wyciągnął miecza dla własnych celów. Czy jego wrogiem byli ludzie czy nie, Ann Duke nie lubił niepotrzebnego rozlewu krwi. Nie traktował swego miecza jak dekoracji, gdyż wiedział, że kiedy go dobędzie czyjeś życie zniknie.

- Czyli o to chodzi... Pójdę.

Mimo wszystko jedynie lekko wzruszył ramionami i, z zakłopotanym wyrazem twarzy, uśmiechnął się.

- Moja żona nie będzie zadowolona. Pewnie powie coś jak, „Skoro nie umiesz uratować jednej małej dziewczynki, to nie powinieneś rzucić posady Świętego Rycerza?”

Wiedział, że to w pewien sposób kolejne zwycięstwo króla. Żeby obrońca ludu Święty Rycerz nie mógł podnieść palca przeciw swej żonie. Król doskonale zdawał sobie z tego sprawę. - Może Orietta też powinna dołączyć do szeregów.

Ta idea zabłysła na twarzy monarchy.

- Dziewica Świętego Miecza podniosłaby morale Brygady Magów bardziej niż ktokolwiek! A z magią nabytą w świątyni...

- Hej, Wasza Wysokość. - Ann Duke przeszkodził królowi z uśmiechem.

- Zawczasu muszę ci coś powiedzieć, - rozpoczął jakby to nie było nic ważnego.

Mówił jak gdyby nie chodziło o ważną sprawę, lecz jego głos był niższy niż zazwyczaj.

Król zaczerpnął głębszy oddech.

- To jak używasz Świętego Rycerza zależy od ciebie. Możesz mną rzucać urok na poddanych, lub wysyłać na pole bitwy tak długo jak walczymy o szczytny cel.

W tym momencie, uśmiech z błękitnych oczu Ann Duke'a znikł.

- Jednak jeśli zrobisz coś takiego, jak wysłanie Orietty na pole walki, wyrzucę Święty Miecz, zabiorę ją ze sobą i opuszczę kraj.

Wyrażał się jasno z ponurym wyrazem twarzy.

Władca był gotów wyciąć wszelkie przeszkody dla dobra państwa. Zdołał zachować chłodny wygląd, jednak nie mógł pozwolić Ann Duke’owi na rebelię. Mimo wszystko był on „symbolem” kraju.

- Grozisz swemu królowi?

Na te słowa Ann Duke uśmiechnął się promiennie.

- Po prostu jestem szczery.



Mimizuku zbudził o świcie trzepot ptasich skrzydeł. Światło wpadało przez gigantyczne okno. Siła światła zapowiadała pogodne niebo. Mimizuku lekko zamknęła oczy i ponownie poszła spać. Chłodna podłoga kusiła wygodą i wydawało się, że z powrotem odpływa do krainy snów.

- Mimizuku.

Słysząc swoje imię Mimizuku wyrwała się ze szponów senności.

Kiedy uniosła tułów rozejrzała się, aby stwierdzić, że brakowało mistrza pokoju, lecz wtedy ujrzała Kuro siedzącego na ramie okna.

- Kuro!

Oczy Mimizuku zalśniły po zobaczeniu Kuro, który po cichy wsunął się do pokoju.

Poranne promienie słońca są naprawdę ładne, pomyślała Mimizuku.

- Co za warunki. Mimizuku, drzazgi z podłogi wbiły ci się w policzek.

Kuro mówił łagodnym tonem, więc Mimizuku śmiała się pocierając dłonią twarz.

- Jak się masz Kuro? Czy nie jest rzadkością byś przychodził do posiadłości?

- Rzeczywiście. - Kuro lekko skinął głową.

- Mimizuku. Przybyłem ci o czymś powiedzieć.

- Powiedzieć o czym? O co chodzi?

Mimizuku dźwignęła się na parapet. Gdy spojrzała w górę, Kuro odwzajemnił jej spojrzenie, a po krótkim momencie wahania przemówił.

- Przez kilka dni, być może przez cały miesiąc, będę nieobecny w lesie.

- Nieobecny?

Mimizuku przechyliła głowę. Kuro potwierdził.

- Z rozkazu Króla Nocy, muszę opuścić na trochę las i zająć się paroma sprawami w świecie ludzi. Przez ten czas, nawet jeśli zawołasz moje imię, nie dotrze to do moich uszu. Dlatego sama musisz o siebie zadbać. Poradzisz sobie?

- Tak jest!

Mimizuku uniosła wysoko rękę dając energiczną odpowiedź. Nagle spuściła wzrok.

- Co masz na myśli przez „z rozkazu Króla Nocy”?

- To znaczy... - Kuro zaczął mówić, ale wtedy zamknął usta. – Nie mogę powiedzieć.

- No to w porządku. - Mimizuku uśmiechnęła się. Nie było jej z tego powodu smutno. Po prawdzie cieszyła się, że Kuro przyszedł powiedzieć jej, że opuszcza las.

Kuro obserwował chichoczącą Mimizuku i w końcu otworzył usta.

- A teraz, Mimizuku. Zanim odejdę z lasu, opowiem ci pewną legendę.

- Legendę?

- Dokładnie. Historię bardzo, bardzo starą.

Mimizuku nie pojmowała intencji zawartej w nagłych słowach Kuro, lecz nie miała powodu, aby go nie wysłuchać.

- Zgoda...

Znów siedząc na drewnianej podłodze, Mimizuku czekała na opowieść Kuro.

Po drobnym wahaniu, Kuro podrapał się po policzku i zaczął mówić.

- To historia, która wydarzyła się dawno temu. To historia, która rozgrywa się z dala od bezduszności przepływu czasu.

Mówił głośno i z pośpiechem swym chrapliwym głosem. Mógł zostać porównany do trubadura opowiadającego epos bohatera.

- To historia księcia żyjącego w królestwie, które zniszczono wieki temu.

Mimizuku pochyliła głowę. To brzmiało jak opowieść z innego świata.

Kuro nie przerywał opowieści.

- Działo się to daleko, daleko stąd. Gdy przekroczysz niezliczone górskie pasma i zajdziesz na krańce północy, gdzie skóra ludzka zmienia kolor, odnajdziesz to niewielkie królestwo. Nie umiano tam pisać i nie polowano. Mimo to, państwo nigdy nie zaznało biedy, ponieważ w jednej z gór tego kraju znajdowały się złoża niezwykłego minerału. Ludzie wydobywali ten minerał, przetwarzali go i sprzedawali, w rezultacie zdobywając bogactwo. Styl życia króla również był symbolem obfitości. Mógł zatrudniać najemników, w ten sposób powiększając siłę wojsk. Choć zimą kraj pokrywała gruba warstwa śniegu, tym piękniejszą czyniło to ulotną wiosnę.

- Śnieg…

Mimizuku nie potrafiła sobie go wyobrazić. Przeszukała myśli i wspomnienia, i skupiła się na ślicznym białym puchu.

- Ludzie byli zamożni. Tak samo rodzina królewska. Głupi ludzie wydobyli każdą ostatnią cząstkę minerału z góry...

Od tego punktu ton głosu Kuro opadł.

- Wszystko co istnieje ma swój koniec. To jedna z odwiecznych prawd tego świata. Mimo to, z czasem ludzie o tym zapomnieli. Minerał się wyczerpał. Ludzie poczęli walczyć między sobą, próbując zagarnąć jak najwięcej z pozostałej odrobiny surowca. Kiedy król zastanawiał się co uczynić, podjął decyzję skonfiskowania siłą ostałej ilości. Z ich niknącym potencjałem przemysłowym, władca w żaden sposób nie mógł pomóc ludowi przezwyciężyć ich zapatrzenie w minerał.

Mimizuku miała trudności ze zrozumieniem opowieści, myślenie o niej sprawiało jej kłopot. W każdym razie postanowiła wytrwać i zachowując cieszę słuchała dalej historii Kuro.

- W rodzinie królewskiej był jeden książę. Urodził się, gdy resztki minerału zaczęły znikać. Dlatego też śledziły go chłodne spojrzenia ludzi. Choć wyczerpanie się minerału było rzeczą normalną, jednak jak to leży w ludzkiej naturze, potrzebowali kogoś do obwiniana za swą niedolę. Książę urodził się z piętnem prześladowania. Traktowano go jak księcia. Odziewano go w szaty i podawano jedzenie. Jednakże król i królowa, z których został zrodzony, nie kochali go.

Mimizuku pomyślała przez chwilę.

Co oznacza bycie kochanym? - Od urodzenia księciu towarzyszyła samotność. Mimo to nigdy nie rozważał odebrania sobie życia. Od nikogo nie doznał życzliwych słów, lecz wtedy pomyślał, że krajobraz jego państwa był zbyt piękny dla słów. Chciał oddać kształt tej przepięknej scenerii odbijającej się w jego oczach. W tym celu książę wziął pędzel i—zaczął malować obraz.

- Ach...

Tutaj Mimizuku odkryła o czym, lub raczej o kim, była opowieść Kuro.

Kuro nic jej nie odpowiedział tylko kontynuował opowiadanie.

- Niedługo po tym w kraju wybuchła rewolucja. Ludzie wycieńczeni głodem panującym z powodu nieudolnej władzy króla podpalili zamek. Książe żyjący w oddzielnym budynku także został wyciągnięty przed tłum. Jako uwieńczenie ich rozrywki, na placu miasta spalili obraz malowany przez księcia. To było druzgocące dla księcia, któremu w życiu pozostało tylko malowanie.

Mimizuku patrzyła na Kuro w czystym zdumieniu, jakby widziała całą scenę rozgrywającą się tuż przed nią.

- Książę został uwięziony w wysokiej wieży aż do dnia swej egzekucji. W pustym pokoju, w którym znajdowało się jedynie okno blokowane przez żelazne kraty, zakuty w łańcuchy książę po trochu malował dalej do dnia, w którym miał być ścięty.

- Co wykorzystał do malowania? – zapytała myśląc o tej dziwnej sytuacji.

- Niczego nie wykorzystał. Nie posiadał pędzla. Książę przygryzł własny palec i malował po ścianie własną krwią jak opętany. Zresztą już wcześniej mógł utracić zmysły widząc tylko szpetną stronę ludzi.

Mimizuku dyszała tracąc oddech, przepełniona podziwem dla księcia. Był to rodzaj głębokiego zrozumienia.

- Obraz najczerwieńszy z czerwonych. Olśniewająco piękny. Wykonany z istoty jego egzystencji.

Wcześniej Kuro powiedział, „Najpiękniejsze malowidła są w odcieniach czerwieni.” Mimizuku nie pojmowała jego słów. Teraz zrozumiała wszystko, wraz z wprowadzeniem do tego miejsca.

- To malowidło przywoływało nawet potwory. Widziałem je osobiście. Zobaczyłem też zmaltretowanego, rannego księcia. Był człowiekiem, jednak ten duch, ta magiczna moc… Zapytałem go czy wciąż chce żyć. Czy nie wolałby przestać być człowiekiem. Odpowiedział twierdząco.

To prawda, pomyślała Mimizuku. Tak właśnie było.

- Wtedy przybył do tego lasu i objął pozycję Króla Nocy. Żyje do dzisiaj. Kiedy zniknie, cała jego magiczna moc powróci do ziemi i utworzy nowego króla. Jednakże istnieje inny sposób na zastąpienie go. Jeśli obecny król wybierze następcę, to w ten sposób każdy może zostać królem. Następcy otrzymują księżycowe oczy. To ja powiedziałem księciu, aby udał się do lasu. Przyszedł i spotkał króla. Nie był on wtedy człowiekiem, lecz „królem” i tak król spotkał króla. Tym samym stało się, król został wybrany.

Po tym Kuro jeszcze dodał.

- Król został wybrany przez świat.

Kuro często nawiązywał do świata. Selekcji króla, przyzwoleń. Wszystkich wyborów dokonywał świat. Tak funkcjonowała sfera potworów.

- Moja opowieść się tu kończy.

Kuro subtelnie poprowadził historię ku końcowi. Dlaczego? Mimizuku pomyślała. Dlaczego Kuro opowiedział mi tę historię...?

- Cóż, już pora abym opuścił las.

Kuro nagle wzleciał.

- Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. Mimizuku.

- Jeśli los pozwoli? - Mimizuku zapytała.

- Gyagyagyagya! - Kuro roześmiał się. - Tak, jeśli los pozwoli. Spotkajmy się znowu. Mimizuku!

Wtedy Kuro rozpłynął się jak obłok dymu. Mimizuku wstała i wychyliła się przez okno. Podążała za Kuro oczyma wyobraźni.

Wtedy nagle Mimizuku zorientowała się, że jej policzki są wilgotne.

- ... Huh?

Gdy Mimizuku zamrugała, ujrzała spadające przeźroczyste krople wody.

- Cóż to? To znaczy, że jestem chora?

Panikując, Mimizuku otarła krople. Nie przytrafiło jej się to pierwszy raz, lecz nie miała wspomnień wcześniejszych łez. Mimizuku myślała, że te krople przypominają trochę pot. Wtedy, wycierając cieknącą z oczu wodę, zwróciła się w stronę lasu, nad którym wschodziło słońce i wybiegła z posiadłości w poszukiwaniu pięknych przedmiotów, dzięki którym znowu będzie mogła ujrzeć Fukurou.



Lampa zasilana magiczną mocą świeciła nienaturalnym czerwonym blaskiem, jak u dojrzałej gorzkiej pomarańczy. Magowie, tłumiąc wszelkie hałasy, gromadzili się przed wejściem do Lasu Nocy. Każdy z nich nosił kaptur przysłaniający oczy i dzierżył dębową laskę.

- Nie widać dzisiaj księżyca. - powiedział Ann Duke, słowa same wypłynęły z jego ust. Był zakuty w zbroję. – Wielka szkoda. Powiadają, że księżyc wschodzący nad Lasem Nocy jest niezwykle piękny.

Głos odezwał się bezpośrednio za nim.

- Nic na to nie poradzimy, Sir Święty Rycerzu.

Właściciel głosu nosił kaptur jak reszta magów, trzymał też dębową laskę w pomarszczonej dłoni. Na palce włożył kilka pierścieni pomocnych przy zaklęciach.

- Czekaliśmy na nów. Magiczna moc Króla Nocy osłabia się trochę gdy księżyc jest w nowiu. Jeśli chcemy go zmusić do poddania się, nie możemy pozwolić mu uciec.

- Czy złączycie się w walce ku chwale naszego kraju, Brygado Magów? Możesz to zrobić, Sir Riveil? - Ann Duke zapytał, uśmiechając się zwyczajowo.

- Jak najbardziej.

Między pytaniem Ann Duke'a a odpowiedzią Riveil'a nastąpiła pauza, lecz nie przez jego zakłopotanie nim. Tym co weszło w drogę jego słowom były jego małostkowa duma i pycha.

- Z pewnością. Tak długo jak ty, Sir Święty Rycerzu, trzymasz Święty Miecz, nikt nie może się z nami równać, tak uważam.

Ann Duke jęknął bez emocji na słowa Riveil'a. Rozejrzał się po Lesie Nocy, który przepełniał straszliwy spokój. Po chwili ciężkiej ciszy, Riveil odezwał się jakby był niewprawnym zapasowym żołnierzem.

- W każdym razie, jeśli Brygada Magów jest tu już teraz, a Król Nocy odzyska moc dopiero o świcie, wtedy będziemy.--

- Nie chcę tego słuchać. - Ann Duke rzekł, przerywając mu miękkim głosem. - Gdybyście nawet mieli go ugotować a potem zjeść, nie obchodzi mnie to. Jestem tu, aby uratować pojmaną dziewczynkę. A wy, żeby pochwycić króla demonów, tak? Odłóżmy to na razie na bok.

Nigdy nie odezwał się szorstkim głosem. Jednak Riveil zatrzymał resztę narzekań dla siebie i przestał gadać.

- ...Ustawianie bariery zakończone. - zaraportował Riveil służbowym tonem.

- Rozumiem. - Ann Duke lekko skinął głową. Zamknął powieki wyglądając na sennego.

- Sir Święty Rycerzu...!

Zdawało się, jakby ciemność poczęła się robić głębsza.

Ogromny cień wyjawił się z tej otchłani, magowie zakrzyknęli szykując swe laski w gotowości do walki. Jednakże Ann Duke dobył swego miecza szybciej i ciął atakującego potwora jednym zamachem.

Wielka kreatura wydała dziki krzyk i upadła.

Magom zaparło dech. W wykonaniu zawsze miłego Ann Duke’a nie potrafili sobie wyobrazić tak ostrego, bezlitosnego fechtunku.

W ciemności słabe światło emanowało od Świętego Miecza.

- Jak wielu z was potrafi władać magią? - zapytał Święty Rycerz, wciąż stojąc plecami do magów. Jego niski głos nabrał formy w ciemności i wstrząsnął powietrzem.

- Ja... ja i tych dwoje młodych mężczyzn, panie...

Tylko trzech magów było zdolnych do bezpośredniego zaklinania magii przy pojmaniu Króla Nocy. Reszta służyła wzmocnieniu i wspieraniu tej magicznej mocy.

Ann Duke czuł jak jego dłoń zakleszcza się na rękojeści miecza. Kiedy zamykał oczy, wydawało mu się, że słyszy głosy. Wołały do uśpionego miecza, tak samo jak gdy był małym chłopcem.

W momencie, w którym wyciągnął miecz z jego pochwy, wyostrzyły mu się zmysły, a świat nabrał chłodnych barw. Gdzieś w swoim sercu był szczęśliwy, że dąży do unicestwienia króla demonów.

Gdyż tylko on mógł używać tego miecza, który nie znał nic prócz odbierania jednego życia, aby ocalić inne. Ann Duke’a naszły te myśli, lecz tylko na chwilę.

- Wytnę wszystkie bestie stojące nam na drodze. Nie wchodźcie w zasięg miecza. Chyba nie muszę mówić, że wtedy oberwiecie.

Spojrzał za siebie na ułamek sekundy. Nawet w ciemności jego oczy lśniły głęboką, niebieską poświatą.

- Ponieważ nie gwarantuję, że przeżyjecie.

Riveil jako jedyny zmusił się do skinięcia głową.

Początek walki został ogłoszony. Święty Rycerz dobył miecza.

Już nie było odwrotu.



Mimizuku śpiąca u korzeni olbrzymiego drzewa, miała wrażenie, iż słyszy czyjś desperacki krzyk i obudziła się w panice.

- Huh? Co się dzieje?

Coś było nie tak. Nie mając pojęcia o co chodzi rozglądała się nerwowo.

Ciemność krzyczała. Drzewa i liście, wszystko zdawało się krzyczeć, jakby było rwane na strzępy.

- Co? Co to znaczy?

Zwróciła głowę ku niebu. Nigdzie nie widziała księżyca. Chłodny dreszcz przebiegł jej po plecach.

Muszę iść!

Mimizuku uderzała o ziemię pobrzękującymi łańcuchami.

Biegła do posiadłości Fukurou. Musiał tam być. Mimizuku nie miała dzisiaj dla niego nic pięknego, ale nawet jeśli by ją odprawiono, po prostu wiedziała, że musi tam pójść.

- C-Co?

W miarę jak Mimizuku zbliżała się do posiadłości, uświadamiała sobie coś przerażającego.

- Ah... Aaaaaaaaah!!

Wrzasnęła nieludzko.

Dwór stał w ogniu. Palące czerwone płomienie zdawały się pochłaniać posiadłość tłocząc się wokół niej.

Dlaczego? Myślała Mimizuku. Dlaczego?!

Podbiegając bliżej, siłą otworzyła drzwi na oścież. Płomienie stopniowo zbliżały się do środka rezydencji. Mimizuku wspięła się po schodach, czując jakby sama miała spłonąć żywcem.

Pobiegła do pokoju Fukurou.

W samym środku pokoju stał Król Nocy.

- Fukurou... Fukurou! Fukurou!! - krzyczała Mimizuku. Fukurou powoli się odwrócił. Jego oczy były lodowato złote i wydawały się drżeć odzwierciedlając czerwień płomieni.

Nie zdradzały żadnych emocji.

- Fukurou! To na nic! Powstrzymaj to!! - zawołała Mimizuku. Kilka razy uderzyła pięścią w ścianę, która łuszczyła się z powodu ognia. Mimizuku zapomniała o fakcie, że mogła się poparzyć.

- Zatrzymaj to! Zatrzymaj to!! Wszystko się spali! Twój obraz się spali!!

Dym dostał się jej do płuc i zaczęła gwałtownie kaszleć. Mimo to Mimizuku próbowała ściągnąć obraz ze ściany, aby go ochronić

Obraz czerwonego zachodu słońca, który niedługo zostałby ukończony, niknął w płomieniach.

- Nieeeeeeee!!!

Mimizuku zawyła jak zwierzę. Gotowała się do wskoczenia w ogień, ale Fukurou ją chwycił.

- Wystarczy.

Chłodny głos Fukurou dotarł do jej uszu. Mimizuku odwróciła się.

- To straszne! Nie mogę go uratować! - Mimizuku krzyczała.

Mimo, że był taki piękny.

Mimo, że ty go namalowałeś!

Jej krzyk zagłuszył złowrogi hałas dobiegający z posiadłości. Był to niski dźwięk, niczym wybuchu.

Podłoga pod ich stopami zawaliła się.

- Gyaah!

Cała górna połowa posiadłości spadła. Dach zwiało, więc Mimizuku i Fukurou nie zostali zmiażdżeni na śmierć. Mimizuku była zdezorientowana, nie wiedziała kto lub co spowodowało eksplozję.

- Ah... a...

Kajdany były czerwone od gorąca.

Czuła jakby cały świat się rozpadał.

Lecz w środku tego wszystkiego wydawało jej się, że coś słyszy.

Gdzieś ktoś coś mówił.

Usłyszała głos.

- Tutaj!

W jej wizji płonącego świata głos przepełniała moc.

- Tutaj! Podaj mi rękę!

Ktoś stał po drugiej stronie zgliszczy posiadłości. Mężczyzna z blond włosami i niebieskimi oczyma trzymał rękę w stronę Mimizuku. W jednej dłoni miał miecz, drugą wyciągał do niej.

- Huuh!?

Mimizuku wydała dziwny odgłos.

- Ja!?

Nie pasował do wątpliwej sceny; jej głos był dziki.

- Tak, ty! Przybyłem ci pomóc!!

Rozbrzmiewający głos posiadał nieograniczoną siłę.

- Pomóc?

Nikt wcześniej nigdy nie wyciągnął ręki do Mimizuku tak jak teraz.

Przybył pomóc...?

Czuła, jakby kiedyś o tym marzyła, dawno, dawno temu, kiedy była mała.

Marzyła, aby ktoś ją zabrał. Zabrał ją do szczęścia.

Do... szczęścia...?

- Ja... ja...

Głos jej drżał. Na podające jej rękę przeznaczenie ciało Mimizuku skuliło się ze strachu.

- Chwyć moją dłoń! Nie bój się!

- Ale…

- Będzie dobrze!

Zwykłe słowa. Silne. Nawet jeśli były kłamstwem, ktoś mówił do niej „Będzie dobrze!”...

Nigdy wcześniej nie usłyszał od nikogo czegoś takiego.

Prawie jak ciągnięta, Mimizuku zrobiła parę kroków w stronę głosu. Lecz zawróciła. Spojrzała na Fukurou. Wyglądało na to, że ciało Fukurou było odciągane przez cienkie, niewidoczne nitki. Fukurou wpatrywał się w nią ostro swymi księżycowymi oczami. Wtedy powiedział.

- Idź. Dziewczyno zwąca się bestią. Nie ma już powodu, abyś tu została.

Po czym Fukurou poruszył się nienaturalnie i, pozornie bezwiednie wyciągając rękę, przejechał swoim długim palcem po czole Mimizuku.

Po chwili ciało Mimizuku samo zaczęło się poruszać. Sama już, lecz bez wahania, Mimizuku świadomie chwyciła rękę.

Nie króla potworów, lecz Świętego Rycerza.

Rękę sięgającą po nią. O ciepłej ludzkiej skórze. Przygarnęła ją i została wciągnięta do góry.

Uratowano ją jakby była kochana.

Mimo to z jakiegoś powodu Mimizuku chciała płakać.

Od tak, lecz bardzo mocno chciało jej się płakać.

Dostała intensywnego bólu głowy. Czoło ją paliło. Miała ochotę krzyczeć.

Pomimo nie poznania nigdy wcześniej łez, chciała płakać.

...Tak po prostu. Pragnęłam zostać zjedzona przez ciebie, tak po prostu.



Powrót do Rozdział 3 Strona Główna Idź do Rozdział 5